poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Justyna Karłowska: "Stawiam sobie nieustannie nowe cele, ciągle odkrywam siebie"

 Justyna Karłowska: "Stawiam sobie nieustannie nowe cele, ciągle odkrywam siebie"























fot. Anna Michałek

Z Justyną Karłowską spotkałam się w Warszawie. Rozmawiałyśmy o studiach w The American Academy of Dramatic Arts, o fascynujących podróżach, ciągłych poszukiwaniach swojej drogi i serialu "M jak Miłość", do którego obsady dołączyła w 1590 odcinku. Jej postać weszła do rodziny Mostowiaków z przytupem. "Ola niejednokrotnie zaskoczy oraz skradnie serca widzów" - mówi Justyna. 

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo?

Od zawsze wiedziałam, że obiektyw jest tym, co lubię i przed czym czuję się swobodnie. Samo podjęcie decyzji, aby zmienić zawód na aktorstwo było długą ścieżką. W Warszawie skończyłam studia dziennikarskie, podczas których odbyłam praktyki w telewizyjnym serwisie informacyjnym. Wtedy ciągle czułam swego rodzaju niedosyt. Na uczelni poznałam kilka osób, które chciały dostać się na studia aktorskie. Znalazłam się w środowisku aktorów, dziennikarzy, fotografów. Czas między wykładami wypełniałam różnymi castingami. Praca z kamerą i obiektywem sprawia mi przyjemność . Już w podstawówce dostawałam główne role w przedstawieniach szkolnych. Moje nauczycielki zauważyły, że dobrze czuje się na scenie, przed publicznością. Długo dojrzewałam do decyzji o zmianie zawodu. Wiązało się to z dużym ryzykiem i zostawieniem wygodnego, poukładanego życia dla nieznanego. Jednak chciałam spełniać marzenia i robić to, co kocham. Dlatego wyjechałam do L.A.. Na pewno też pomogło mi wsparcie moich bliskich, którzy mnie dopingowali i na których zawsze mogłam liczyć. 

Decyzja przyszła z czasem.

Tak, przez wiele lat po studiach nie robiłam nic związanego z aktorstwem, czy dziennikarstwem. Od 2013 roku mieszkałam w krajach anglojęzycznych, gdzie się kształciłam oraz ciężko pracowałam, często po 12-18h na dobę, aby zdobyć pieniądze na czesne. Dużo podróżowałam, poznawałam świat. Miałam otwarte okno na inne kultury, tradycje, religie, zwyczaje. Nabrałam dystansu jak i zyskałam pewność siebie. To właśnie ten różnorodny świat pomógł mi sięgnąć po marzenia i uwierzyć w moje możliwości.  Zostawiłam karierę zawodową dla szkoły aktorskiej. Wyjechałam w tym celu do Stanów Zjednoczonych i uczyłam się w samym sercu Hollywood. Marzenia się spełniają (Śmiech.)

Dlaczego wybrałaś studia w USA? Uczyłaś się w The American Academy of Dramatic Arts. 

Moja decyzja o zmianie zawodu przyszła stosunkowo późno. Nie miałam już czasu do stracenia i postawiłam wszystko na jedną kartę. Wóz albo przewóz. Chciałam uczyć się tam gdzie narodziło się kino i spełniać marzenia. Dlatego wybór padł na AADA, w samym sercu Hollywood. No i muszę tu wspomnieć o absolwentach, którzy uczyli się w tych samych murach, a nazwiska robią wrażenie: Jessica Chestain, Paul Rudd, Danny Devito, Robert Redford, Adrien Brody, czy moja ulubiona Anne Hathaway. W The American Academy of Dramatic Arts ciekawe jest to, że 50% studentów jest spoza kraju. Sama na pewno zauważyłaś, że amerykańskie kino otwiera się na aktorów zagranicznych, w tym zatrudnia np. Polaków. Jesteśmy tam bardzo mile widziani, atrakcyjni dla oka kamery, czy chociażby ze względu na akcent. 

Jak wyglądają metody nauczania aktorstwa w Twojej szkole? Jak wyglądały zajęcia?

Nauka aktorstwa w AADA ….cudowny czas. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo będę zadowolona z zajęć w akademii i z ich różnorodności. Uczyłam się m.in. analizy tekstów, ich interpretacji, wymowy, ale też języka fonetycznego, który pozwolił mi rozróżniać akcenty, fizyczności - ruchu na scenie, tańca, historii teatru, pracy z kamerą czy improwizacji. Japońska technika płaczu wywarła na mnie największe wrażenie i wypruła emocjonalnie. Ćwiczyłam nad wytwarzaniem energii na scenie, kalibracją oddechu, kontrolą środka ciężkości.  W akademii, grałam w sztukach m.in. “Rabbit Hole”, “Picnic” czy “When You Comin’ Back Red Ryder”, które są nagrodzone prestiżowymi nagrodami, np. Pulitzera.

W mojej szkole w Los Angeles niesamowite było to, że wykładowcy przychodzili na zajęcia prosto z planów filmowych. Byli to aktorzy z dużym doświadczeniem. Na zajęcia przychodzili z ogromną świeżością, a prowadząc wykład, dzielili się przykładami wziętymi z życia. Wśród moich nauczycieli byli m.in. Amir Korangy (serial “Superstore”), Adam Chambers (serial “S.W.A.T.”), czy Scott Reiniger (film “Świt żywych trupów”). Zajęcia z ruchu na scenie prowadziła Cheryl Baxter, która uczyła choreografii samą Meryl Streep w “Ze śmiercią jej do twarzy”. Nauczyciele wpajali nam, że aktorstwo jest pokazywaniem swoich prawdziwych uczuć w wyobrażonym świecie. To nie tylko hobby, praca zawodowa, ale powołanie. Ta szkoła rozpala pasje, zachęca do odnalezienia najgłębszego potencjału, bazuje na metodach Strasberga, Meisnera, Hagen. Nie wszystkim podobają się te techniki, gdyż mogą głęboko penetrować osobiste przeżycia. Ja jednak lubię pracować na własnych doświadczeniach. Gdy nie są one dostępne, rozmawiam z osobami, które mogłyby podzielić się swoimi. Zwracam uwagę na to, co z ich historii mogłabym wykorzystać w procesie tworzenia postaci. Dużo obserwuję na co dzień, zbieram różne doświadczenia, by wykorzystać je w mojej pracy.


























fot. Anna Michałek

Czy dalej kontynuujesz naukę w Polsce?

Tak, oczywiście! Aktorstwa uczymy się całe życie. Tę samą zasadę wyznaje Leonardo DiCaprio, do czego przyznał się w jednym z wywiadów. To jest bardzo motywujące, gdy mówi to taka ikona kina. Nieustanny rozwój w tym zawodzie jest niezbędny, a dla mnie jest przyjemnością i jedną z metod samorealizacji. Tuż po powrocie z Los Angeles w sierpniu 2020 zapisałam się na rozmaite warsztaty np. śpiewu, czy głosu. A moją mentorką, nauczycielką aktorstwa jest jedna z topowych polskich aktorek. 

Będąc w Hollywood, na pewno spotkałaś na swej drodze wiele gwiazd światowego formatu. Które z tych spotkań szczególnie utkwiło Ci w pamięci? 

Los Angeles jest domem dla wielu gwiazd światowego formatu, więc na zwykłym spacerze, czy zakupach można je napotkać. Gwiazdy chronią swoja prywatność i na co dzień wygadają zupełnie inaczej, stąd nie każdego rozpoznam. Natomiast brałam udział w wielu wykładach z zaproszonymi aktorami, po których można było z nimi prywatnie porozmawiać. Na premierze filmu "Birds of Prey" miałam okazję spotkać Margot Robbie. A na premierze serialu “Hunters”, kiedy główni bohaterowie, Al Pacino i Logan Lerman pojawili się na imprezie, o mało nie zemdlałam z radości (Śmiech.) To są momenty, których nigdy nie zapomnę. Takie spotkania dodają ogromnego powera i aż chce się krzyczeć- "Never say never!". 


























fot. Kamil Banaszek

Myślisz, że uda Ci się połączyć pracę na rynku polskim i zagranicznym, czy bierzesz pod uwagę taką ewentualność, że być może będziesz musiała kiedyś z czegoś zrezygnować?

Oczywiście. Ja nigdy nie mówię nie. (Śmiech.) Jestem otwarta na wszelkie propozycje, cały czas szukam swojej drogi i otwieram kolejne drzwi. Mimo, że moja kariera tak naprawdę dopiero się zaczęła, więc to może zabrzmieć zbyt infantylnie, ale ja jestem odważna. Stawiam sobie nieustannie nowe cele, ciągle odkrywam siebie, mierzę wysoko. Rezygnacja, to dla mnie negatywne słowo, które nie istnieje w mojej głowie. Czuje się obywatelką świata i chcę grać na ekranach na całym świecie. (Śmiech.) 

Z kim ze światowego środowiska artystycznego chciałabyś zagrać?

Tom Hanks. Bez chwili zawahania. Jeśli chodzi o kobietę, to często słyszę, że  przypominam Anne Hathaway. Może zagramy razem siostry? (Śmiech.)

W 1590 odcinku dołączyłaś do obsady serialu "M jak miłość". Czy zanim to się wydarzyło, zdarzało Ci się oglądać serial? Miałaś swoich ulubionych bohaterów?

Jestem wielką fanką serialu "M jak miłość". Pamiętam jak zasiadłam z bliskimi przed telewizorem w oczekiwaniu na pierwszy odcinek. Losy rodziny śledziłam m.in. dzięki uroczej parze, którą tworzyli na ekranie Witold Pyrkosz i Teresa Lipowska. Ulubioną aktorką serialową była Małgorzata Kożuchowska.  Od samego początku grali w nim super aktorzy. Kiedy podróżowałam, siłą rzeczy nie miałam dostępu do polskiej telewizji, ale teraz nadrabiam.

Czyje wątki na samym początku lubiłaś najbardziej?

Były to wątki bliźniaków Piotra i Pawła. Ich różnica osobowości dodawała charakteru i niespodziewanych emocji serialowi. Będąc nastolatką, tak naprawdę, oglądałam ten serial dla nich. (Śmiech.) 

Wcielasz się w rolę Oli Majewskiej, jednej z przyjaciółek Tadzia Kiemlicza, (w tej roli Bartek Nowosielski, przyp. red.) Do serialu dołączyłaś tuż przed wakacjami i to z przytupem. (Śmiech.) 

Miałam mocne wejście, bo z brzuszkiem i na sygnale. (Śmiech.) Ta rola jest dużym wyzwaniem. Choć już nie raz byłam w roli mamy, czy to w reklamach, czy na scenie teatru w mojej akademii.



















fot. MTL Maxfilm / Bartłomiej Nowosielski i Justyna Karłowska na planie serialu "M jak miłość", odcinek 1590. 


















fot. MTL Maxfilm / Bartłomiej Nowosielski i Justyna Karłowska na planie serialu "M jak miłość", odcinek 1590. 






















fot. MTL Maxfilm / Justyna Karłowska na planie serialu "M jak miłość", odcinek 1590. 

Jak czujesz się w roli matki?

Wspaniale. Miałam przyjemność pracować z dziećmi w różnym wieku, od niemowlaków po nastolatków. W "M jak Miłość" moja postać pojawia się w zaawansowanej ciąży i dość trudnym dla niej etapie życia. Moje dotychczasowe doświadczenia przechowuje w takich małych “szufladkach” gdzieś tam głęboko we mnie. Gdy tylko przychodzi taka potrzeba, tak jak w tej roli, to otwieram potrzebne mi “szufladki”. Bazuje na tym, na obserwacjach, własnych odczuciach czy na rozmowach z prawdziwymi matkami. 



























fot. z archiwum prywatnego Justyny Karłowskiej / podczas przerwy na planie serialu "M jak miłość" z serialową córką.

O Oli wiemy jeszcze niewiele. Urodziła dziecko, którego ojcem okazał się być grabarz Leon, (w tej roli Dariusz Toczek, przyp. red.) Jej losy w nowym sezonie przeplatać będą się nie tylko z perypetiami Tadzia, ale też m.in Uli (w tej roli Iga Krefft) i Bartka (w tej roli Arek Smoleński, przyp. red.) Co opowiesz o Jej losach?

Nie mogę za dużo zdradzać. (Śmiech.) To zupełnie nowa postać w “M jak miłość”, która wprowadza ciekawy wątek w Grabinie. Myślę, że Ola niejednokrotnie zaskoczy oraz skradnie serca widzów. Cieszę się, że nie daje za wygraną i mimo ciężkiej sytuacji będzie się bardzo starać się o dobrą przyszłość. Sama jest pomocna i chce uszczęśliwiać ludzi. Pozna nowych przyjaciół oraz pojawi się szansa na nową pracę. Uważam, że Ola jest pozytywną, dobrą dziewczyną, chce jak najlepiej dla swojego dziecka i nie oczekuje za wiele w zamian. Boi się opinii bliskich, sąsiadów, jest trochę zagubiona i na pewno nie chce nikogo skrzywdzić. Mimo wszystko, życzmy jej jak najlepiej, bo widać, że szuka pomocnego ramienia. Na więcej szczegółów musimy poczekać do września.





























fot. z archiwum prywatnego Justyny Karłowskiej / Justyna Karłowska, Bartłomiej Nowosielski, Rafał Mroczek, Dominika Kachlik i Arek Smoleński na planie serialu "M jak miłość". 























fot. z archiwum prywatnego Justyny Karłowskiej / na planie serialu "M jak miłość"

Wyznajesz zasadę, że musisz zrozumieć wszystkie jej zachowania, by w pełni ją zaakceptować?

Nie zawsze muszę zgadzać się z moją postacią.  Czasem ciężko mi ją zrozumieć, jednak wielką pomocą na planie są reżyserzy, którzy mnie wspierają w budowaniu wizerunku Oli. Na tym polega nasza praca, by wspólnie rozwikłać zagadki odgrywanych postaci. Z Olą Majewską łączy mnie na pewno wrażliwość, spontaniczność,  tolerancja, szacunek do otaczającego nas świata.

Jak wspominałyśmy wcześniej, grasz m.in z Bartkiem Nowosielskim, Arkiem Smoleńskim i Igą Krefft. To początek Twojego wątku. Czy koledzy są wspierający?

Moi koledzy i ekipa z planu są bardzo wspierający. Debiut w najpopularniejszym polskim serialu był dużym wyzwaniem. Złapałam dobry kontakt z Igą, która też ma bzika na punkcie podróży, więc nasze rozmowy w przerwach planu zdjęciowego są bardzo rozluźniające. Mogę też liczyć na rozśmieszające do łez rozmowy z Bartkiem i Arkiem (Śmiech.) Uwielbiam ich poczucie humoru. Doceniam, że wszyscy tak ciepło przyjęli mnie do rodziny Mostowiaków. Cieszę się, że mam komfort pracy, a do tego nowych, wspaniałych znajomych.




















fot. z archiwum prywatnego Justyny Karłowskiej / Arek Smoleński, Iga Krefft, Barłomiej Nowosielski i Justyna Karłowska na planie serialu "M jak miłość".

Muszę też zapytać, jak na planie radzi sobie Twoja serialowa córeczka? (Śmiech.)

Bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłyśmy się od pierwszego wejrzenia. Jej mama przyznała, że mam dobrą rękę do dzieci. Robię wszystko, by mieć dobry kontakt z małą Gabrysią (Sarą Lisiecką), bo to ma duży wpływ na jakość nagrań. Niemowlak ma prawo czasami odmówić współpracy, to zupełnie normalne, gdy jest zmęczony, czy głodny. Praca z takim dzieckiem bywa ciężka, ale ja już mam to w małym palcu. W przerwach rozmawiamy z Sarą, śpiewam jej, bawimy się by była przyzwyczajona do mojej obecności. Jest niesamowicie mądrą dziewczynką, a ma dopiero dziewięć miesięcy. Wróżę Sarze wspaniałą karierę aktorską. 



















fot. Stephanie Noritz
































fot. Trevor Finneman

Jedną z Twoich pasji są podróże. Co Ci dają?

A ile mamy czasu na odpowiedź? Bo to temat rzeka. (Śmiech.) Numer jeden to pewność siebie. Świat nauczył mnie, by doceniać to, co się ma, by nigdy nikomu niczego nie zazdrościć. A właściwie chwalić sukcesy, czerpać motywacje, szukać inspiracji. Skupiam się na rozwoju osobistym, dążę do własnych celów, mam większy dystans do siebie. Wspomnienia z podróży wykorzystuje w pracy. Przez wiele lat budowały bazę do kreowania postaci. Uwielbiam obserwować otoczenie, przyrodę, ludzi, ich zachowania, zwyczaje, mimikę, styl itp. Podróże są czymś nieodłącznym dla mnie, potrzebuje ich jak tlenu. Dzięki nim jestem tu gdzie jestem. Bez nich nie siedziałabym tu, teraz z Tobą i nie mogłabym pochwalić się nową rolą. 


























fot. Kamil Banaszek 

Izolujesz się od negatywnych bodźców?

Staram się izolować od negatywnych ludzi, tzw. wyjadaczy energii i jednocześnie akceptować otoczenie takim, jakim jest. Nie lubię gdy ludzie użalają się nad sobą. Zbyt dużo zyskałam przez ostatnie lata, by dać się wciągnąć negatywnym fluidom. Szukam świeżych, wartościowych, pozytywnych bodźców.

Dwukrotnie miałaś do czynienia z tym, że typowano, do jakich ról najbardziej pasujesz. Na jakie bohaterki padło?

Kobieta przedsiębiorcza, kobieta z zaburzeniami psychicznymi, Wonder Woman (śmiech), matka. Widzę siebie w roli Lisy (Angelina Jolie) w filmie "Przerwana lekcja muzyki". Wybrałam m.in. jej monolog do castingów decydujących o przyjęcie do szkoły aktorskiej w Hollywood. Widzę też siebie w roli silnej, wpływowej kobiety. 



























fot. Kamil Banaszek

Podróż marzeń to...

Jeśli chodzi o marzenia to: teleportacja do świata bez chorób, maseczek, obostrzeń i bez wojen…




























fot. Kamil Banaszek

Jesienią pojawisz się w najnowszym filmie“Pitbull” Patryka Vegi. Jak trafiłaś na plan tego filmu?

Miałam zaszczyt dostać propozycje prosto od samego reżysera.



Film Patryka Vegi w kinach już od 11 listopada. 






Czy oglądałaś wcześniejsze części, która jest Twoją ulubioną?

Pierwsza część jest moją ulubioną, a szczególnie kreacja Marcina Dorocińskiego.

























fot. Kamil Banaszek

Co najbardziej podoba Ci się w twórczości Vegi?

Scenariusze inspirowane prawdziwymi historiami, trzymające w napięciu, budzą skrajne emocje, wspaniała obsada, oryginalność, przygoda. Praca z Patrykiem jest fenomenalna, a jego produkcje tworzone są na skalę hollywoodzkich filmów. 

Sprecyzuj najbliższe plany zawodowe. 

Od września wracam na plan “M jak miłość” oraz zacznę zdjęcia do nowego filmu, ale to jest tzw. “Top Secret”. Zapraszam do śledzenia mojego Instagrama na bieżąco. 

sobota, 21 sierpnia 2021

Pola Błasik: "Z trudnych sytuacji staram się wychodzić obronną ręką. Zawsze szukam pozytywów."

 Pola Błasik: "Z trudnych sytuacji staram się wychodzić obronną ręką.  Zawsze szukam pozytywów."
































fot. Weronika Kosińska

Z Polą Błasik miałam przyjemność spotkać się na festiwalu "Kino na granicy". Rozmawiałyśmy o filmie "Erotica 2022", o filmie "Polot", ale też o serialu "Zakochani po uszy" i fotografii analogowej. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie?

Jestem gościem ,,Kina na granicy”po raz pierwszy więc to dla mnie naprawdę wyjątkowy czas. Jestem podekscytowana i szczęśliwa. Nie bez powodu wszyscy mówią o tym festiwalu jako o jednym z najprzyjemniejszych. Rzeczywiście, panuje tutaj ciepła i rodzinna atmosfera. Wspaniale się wraca do ludzi, do kina, do spotkań i rozmów. Nie ukrywam, że tłumy ludzi mogą powodować dyskomfort. Znajomi mówią o przebodźcowaniu, poczuciu osaczenia. To zrozumiałe. Ostatnie dwa lata oddaliły nas od siebie, ludzie stali się ostrożni, czujni. 

Jaki jest Twój stosunek do tego typu imprez?

Zawsze jestem otwarta na rozmowy. Cieszę się na spotkania z artystami, twórcami, pasjonatami kina. Wszyscy jesteśmy tu z miłości do sztuki. Czuję się jak w domu. To wielkie szczęście, że takie imprezy powstają.

„Kino na granicy“ jest jednym z najbardziej znanych w Polsce przeglądów filmowych. W jaki sposób Ty dowiedziałaś się o nim?

"Kino na granicy" śledziłam od wielu lat. Zawsze chciałam być jego częścią i oto jestem :-) Do tegorocznej edycji zaprosił mnie dyrektor, Łukasz Maciejewski. Wspaniały człowiek. Jestem zaszczycona i cieszę się, że filmy, w których zagrałam, będą tu wyświetlane. Zapraszam na seanse!

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym Tobie kojarzą się Czechy?

Z wycieczkami rodzinnymi, ukochaną bajką- Krecikiem, z knedliczkami, czekoladą Studentská. (Śmiech.)

Film "Erotica 2022" finalnie nie został tu wyświetlony, ale można zobaczyć go na Netfliksie. To pięć nowel o kobietach w dystopijnej przyszłości - świecie seksu, obowiązku, emocjonalnej represji i patriarchalnej dominacji. Ty pojawiasz się w piątej noweli, która nosi tytuł "Nocna zmiana". Mam wrażenie, że ten film ma za zadanie przełamywać pewne tematy TABU. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

W ,,Nocnej zmianie” mówimy o zemście, gniewie, karze za wyrządzone krzywdy. Kobiety walczą, bronią się, wymierzają sprawiedliwość. Ofiary wchodzą w rolę kata. Gram jedną z dmuchanych lalek, które ożywają w magiczny sposób i postanawiają „zrobić porządek”. „Erotica 2022” nie jest wygodnym kinem. Nakłania do myślenia, refleksji, wzbudza kontrowersje, przypiera do muru i zmusza do zadawania sobie pytań. Każda z kobiet tworzących ten film, odważnie i konsekwentnie przełamuje granice mówienia o tematach tabu. Jestem dumna, że jestem częścią tego projektu.

Jak wspominasz pracę nad nowelą "Nocna zmiana"? 

Jak zawsze u Olgi Chajdas, wszystko odbywało się w bardzo przyjemnej, pełnej szacunku atmosferze. Jest reżyserką, której ufa się bezgranicznie. Wszystkie piony ( reżyserski, operatorski, aktorski, charakteryzacji i kostiumów itd.) dawały z siebie wszystko. Czuliśmy, że gramy do jednej bramki. Profesjonalizm i pasja. To pamiętam najwyraźniej. Pracowaliśmy w trudnych warunkach, bo zdjęcia nocne realizowane były na przełomie jesieni i zimy, a jednak nie pamiętam by ktokolwiek narzekał. Kiedy ufasz, myślisz o pomaganiu i wsparciu, nie o utrudnianiu. I oczywiście poznanie Małgosi Beli, która wcieliła się w główną rolę! Kobieta pełna klasy i mądrości. 

W repertuarze festiwalowym pojawił się film "Polot". Opowiada o chłopaku, który dorabia sobie w firmie ojca, prowadzi swój własny start-up.  Gdy ojciec, instruktor lotnictwa, ginie w wypadku, Karol musi zmienić swoje życie. Do jakich odbiorców skierowany jest ten film?

Temat miłości, pasji, pragnienia wolności, spełnienia marzeń, podążania za intuicją,  jest bardzo uniwersalny. Myślę jednak, że „Polot” znajdzie swoich fanów wśród młodzieży. Młodzi buntownicy, którzy chcą zdobyć świat, bez względu na konsekwencje, znajdą w filmie co najmniej motywację do działania.

"Erotica 2022", "Polot" oraz "Prime Time" dostępne są na Netflixie. Czy często korzystasz z tejże platformy? 

 Jeśli czas na to pozwala, korzystam z niemałą przyjemnością :-)

Jak już coś  oglądasz, to włącza Ci się funkcja aktorka? (Śmiech.) Zastanawiasz się wtedy, jakbyś zagrała daną scenę?

Oczywiście. Taki urok mojego zawodu :-) Nierzadko myślę jakbym zagrała, szczególnie jeśli brałam udział w castingach do danej produkcji. Wówczas pojawia się nawet kłucie w sercu, bo takie konfrontacje nie są łatwe. Inaczej z produkcjami zagranicznymi, o których marzę. Oglądając małe dzieła sztuki, wyobrażam sobie co by było, gdyby… :-)






























fot. Weronika Kosińska

Zdarza Ci się oglądać produkcje ze  swoim udziałem, czy wyznajesz raczej zasadę, którą kieruje się np. Wojciech Zieliński, że nie chcesz tracić czasu na rzeczy, które się zna?

Nie zawsze mam na to przestrzeń, ale staram się oglądać produkcje, których byłam częścią. Kiedy je oglądam, uczę się. Zastanawiam się, co mogłabym zrobić inaczej, lepiej, jak zmieniło się moje myślenie na tematy, o których wtedy mówiłam. Konfrontuję się z tym po czasie i często mam z siebie ubaw. Uczę się dystansu.

Padł już ostatni klaps na planie serialu "Zakochanych po uszy". Trudno się rozstać, prawda?

Prawda ! Nad serialem pracowaliśmy stosunkowo długo. Zżyliśmy się ze sobą, zakochaliśmy się w sobie po uszy(śmiech). Ludzie tworzący „Zakochanych” byli niesamowici, otwarci i pełni energii. Wspaniały pion reżyserski pełen otwartych pomysłów oraz różnorodni i barwni aktorzy. To niezapomniane dwa lata mojego życia. Z miejsc, do których ma się sentyment, odchodzi się najtrudniej. Chciałoby się już zawsze spotykać takich ludzi w pracy. Nikt jednak nie powiedział, że się to nie powtórzy!

Co łączy Cię z Sonią, twoją serialową bohaterką?

Z Sonią łączy mnie walka o siebie, o marzenia, o zasady i przede wszystkim o rodzinę, która jest najwyższym priorytetem i dobrem. To konkretna, silna, ale też bardzo wrażliwa, ciepła i optymistyczna postać. W życiu prywatnym jestem podobna. Z trudnych sytuacji staram się wychodzić obronną ręką i zawsze szukam pozytywów. Nawet jeśli nie są widoczne na pierwszy rzut oka. 

Swoim zawodowym życiem dzielisz się na swoim oficjalnym profilu na Instagramie, ale prowadzisz też profil @bliskiekadry, gdzie dzielisz się fotografiami - tu cytat: "bliskich dla siebie dusz". Zachowujesz dla siebie tych, z którymi masz przyjemność pracować. Czy powstanie profilu fotograficznego było jakoby konsekwencją pandemii?

Nie, fotografuję od wielu lat. Z początku były to po prostu analogowe portrety, które zachowywałam dla siebie, na pamiątkę. Z czasem, bliscy namówili mnie, abym otworzyła się na pokazanie ich światu. Postanowiłam stworzyć profil i dzielić się fotografiami. Miły jest fakt, że obserwuje go spora część reżyserów castingu i mam poczucie, że mogę w jakiś sposób pomóc kolegom i koleżankom w promocji ich wizerunku (oczywiście za ich pozwoleniem). Przy okazji bawię się świetnie. To moja wielka pasja i niegasnącą radość.

Jakie emocje próbujesz zatrzymać na swoich fotografiach?

Próbuję zachować ich najprawdziwsze emocje. Nie te zagrane, wykreowane. Robię zdjęcie w momencie, kiedy nie są „gotowi”, żeby założyć jakąkolwiek maskę, kiedy nie zdążyli jeszcze wymyślić jak chcieliby być widziani, kiedy po prostu są. Nierzadko zdąża się, że fotografowani ludzie nie godzą się na publikację. Usłyszałam niejednokrotnie: „Zachowaj to dla siebie. Nie chce aby ktoś poznał mnie aż tak”. Niektórzy wracają po miesiącach pisząc:,, Teraz jestem gotowa/gotowy. Publikuj”.

Czy w czasie pandemii dużo fotografowałaś?

Brak spotkań= brak portretów.  Stęskniłam się za tym bardzo!

































fot. Weronika Kosińska

Jak zniosłaś izolację? Czego nauczył Cię ten trudny czas?

Miałam to szczęście, że pracowałam. Pozwoliło mi to nie wpadać w panikę związaną z brakiem dochodów. Poza pracą miałam też dużo czasu wolnego. Pierwszy raz od wielu lat mogłam się zatrzymać w tym szalonym biegu i pomyśleć: dokąd biegnę? za czym? za kim? i czy aby na pewno za głosem serca? Czas izolacji przyniósł więc wiele świadomych i przemyślanych decyzji życiowych. Pandemia otworzyła oczy na wiele spraw. A czego nauczył mnie ten czas? Że pracuję, by żyć, a nie żyję, by pracować. 

Co będzie pierwszą rzeczą, która zrobisz, kiedy świat na dobre wróci już do normy? A może już zrobiłaś coś, za czym tęskniłaś w ostatnich miesiącach?

Chyba najbardziej tęskniłam za podróżowaniem. Mimo obostrzeń, wyjazdy są już możliwe. Udało mi się więc uciec na chwilę do ukochanych Włoch, z czego ogromnie się cieszę. Naładowałam akumulatory, spotkałam niezwykłych ludzi i otworzyłam głowę na nowe.

Najbliższe plany.

Najbliższe plany, to odpoczynek, czytanie i pisanie. Cieszę się z tej chwili oddechu. Jestem gotowa na nowe wyzwania zawodowe. 

piątek, 20 sierpnia 2021

Tomasz Mandes: "THE END to zupełnie inny film; to kino dialogu"

 Tomasz Mandes: " <THE END> to zupełnie inny film; to kino dialogu"






















fot. Agencja EKIPA / zdjęcie nadesłane

"THE END"  to najnowszy film producentów hitów „UNDERDOG” i „365 DNI”. Obnaża mechanizmy show biznesu. Do kin w całej Polsce trafi 20 sierpnia.

Z Tomaszem Mandesem rozmawiam o kulisach show biznesu, ale też o lustrzanym nieco krzywym odbiuciu, dzięki któremu możemy w tym filmie zobaczyć siebie, ale też o powrocie widzów do kin i niezwykłych filmowych podróżach. 

Po światowym sukcesie filmu "365 dni", którego był Pan reżyserem i jednym ze scenarzystów, czas na film "THE END". Uważa Pan, że podzieli jego sukces?

To zupełnie inny film, O innym potencjale komercyjnym, choć równie dużym. To kino dialogu, skierowane przede wszystkim do polskiej publiczności. Na świecie takie kino ma ogromne tradycje, zaliczają się do niego filmy Woody'ego Allena, czy Romana Polańskiego. Dobrym przykładem tego gatunku jest  film "Dobrze się kłamie", który doczekał się wersji polskiej. 

To gatunek, który w polskiej kinematografii prawie nie istnieje, dlatego też dużą pokusą było, by taki film w Polsce zrobić i taki właśnie powstał. To film cross-gatunkowy, który jest częstym trendem na świecie. To komedia, thriller, ale też historia psychologiczna, posiadająca elementy sci-fi. Ciężko określić jednoznacznie gatunek takiego filmu. 

W kinach w całej Polsce już od 20 sierpnia. Jakie emocje towarzyszą Panu na kilka dni przed premierą?

Jesteśmy cały czas w pracy, więc mamy mało czasu na to, by się emocjonować. Moment premiery zawsze jest wielkim świętem dla wszystkich twórców i przede wszystkim dla aktorów. Cieszymy się, że kino wróciło i mamy szansę mieć premierę z widzami, a nie tylko w domowym zaciszu, do czego przyzwyczailiśmy się w czasie pandemii. Niestety, w tym momencie tzw. "digital" wypiera tradycyjne kino, ale myślę, że ludzie do kina wrócą, bo zbiorowe odbieranie filmu daje nam zupełnie inne emocje. Czujemy wzajemne emocje, wspólnie się śmiejemy, ale też wzruszamy. "THE END" jest pełen dobrego humoru, ale też wzruszeń. 

Opowiada o grupie celebrytów, którzy dają się wciągnąć w pewną grę. Całością kieruje sztuczna inteligencja, więc finał siłą rzeczy jest nieprzewidywalny. Sam Pan o swoim najnowszym filmie mówi, że "Film ten pokazuje kulisy polskiego show bizu. Cieszę się, że znalazłem aktorów, którzy nie bali się pokazać, jak jest naprawdę". Czym kierował się Pan w doborze aktorów, którzy zostali obsadzeni w głównych rolach?

Najczęściej jest tak, że kiedy powstaje scenariusz, poszukuje się aktorów, którzy najlepiej wykreują napisane postacie. Tu wyglądało to zupełnie inaczej, ponieważ scenariusz pisany był pod konkretnych aktorów, których najpierw wybraliśmy. Była to wyjątkowa sytuacja dla reżysera, scenarzystów oraz aktorów, ponieważ w pewien sposób sami kreują ten scenariusz.

Wybraliśmy grupę aktorów, których wszyscy lubimy, cenimy i którzy mam nadzieję, obdarzają nas zaufaniem. Wszystko po to, by efekt końcowy był jak najlepszy. Historia dotyczy siedmiu aktorów - celebrytów, którzy podczas pandemii, biorą udział w grze online, wzorowanej na starych kryminałach Agathy Christie. To impro online, które jest dosyć modne w teatrze, ale też w innych środkach przekazu. Wciągają się w grę, której finału nikt się nie spodziewa. Ten film ewoluuje. Składa się z trzech aktów. Początek nie zdradza tego, co dzieje się w akcie drugim, który wszystko wywraca do góry nogami. W akcie trzecim mamy do czynienia z pewnego rodzaju katharsis, które dotyka wszystkich naszych bohaterów. Nie jest to opowieść wyłącznie o celebrytach. Uważam, że generalnie dotyczy natury ludzkiej. Skupiliśmy się akurat na tym środowisku, by dać całości jakiś rys dramaturgiczny, ale tak naprawdę ten film mówi o naturze człowieka. Nie ma znaczenia, czy to są celebryci, prawnicy, lekarze, czy zupełnie zwykli ludzie. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni, mamy te same grzeszki, przywary i podobnie zachowujemy się w codziennym życiu, ale o celebrytach jest głośniej, bo po prostu są na tapecie. 





fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłane, na zdjęciu Agnieszka Wielgosz 

Właśnie. W jednym z komentarzy pod zwiastunem, który pojawił się w sieci przeczytałam, że jednym z czynników, który może przyczynić się do sukcesu tego filmu, są kreacje aktorskie Pauliny Gałązki i Piotra Witkowskiego. Proszę w kilku słowach zdradzić coś na ich temat. 

W tym filmie mamy do czynienia z siedmioma kreacjami. To siedem ról, o których marzy każdy aktor. To pełen przegląd możliwości, technik aktorskich. Przemysław Sadowski, Piotr Witkowski, Tomek Karolak, Jarosław Boberek, Aleksandra Popławska, Paulina Gałązka i Agnieszka Wielgosz, mogliby wyjąć swoją rolę z tego filmu i prezentować ją jako gotowe demo aktorskie. To film, w którym ci aktorzy mogli pokazać pełen wachlarz swoich aktorskich możliwości i zrobili to. Myślę, że to dosyć niezwykłe w polskim kinie, ponieważ udało się stworzyć kreacje, które są niezwykle równe. Ja nie jestem w stanie powiedzieć, że który z tych aktorów był najlepszy.

Cała siódemka zagrała niezwykle równo, to cecha charakterystyczna dla kina zachodniego. To jest fantastyczne. Nikt tam nie odstaje ani in minus, ani też specjalnie in plus. Dzięki temu ta dramaturgia jest bardzo płynna i nikt się nie wybija. Wszystko zagrane jest na bardzo wysokim poziomie. 

Tomasz Karolak w rozmowie ze mną zagaił i zapalił w widzach iskrę ciekawości mówiąc, że "To bardzo mocny film, który zdradza, czym jest środowisko showbiznesowe w Polsce. Nie będzie przyjemny dla wielu postaw".  Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Ten film powstał z doświadczeń ludzi, którzy są w tej branży od trzydziestu lat, ale też z doświadczeń aktorów, z bardzo wielu anegdot i historii prawdziwych. Myślę, że bardzo wielu ludzi z naszej branży w pewien sposób się rozpozna w tych postaciach, zdarzeniach, historiach i kreacjach. Inni z kolei rozpoznają pewnie znane historie, cytaty. Całość utkana jest z filmowych odniesień. Jest przesiąknięty branżą.

Moja koleżanka, reżyserka, kiedy przeczytała scenariusz, powiedziała, że jest to niezwykle mocne, a stwierdziła nawet, że jest to pewnego rodzaju krucjata przeciw temu środowisku. Ja tak nie uważam, bo to po prostu postawienie lustra przed nami wszystkimi. Oczywiście, jest to komedia, więc to lustro jest trochę wykrzywione, więc pewne rzeczy pokazane są być może mocniej, niż wyglądają w rzeczywistości, ale możemy się w nim przejrzeć i spojrzeć prawdzie w oczy. 

Myślę, że czas pandemii jest taką cenzurą, która pozwala się nam wszystkim na chwilę zatrzymać i pomyśleć o tym, jak to nasze życie wygląda. Na ile jest w nim kreacji, a na ile prawdziwego życia. 

Seks, intrygi, zdrady, donosy, nielojalność, oszustwa, a wszystko przykryte sztucznym uśmiechem. To i dużo więcej demaskujecie w "THE END". Myśli Pan, że pojawienie się Waszego filmu zmieni coś w myśleniu szerszej publiczności na temat show biznesu?

Mam nadzieję na szerszą refleksję. Tu nie chodzi tylko o show biznes. To opowieść o kondycji człowieka w czasach pandemii, ale też ogólnie w dzisiejszych czasach. Tak naprawdę każdy film jest nadzieją, że coś się zmieni, że ktoś coś zrozumie.

Opowiem pewną angdotę. 

Jednym z widzów tego filmu był znany wszystkim szef dużej firmy medialnej. Na pokaz przyjechał ze swoimi współpracownikami. Jedna z jego współpracownic powiedziała, że przed tym pokazem szef ją strasznie zrugał, zmieszał z błotem, wyżył się na niej. Po tym filmie ją przeprosił. 

Jeśli ten film będzie tak działał na szerszą publiczność, jak na przykładzie, który przytoczyłem, to będę wniebowzięty. Jeśli oprócz dobrej rozrywki, film przynosi też formę oczyszczenia, czy otwiera serca na drugiego człowieka, to nic lepszego nie można sobie wymarzyć. Mam nadzieję, że choć na chwilę będziemy dla siebie lepsi i bardziej uważni na drugiego człowieka. Poza tym szklanym ekranem jesteśmy tacy, jak zwykli ludzie. Tak samo się cieszymy, tak samo się smucimy. Chciałbym, by po obejrzeniu filmu w widzach została taka refleksja. 




















fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Tomasz Mandes

To pierwszy polski film fabularny, który jest twórczym odniesieniem do trwającej wciąż pandemii. Uważa Pan, że gdyby ponad rok temu świat się nie zatrzymał, to film mógłby w ogóle nie powstać lub wyglądać zupełnie inaczej?

Film, cały pomysł na niego oraz scenariusz powstał w pandemii. Pandemia jest przyczynkiem do całej tej historii. Refleksja, o której wspominałem, była też w nas. Myśleliśmy o tym, co dalej. To twórcze odniesienie do pandemii. 

Cały film powstał w nocy. Jego historia rozgrywa się w archeotypowe trzy dni ciemności, to odniesienie do kultury chrześcijańskiej. Te trzy dni są symbolem bardzo mocno wrastającym w historię ludzkości, ale też symbolem umierania starego świata i narodzenia się nowego świata, czy też śmieci i nadziei. Ten film jest tak właśnie skontruowany. To przejście od śmerci, do nowego życia, do nadziei. Taka nadzieja przyświecała nam również, kiedy pandemia się zatrzymała. 

Jak Pan zniósł czas izolacji? 

Chciałem spędzić go twórczo i tak też się stało. Napisaliśmy scenariusz, zrealizowaliśmy film i staraliśmy się z tego wszystkiego wyciągnąć jakieś wnioski. Stąd ta historia, ten scenariusz, te przemyślenia. 

Czy ogólnie rzecz ujmując, w czasie zamknięcia i zatrzymania się wszystkiego można wogóle znaleźć coś, co może być inspirujące?

Każda sytuacja, nawet ta najbardziej tragiczna, jest zawsze pożywką dla twórców. Taka jest rola artysty, by nawet z najtrudniejszych zdarzeń i przeżyć, ogólnych i społecznych, wyciągnąć jakieś wnioski. To część naszego dziedzictwa kulturowego. Zawsze tak robiliśmy, że siadaliśmy przy ognisku i opowiadaliśmy sobie historie. Te straszne, te śmieszne, ale też te wzruszające, piękne i romantyczne. 

Na tym polega natura, że razem próbujemy zrozumieć świat. Pandemia zaowocowała przemyśleniami, które już 20 sierpnia zaserwujemy widzom i zachęcimy ich, by spróbowali tę historię z nami przeżyć i wyciągnąć z niej dla siebie jakieś wnioski. Ten film nie udziela nachalnych odpowiedzi, ale stawia raczej istotne pytania. Uważam, że filmy powinnych stawiać pytania, a nie, udzielać odpowiedzi. 

Jakie pytania stawiacie w filmie "The End"?

Jacy jesteśmy? Kim jesteśmy? Czy jesteśmy dla siebie wzajemnie wystarczająco współczujący? Czy możemy być lepsi? Czy możemy bardziej siebie kochać?

Ten film jest też o hejcie. O tym, jak łatwo oceniamy, z jaką łatwością przypinamy łatki.

Jakim jest Pan widzem?

Jestem łatwym widzem. Kocham kino i uwielbiam dać się przenosić twórcom w ich świat. Lubię bardzo różne kino. Nie uciekam ani od sci-fi, ani od musicali, które też kocham. Lubię przenosić się w świat, który jest mi proponowany. Z takiej podróży, tak, jak i z każdej innej, człowiek wraca bogatszy. Podróże kształtują, a film też jest przecież podróżą, w którą zabierają nas twórcy. Siadamy, zapinamy pasy w fotelach kinowych i przenosimy się do innego świata. Jeśli film jest dobrze zrobiony, to wchodzimy głęboko w ten świat, a wtedy ta nasza podróż jest głębsza. Nie jest ważne, czy film dotyka tematów poważnych, czy lekkich. Najważniejsze, by zrobić go dobrze, by wyłaniał się z niego piękny obrazek. Z Bartkiem Cierlicą zawsze staramy się, by ten obraz był na jak najwyższym poziomie. 





















fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Jarosław Boberek i Agnieszka Wielgosz

Jak w kilku słowach zachęciłby Pan widzów, by poszli do kina i zobaczyli "The End"?

Zachęcam wszystkich widzów, by w ogóle poszli do kina. Ważne jest, abyśmy wszyscy postarali się do kina wrócić, bo ten ostatni rok był trudny dla twórców, ale też dla samych kin. Jeśli kochamy kino, to wracajmy na dobre polskie i zagraniczne filmy.

Uważam, że "The End" jest niezwykle ciekawym filmem, niezwykle orginalnym. To film dialogu, więc warto go zobaczyć. Jest niezwykle dynamiczny w montażu, ponieważ dzieje się tam bardzo dużo, czasami trudno nad tą akcją nadążyć.

Trzyma w napięciu, bardzo się zmienia. Zaczyna się lekko, potem jest trochę ciemniej, a jeszcze później jest bardzo wzruszająco, więc na pewno dla każdego widza jest to historia, która pozwoli udać się w podróż pełną emocji, uśmiechu, wzruszeń, a nawet czasami strachu.

Jak wyobraża Pan sobie sytuację polskich kin i teatrów w najbliższych miesiącach? 

Ta sytuacja w dużej mierze zależy od naszych widzów, dlatego zachęcam wszystkich, abyśmy do kina wracali, bo ta piękna przygoda z przepełnionymi salami kinowymi powinna trwać. Ostatnie lata były bardzo dobre, widzowie bardzo chętnie przeżywali filmowe historie. Mam nadzieję, że to niedługo wróci do normy. 


















fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Katarzyna Figura

Myśli Pan, że spadek zainteresowania oglądaniem filmów w kinach może być związany z uciążliwymi restrykcjami, jak np. noszenie maseczek w pomieszczeniach, ale też z sytuacją finansową wielu z nas?

Myślę, że elementy ekonomiczne oraz elementy restrykcji mają wpływ na ilość widzów, którzy chodzą do kina. Uważam, że z każdej trudnej sytuacji jest jakieś wyjście. Warto patrzeć w jasną stronę, dlatego ja namawiam wszystkich, by wrócili do kina. 

W najbliższym czasie skupi Pan swoją uwagę przede wszystkim na działaniach promocyjnych dotyczących najnowszego filmu, czy myśli już Pan o pracy nad czymś nowym?

Dwie kolejne części filmu "365 dni" są w postprodukcji. Przed nami cztery nowe projekty. Najbliższy rok będzie bardzo intensywny. W Ekipie skupiamy się na pracy, za nami już sześć dużych filmów fabularnych, a kolejne przed nami. 

Czy na rzecz realizowania filmów nie myślał Pan nigdy o porzuceniu aktorstwa?

Od zawsze staram się łączyć te rzeczy i czasami jeszcze gram. Kocham bycie aktorem, to mój zawód. Reżyseria tak, jak i aktorstwo, też jest moją pasją. Niczego nie zawieszam na kołku, niczego nie rzucam. Po prostu płynę dalej z życiem i staram się, czy jako aktor, czy jako reżyser, czy producent, dawać widzom ciekawe, pełne emocji historie. Na pewno dalej będziemy takie filmy realizować. Nie jest ważny gatunek. Znakiem rozpoznawczym naszej Ekipy jest to, że filmy są zawsze na najwyższym poziomie. Zależy nam na tym, by widzom dostarczać filmy, które są dobre. 



  

wtorek, 17 sierpnia 2021

Arkadiusz Gołębiowski: "Nie ma głupiego uśmiechu"

 Arkadiusz Gołębiowski: "Nie ma głupiego uśmiechu"












fot. Photo Małgorzata Wielicka

Z Arkadiuszem Gołębiowskim rozmawiam o jego debiutanckim tomiku wierszy "Szukając słowa", o potrzebie znajdywania dobrych i wartościowych słów, o mocy uśmiechu, która sprawdza się w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności.

Poruszamy też temat serialu "Leśniczówka". W oparciu o wątek, który rozgrywa się w życiu serialowego Jacka i Jego bliskich, dyskutujemy o uzależnieniu młodzieży od telefonu i internetu. 

Jesteś aktorem, ale też poetą. Które z tych zamiłowań pojawiło się w Twoim życiu jako pierwsze - do aktorstwa, czy do poezji?

Ja od zawsze pisałem wierszyki, więc chyba zamiłowanie do poezji pojawiło się u mnie jako pierwsze. Była to próba rejestracji tego wszystkiego, co działo się naokoło, tych emocji, z którymi jako nastolatek nie radziłem sobie. Znalazłem więc sobie takie ujście. Nie wiedziałem, z kim mam porozmawiać, bo czułem, że jestem nierozumiany, rodzicom nie mogłem niczego wytłumaczyć, bo zmieniali temat, nie zawsze mając czas, by się zatrzymać. Powstawały więc rzeczy, które można było przelać na papier.
 
Później zobaczyłem, że praca z  emocjami jest bardzo fajna. W aktorstwie również mam szansę wyrzucenia z siebie niektórych emocji. Taka podróż jest bardzo wciągająca. Prowadzi mnie ciekawość. Zastanawiam się, jak to będzie wyglądało, jak ten człowiek, którego mam do odegrania, zachowa się w danej sytuacji. W tym zawodzie pojawia się okazja do przepracowania różnych sytuacji, ale też do wykorzystania doświadczeń z własnego życia w pracy nad rolą. Schematy, które mamy już w jakiś sposób przepracowane na planie, do pewnego stopnia pomagają też w życiu. Niektóre sytuacje, które w naszym życiu pojawiają się pierwszy raz, ale mieliśmy z nimi do czynienia już na scenie, nie są dla nas tak obce.

Czy to pomaga w codziennym życiu?

Tak, to odrobinę pomaga. Jest to pewien sposób wywierania wpływu, ponieważ wiem, jak się mniej więcej zachować w stosunku do ludzi, żeby wywołać odpowiednią reakcję. Oczywiście nie zawsze, ale po części tak. Nie wiem, jak dalekie to jest od manipulacji, ponieważ bywa też to czasami złudną drogą. 

Kiedyś bardzo interesowałem się programowaniem eurolingwistycznym. To bardzo ciekawe schematy, używane przez szpiegów. Robiąc jakąś scenę, realizuję schemat pod określonym tytuem. Zastanawiam się, czy chcę, by była śmieszna, tragiczna, czy ma wywołać łzy u widzów. 

Kierujesz się wtedy emocjami, które chcesz wywołać? 

Tak. Wtedy jestem pewnego rodzaju narzędziem w rękach tego, kto patrzy na to z zewnątrz, jak osiągnąć ten zamierzony cel. Z jednej strony jest to cudowne, a z drugiej...straszne. (Śmiech.) 

1 marca na rynku pojawił się Twój tomik wierszy "Szukając słowa". To zbiór wierszy, które napisałeś  na przestrzeni lat 2010 - 2018. Wiersze, które pojawiły się w zbiorze wybierałeś sam, czy ktoś Ci pomagał?

Wiersze, które pojawiły się w zbiorze, wybierałem sam. Wszystko starałem się zmknąć w jednym temacie. Myślą przewodnią tego tomiku jest miłość. Chciałem ją pokazać na wielu płaszczyznach. Często niespełnioną, taką, która jest w nas, którą kierujemy  na drugiego człowieka. Wtedy następują różne okoliczności, w których zwracamy uwagę na siebie, na to, kim stajemy się w czyichś oczach, jak się czujemy. 

Niektóre te wiersze są bardzo intymne, bo nie wiedziałem, że ujrzą kiedyś światło dzienne. Nie chcę nazwać tego rodzajem terapii, ale zapisanie tych wszystkich rzeczy, które mnie spotykają, kiedy nie mam bliskiej osoby przy sobie, która może to zroumieć, co szarpie moją duszą, jest bardzo pomocne. 

Jest tam też wiersz o moim Synu. 

Napisałem go pod wpływem pracy nad jednym z fimów z moim udziałem. Rozmawiałem z Panem Jerzym Gruzą na temat jego fabuły i relacji dwóch ludzi, gdzie jeden z nich wie, że już odchodzi. Było to dla mnie bardzo refleksyjne wydarzenie i przyszła do mnie myśl, że kiedyś zabraknie mnie w życiu mojego Syna. W głowie pojawiają się wtedy pytania, co się wydarzy. Oglądałem też akurat filmy Pablo Sorentino. W filmie Jurka Gruzy opowiadamy podobną historię, jak ta w twórczości Sorentino.  

Można stwierdzić, że pandemia koronawirusa niejako przyczyniła się do Twojej decyzji o ich wydaniu?

Tak. Miałem taką apokaliptyczną wizję. Na początku nie wiedziałem, czym tak naprawdę ten Covid jest. Zdawałem sobie tylko sprawę z tego, że zabija. Pojawiały się pierwsze ofiary śmiertelne. Na ulicach prawie nikogo nie było. Nie można było się swobodnie poruszać. Jedynym akceptowanym powodem do wyjścia z domu było to, by wyjść do sklepu. Ulice były puste. Pojawił się obowiązek noszenia maseczek. To było straszne, mnie to bardzo przygwoździło, ale uzmysłowiłem  sobie, że ludzi, którzy są niepewni tego, co ich czeka, jest o wiele więcej. Nie było żadnej pracy dla aktorów, ludzi sceny, ludzi estrady.  Uświadomiłem sobie, że idziemy w kierunku wiecznego strachu, będziemy się tylko bać. 

Uwielbiam chociażby ten gwar, który towarzyszy nam podczas naszej rozmowy. Obawiam się, że  tak intensywnego życia miasta, które towarzyszyło nam przed pandemią, już nigdy nie będzie. 

Na początku nikt nie wyobrażał sobie powrotu do normalności. Nie było szczepionki, nie było leków. Toczyła się walka o maseczki i respiratory. Było trudno, a ja pomyślałem, że może tymi wierszami wywołam trochę uśmiechu. Wierzyłem, że kiedy czytelnicy zapalą świeczkę, zaparzą ulubioną herbatę lub uraczą się lampką wina, pomyślą, że są ważniejsze rzeczy od tego, co jest nazewnątrz. 

Taką miałem wizję, dlatego wziąłem się w garść i pomyślałem, że albo teraz, albo nigdy. 

W podjęciu decyzji o stworzeniu tomiku "Szukając słowa" niewątpliwie motywującym dla Ciebie było to, że na co dzień nam wszystkim tak bardzo brakuje zwykłego dobrego słowa. Zdecydowałeś, że to właśnie Ty chcesz odbiorcom to dobre słowo podarować. 

Tak, ale to jest szerszy kontekst. Żyjemy w świecie, gdzie wszystko przenosi się do internetu, a relacje są prowizoryczne, płaskie i proste. Zapominamy o tym, że urokliwość przebywania z drugą osobą, czułość, delikatność, to wszystko jest w nas. Czasami to rzeczy, które są głęboko pochowane. To jest czasami trochę przykre. Chciałem, by to zaczynało się od takich prostych rzeczy, czyli od kwiatków, pójścia na spacer, trzymania się za rękę. To małe, drobne gesty, które zauraczają świat i powodują, że możemy się trochę bardziej uśmiechnąć. 

To poezja dla każdego, ponieważ traktuje o uczuciu bliskim każdemu, czyli o miłości. Gdybyś miał  wskazać swój ulubiony wiersz, na który mogłoby paść?

Nie mam jednego ulubionego wiersza. Przez chwilę bardzo bliski był mi "Most". Była to próba pokazania tego, że mój świat też jest fajny. Wszystkie złe komunikaty, które ludzie wypowiadają w stosunku do nas są po to, by nas zgasić. 

Kiedy byłem nastolatkiem, miałem taką sytuację, że wraz z kuzynem pojechałem nad Zalew Zegrzyński. On był ze swoją ówczesną dziewczyną. Swój koc rozłożyłem blisko nich i się do Niej uśmiechnąłem. Usłyszałem od niego, "Co się głupio śmiejesz?". To zabolało. Myślę, że takich sytuacji jest dużo, ale walczmy z tym. Nie ma głupiego uśmiechu. Jest bardzo miły, sympatyczny i pozwala zaczerpnąć energii. 























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Spotkałeś się już z opinią, że dzięki Twoim wierszom ktoś się uśmiechnął, a ktoś polubił poezję?

Tak. 12 czerwca odbył się wieczór autorski. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. 

Mogłem nareszcie zobaczyć twarze ludzi. Opowiadałem historie i anegdoty, które towarzyszyły tworzeniu moich wierszy. Wspaniałe było, że ludzie się uśmiechali. Ciężko zrobić taki wieczór poezji, by nie zanudzić ludzi. Ludzie nie ziewali, śmiali się i uśmiechali. (Śmiech.) 
To takie pofałdowanie tego życia czymś normalnym. Można iść na zakupy, na pocztę, czy gdzie indziej, ale każda z tych czynności może być przerwana otrzymaniem kwiatka. Jedno drugiemu przecież nie przeczy. (Śmiech.) 

Zdecydowałem, że będzie to wieczór z wierszami i anegdotami, a atmosfera będzie takim kwiatkiem do tego, aby dobrze się poczuć. Całe spotkanie było okraszone pięknymi ilustracjami autorstwa Marty Bystroń. Dodatkowo podczas czytania tych wierszy na wieczorze autorskim ilustacje pojawiały się w postaci animacji, były puszczanych z rzutnika. Każdy, słuchając słowa, nie musiał gapić się na mnie, ale dzięki tym obrazkom mógł odpłynąć myślami.

W jednym z ostatnich wywiadów stwierdziłeś, że jeden z największych dostawców książek na rynku, wogóle nie posiada działu z poezją. Co można z tym zrobić?

Trzeba czytać moje wiersze. (Śmiech.) Przede wszystkim trzeba trzeba wydawać książki, mówić o wierszach i je czytać. Nawet, gdyby to miało porwać to tylko dwie osoby, zawsze warto. 

Mnóstwo ludzi z mojego otoczenia przekonuje się do poezji. Okazało się, że już dwoje aktorów na jednym z planów filmowych powiesiło gdzieś swoje wiersze. To jest bardzo fajne, że zdajemy sobie sprawę, że z pasją do pisania wierszy nie jesteśmy sami na świecie. Chciałem pootwierać ludzi na to, by dzielili się swoją twórczością. Nigdy nie wiesz, że akurat Twoja historia nie jest komuś bliska, że nie znajdzie się ktoś, kogo akurat poruszy. Jeśli już choć trochę wzruszy, to warta jest tego wszystkiego. 

Czy w czasie pandemii zdarzało Ci się pisać wiersze? Na jakich emocjach koncentrowałeś wtedy swoją uwagę?

Tak. Oscylowałem wokół bardzo gorzkich doświadczeń i emocji. 

Na czym skupiałeś uwagę, kiedy tworzyłeś wiersze w tych trudnych miesiącach?

Nie wiem, czy chcę teraz wracać myślami do tego okresu. Były to rozmyślania na temat tego wszystkiego, co robimy, dokąd zmierzamy. To, z czym wszyscy się mierzyli przelałem na papier, ale nie uważałem, że jeszcze dodatkowo należy epatować takimi rzeczami. 

Starałem się dodawać wiary ludziom, choć sam jej do końca nie miałem, a mimo to skupiałem się na tym, aby jednak pomagać, a nie wywoływać dodatkowe negatywne emocje. 

Jak zniosłeś izolację?

Bardzo źle. Plusem tego wszystkiego jest to, że mam dom pod Warszawą. Mogłem uciekać do zieleni. Nikt nie ścigał mnie, czy zachowuję dystans. Miałem jednak farta. Mam jednak znajomych, którzy cały czas izolacji przesiedzieli w bloku. Męczyli się. Był to bardzo trudny czas dla nas wszystkich. 

Czego ten czas Cię nauczył?

Nauczyłem się, że nadzieja na lepszy czas sprawia cuda. 

Nagle okazuje się, że możemy siedzieć tutaj, pić dobrą kawę, mimo tego, że chociażby piętnaście minut stąd szaleją burze, to u nas świeci słońce. (Śmiech.) Dobre emocje przyciągają dobrą pogodę. Naprawdę. (Śmiech.) 

Nie sposób porozmawiać też o serialu "Leśniczówka". Do obsady dołączyłeś w 117 odcinku. Jak w kilku słowach opisałbyś przemianę Jacka, która od tego czasu nastąpiła?

Obejrzałem ostatnio pierwsze perypetie Jacka w tym serialu i śmiałem się z siebie, ale też z niego. Ostatnio na kolację przyszli do mnie znajomi. Oglądaliśmy kilka moich zawodowych projektów. Doszliśmy do wniosku, że mój bohater albo jest przystojny, albo podrywa prawie wszystkie Panie ze swojego otoczenia. Monotonia. (Śmiech.) 

W "Leśniczówce" zaproponowano mi rolę, która nie była tak do końca poważna. Miałem do zagrania coś innego niż to, do czego byłem przyzwyczajony. Okazało się, że Jacek to taki prosty chłop. Na ekranie można było pokazać wszystkie jego przywary. 

W ramach pracy nad rolą obserwowałem ludzi, którzy nie umieją zachować się przy stole, nie wiedzą, jak zachować się podczas rozmowy, skupiałem się też na tym, jak wyglądają. Uczyłem się tego wszystkiego. Fajne doświadczenie.

Teraz Jacek jest już zupełnie inny, niż na początku. Moja serialowa żona Magda, (w tej roli Beata Fido, przyp. red.) jest uznaną panią doktor, ma własną przychodnię. Pod jej wpływem Jacek się cywilizuje i definitywnie skończył z obgryzaniem paznokci, oblizywazniem palców, obcieraniem nosa. Nastąpił przełom w jego kulturze osobistej. (Śmiech.) 























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Jednym z takich przełomowych momentów było na pewno adoptowanie Pati, (w tej roli Ala Warchocka, przyp. red.) Jak pracuje się z dzieckiem na planie? Widać, że prywatnie też bardzo się lubicie. 

Ciężko odpowiedzieć mi na ogólno postawione pytanie, jak pracuje się z dziećmi. Z Alą pracuje mi się bardzo dobrze. Większość dzieci, które trafiają na plan filmowy, jest nadpobudliwych, mają ADHD. Takie dzieci dużo lepiej wychodzą w kamerze. Swego czasu nagrałem dużo reklam z najmłodzymi i stąd moje spostrzeżenie. U części dzieci ich nadpopubliwość bardzo ciężko jest zachować w ryzach. Kiedy my, dorośli spotykamy się na planie i pracujemy, to brak sposobu na okiełznanie tej nadpopudliwości u dzieci jest bardzo trudne podczas nagrywania scen. Takie dzieci się nie słuchają, nie wykonują poleceń reżysera. Bardzo trudno jest się z nimi dogadać. Z Alą jest inaczej. Jest wspaniałym dzieckiem. U niej następuje idealna harmonia pomiędzy właśnie tą nadpobudliwością, a naturalizmem i radością. 

Macie za sobą nagrywanie bardzo trudnych scen, które pojawią się w pierwszych powakacyjnych odcinkach. 

Tak, mamy za sobą skomplikowane sceny. Było ich kilka. 

Kiedy patrzę na Alę po trudnym dniu zdjęciowym, jestem pewny, że kiedyś zajmie bardzo wysoką pozycję wśród aktorów. Trzymam za nią kciuki. 



























fot. Photo Małgorzata Wielicka

W nowym sezonie kontynuowany będzie wątek uzależnienia Pati od telefonu komórkowego. To bardzo powszechny problem wśród młodzieży w dzisiejszych czasach. Czy można jakoś temu zaradzić?

Tak, wyłączyć internet. (Śmiech.) 

To duży problem, kiedy w prawie każdym domu największą karą jest wyłączenie internetu, czy zabranie komórki. 

Jacek ten problem stara się załatwić po męsku. Tak, jak prosty chłop. (Śmiech.) Jego metody nie do końca działają, bo po drodze pojawiają się różne problemy. W sytuacji, kiedy rodzice reagują bardzo alergicznie, czyli bardzo prosto, robią absolutną konfiskatę, to wtedy dziecko zaczyna się odcinać mentalnie od nich. Dziecku trudno zaufać im w tym temacie, bo nie czuje już wsparcia od rodziców. Zostaje z tym samo, a świat dziecięcy jest bardzo naiwny, więc to może rodzić ogromne komplikacje. 

Film "Sala samobócjów" poruszał też temat uzależnień. Pokazywał, co zrobić, kiedy młodzież za mocno wejdzie w wirtualny świat. Trzeba pamiętać, że w sieci nie spotykamy tylko fajnych ludzi. 

Pod pozorem Lorda X, który się w serialu pojawi, wiele będzie się działo. Splot wydarzeń i niechęć środokowiska sprawi, że ktoś podpali dom naszych bohaterów. Będą to bardzo emocjonujące chwile. Okaże się, jakie straty może wyrządzić niegodziwość ludzka. W tym moim serialowym życiu wybuchnie jeden wielki pożar. (Śmiech.) 


Zdarza Ci się oglądać serial? Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy tak, jak większość aktorów, masz tendencję do myślenia o poprawkach.

Jasne. Zawsze dochodzę do wniosku, że teraz zagrałbym daną rzecz lepiej i inaczej. To chyba normalnie. (Śmiech.) 

Najbliże plany zawodowe.

Wybieram się na wakacje. Planuję troche odpocząć. Mamy za sobą intensywny czas na planie "Leśniczówki". Ostatnie sceny, które nagrałem przed urlopem, to te, które dotyczą wspominanego pożaru. Był to dzień pełny emocji, które potrzebuję przepuścić przez siebie.