Renata Gabryjelska: „Tworząc swój pierwszy film fabularny, chciałam pokazać coś, co jest bliskie moim emocjom. Dlatego w koncept "Safe Inside"– włożyłam całą siebie. Sposób postrzegania świata, przemyślenia, serce.”
fot. J. Pleśniarski
Z Renatą Gabryjelską spotkałam się 3 sierpnia na festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie.
Rozmawiamy o filmie "Safe Inside", który jest debiutem reżyserskim Renaty Gabryjelskiej, o emocjach, które wywołuje oglądanie filmu swojego autorstwa, ale także o podobieństwie autorki scenariusza do aktorki, która wciela się w główną bohaterkę filmu.
Wspominamy też wydarzenia z życia Gabryjelskiej, które miały wpływ na scenariusz.
To osobista rozmowa, pełna motywacji, którą każdy przeczytać powinien.
"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie? Jakie towarzyszą Pani emocje?
Towarzyszy mi spokój, a jednocześnie ogromna radość, że wreszcie możemy żyć normalnie, że my, filmowcy, możemy spotkać się z publicznością, możemy wymieniać się doświadczeniami, możemy rozmawiać z widzami.
Pandemia jest dla nas wszystkich bardzo ograniczająca. Film robi się po to by go pokazać widzom w kinie, kiedy kina nie działają, nie ma tej magii. Nie ma miejsca gdzie możemy się spotkać z widzami. Największą inspiracją dla reżyserów i aktorów jest słuchanie widzów, wymiana energii, inna perspektywa. Tu na festiwalu mogę pokazać film w kinie. Towarzyszy mi stres. Towarzyszy mi też duża ciekawość, ponieważ "Safe Inside" jest moim debiutem. Jestem ciekawa, jak publiczność odbierze film, jak go zrozumie, czy podobnie, jak ja, czy inaczej. Myślę, że dla każdego z nas ważne jest to by cały czas uczyć się czegoś nowego, zderzać z różnymi opiniami, punktami widzenia. Bez różnorodności, bez odmiennych opinii, nie byłoby demokracji czy wolnych mediów. A to, w dzisiejszym świecie jest niezwykle istotne.
Jaki jest Pani stosunek do tego typu imprez?
Są bardzo potrzebne. Dają dużo energii, która mam nadzieję, że działa w obie strony. Dzięki temu, że oglądamy tu tak dużo filmów konfrontujemy się z tematami, które są ważne, istotne. Wymieniamy doświadczeniami. Wszyscy nawzajem bardzo dużo się od siebie uczymy.
„Kino na granicy“ jest jednym z najbardziej znanych w Polsce przeglądów filmowych. W czym Pani zdaniem zawarta jest siła tej imprezy?
Jestem tu po raz pierwszy. Każdy swój film traktuje tak, jak swoje dziecko. Dzielimy się tutaj naszymi filmami, ale nie rywalizujemy w konkursie. Nie ma oceniania i to jest wspaniałe. Jest za to dużo życzliwości. Przyjeżdżamy tu, by pokazywać i opowiadać historie w które wierzymy, a to bardzo jednoczy ludzi. Poza tym ludzie, którzy tworzą ten festiwal, tworzą też klimat tego miejsca. Szczególnie dyrektor artystyczny, Łukasz Maciejewski, który jest niezwykłą osobowością i przyciąga wielu ciekawych twórców.
KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą się Pani Czechy?
(Śmiech.) Lubię jeść, więc Czechy kojarzą mi się z knedličkami. (Śmiech.) Od strony filmu kojarzą mi się ze wspaniałą czeską kinematografią. Zdeněk Svěrák, Miloš Forman, a także literaturą szczególnie bliski jest mi Bohumil Hrabal.
Podczas trwania festiwalu zaprezentowano film "Safe Inside", który jest Pani reżyserskim debiutem. Oglądanie fimu swojego autorstwa zawsze wywołuje niesamowite emocje, prawda?
Na pewno. Reżyser ogląda film, ale część jego uwagi skupia się na reakcjach widzów. Wyczuwa energię. Zawsze towarzyszą mi ogromne emocje, ale kiedy dziś jeszcze przed projekcją oglądałam fragmenty filmu sprawdzając poziom dźwięku, pomyślałam sobie, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Pomyślałam o sobie w taki dobry sposób. Jestem często bardzo krytyczna w stosunku do tego, co robię. A tu nagle w głowie uruchomiło mi się coś, o czym bardzo pięknie w swojej książce "Czuła przewodniczka" pisała Natalia de Barbaro. O tym, że każda kobieta powinna mieć w sobie taką doradczynię, czułą przewodniczkę. Dziś ta czuła przewodniczka odezwała się we mnie i powiedziała: "Gabi, zrobiłaś kawał dobrej roboty, pochwal się za to. Nie krytykuj".
Kiedy w pierwszych scenach filmu pojawia się Andrea Tivadar, jesteście do siebie bardzo podobne.
Nie przyświecało mi to, by aktorka, która gra główną rolę, była do mnie podobna. Przy wyborze kierowałam się emocjami, warsztatem, ale przede wszystkim tym, w jaki sposób aktorka rozumie i interpretuje postać. Jeżeli dokonałam wyboru opartego na podobieństwie do mnie, wydarzyło się to na jakimś nieświadomym poziomie.
To poniekąd opowieść oparta na Pani doświadczeniach życiowych. Pojawia się motyw odczuć człowieka, który balansuje na granicy życia i śmierci. Pani film jest formą podróży do przeszłości. Jak dalece jest inspirowany Pani życiem?
Tworząc swój pierwszy film fabularny, chciałam pokazać coś, co jest bliskie moim emocjom. Dlatego w koncept "Safe Inside" włożyłam całą siebie. Sposób postrzegania świata, przemyślenia, serce.
Debiutu nie da się oderwać od swoich doświadczeń, czy przeżyć.
Na pewno zawarte są w nim pytania, które zadawałam sobie jako bardzo młoda dziewczyna, kiedy mój Tata uległ bardzo ciężkiemu wypadkowi samochodowemu i był w śpiączce. Zawieszony pomiędzy życiem, a śmiercią. Kiedy siedziałam przy łóżku Taty i trzymałam go za rękę, zadawałam sobie pytania, co w tym momencie dzieje się z jego świadomością. Gdzie ta jego świadomość jest? Czy, fizycznie będąc nieobecny, słyszy to, co mówię, czy czuje, jak go dotykam, czy rozumie, kiedy mówię jak bardzo go kocham?
To doświadczenie bardzo głęboko odbiło się w mojej psychice. Już wtedy zaczęłam zadawać sobie bardzo dużo pytań egzystencjalnych. Czy nasz mózg jest tylko interfejsem łączącym nas z jakąś inną formą świadomości zbiorowej? Gdzie znajduje się nasza świadomość?
„Safe Inside” jest fikcją, w której istotny jest cytat profesora Bochnera, otwierający film: „Zamiast pytać czy to prawda? Czy to możliwe? Zapytaj raczej, jeśli to prawda, to co wtedy?”
Chciałam otworzyć naszą percepcję, na rzeczy które z pozoru mogą się wydawać niemożliwe. Uruchomić myślenie krytyczne. Jednocześnie nie dając widzowi gotowych rozwiązań.
Jednak „Safe Inside” jest przede wszystkim filmem o miłości. O poszukiwaniu tej jedynej.
O tym, że kochać to czasami znaczy pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość to zaprzeczenie zaborczości, jest pragnieniem szczęścia drugiej osoby nawet wbrew własnemu szczęściu.
Kolejnym moim doświadczeniem, które jest częścią filmu było to, że przez lata żyłam ze stadem psów. Bardzo dużych, bojowych. Wątek walki o dominację wziął się z moich wieloletnich obserwacji, jak te psy ze sobą walczą i co decyduje o tym, kto przejmuje kontrolę nad stadem. Kto staje się samcem alfa.
Przez życie idzie Pani z uśmiechem, którym zaraża innych. Co daje Pani w życiu najwięcej siły?
Staram cieszyć się z małych rzeczy, dostrzegać małe radości, takie, jak chociażby picie kawy z ulubionego kubka.
Kiedy stoją przede mną długodystansowe cele, dostrzegam w nich małe, dobre momenty. To moja dobra energia.
Wierzę w to, że nasz umysł jest powiązany z samopoczuciem fizycznym, więc jeśli mogę wyjeżdżam w góry. Biegam, trenuję crossfit.
Medytuję. Mam bliskich ludzi wokół. Ukochane psy. To buduje we mnie siłę do pokonywania trudności, bo życie nie składa się tylko z pięknych chwil.
Czy na co dzień prowadzi Panią jakaś życiowa sentencja?
Dobrze jest mieć marzenia. Umieć je zdefiniować. Nadać im konkretne ramy. Jak na przykład czas, w którym chciałabym to marzenie zrealizować. Tydzień. Rok. Pięć lat. Potem każdego dnia krok po kroku przybliżać się do tego celu.
Moja życiowa sentencja brzmi : ”Jeżeli nie będziesz realizował swoich marzeń, ktoś inny zatrudni Cię, żebyś spełniał jego.”
Nie chodzi o to, by być dryfującym na morzu statkiem, ale o to by wziąć stery w ręce i być kapitanem tego statku i wiedzieć gdzie się płynie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz