poniedziałek, 30 maja 2022

Barbara Jonak: "Gramy, by stawać po stronie słabszych"

Barbara Jonak: "Gramy, by stawać po stronie słabszych"



















fot. AKPA


Kino na Granicy to przede wszystkim rozmowy i spotkania. Barbara Jonak, znana m.in. z roli Sabiny w "Barwach szczęścia", naprędce opowiedziała o książkach z dzieciństwa i głośnym filmie "Lokatorka", gdzie wciela się w córkę głównej bohaterki.

W Parku Pokoju zainaugurowała Pani cykl "Atorki czytają dzieciom książki z dzieciństwa". Wybrała Pani "Muminki". Dlaczego?

"Muminki" wybrałam dlatego, że to książka ponadczasowa. To niezwykle mądra książka. Nadaje się dla małych dzieci, dla trochę większych, ale też dla dorosłych. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ma fajne przesłanie. 

Jakie książki czytała Pani w dzieciństwie?

Znam taką bardzo przekorną arabską bajkę, gdzie chłopak wędruje przez świat i w związku z tym, że cały czas jest szczęśliwy i ma poczucie, że wszystko się mu w życiu uda, to tak się dzieje. To bajka, w której praktycznie nie ma morału, ale jest zabawna i mówi o tym, że ważne jest w życiu, by dobrze myśleć i być szczęśliwym, bo to przyciąga miłe i dobre rzeczy.

W filmie "Lokatorka" wciela się Pani w rolę córki głównej bohaterki, Janiny Markowskiej (w tej roli Sławomira Łozińska, przyp. red.) Jak budowała Pani swoją postać?

W "Lokatorce" najważniejszy jest temat. Postać Janiny Markowskiej w "Lokatorce" inspirowana jest Jolantą Brzeską, ikoną walki o prawa lokatorskie i działaczki, która nie bała się mafii reprywatyzacyjnej. 

Czy znała Pani kulisy omawianej w filmie afery reprywatyzacyjnej?

Tak. Dlatego się zgodziłam wziąć udział w tym filmie. Byłam bardzo szczęśliwa, tym bardziej, że jak już wspominałyśmy, gram córkę Jolanty Brzeskiej, której jak wiemy, życie zakończyło się bardzo tragicznie. Magda Brzeska, jej córka nadal walczy. Sprawa nie jest zakończona. 

To dla mnie ważny temat, ponieważ jeżeli przychodzi nam grać w jakichś filmach, to myślę, że m.im. dlatego, by stawać po stronie słabszych.

poniedziałek, 23 maja 2022

Hania Nowosielska: "Lubię grać, ale też poznawać nowe miejsca i ludzi"

 Hania Nowosielska: "Lubię grać, ale też poznawać nowe miejsca i ludzi"















fot. Hania Nowosielska, backstage na planie "M jak miłość", zdjęcie z oficjalnego profilu Eweliny Kudeń na Instagramie

Hania Nowosielska, która obecnie jest jedną z najbardziej lubianych dziecięcych aktorek, pochodzi z artystycznej rodziny. Jej rodzicami są aktorzy - Ewelina Kudeń i Bartłomiej Nowosielski. Wszyscy troje występują w serialu "M jak miłość", ale losy Poli (Hania Nowosielska, przyp. red.) i Weroniki (Ewelina Kudeń, przyp. red.) nie przecinają się z losami Tadeusza Kiemlicza, w którego w "Emce" wciela się Bartek Nowosielski. 

Mimo tak młodego wieku, Hania ma za sobą już debiut kinowy. W filmie "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach" wcieliła się w rolę rezolutnej Jadzi. Zagrała u boku Mikołaja Roznerskiego. 20 kwietnia film trafił na Netflix. 

Hania opowiada o filmie, pamiętnej scenie, w której puszczała Mentosa do wody, ale też o tym, jak bardzo lubi przebywać na planie "M jak miłość".

Pamiętasz casting do roli Poli w serialu "M jak miłość"? Jak go wspominasz? Twój Tata mówił mi wtedy, że umówiliście się, że jak się skończy, pójdziecie na lody. (Śmiech.)

Tak, pamiętam, ale to już drugi casting i już mi się miesza. Poszłam na casting z mamą. Wystraszyłam się wujka Marcina, czyli swojego serialowego taty, (Marcin Bosak, przyp. red.) bo był w maseczce. Wystraszyłam się też dlatego, że wszędzie było dużo ludzi. Byłam nieśmiała. 

Ten casting był dla mnie bardzo ważny, a sceny próbowałam zagrać jak najlepiej. 

Cieszyłaś się kiedy dowiedziałaś się, że będziesz grać w tym serialu?

Tak, bardzo. 

























fot. Ewelina Kudeń, Hania Nowosielska i Melania Grzesiewicz na planie serialu "M jak miłość", zdjęcie z oficjalnego profilu Eweliny Kudeń na Instagramie

Uwielbiasz być na planie, prawda? Co podoba Ci się tam najbardziej?

Tak, uwielbiam tam być, to prawda. Najbardziej mi się podoba granie, ale lubię też poznawać nowe miejsca i nowych ludzi, z którymi gram. 

Najczęściej grasz z Melanią Grzesiewicz (Anita, przyp. red.) i Marcinem Bosakiem (Kamil, przyp. red.). W co najczęściej bawicie się na planie zanim gracie wspólne sceny?

Czasem bawimy się w kciuki, ale najczęściej po prostu rozmawiamy. 

























fot. MTL MaxFilm - Ewelina Kudeń i Hania Nowosielska na planie serialu "M jak miłość"

Twoja Mama gra też Twoją serialową Mamę. Tłumaczy Ci wszystko, co dzieje się na planie?

Tak, ale swoim kolegom zawsze tłumaczę, że moja serialowa mama jest moją prawdziwą mamą, a oni tego nie rozumieją. (Śmiech.) 

Masz za sobą też bardzo trudne sceny, podczas których byłaś bardzo dzielna. Pamiętasz je? Co było dla Ciebie w nich najtrudniejsze?

Bardzo trudna była dla mnie scena porwania Poli. Kiedy zaczęliśmy ją kręcić, a moja mama weszła do domu Kamila, to wystraszyłam się trochę, bo był taki moment, że mężczyzna popychał Anitę (Melania Grzesiewicz, przyp. red.) na stół. 

Mama pokazała mi takie zdjęcie z nagrywania tej sceny, na którym śmiałam się mimo tego, że była to dla mnie wymagająca scena. (Śmiech.) 



























fot. Hania Nowosielska i Melania Grzesiewicz na planie "M jak miłość", zdjęcie z oficjalnego profilu Melanii Grzesiewicz na Instagramie

To prawda, że kiedy Pola pojawia się w serialu, to oglądacie razem w domu te odcinki?

Tak, zawsze. 

Lubisz oglądać siebie na ekranie?

Tak. Przeżyciem dla nas było pójście do kina na premierę filmu "Osiem rzeczy, których nie wiecie o facetach", w którym zagrałam Jadzię. Od 20 kwietnia można obejrzeć go na Netflix. Zapraszam do obejrzenia. Warto, bo ja tam gram. (Śmiech.) 






























fot. Hania i jej Tata, Bartek Nowosielski na premierze filmu "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach", w którym oboje zagrali. Hania wcieliła się w Jadzię, a Bartek zagrał Mariusza, lekarza z komediowym zacięciem, zdjęcie z oficjalnego profilu Eweliny Kudeń na Instagramie

Rodzicie czytają Ci czasem wiadomości od widzów, prawda? Cieszysz się wtedy?

Tak. Kiedy mama na swojego Instagrama dodaje opcję zadawania pytań, to wtedy dużo ludzi zadaje mi pytania. Pytają m.in. o to, czy lubię sceny, w których gram. Bardzo lubię te pytania. 

Twoi rówieśnicy w szkole wiedzą, że grasz w serialu i w filmie "8 rzeczy, których nie wiecie o facetach"? Kibicują Ci?

Jedna koleżanka wiedziała już wcześniej, a reszta kolegów dopiero się o tym dowiaduje. 

Czy ktoś z kolegów ogląda "M jak miłość"?

Tylko jedna koleżanka, bo to serial dla dorosłych.

Kiedy nie jesteś na planie jeździsz czasami konno. Co jeszcze lubisz robić?

Lubię robić dużo rzeczy. (Śmiech.) Najbardziej lubię grać w serialu, jeździć konno, malować i...chodzić do szkoły, ale czasami mi się nie chce. 

Czasami z rodzicami i siostrą nagrywasz filmiki na TikToka, a czasami sama robisz relacje na Instagramie. Co Ci się w tym podoba?

Najbardziej lubię w relacjach wstawiać naklejki i oznaczać swoich rodziców. 

Chciałabyś mieć swój profil na Instagramie? Mama nie pozwala, prawda?

Jeszcze nie, to nie ten moment. Często jestem o to pytana, ale jestem po prostu dzieckiem, które gra w serialu.

Jak już wspominałyśmy, wraz z Mikołajem Roznerskim zagrałaś w filmie "Osiem rzeczy których nie wiecie o facetach". Która scena najbardziej Ci się podobała?

Była to ta scena w aucie, podczas której puszczałam Mentosa do wody. (Śmiech.) 

Właśnie, scena z wodą najfajniejsza. (Śmiech.)

Zdecydowanie, moja ulubiona ze wszystkich, które miałam na tym planie do zagrania.

Jak się czułaś na premierze? Podobało Ci się? Było to dla Ciebie duże wyzwanie?

Tak. Wychodziłam na scenę, trochę się stresowałam, bo czytali moje nazwisko. 



























fot. Ewelina, Melania i Hania na planie, zdjęcie z oficjalnego profilu Eweliny Kudeń na Instagramie

Fajnie usłyszeć swoje nazwsiko ze sceny...

Tak, bardzo. Był to mój pierwszy raz. Fajne uczucie. 

Co Ci się jeszcze podobało na tym planie?

W ogóle chyba Mikołaj. Stworzyliśmy super duet. Z resztą podobnie, jak z Marcinem Bosakiem. 

Chłopaki to fajni ludzie. 

Najlepsze były sceny z Mikołajem i czas z nim spędzony. Czasami podglądałam też sceny innych aktorów. 

Mama kiedyś pytała mnie, czy lepiej pracowało mi się z Mikołajem, czy z Marcinem. Raz odpowiadałam tak, raz tak. W zależności od tego, z którym z nich spędziłam więcej czasu.

Mówiłaś, że trzeba ten film zobaczyć, bo Ty tam grasz. Podobał Ci się?

Tak. Jeden z fragmentów został wycięty. Ten, w którym mój tata, (Bartłomiej Nowosielski, przyp. red.)  ze swoim kolegą (Krzysztof Szczepaniak, przyp. red.) sprawdzali pewną listę, a ja w tle coś rysowałam. 

Pamiętam, co zostało wycięte. (Śmiech.) 

Chcesz zostać aktorką jak będziesz duża? Czy wolisz zostać weterynarzem? (Śmiech.) 
Jeszcze nie wiem, kim chcę być, jak dorosnę. 

piątek, 6 maja 2022

Ewelina Kudeń: "Przed kamerą każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz"

 Ewelina Kudeń: "Przed kamerą każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz"






















fot. zdjęcie nadesłane

Ewelina Kudeń, prywatnie żona aktora, Bartłomieja Nowosielskiego i dwóch wspaniałych córek - Zosi zafascynowanej dubbingiem i rezolutnej Hani, występującej w serialu "M jak miłość" w roli Poli, która ostatnio też zachwyciła widzów rolą Jadzi, w filmie “8 rzeczy, których nie wiecie o facetach”.

Rozmawiamy o serialu "M jak miłość", o tym, jak rozmawiać z dziećmi o tym, co jest serialową fikcją, a co prawdziwym życiem, ale też o dubbingu, małych radościach i "nieinstagramowej" codzienności. 

Ewelina przyznaje również, że chciałaby wrócić na deski Teatru. "Aktora trzeba oceniać po grze w Teatrze. Serial i telewizja to są duble, to jest montaż. Tam każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz. Wychodzisz, masz żywego widza. Nie ważne jaki masz humor, musisz zagrać" - mówi.

Zacznijmy od...początku. Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Dlaczego wybrałaś akurat aktorstwo?

Z wyborem tego zawodu jest związana pewna historia. Kiedy miałam sześć lat i bawiłam się na placu zabaw, to koledzy i koleżanki, które chodziły na zajęcia teatralne w DK w Małogoszczu, w moich rodzinnych stronach, zapytali, czy nie chciałabym pójść na zajęcia razem z nimi, bo robią tam spektakl i są pewni, że mi się to spodoba. Kiedy tam poszłam, tak mi już zostało. (Śmiech.) 

Tak naprawdę, cały czas chodziłam na podobne zajęcia i realizowałam się aktorsko, natomiast w pewnym momencie trzeba było podjąć bardziej konkretne decyzje. Kiedy zdawałam do Liceum, moja starsza o czternaście lat siostra Agnieszka namówiła mnie, żebym poszła do Łodzi do Liceum o profilu teatralnym. Zapytałam rodziców o zgodę i…  wylądowałam w Łodzi, a potem przygotowywałam się do zdawania do Szkoły Teatralnej. Nie udało mi się dostać za pierwszym razem, ale próbowałam dalej. 

Co zmobilizowało Cię wtedy do tego, by zdawać po raz kolejny?

Kiedy zdawałam za pierwszym razem, nie miałam kompletnie pojęcia, jak to będzie wyglądało. Finansowo byłam bardzo ograniczona, bo wiadomo, koszt takich egzaminów jest ogromny. Wtedy zdawałam tylko i wyłącznie do Warszawy. Nie udało się.  W kolejnym roku byłam już mądrzejsza, uzbierałam pieniądze i opłaciłam egzaminy również w innych miastach. Poszłam do pracy, przygotowałam się do egzaminów i się udało. Dostałam się do Łodzi i...tak to się ciągnie. (Śmiech.) 

W łódzkiej Filmówce poznałam mojego męża i tak sobie żyjemy i funkcjonujemy w rodzinie artystycznej. (Śmiech.) 

Półtora roku temu przeprowadziliśmy się do Warszawy. Nie będę ukrywać, że od lat bardzo naciskałam na mojego męża, byśmy się przeprowadzili.

Stolica daje większe możliwości na rozwój artystyczny?

Oczywiście, że tak, a nie mam na myśli tutaj tylko siebie, bo przecież dziewczyny również zaczęły działać artystycznie. Hania  gra w serialu "M jak miłość" i stawia pierwsze kroki w dubbingu, a Zosia ze studia dubbingowego mogłaby nie wychodzić.  Kamera  jej na razie nie interesuje  i myślę, że tak zostanie. Studio dubbingowe jest jej światem. Kocha to.





















fot. MTL MaxFilm - na zdjęciu Ewelina Kudeń i Hania Nowosielska

U Was jest tak, że dziewczynki wybierają sobie swoją drogę same? Nie dyktujecie im, co muszą robić...

Kiedyś zapytano nas, czy Hania poszłaby na casting. Po rozmowach z Hanią zdecydowaliśmy, że nagramy self-tape, który był wymagany. Potem okazało się, że  mamy finał, a później otrzymaliśmy informację, że Hania wygrała casting do "M jak miłość". 

Kiedy przyszedł czas na podpisanie umowy, wynegocjowaliśmy najkrótszy okres jaki był możliwy, dlatego, że nie wiedzieliśmy, czy jej się to spodoba, czy będzie jej się chciało jeździć na plan, czy się w tym odnajdzie.

Spodobało się. (Śmiech.)

Dokładnie. Tak jej się spodobało, że plan zdjęciowy traktuje jak drugi dom. Jest fantastycznie. Nic na siłę, do niczego jej nie zmuszamy. Kiedy przychodzą propozycje nowych castingów, pytamy, czy chce, a kiedy zdarzy się, że odmawia, akceptujemy to.

Z Zosią było podobnie. Dużo jej opowiadałam o dubbingu. Kiedyś zapytałam, czy chciałaby spróbować. Tu zamiast castingu są próby głosu. Zosia została zaproszona na taką próbę. Najpierw powiedziała, że nie chce, ale wytłumaczyłam jej, że takie nagranie do niczego jej nie zobowiązuje i wystarczy, że spróbuje, by później nie żałowała, że tego nie zrobiła. 

Poszła, wyszła ze studia i stwierdziła, że to jest fantastyczne i że bardzo chciałaby wygrać ten casting.(Śmiech.) Cieszymy się bardzo, że dziewczyny odnalazły sobie taką artystyczną, swoją przestrzeń.

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do świata i ludzi. Czy ta postawa pomaga Ci w dzisiejsze niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Myślę, że taka postawa pomaga, ale z drugiej strony, czasami też czuję na sobie presję tego, że przyzwyczaja się ludzi do takich zachowań i do tego, że jest się takim pozytywnym, otwartym i do przodu.

Kiedy ma się te momenty takiego zwątpienia i spowolnienia, to jest to trudne, bo od razu, ze wszystkich stron jest się bombardowanym pytaniem "Co się stało?".

Nie wszystko jest zawsze takie "Instagramowe".

Dokładnie. Instagram to zupełnie inny świat, bardzo trudny. Pojawia się presja. Ja traktuję go totalnie intuicyjnie, jeżeli mam ochotę, to coś wrzucam, a kiedy nie, to nie. Absolutnie nie mam z tego żadnych korzyści finansowych. Myślę, że byłoby zupełnie inaczej, gdybym na nim zarabiała. 

Wiem, że ludzie lubią koloryzować swoją rzeczywistość, pokazywać jak im fantastycznie i jacy są super. Tęcza z każdej strony... No, nie jest tak. Wychodzę z założenia, że kiedy jest mi źle, czasami o tym mówię, ale staram się tego unikać. Moje bolączki zostawiam dla siebie.

Staramy się żyć pozytywnie. Dla mnie największym komplementem od córek jest to, kiedy mówią mi, "Mama, Ty jesteś szalona, Ty jesteś wariatka". Dla mnie jest to coś najlepszego, co mogę usłyszeć. 

Z Bartkiem tworzymy pozytywną całość. Jesteśmy ze sobą już kilkanaście lat i dalej się świetnie zgrywamy w tym teamie. (Śmiech.) 

























fot. zdjęcie nadesłane - "Jesteśmy ze sobą już kilkanaście lat i dalej się świetnie zgrywamy w tym teamie" - mówią ze śmiechem Ewelina i Bartek.

Jak radzisz sobie trudnymi emocjami ostatnich tygodni?

Nie wiem, czy sobie radzę.  Moja bratowa jest z Ukrainy. Szczęście w nieszczęściu, że mieszkają wraz z bratem w Hiszpanii. Niestety cała rodzina Nadii, znajomi zostali w Ukrainie. Od początku jesteśmy z nimi w stałym kontakcie.   Myślę, że tak jak dla każdego, wybuch wojny był czymś totalnie abstrakcyjnym. Oglądanie relacji, słuchanie wiadomości z frontu, napędzało strach.

Dniem, który był dla mnie przełomowy był ten, w którym poszłam jako wolontariusz do Hali Expo, gdzie schronienie otrzymywali uchodźcy. Kiedy tam poszłam trzymałam się i byłam dzielna, bo proszę uwierzyć, że to nie prosta sprawa. Natomiast kiedy stamtąd wyszłam i wsiadłam do samochodu, to tak się potwornie rozpłakałam... Zeszły ze mnie wszystkie emocje. Widząc wszystkie te dzieci, dorosłych, rodziców i starszych, a nawet zwierzęta…, Wtedy namacalnie do mnie dotarło, jak bardzo nie widzę w tej wojnie, czy każdym innym konflikcie sensu. Myślę, że póki ten punkt pomocowy będzie działał, to na pewno jeszcze tam wrócę. 

Nabrałam już trochę dystansu. Tak trzeba. Myślę, że jeśli do pewnych rzeczy nie będziemy podchodzić z dystansem, to będzie nam bardzo ciężko funkcjonować w dzisiejszym świecie.

Jak rozmawiać z dziećmi o tym, co dzieje się na świecie tak, by się nie bały? Masz na to jakiś sposób?

Nie mam na to sposobu. Od początku mówiłam dziewczynkom, co się dzieje. W naszym domu nie ma tematów tabu. 

Rozmawiamy o wszystkim, co ważne.

Tuż obok nas dzieje się coś złego i dzieciaki o tym doskonale wiedzą. Niczego nie tuszujemy, nie ukrywamy... Uświadamiamy, co się dzieje, ale bez makabrycznych, trudnych szczegółów. Wszystkie rozmowy dostosowane są do wieku córek.

Słyszałam, że Hania uczyła się podstawowych zwrotów w języku ukraińskim, by jej nowej koleżance Ewie, było w obecnej sytuacji nieco lżej. Takie małe, a zarazem duże gesty są ważne...

Tak, to prawda. Hania rozłożyła mnie na łopatki, kiedy przyszła i powiedziała, że będzie się uczyła podstawowych zwrotów w tym języku, bo ma w klasie koleżankę, która stara się rozmawiać po polsku.

Cenię w dzieciakach to, że ich otwartość jest tak ogromna, że potrafią się zjednoczyć. 

Zosia ma w klasie kolegę, który jednak mówi po angielsku, więc jest troszkę łatwiej, niż w grupie 6-latków. U Hani jest o tyle fajnie, że jej wychowawczyni ma ukraińskie korzenie i mówi w tym języku, więc dziewczynka jest wspaniale zaopiekowana. 

Wasz klan jest rodziną artystyczną - Ty, Bartek oraz Hania zajmujecie się aktorstwem, a Wasza starsza córka, Zosia realizuje się w dubbingu. Wspaniale mieć wspólne pasje, prawda?

Tak, wspaniale. 

Z Bartkiem i Hanią pracujemy na planie serialu "M jak miłość" , ale Bartek występuje w zupełnie innym wątku, więc o tyle to jest super, że zawsze mamy o czym pogadać.

Zdarzyło nam się już razem pracować w Teatrze w Łodzi, kiedy byłam na czwartym roku studiów, to właśnie Bartek wyreżyserował spektakl "Związek otwarty", w którym brałam udział. Była to trudna współpraca i przyznajemy się do tego. 

W czym była zawarta ta trudność?

Byłam wtedy młodsza, wydawało mi się, że wszystko wiem i umiem. Sprzeczki były tak mocne, że kolega, z którym razem pracowaliśmy mówił czasami, że on idzie na papierosa, a my mamy sobie pogadać. My przez ten czas potrafiliśmy nic do siebie nie powiedzieć, ale emocje opadały i szliśmy dalej. Pomimo ,,przeszkód” (śmiech) stworzyliśmy świetny spektakl, a nasz związek przechodząc taką próbę, nabrał jeszcze większej wartości. Nauczyliśmy się ze sobą pracować, co uważam za bardzo ważne w partnerstwie. 
Potem pracowaliśmy ze sobą jeszcze kilkukrotnie i to była czysta przyjemność.

Wraz z Hanią spędzasz  czas na planie "M jak miłość", gdzie  gracie we troje. Hania od 1535 odcinka, Twój mąż od 1580, a Ty od 1576 odcinka. Czy zanim trafiliście do serialu, zdarzało się Wam go oglądać?

Zdarzało się. To dla wielu serial dzieciństwa. (Śmiech.) Jako dorosła miałam taki moment, że przestałam go oglądać, bo nie starczało na to czasu, ale jako dzieciak...No błagam, kto nie oglądał "M jak miłość"?! (Śmiech.)

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen tego serialu?

Serial jest nadawany od ponad 20 lat, a oglądalność ciągle rośnie, więc faktycznie jest to niesamowite osiągniecie.  Być może jest to kwestia tego, że Każdy jest w stanie znaleźć w tym serialu siebie i swoje rodzinne problemy, radości. A może zwykła, ludzka ciekawość? Co tam się dalej u tych Mostowiaków wydarzy? (Śmiech.)

Weronika, mama Poli nie jest postacią pozytywną, ale też nie do końca negatywną. Mam takie wrażenie z perspektywy widza, że Twoja bohaterka stoi gdzieś pomiędzy. Czy kreowanie takiej postaci jest dużym wyzwaniem aktorskim? W czym ono jest zawarte?

Dla mnie było to fantastyczne zadanie aktorskie. Nie wiem, jak dalej potoczą się losy Weroniki. Zobaczymy, co przyniosą nowe odcinki. Bardzo ucieszyłam się, kiedy dostałam scenariusz wątku Weroniki, bo zawsze byłam obsadzana po warunkach, jako taka "blondyneczka", smutna, zraniona... Kiedy miałam tutaj do zagrania wyrafinowaną kobietę, która wie, czego chce, walczy o swoje, było to dla mnie czymś cudownym. 



























fot. MTL MaxFilm - Weronika i Pola, czyli Ewelina i Hania. "M jak miłość".

Z tego, co wiem, tłumaczyłaś Hani motywy swojej postaci, by rozumiała co dzieje się w realu, a co jest już serialową fikcją. Często odbywacie takie rozmowy, by Hania w pełni rozumiała to, co dzieje się na planie?

Teraz już troszeczkę mniej, natomiast początki były trudniejsze. Hania, miała dość smutny początek wątku swojej postaci, czyli Poli. Mama ją zostawiła, nie było wiadomo, ile potrwa ta rozłąka.   Kiedy przez długi czas Weronika przekłada swój powrót, Pola  bardzo tęskniła. Została tak naprawdę zostawiona z obcym mężczyzną, który był jej biologicznym ojcem, ale nigdy wcześniej go nie widziała. 

Musiałam Hani wszystko wytłumaczyć, ponieważ  nie znała takiego życia, nie rozumiała czym mogła się kierować jej serialowa mama, podejmując takie, a nie inne decyzje.  Kiedy Hania zaczynała zdjęcia, nie było jeszcze wiadomo, że ja zagram Weronikę. Dopiero po dwóch miesiącach od pojawienia się Poli,  dostałyśmy informację, że to będę ja. Bardzo się ucieszyłyśmy, ale tym bardziej przeprowadziłyśmy szereg rozmów.  Jako dziewczynka, która wychowuje się w pełnej rodzinie i ma kochających rodziców, była postawiona w sytuacji dość abstrakcyjnej. Teraz rozmawiamy o tym mniej, bo już raczej wszystko  rozumie. Rozróżnia serialową fikcję a i to, co dzieje się naprawdę. 

Hania i Zosia bardzo lubią Weronikę, kibicują jej, a ja cieszę się, że ta postać jest tak niejednoznaczna. 

Nie tak dawno obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Teatru, obecnie grasz  w "Ani z Zielonego Wzgórza", spektaklu dla dzieci. Czy na co dzień nie brakuje Ci desek teatralnych? Nie chciałabyś wrócić do Teatru też w którejś z sztuk dla dorosłych?

Bardzo chciałabym wrócić do Teatru, ale po przeprowadzce do Warszawy nie jest to takie proste. Uważam, że Teatr jest czymś najpiękniejszym dla aktora…  

Lubisz bardziej scenę teatralną, czy jednak kamerę telewizyjną?

To dwa zupełnie różne światy. Serial i telewizja to są duble, to jest montaż. Tam każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz. Wychodzisz, masz żywego widza. Nie ważne jaki masz humor, musisz zagrać.

Czy chciałabyś, by Hania też zagrała kiedyś w Teatrze?

O to trzeba zapytać Hani, bo ja nie będę o tym decydować. 

Jakie to uczucie oglądać jedną swoją córkę w kinie, czy serialu, a drugiej słuchać, kiedy dubbinguje bajki?

Super. To jest wspaniałe uczucie. Jesteśmy bardzo dumni. Każda produkcja Hani i Zosi,  która przede wszystkim im daje satysfakcje i radość, sprawia, że i my  jesteśmy szczęśliwi.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy głosem?

Nie wiem. (Śmiech.) Dubbing sobie trochę wymarzyłam. Nie miałam pojęcia czy się do tego nadaję, ale chciałam spróbować. Po warsztatach u Joanny Węgrzynowskiej zostałam zaproszona do pierwszej produkcji i tak ta moja miłość do dubbingu trwa i ciągle się rozwija (Śmiech) Ostatnio odbyła się premiera serialu animowanego "Molly i duch" , w którym zagrałam główną postać.  Reżyserem projektu była właśnie Asia. Kiedy pokazała mi fragment serialu zestresowałam się potwornie, że nie dam rady. Na szczęście bardzo szybko ogarnęłam lęk, bo wiedziałam, że on działa na mnie destrukcyjnie i ciężko będzie mi w jego towarzystwie zagrać pozytywną, pełną energii trzynastolatkę  (Śmiech.) Także wracając do pytania - stres na pewno nie pomaga. (Śmiech.) 



























fot. zdjęcie nadesłane

Dubbing jest dla Ciebie trudniejszy od gry przed kamerą? Wymaga od Ciebie większej pracy?

Niektórzy twierdzą, że dubbing jest  łatwy, ale ja mam zupełnie odmienne zdanie. To naprawdę ciężka praca,  która wymaga od aktora niesamowitej sprawności. Mam znajomych aktorów, którzy sami twierdzą, że dubbing jest dla nich za trudny, bo nie mogą się do projektu przygotować. Wchodzisz do studia i dopiero widzisz co danego dnia grasz. Oglądasz kolejne sceny i na bieżąco je nagrywasz. Nigdy nie wiesz co wydarzy się dalej.  Dla mnie ta ,,niespodzianka” jest ekscytująca, a niektórych odstrasza. Ja na życie, zresztą jak to mówią moje dziewczyny “jestem szalona”, więc myślę, że ta moja spontaniczność mi pomaga. Tak samo jak teatr i film, podobnie praca przed kamerą i dubbing to dwie różne rzeczywistości.  

Jak dbasz o swój głos jako aktorka dubbingowa?

Hmmm… (Śmiech.) 

Najbliższe plany.

 Jeśli chodzi o serial, czekam na dalszy rozwój wydarzeń w "M jak Miłość". Mam nadzieję, że Weronika jeszcze namiesza. Teatralnie na razie cisza, oprócz mojej “ Ani..”, którą kocham.

Czy granie dla dzieci jest bardziej wymagające, niż dla widza dorosłego?

Ja daję z siebie zawsze 100%, bo czy mam na sali dziecko, czy dorosłego, to nie ma dla mnie znaczenia, na pewno  dzieci są bardziej wymagające, trzeba je zainteresować od pierwszej chwili, przykuć ich uwagę, bo jeśli tego nie zrobimy to czas spędzony w teatrze  będzie trudny dla nich i dla nas  (Śmiech.) 

Tomasz Włosok: "W kinie stawiam na otwartość"

 Tomasz Włosok: "W kinie stawiam na otwartość"

fot. zdjęcie nadesłane

Z Tomkiem Włosokiem spotkałam się podczas 21. Kino na Granicy w Cieszynie. Rozmawiamy o filmie "KRAJ", o tym, co wyprowadza nas wszystkich z równowagi, ale też o sile kina i samego festiwalu.

Jesteś stałym bywalcem festiwalu "Kino na granicy". Co sprawia, że tak chętnie wracasz do Cieszyna?

Wracam tak chętnie do Cieszyna, ponieważ pochodzę z Cisownicy. Kiedy mam możliwość pojawienia się tu pod jakimkolwiek pretekstem, zawsze przyjeżdżam. (Śmiech.) 

Festiwal KNG bardzo mi przypasował. Nie odbywa się tu żaden konkurs. Przyjeżdżają tu ludzie, którzy kochają kino, chcą coś obejrzeć, poznać się i porozmawiać. Cieszyn ma swój urok. Tu wszystko się zgadza.

To jeden z najbardziej znanych w Polsce przeglądów filmowych. W jaki sposób Ty dowiedziałeś się o nim?

Na KNG jestem już po raz piąty. Zawsze śledzę, kiedy zaczną pojawiać się informacje na temat festiwalu. Kiedy pojawia się oficjalna informacja, z marszu rezerwujemy ten czas, by przypadkiem nie okazało się, że nie możemy przyjechać. Na tę edycję byłem już spakowany z pół roku temu. (Śmiech.)

Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie?

Jeżeli jest większy odstęp czasu, wraca się z większą energią, większą chęcią. Chce się spotkać ludzi, którzy są tutaj stałymi bywalcami. Nie mogłem się doczekać. 

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą Ci się Czechy?

Czechy kojarzą mi się ze smaženým sýrem, hranolkami i tatarskou omáčkou. (Śmiech.) Kiedy tu przyjeżdżam, staram się oglądać przede wszystkim czeskie kino. Jestem absolutnym fanem filmów autorstwa Ivana Trojana.

Jakim jesteś widzem? Czego poszukujesz w filmach?

Lubię przyglądać się bohaterom, dowiedzieć się czegoś. Zwrócić uwagę na to, co wcześniej nie było przeze mnie zauważane. Lubię się wzruszyć, nauczyć się czegoś, ale też czasami lubię dać się sponiewierać filmowo. Nie szukam konkretnej rzeczy, stawiam na otwartość. Kocham kino, więc to miejsce jest idelane dla mnie. 

Czy kiedy oglądasz filmy z udziałem swoich kolegów i koleżanek, zdarza Ci się zastanawiać, jak to Ty zachowałbyś się w danej scenie?

To chyba zboczenie zawodowe. (Śmiech.) Kiedy oglądam filmy, wyobrażam sobie różne rzeczy. Kiedy grają koledzy lub artyści, których podziwiam, zawsze z tego czerpię. 

Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy wyznajesz raczej zasadę, że nie warto oglądać tego, co już się zna?

Nie znoszę. Proszę o inny zestaw pytań. (Śmiech.)

Podczas trwania festiwalu zostały wyświetlone trzy filmy z Twoim udziałem. Jeden kRAJ. Czterech reżyserów. Sześć komediodramatów. Każdy z nich sprawdza się jako oddzielna historia. Ty w noweli "Supermarket" grasz Janka. Co było największym wyzwaniem wykreowania jego postaci?

To historia, która oscyluje wokół ojca z dzieckiem, który gubi swoje dziecko w supermarkecie, a to powoduje lawinę zdarzeń. Kiedy to nagrywaliśmy, byłem na chwilę przed narodzinami mojego dziecka. To był dla mnie najważniejszy moment.

Każda z nowel prowadzi bohaterów na skraj wytrzymałości. To okazja do pokazania na ekranie całej gamy emocji, prawda? Na wywołaniu jakich emocji Ty się skupiałeś?

Przedstawiałem skrajne emocje, m.in szał. Mojemu bohaterowi zaginęła córka, która była jego największym skarbem. Pokazałem bezsilność, tu wszystko opierało się na skrajnych emocjach.

Pojawi się też "Polot". Karol, utalentowany i przedsiębiorczy 25 latek dorabia w firmie swojego ojca i prowadzi swój własny start-up. Gdy ojciec, instruktor lotnictwa, ginie w wypadku, Karol musi zmienić swoje życie, by móc utrzymać siebie i swoją mamę. Jaka jest Twoja rola w tym wszystkim?

Gram kumpla Karola. Razem postanawiamy rozkręcić ten biznes, jakim jest wybudowanie sterowca. To relacja trzech przyjaciół z podwórka, znających się od dziecka, którzy przez to, że chcieli zrobić coś wspólnie, ale mieli zupełnie inną wizję, doprowadzili do rozpadu przyaźni, która ich łączyła. 

Pokazaliśmy historię przyjaźni, która przeradza się w pomysł prowadzenia wspólnego biznesu. 

W nawiązaniu do filmu "Ja, Olga Hepnarova" zapytam, czy zgłębiałeś jej życiorys? Jak pracowałeś nad swoją rolą?

Nie zgłębiałem jej życiorysu. Nad tym filmem pracowałem na studiach, pojawiam się na chwilę w barze. (Śmiech.) Na potrzeby tego epizodu nie musiałem poznawać szczegółów jej historii, ale zrobiłem to później. Ciekawe, ale jednocześnie przerażające wręcz zagadnienie. 

Kiedy świat się zatrzymał, Ty wystąpiłeś w serialu internetowym "Co robimy w zamknięciu" Jak Ty wykorzystałeś ten czas?

Mniej więcej tak, jak było przedstawione to w filmie, czyli wariując. (Śmiech.) Chodziłem po ścianach oraz odkryłem masę nowych pasji. (Śmiech.) Już nawet nie pamiętam, czym wszystkim się interesowałem, ale wkręciłem się w malowanie miniaturowych figurek. To bardzo relaksujące zajęcie. 

Czego nauczyły Cię ostatnie miesiące?

Teraz już wiem, że w każdym momencie może wydarzyć się coś, co z dnia na dzień diametralnie zmieni życie nas wszystkich. 

Najbliższe plany. 

Zakończyłem zdjęcia do filmu "Nikoś", który jest kontynuacją filmu "Jak zostałem gangsterem". Opowiadamy w nim o Nikosiu Skoterczaku, który jest niby gangsterem, ale dla mnie to raczej Robin Hood albo Janosik. (Śmiech.)

Rozmowa archiwalna, z 23. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy, sierpień 2022

Scena, szczęście, spełnienie zawodowe. Sielskie życie na Lubelszczyźnie musi jeszcze poczekać...

Scena, szczęście, spełnienie zawodowe. Sielskie życie na Lubelszczyźnie musi jeszcze poczekać...










fot. Agnieszka Kalinowska

To głos, którego się nie zapomina. Jego właściciel, Krzysztof Cugowski, od ponad 50 lat rządzi na polskiej scenie muzycznej. Kiedy pojawia się na estradzie i zapodaje pierwsze dźwięki utworów takich, jak "Jest taki samotny dom", czy "Zaklęty krąg", wtedy wszyscy mu wtórują. 

Jak sam o sobie mówi, czas, kiedy musiał ścigać się na listach przebojów, ma już za sobą. Teraz mógłby wieść spokojne życie na ukochanej Lubelszczyźnie, ale tego nie chce. W dalszym ciągu stawia na muzykę i nowe wyzwania. 

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, który przez wielu nazywany jest miejscem niezwykłym. Jak Pan to odbiera?

Wydaje mi się, że w minionych latach grałem już w tutejszym Teatrze. Nie pamiętam dokładnie kiedy, może pięćdziesiąt lat temu, ale to musiało się wydarzyć. (Śmiech.) Takie miejsca, to zupełnie inna historia i świetnie się w nich występuje. 

Pamiętam, że w przeddzień stanu wojennego koncertowałem też w podobnym obiekcie, w Niemczy na Dolnym Śląsku. To również był nieduży, drewniany teatr. Piękne miejsce.

Teatr sprzyja koncertom kameralnym?

 Myślę, że tak. Panuje tu dobra akustyka, bo z reguły w tego typu miejscach jest ona warunkiem koniecznym.

Nasze głowy i serca są pełne strachu w związku z tym, co dzieje się obecnie na Ukrainie. Kiedy pada pytanie o to, czy w obecnej sytuacji aktorzy powinni grać spektakle, niemal zgodnie odpowiadają, że tak. Jak w Pana odczuciu jest z koncertami?

 Gramy koncerty na rzecz Ukrainy, ale musimy grać też te, które były wcześniej zaplanowane. Z tego żyjemy. 13 marca wziąłem udział w wydarzeniu, z którego środki przeznaczone zostaną na rzecz walczącej Ukrainy. Koncert transmitowała TVP. Na pewno pojawią się jeszcze takie inicjatywy. Mimo wszystko, życie idzie dalej...

Zagra Pan koncert z Zespołem Mistrzów, który towarzyszy Panu w muzycznej podróży przez dekady. Proszę w skrócie opowiedzieć, jak doszło do nawiązania współpracy między Wami.

Z gitarzystą Jackiem Królikiem od dawna umawialiśmy się na wspólne występy. Wiele lat temu nagraliśmy wspólnie płytę i już wtedy wiedzieliśmy, że kiedyś to nastąpi. 

Kiedy skończyłem pracować ze swoimi synami, najpierw zadzwoniłem do Jacka, a potem do świetnego perkusisty Czarka Konrada, z którym też zawsze chciałem grać. Czarek wybrał basistę, Roberta Kubiszyna. Osobiście go nie znałem, ale po krótkiej chwili okazało się, że wybór był absolutnie fantastyczny. Tomasza Kałwaka, który gra w zespole na fortepianie, znam jeszcze z czasów, kiedy wraz z moimi synami pracował przy projekcie "Tribute to Qeen". W ten sposób udało się zgromadzić wspaniałą grupę ludzi.

Oprócz tego, że są fantastycznymi muzykami, to dodatkowo jest między nami fajna więź towarzyska, a to nie jest bez znaczenia. Oby zdrowie pozwoliło mi występować z nimi jeszcze przez długi czas. 

Podczas koncertów Waszej niewątpliwie niezwykłej grupy publiczność może liczyć na wielkie i niezapomniane hity, wykonane w nowych, ciekawych aranżacjach, okraszonych najwyższej klasy rockowymi dźwiękami. Który z utworów w nowym brzmieniu jest najbardziej wyczekiwany przez publiczność?

Przyznam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo to zależy od wielu czynników, takich, jak np. wiek publiczności. 

Ja na szczęście już jestem na takim etapie, że nic nie muszę, nie ścigam się do list przebojów. Gram to, co sprawia mi przyjemność, a publiczność w większości moje wybory akceptuje, bo jeżeli coś jest podawane szczerze, to ludzie to słyszą.

Kiedy świat się zatrzymał ze względu na pandemię koronawirusa, Pan nie narzekał na brak pracy, albowiem 8 maja 2020 roku oddał w ręce słuchaczy wyjątkowy, podwójnie jubileuszowy album „50/70 Moje Najważniejsze”. Proszę o przytoczenie tytułów dwóch piosenek z dotychczasowego repertuaru, które są dla Pana najważniejsze?

(Śmiech.) Na pewno są to pierwszy i ostatni utwór z tej płyty. Pierwszy czyli Blues George'a Maxwella, który nagrałem w marcu 1970 roku. Od tej chwili minęło już 52 lata. Tym większą czułem tremę, kiedy nagrywałem go ponownie na jubileuszową płytę. Zależało mi, by widoczna była różnica między wykonaniem w czasach zamierzchłych i teraz. Dzisiaj mogę powiedzieć, że chyba mi się to udało. 

Drugim utworem jest "Twoja łza". To premierowa piosenka, która stanowi jakby klamrę płyty "50/70 Moje Najważniejsze". Jest dedykowana mojej żonie, która od wielu lat jest przy mnie i zawsze mnie wspiera. 

"Jestem człowiekiem szczęśliwym, spełnionym, zawodowo i osobiście. Mógłbym osiąść na stałe na Lubelszczyźnie i wieść spokojne życie. Mógłbym, ale nie chcę". To Pana słowa. Nadal się Pan z nimi zgadza?

Ja się nigdzie nie wybieram. Miałem kilka propozycji zmiany adresu stałego pobytu i nie skorzystałem, więc tym bardziej nie zrobię tego teraz. Człowiek musi mieć takie miejsce na ziemi, które jest mu pisane.

To prawda, że cały czas pracuję intensywnie i często opuszczam mój dom, ale staram się, żeby wyjazdy nie były zbyt długie. Na Lubelszczyznę zawsze wracam z przyjemnością, bo to jest właśnie moje miejsce. 

Nadal jest Pan głodny nowych wyzwań. 4 marca wystartowała kolejna już edycja programu "Twoja twarz brzmi znajomo", w której debiutuje Pan w roli jurora. Mówi się, że wpływ na Pana decyzję miał, m.in. udział w tym programie Pana syna, Chrisa. Ile w tym prawdy?

Dzięki Krzysiowi poznałem ten program. Oglądałem kolejne odcinki, oczywiście trzymając kciuki za syna. Po zakończeniu minionej edycji, otrzymałem propozycję, by zostać jurorem w "TTBZ". Wiedziałem już na czym ten program polega, więc propozycję zasilenia szeregu jurorów przyjąłem z przyjemnością.

To program rozrywkowy. Nie można więc wszystkiego co się w nim dzieje traktować aż tak bardzo poważnie. (Śmiech.)

Jest Pan surowym jurorem? Viki Gabor przyznała ostatnio, że trochę się Pana boi w tej roli, ale już Pan zapewnił, że nie ma czego. (Śmiech.)

- (Śmiech.) Wszyscy w tym programie zdajemy sobie sprawę, że u każdego z występujących stopień umiejętności jest inny. Nie biorą w nim udziału tylko ludzie śpiewający, ale również aktorzy, czy osoby wykonujący na co dzień inne profesje. Należy więc w miarę możliwości oceny zbalansować tak, by nikomu nie zrobić przykrości. 

Co w tej nowej roli sprawia Panu najwięcej frajdy?

Wydaje się, że człowiek jest szczęśliwy, gdy może oceniać innych. Mnie to jednak nie uszczęśliwia. 

Z jednej strony muszę mówić prawdę, a nie wyłącznie prawić komplementy. Z drugiej jednak swoją ocenę trzeba wyważyć biorąc pod uwagę możliwości i pracę jaką w występy wkładają uczestnicy. Bardzo się staram, ale wcale nie jest to łatwe. 

Według jakich kryteriów ocenia Pan występy?

W tym programie chodzi o to, by wykonania były jak najbliższe oryginału. Kiedy któremuś z uczestników przypada jakiś wykonawca, musi odwzorować jego teledysk lub wykonanie koncertowe. Staram się na tym skupiać.

Czy brał Pan kiedyś pod uwagę, by pojawić się w TTBZ jako uczestnik?

Nie. (Śmiech.) Jestem już za stary na takie akcje. Co nieco widziałem, a dużo o tym, jak to wszystko wygląda, dowiedziałem się z opowiadań syna. To nie jest takie proste. Mam tu na myśli fakt, w ile godzin doprowadza się uczestnika do stanu podobieństwa do konkretnej postaci. To już nie dla mnie. Niech próbują młodzi. (Śmiech.)