Tomasz Mandes: " <THE END> to zupełnie inny film; to kino dialogu"
fot. Agencja EKIPA / zdjęcie nadesłane
"THE END" to najnowszy film producentów hitów „UNDERDOG” i „365 DNI”. Obnaża mechanizmy show biznesu. Do kin w całej Polsce trafi 20 sierpnia.
Z Tomaszem Mandesem rozmawiam o kulisach show biznesu, ale też o lustrzanym nieco krzywym odbiuciu, dzięki któremu możemy w tym filmie zobaczyć siebie, ale też o powrocie widzów do kin i niezwykłych filmowych podróżach.
Po światowym sukcesie filmu "365 dni", którego był Pan reżyserem i jednym ze scenarzystów, czas na film "THE END". Uważa Pan, że podzieli jego sukces?
To zupełnie inny film, O innym potencjale komercyjnym, choć równie dużym. To kino dialogu, skierowane przede wszystkim do polskiej publiczności. Na świecie takie kino ma ogromne tradycje, zaliczają się do niego filmy Woody'ego Allena, czy Romana Polańskiego. Dobrym przykładem tego gatunku jest film "Dobrze się kłamie", który doczekał się wersji polskiej.
To gatunek, który w polskiej kinematografii prawie nie istnieje, dlatego też dużą pokusą było, by taki film w Polsce zrobić i taki właśnie powstał. To film cross-gatunkowy, który jest częstym trendem na świecie. To komedia, thriller, ale też historia psychologiczna, posiadająca elementy sci-fi. Ciężko określić jednoznacznie gatunek takiego filmu.
W kinach w całej Polsce już od 20 sierpnia. Jakie emocje towarzyszą Panu na kilka dni przed premierą?
Jesteśmy cały czas w pracy, więc mamy mało czasu na to, by się emocjonować. Moment premiery zawsze jest wielkim świętem dla wszystkich twórców i przede wszystkim dla aktorów. Cieszymy się, że kino wróciło i mamy szansę mieć premierę z widzami, a nie tylko w domowym zaciszu, do czego przyzwyczailiśmy się w czasie pandemii. Niestety, w tym momencie tzw. "digital" wypiera tradycyjne kino, ale myślę, że ludzie do kina wrócą, bo zbiorowe odbieranie filmu daje nam zupełnie inne emocje. Czujemy wzajemne emocje, wspólnie się śmiejemy, ale też wzruszamy. "THE END" jest pełen dobrego humoru, ale też wzruszeń.
Opowiada o grupie celebrytów, którzy dają się wciągnąć w pewną grę. Całością kieruje sztuczna inteligencja, więc finał siłą rzeczy jest nieprzewidywalny. Sam Pan o swoim najnowszym filmie mówi, że "Film ten pokazuje kulisy polskiego show bizu. Cieszę się, że znalazłem aktorów, którzy nie bali się pokazać, jak jest naprawdę". Czym kierował się Pan w doborze aktorów, którzy zostali obsadzeni w głównych rolach?
Najczęściej jest tak, że kiedy powstaje scenariusz, poszukuje się aktorów, którzy najlepiej wykreują napisane postacie. Tu wyglądało to zupełnie inaczej, ponieważ scenariusz pisany był pod konkretnych aktorów, których najpierw wybraliśmy. Była to wyjątkowa sytuacja dla reżysera, scenarzystów oraz aktorów, ponieważ w pewien sposób sami kreują ten scenariusz.
Wybraliśmy grupę aktorów, których wszyscy lubimy, cenimy i którzy mam nadzieję, obdarzają nas zaufaniem. Wszystko po to, by efekt końcowy był jak najlepszy. Historia dotyczy siedmiu aktorów - celebrytów, którzy podczas pandemii, biorą udział w grze online, wzorowanej na starych kryminałach Agathy Christie. To impro online, które jest dosyć modne w teatrze, ale też w innych środkach przekazu. Wciągają się w grę, której finału nikt się nie spodziewa. Ten film ewoluuje. Składa się z trzech aktów. Początek nie zdradza tego, co dzieje się w akcie drugim, który wszystko wywraca do góry nogami. W akcie trzecim mamy do czynienia z pewnego rodzaju katharsis, które dotyka wszystkich naszych bohaterów. Nie jest to opowieść wyłącznie o celebrytach. Uważam, że generalnie dotyczy natury ludzkiej. Skupiliśmy się akurat na tym środowisku, by dać całości jakiś rys dramaturgiczny, ale tak naprawdę ten film mówi o naturze człowieka. Nie ma znaczenia, czy to są celebryci, prawnicy, lekarze, czy zupełnie zwykli ludzie. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni, mamy te same grzeszki, przywary i podobnie zachowujemy się w codziennym życiu, ale o celebrytach jest głośniej, bo po prostu są na tapecie.
fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłane, na zdjęciu Agnieszka Wielgosz
Właśnie. W jednym z komentarzy pod zwiastunem, który pojawił się w sieci przeczytałam, że jednym z czynników, który może przyczynić się do sukcesu tego filmu, są kreacje aktorskie Pauliny Gałązki i Piotra Witkowskiego. Proszę w kilku słowach zdradzić coś na ich temat.
W tym filmie mamy do czynienia z siedmioma kreacjami. To siedem ról, o których marzy każdy aktor. To pełen przegląd możliwości, technik aktorskich. Przemysław Sadowski, Piotr Witkowski, Tomek Karolak, Jarosław Boberek, Aleksandra Popławska, Paulina Gałązka i Agnieszka Wielgosz, mogliby wyjąć swoją rolę z tego filmu i prezentować ją jako gotowe demo aktorskie. To film, w którym ci aktorzy mogli pokazać pełen wachlarz swoich aktorskich możliwości i zrobili to. Myślę, że to dosyć niezwykłe w polskim kinie, ponieważ udało się stworzyć kreacje, które są niezwykle równe. Ja nie jestem w stanie powiedzieć, że który z tych aktorów był najlepszy.
Cała siódemka zagrała niezwykle równo, to cecha charakterystyczna dla kina zachodniego. To jest fantastyczne. Nikt tam nie odstaje ani in minus, ani też specjalnie in plus. Dzięki temu ta dramaturgia jest bardzo płynna i nikt się nie wybija. Wszystko zagrane jest na bardzo wysokim poziomie.
Tomasz Karolak w rozmowie ze mną zagaił i zapalił w widzach iskrę ciekawości mówiąc, że "To bardzo mocny film, który zdradza, czym jest środowisko showbiznesowe w Polsce. Nie będzie przyjemny dla wielu postaw". Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?
Ten film powstał z doświadczeń ludzi, którzy są w tej branży od trzydziestu lat, ale też z doświadczeń aktorów, z bardzo wielu anegdot i historii prawdziwych. Myślę, że bardzo wielu ludzi z naszej branży w pewien sposób się rozpozna w tych postaciach, zdarzeniach, historiach i kreacjach. Inni z kolei rozpoznają pewnie znane historie, cytaty. Całość utkana jest z filmowych odniesień. Jest przesiąknięty branżą.
Moja koleżanka, reżyserka, kiedy przeczytała scenariusz, powiedziała, że jest to niezwykle mocne, a stwierdziła nawet, że jest to pewnego rodzaju krucjata przeciw temu środowisku. Ja tak nie uważam, bo to po prostu postawienie lustra przed nami wszystkimi. Oczywiście, jest to komedia, więc to lustro jest trochę wykrzywione, więc pewne rzeczy pokazane są być może mocniej, niż wyglądają w rzeczywistości, ale możemy się w nim przejrzeć i spojrzeć prawdzie w oczy.
Myślę, że czas pandemii jest taką cenzurą, która pozwala się nam wszystkim na chwilę zatrzymać i pomyśleć o tym, jak to nasze życie wygląda. Na ile jest w nim kreacji, a na ile prawdziwego życia.
Seks, intrygi, zdrady, donosy, nielojalność, oszustwa, a wszystko przykryte sztucznym uśmiechem. To i dużo więcej demaskujecie w "THE END". Myśli Pan, że pojawienie się Waszego filmu zmieni coś w myśleniu szerszej publiczności na temat show biznesu?
Mam nadzieję na szerszą refleksję. Tu nie chodzi tylko o show biznes. To opowieść o kondycji człowieka w czasach pandemii, ale też ogólnie w dzisiejszych czasach. Tak naprawdę każdy film jest nadzieją, że coś się zmieni, że ktoś coś zrozumie.
Opowiem pewną angdotę.
Jednym z widzów tego filmu był znany wszystkim szef dużej firmy medialnej. Na pokaz przyjechał ze swoimi współpracownikami. Jedna z jego współpracownic powiedziała, że przed tym pokazem szef ją strasznie zrugał, zmieszał z błotem, wyżył się na niej. Po tym filmie ją przeprosił.
Jeśli ten film będzie tak działał na szerszą publiczność, jak na przykładzie, który przytoczyłem, to będę wniebowzięty. Jeśli oprócz dobrej rozrywki, film przynosi też formę oczyszczenia, czy otwiera serca na drugiego człowieka, to nic lepszego nie można sobie wymarzyć. Mam nadzieję, że choć na chwilę będziemy dla siebie lepsi i bardziej uważni na drugiego człowieka. Poza tym szklanym ekranem jesteśmy tacy, jak zwykli ludzie. Tak samo się cieszymy, tak samo się smucimy. Chciałbym, by po obejrzeniu filmu w widzach została taka refleksja.
fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Tomasz Mandes
To pierwszy polski film fabularny, który jest twórczym odniesieniem do trwającej wciąż pandemii. Uważa Pan, że gdyby ponad rok temu świat się nie zatrzymał, to film mógłby w ogóle nie powstać lub wyglądać zupełnie inaczej?
Film, cały pomysł na niego oraz scenariusz powstał w pandemii. Pandemia jest przyczynkiem do całej tej historii. Refleksja, o której wspominałem, była też w nas. Myśleliśmy o tym, co dalej. To twórcze odniesienie do pandemii.
Cały film powstał w nocy. Jego historia rozgrywa się w archeotypowe trzy dni ciemności, to odniesienie do kultury chrześcijańskiej. Te trzy dni są symbolem bardzo mocno wrastającym w historię ludzkości, ale też symbolem umierania starego świata i narodzenia się nowego świata, czy też śmieci i nadziei. Ten film jest tak właśnie skontruowany. To przejście od śmerci, do nowego życia, do nadziei. Taka nadzieja przyświecała nam również, kiedy pandemia się zatrzymała.
Jak Pan zniósł czas izolacji?
Chciałem spędzić go twórczo i tak też się stało. Napisaliśmy scenariusz, zrealizowaliśmy film i staraliśmy się z tego wszystkiego wyciągnąć jakieś wnioski. Stąd ta historia, ten scenariusz, te przemyślenia.
Czy ogólnie rzecz ujmując, w czasie zamknięcia i zatrzymania się wszystkiego można wogóle znaleźć coś, co może być inspirujące?
Każda sytuacja, nawet ta najbardziej tragiczna, jest zawsze pożywką dla twórców. Taka jest rola artysty, by nawet z najtrudniejszych zdarzeń i przeżyć, ogólnych i społecznych, wyciągnąć jakieś wnioski. To część naszego dziedzictwa kulturowego. Zawsze tak robiliśmy, że siadaliśmy przy ognisku i opowiadaliśmy sobie historie. Te straszne, te śmieszne, ale też te wzruszające, piękne i romantyczne.
Na tym polega natura, że razem próbujemy zrozumieć świat. Pandemia zaowocowała przemyśleniami, które już 20 sierpnia zaserwujemy widzom i zachęcimy ich, by spróbowali tę historię z nami przeżyć i wyciągnąć z niej dla siebie jakieś wnioski. Ten film nie udziela nachalnych odpowiedzi, ale stawia raczej istotne pytania. Uważam, że filmy powinnych stawiać pytania, a nie, udzielać odpowiedzi.
Jakie pytania stawiacie w filmie "The End"?
Jacy jesteśmy? Kim jesteśmy? Czy jesteśmy dla siebie wzajemnie wystarczająco współczujący? Czy możemy być lepsi? Czy możemy bardziej siebie kochać?
Ten film jest też o hejcie. O tym, jak łatwo oceniamy, z jaką łatwością przypinamy łatki.
Jakim jest Pan widzem?
Jestem łatwym widzem. Kocham kino i uwielbiam dać się przenosić twórcom w ich świat. Lubię bardzo różne kino. Nie uciekam ani od sci-fi, ani od musicali, które też kocham. Lubię przenosić się w świat, który jest mi proponowany. Z takiej podróży, tak, jak i z każdej innej, człowiek wraca bogatszy. Podróże kształtują, a film też jest przecież podróżą, w którą zabierają nas twórcy. Siadamy, zapinamy pasy w fotelach kinowych i przenosimy się do innego świata. Jeśli film jest dobrze zrobiony, to wchodzimy głęboko w ten świat, a wtedy ta nasza podróż jest głębsza. Nie jest ważne, czy film dotyka tematów poważnych, czy lekkich. Najważniejsze, by zrobić go dobrze, by wyłaniał się z niego piękny obrazek. Z Bartkiem Cierlicą zawsze staramy się, by ten obraz był na jak najwyższym poziomie.
fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Jarosław Boberek i Agnieszka Wielgosz
Jak w kilku słowach zachęciłby Pan widzów, by poszli do kina i zobaczyli "The End"?
Zachęcam wszystkich widzów, by w ogóle poszli do kina. Ważne jest, abyśmy wszyscy postarali się do kina wrócić, bo ten ostatni rok był trudny dla twórców, ale też dla samych kin. Jeśli kochamy kino, to wracajmy na dobre polskie i zagraniczne filmy.
Uważam, że "The End" jest niezwykle ciekawym filmem, niezwykle orginalnym. To film dialogu, więc warto go zobaczyć. Jest niezwykle dynamiczny w montażu, ponieważ dzieje się tam bardzo dużo, czasami trudno nad tą akcją nadążyć.
Trzyma w napięciu, bardzo się zmienia. Zaczyna się lekko, potem jest trochę ciemniej, a jeszcze później jest bardzo wzruszająco, więc na pewno dla każdego widza jest to historia, która pozwoli udać się w podróż pełną emocji, uśmiechu, wzruszeń, a nawet czasami strachu.
Jak wyobraża Pan sobie sytuację polskich kin i teatrów w najbliższych miesiącach?
Ta sytuacja w dużej mierze zależy od naszych widzów, dlatego zachęcam wszystkich, abyśmy do kina wracali, bo ta piękna przygoda z przepełnionymi salami kinowymi powinna trwać. Ostatnie lata były bardzo dobre, widzowie bardzo chętnie przeżywali filmowe historie. Mam nadzieję, że to niedługo wróci do normy.
fot. Agencja Ekipa, materiały prasowe / fot. zdjęcie nadesłanee, na zdjęciu Katarzyna Figura
Myśli Pan, że spadek zainteresowania oglądaniem filmów w kinach może być związany z uciążliwymi restrykcjami, jak np. noszenie maseczek w pomieszczeniach, ale też z sytuacją finansową wielu z nas?
Myślę, że elementy ekonomiczne oraz elementy restrykcji mają wpływ na ilość widzów, którzy chodzą do kina. Uważam, że z każdej trudnej sytuacji jest jakieś wyjście. Warto patrzeć w jasną stronę, dlatego ja namawiam wszystkich, by wrócili do kina.
W najbliższym czasie skupi Pan swoją uwagę przede wszystkim na działaniach promocyjnych dotyczących najnowszego filmu, czy myśli już Pan o pracy nad czymś nowym?
Dwie kolejne części filmu "365 dni" są w postprodukcji. Przed nami cztery nowe projekty. Najbliższy rok będzie bardzo intensywny. W Ekipie skupiamy się na pracy, za nami już sześć dużych filmów fabularnych, a kolejne przed nami.
Czy na rzecz realizowania filmów nie myślał Pan nigdy o porzuceniu aktorstwa?
Od zawsze staram się łączyć te rzeczy i czasami jeszcze gram. Kocham bycie aktorem, to mój zawód. Reżyseria tak, jak i aktorstwo, też jest moją pasją. Niczego nie zawieszam na kołku, niczego nie rzucam. Po prostu płynę dalej z życiem i staram się, czy jako aktor, czy jako reżyser, czy producent, dawać widzom ciekawe, pełne emocji historie. Na pewno dalej będziemy takie filmy realizować. Nie jest ważny gatunek. Znakiem rozpoznawczym naszej Ekipy jest to, że filmy są zawsze na najwyższym poziomie. Zależy nam na tym, by widzom dostarczać filmy, które są dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz