piątek, 6 maja 2022

Ewelina Kudeń: "Przed kamerą każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz"

 Ewelina Kudeń: "Przed kamerą każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz"






















fot. zdjęcie nadesłane

Ewelina Kudeń, prywatnie żona aktora, Bartłomieja Nowosielskiego i dwóch wspaniałych córek - Zosi zafascynowanej dubbingiem i rezolutnej Hani, występującej w serialu "M jak miłość" w roli Poli, która ostatnio też zachwyciła widzów rolą Jadzi, w filmie “8 rzeczy, których nie wiecie o facetach”.

Rozmawiamy o serialu "M jak miłość", o tym, jak rozmawiać z dziećmi o tym, co jest serialową fikcją, a co prawdziwym życiem, ale też o dubbingu, małych radościach i "nieinstagramowej" codzienności. 

Ewelina przyznaje również, że chciałaby wrócić na deski Teatru. "Aktora trzeba oceniać po grze w Teatrze. Serial i telewizja to są duble, to jest montaż. Tam każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz. Wychodzisz, masz żywego widza. Nie ważne jaki masz humor, musisz zagrać" - mówi.

Zacznijmy od...początku. Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Dlaczego wybrałaś akurat aktorstwo?

Z wyborem tego zawodu jest związana pewna historia. Kiedy miałam sześć lat i bawiłam się na placu zabaw, to koledzy i koleżanki, które chodziły na zajęcia teatralne w DK w Małogoszczu, w moich rodzinnych stronach, zapytali, czy nie chciałabym pójść na zajęcia razem z nimi, bo robią tam spektakl i są pewni, że mi się to spodoba. Kiedy tam poszłam, tak mi już zostało. (Śmiech.) 

Tak naprawdę, cały czas chodziłam na podobne zajęcia i realizowałam się aktorsko, natomiast w pewnym momencie trzeba było podjąć bardziej konkretne decyzje. Kiedy zdawałam do Liceum, moja starsza o czternaście lat siostra Agnieszka namówiła mnie, żebym poszła do Łodzi do Liceum o profilu teatralnym. Zapytałam rodziców o zgodę i…  wylądowałam w Łodzi, a potem przygotowywałam się do zdawania do Szkoły Teatralnej. Nie udało mi się dostać za pierwszym razem, ale próbowałam dalej. 

Co zmobilizowało Cię wtedy do tego, by zdawać po raz kolejny?

Kiedy zdawałam za pierwszym razem, nie miałam kompletnie pojęcia, jak to będzie wyglądało. Finansowo byłam bardzo ograniczona, bo wiadomo, koszt takich egzaminów jest ogromny. Wtedy zdawałam tylko i wyłącznie do Warszawy. Nie udało się.  W kolejnym roku byłam już mądrzejsza, uzbierałam pieniądze i opłaciłam egzaminy również w innych miastach. Poszłam do pracy, przygotowałam się do egzaminów i się udało. Dostałam się do Łodzi i...tak to się ciągnie. (Śmiech.) 

W łódzkiej Filmówce poznałam mojego męża i tak sobie żyjemy i funkcjonujemy w rodzinie artystycznej. (Śmiech.) 

Półtora roku temu przeprowadziliśmy się do Warszawy. Nie będę ukrywać, że od lat bardzo naciskałam na mojego męża, byśmy się przeprowadzili.

Stolica daje większe możliwości na rozwój artystyczny?

Oczywiście, że tak, a nie mam na myśli tutaj tylko siebie, bo przecież dziewczyny również zaczęły działać artystycznie. Hania  gra w serialu "M jak miłość" i stawia pierwsze kroki w dubbingu, a Zosia ze studia dubbingowego mogłaby nie wychodzić.  Kamera  jej na razie nie interesuje  i myślę, że tak zostanie. Studio dubbingowe jest jej światem. Kocha to.





















fot. MTL MaxFilm - na zdjęciu Ewelina Kudeń i Hania Nowosielska

U Was jest tak, że dziewczynki wybierają sobie swoją drogę same? Nie dyktujecie im, co muszą robić...

Kiedyś zapytano nas, czy Hania poszłaby na casting. Po rozmowach z Hanią zdecydowaliśmy, że nagramy self-tape, który był wymagany. Potem okazało się, że  mamy finał, a później otrzymaliśmy informację, że Hania wygrała casting do "M jak miłość". 

Kiedy przyszedł czas na podpisanie umowy, wynegocjowaliśmy najkrótszy okres jaki był możliwy, dlatego, że nie wiedzieliśmy, czy jej się to spodoba, czy będzie jej się chciało jeździć na plan, czy się w tym odnajdzie.

Spodobało się. (Śmiech.)

Dokładnie. Tak jej się spodobało, że plan zdjęciowy traktuje jak drugi dom. Jest fantastycznie. Nic na siłę, do niczego jej nie zmuszamy. Kiedy przychodzą propozycje nowych castingów, pytamy, czy chce, a kiedy zdarzy się, że odmawia, akceptujemy to.

Z Zosią było podobnie. Dużo jej opowiadałam o dubbingu. Kiedyś zapytałam, czy chciałaby spróbować. Tu zamiast castingu są próby głosu. Zosia została zaproszona na taką próbę. Najpierw powiedziała, że nie chce, ale wytłumaczyłam jej, że takie nagranie do niczego jej nie zobowiązuje i wystarczy, że spróbuje, by później nie żałowała, że tego nie zrobiła. 

Poszła, wyszła ze studia i stwierdziła, że to jest fantastyczne i że bardzo chciałaby wygrać ten casting.(Śmiech.) Cieszymy się bardzo, że dziewczyny odnalazły sobie taką artystyczną, swoją przestrzeń.

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do świata i ludzi. Czy ta postawa pomaga Ci w dzisiejsze niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Myślę, że taka postawa pomaga, ale z drugiej strony, czasami też czuję na sobie presję tego, że przyzwyczaja się ludzi do takich zachowań i do tego, że jest się takim pozytywnym, otwartym i do przodu.

Kiedy ma się te momenty takiego zwątpienia i spowolnienia, to jest to trudne, bo od razu, ze wszystkich stron jest się bombardowanym pytaniem "Co się stało?".

Nie wszystko jest zawsze takie "Instagramowe".

Dokładnie. Instagram to zupełnie inny świat, bardzo trudny. Pojawia się presja. Ja traktuję go totalnie intuicyjnie, jeżeli mam ochotę, to coś wrzucam, a kiedy nie, to nie. Absolutnie nie mam z tego żadnych korzyści finansowych. Myślę, że byłoby zupełnie inaczej, gdybym na nim zarabiała. 

Wiem, że ludzie lubią koloryzować swoją rzeczywistość, pokazywać jak im fantastycznie i jacy są super. Tęcza z każdej strony... No, nie jest tak. Wychodzę z założenia, że kiedy jest mi źle, czasami o tym mówię, ale staram się tego unikać. Moje bolączki zostawiam dla siebie.

Staramy się żyć pozytywnie. Dla mnie największym komplementem od córek jest to, kiedy mówią mi, "Mama, Ty jesteś szalona, Ty jesteś wariatka". Dla mnie jest to coś najlepszego, co mogę usłyszeć. 

Z Bartkiem tworzymy pozytywną całość. Jesteśmy ze sobą już kilkanaście lat i dalej się świetnie zgrywamy w tym teamie. (Śmiech.) 

























fot. zdjęcie nadesłane - "Jesteśmy ze sobą już kilkanaście lat i dalej się świetnie zgrywamy w tym teamie" - mówią ze śmiechem Ewelina i Bartek.

Jak radzisz sobie trudnymi emocjami ostatnich tygodni?

Nie wiem, czy sobie radzę.  Moja bratowa jest z Ukrainy. Szczęście w nieszczęściu, że mieszkają wraz z bratem w Hiszpanii. Niestety cała rodzina Nadii, znajomi zostali w Ukrainie. Od początku jesteśmy z nimi w stałym kontakcie.   Myślę, że tak jak dla każdego, wybuch wojny był czymś totalnie abstrakcyjnym. Oglądanie relacji, słuchanie wiadomości z frontu, napędzało strach.

Dniem, który był dla mnie przełomowy był ten, w którym poszłam jako wolontariusz do Hali Expo, gdzie schronienie otrzymywali uchodźcy. Kiedy tam poszłam trzymałam się i byłam dzielna, bo proszę uwierzyć, że to nie prosta sprawa. Natomiast kiedy stamtąd wyszłam i wsiadłam do samochodu, to tak się potwornie rozpłakałam... Zeszły ze mnie wszystkie emocje. Widząc wszystkie te dzieci, dorosłych, rodziców i starszych, a nawet zwierzęta…, Wtedy namacalnie do mnie dotarło, jak bardzo nie widzę w tej wojnie, czy każdym innym konflikcie sensu. Myślę, że póki ten punkt pomocowy będzie działał, to na pewno jeszcze tam wrócę. 

Nabrałam już trochę dystansu. Tak trzeba. Myślę, że jeśli do pewnych rzeczy nie będziemy podchodzić z dystansem, to będzie nam bardzo ciężko funkcjonować w dzisiejszym świecie.

Jak rozmawiać z dziećmi o tym, co dzieje się na świecie tak, by się nie bały? Masz na to jakiś sposób?

Nie mam na to sposobu. Od początku mówiłam dziewczynkom, co się dzieje. W naszym domu nie ma tematów tabu. 

Rozmawiamy o wszystkim, co ważne.

Tuż obok nas dzieje się coś złego i dzieciaki o tym doskonale wiedzą. Niczego nie tuszujemy, nie ukrywamy... Uświadamiamy, co się dzieje, ale bez makabrycznych, trudnych szczegółów. Wszystkie rozmowy dostosowane są do wieku córek.

Słyszałam, że Hania uczyła się podstawowych zwrotów w języku ukraińskim, by jej nowej koleżance Ewie, było w obecnej sytuacji nieco lżej. Takie małe, a zarazem duże gesty są ważne...

Tak, to prawda. Hania rozłożyła mnie na łopatki, kiedy przyszła i powiedziała, że będzie się uczyła podstawowych zwrotów w tym języku, bo ma w klasie koleżankę, która stara się rozmawiać po polsku.

Cenię w dzieciakach to, że ich otwartość jest tak ogromna, że potrafią się zjednoczyć. 

Zosia ma w klasie kolegę, który jednak mówi po angielsku, więc jest troszkę łatwiej, niż w grupie 6-latków. U Hani jest o tyle fajnie, że jej wychowawczyni ma ukraińskie korzenie i mówi w tym języku, więc dziewczynka jest wspaniale zaopiekowana. 

Wasz klan jest rodziną artystyczną - Ty, Bartek oraz Hania zajmujecie się aktorstwem, a Wasza starsza córka, Zosia realizuje się w dubbingu. Wspaniale mieć wspólne pasje, prawda?

Tak, wspaniale. 

Z Bartkiem i Hanią pracujemy na planie serialu "M jak miłość" , ale Bartek występuje w zupełnie innym wątku, więc o tyle to jest super, że zawsze mamy o czym pogadać.

Zdarzyło nam się już razem pracować w Teatrze w Łodzi, kiedy byłam na czwartym roku studiów, to właśnie Bartek wyreżyserował spektakl "Związek otwarty", w którym brałam udział. Była to trudna współpraca i przyznajemy się do tego. 

W czym była zawarta ta trudność?

Byłam wtedy młodsza, wydawało mi się, że wszystko wiem i umiem. Sprzeczki były tak mocne, że kolega, z którym razem pracowaliśmy mówił czasami, że on idzie na papierosa, a my mamy sobie pogadać. My przez ten czas potrafiliśmy nic do siebie nie powiedzieć, ale emocje opadały i szliśmy dalej. Pomimo ,,przeszkód” (śmiech) stworzyliśmy świetny spektakl, a nasz związek przechodząc taką próbę, nabrał jeszcze większej wartości. Nauczyliśmy się ze sobą pracować, co uważam za bardzo ważne w partnerstwie. 
Potem pracowaliśmy ze sobą jeszcze kilkukrotnie i to była czysta przyjemność.

Wraz z Hanią spędzasz  czas na planie "M jak miłość", gdzie  gracie we troje. Hania od 1535 odcinka, Twój mąż od 1580, a Ty od 1576 odcinka. Czy zanim trafiliście do serialu, zdarzało się Wam go oglądać?

Zdarzało się. To dla wielu serial dzieciństwa. (Śmiech.) Jako dorosła miałam taki moment, że przestałam go oglądać, bo nie starczało na to czasu, ale jako dzieciak...No błagam, kto nie oglądał "M jak miłość"?! (Śmiech.)

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen tego serialu?

Serial jest nadawany od ponad 20 lat, a oglądalność ciągle rośnie, więc faktycznie jest to niesamowite osiągniecie.  Być może jest to kwestia tego, że Każdy jest w stanie znaleźć w tym serialu siebie i swoje rodzinne problemy, radości. A może zwykła, ludzka ciekawość? Co tam się dalej u tych Mostowiaków wydarzy? (Śmiech.)

Weronika, mama Poli nie jest postacią pozytywną, ale też nie do końca negatywną. Mam takie wrażenie z perspektywy widza, że Twoja bohaterka stoi gdzieś pomiędzy. Czy kreowanie takiej postaci jest dużym wyzwaniem aktorskim? W czym ono jest zawarte?

Dla mnie było to fantastyczne zadanie aktorskie. Nie wiem, jak dalej potoczą się losy Weroniki. Zobaczymy, co przyniosą nowe odcinki. Bardzo ucieszyłam się, kiedy dostałam scenariusz wątku Weroniki, bo zawsze byłam obsadzana po warunkach, jako taka "blondyneczka", smutna, zraniona... Kiedy miałam tutaj do zagrania wyrafinowaną kobietę, która wie, czego chce, walczy o swoje, było to dla mnie czymś cudownym. 



























fot. MTL MaxFilm - Weronika i Pola, czyli Ewelina i Hania. "M jak miłość".

Z tego, co wiem, tłumaczyłaś Hani motywy swojej postaci, by rozumiała co dzieje się w realu, a co jest już serialową fikcją. Często odbywacie takie rozmowy, by Hania w pełni rozumiała to, co dzieje się na planie?

Teraz już troszeczkę mniej, natomiast początki były trudniejsze. Hania, miała dość smutny początek wątku swojej postaci, czyli Poli. Mama ją zostawiła, nie było wiadomo, ile potrwa ta rozłąka.   Kiedy przez długi czas Weronika przekłada swój powrót, Pola  bardzo tęskniła. Została tak naprawdę zostawiona z obcym mężczyzną, który był jej biologicznym ojcem, ale nigdy wcześniej go nie widziała. 

Musiałam Hani wszystko wytłumaczyć, ponieważ  nie znała takiego życia, nie rozumiała czym mogła się kierować jej serialowa mama, podejmując takie, a nie inne decyzje.  Kiedy Hania zaczynała zdjęcia, nie było jeszcze wiadomo, że ja zagram Weronikę. Dopiero po dwóch miesiącach od pojawienia się Poli,  dostałyśmy informację, że to będę ja. Bardzo się ucieszyłyśmy, ale tym bardziej przeprowadziłyśmy szereg rozmów.  Jako dziewczynka, która wychowuje się w pełnej rodzinie i ma kochających rodziców, była postawiona w sytuacji dość abstrakcyjnej. Teraz rozmawiamy o tym mniej, bo już raczej wszystko  rozumie. Rozróżnia serialową fikcję a i to, co dzieje się naprawdę. 

Hania i Zosia bardzo lubią Weronikę, kibicują jej, a ja cieszę się, że ta postać jest tak niejednoznaczna. 

Nie tak dawno obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Teatru, obecnie grasz  w "Ani z Zielonego Wzgórza", spektaklu dla dzieci. Czy na co dzień nie brakuje Ci desek teatralnych? Nie chciałabyś wrócić do Teatru też w którejś z sztuk dla dorosłych?

Bardzo chciałabym wrócić do Teatru, ale po przeprowadzce do Warszawy nie jest to takie proste. Uważam, że Teatr jest czymś najpiękniejszym dla aktora…  

Lubisz bardziej scenę teatralną, czy jednak kamerę telewizyjną?

To dwa zupełnie różne światy. Serial i telewizja to są duble, to jest montaż. Tam każdy może być geniuszem, a w Teatrze nie oszukasz. Wychodzisz, masz żywego widza. Nie ważne jaki masz humor, musisz zagrać.

Czy chciałabyś, by Hania też zagrała kiedyś w Teatrze?

O to trzeba zapytać Hani, bo ja nie będę o tym decydować. 

Jakie to uczucie oglądać jedną swoją córkę w kinie, czy serialu, a drugiej słuchać, kiedy dubbinguje bajki?

Super. To jest wspaniałe uczucie. Jesteśmy bardzo dumni. Każda produkcja Hani i Zosi,  która przede wszystkim im daje satysfakcje i radość, sprawia, że i my  jesteśmy szczęśliwi.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy głosem?

Nie wiem. (Śmiech.) Dubbing sobie trochę wymarzyłam. Nie miałam pojęcia czy się do tego nadaję, ale chciałam spróbować. Po warsztatach u Joanny Węgrzynowskiej zostałam zaproszona do pierwszej produkcji i tak ta moja miłość do dubbingu trwa i ciągle się rozwija (Śmiech) Ostatnio odbyła się premiera serialu animowanego "Molly i duch" , w którym zagrałam główną postać.  Reżyserem projektu była właśnie Asia. Kiedy pokazała mi fragment serialu zestresowałam się potwornie, że nie dam rady. Na szczęście bardzo szybko ogarnęłam lęk, bo wiedziałam, że on działa na mnie destrukcyjnie i ciężko będzie mi w jego towarzystwie zagrać pozytywną, pełną energii trzynastolatkę  (Śmiech.) Także wracając do pytania - stres na pewno nie pomaga. (Śmiech.) 



























fot. zdjęcie nadesłane

Dubbing jest dla Ciebie trudniejszy od gry przed kamerą? Wymaga od Ciebie większej pracy?

Niektórzy twierdzą, że dubbing jest  łatwy, ale ja mam zupełnie odmienne zdanie. To naprawdę ciężka praca,  która wymaga od aktora niesamowitej sprawności. Mam znajomych aktorów, którzy sami twierdzą, że dubbing jest dla nich za trudny, bo nie mogą się do projektu przygotować. Wchodzisz do studia i dopiero widzisz co danego dnia grasz. Oglądasz kolejne sceny i na bieżąco je nagrywasz. Nigdy nie wiesz co wydarzy się dalej.  Dla mnie ta ,,niespodzianka” jest ekscytująca, a niektórych odstrasza. Ja na życie, zresztą jak to mówią moje dziewczyny “jestem szalona”, więc myślę, że ta moja spontaniczność mi pomaga. Tak samo jak teatr i film, podobnie praca przed kamerą i dubbing to dwie różne rzeczywistości.  

Jak dbasz o swój głos jako aktorka dubbingowa?

Hmmm… (Śmiech.) 

Najbliższe plany.

 Jeśli chodzi o serial, czekam na dalszy rozwój wydarzeń w "M jak Miłość". Mam nadzieję, że Weronika jeszcze namiesza. Teatralnie na razie cisza, oprócz mojej “ Ani..”, którą kocham.

Czy granie dla dzieci jest bardziej wymagające, niż dla widza dorosłego?

Ja daję z siebie zawsze 100%, bo czy mam na sali dziecko, czy dorosłego, to nie ma dla mnie znaczenia, na pewno  dzieci są bardziej wymagające, trzeba je zainteresować od pierwszej chwili, przykuć ich uwagę, bo jeśli tego nie zrobimy to czas spędzony w teatrze  będzie trudny dla nich i dla nas  (Śmiech.) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz