Maciek Radel: "Teraz doceniam swoją pracę jeszcze bardziej"
fot. Sebastian Mintus
Z Maćkiem Radelem spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o powrocie serialu "Brzydula" po dziesięciu latach, o tym, czy fenomen tej produkcji ma szansę się utrzymać, ale także o premierowym serialu "Ludzie i Bogowie", w którym aktor wciela się w rolę Otto Zandera, najczarniejszego charakteru w swojej dotychczasowej karierze.
Spotykamy się w Warszawie, w środku lata, w dobie pandemii. Zacznijmy jednak od...początku. Co spowodowało, że wybrałeś akurat aktorstwo?
Szczerze mówiąc - nie mam pojęcia. To, że zostanę aktorem, wymyśliłem sobie już jako kilkuletni dzieciak, z dumą oznajmiłem to rodzicom i konsekwentnie się tego trzymałem. Bardzo długo traktowano to jako niewinną fanaberię, a tu, jak na złość, z biegiem lat nie tylko mi nie przechodziło, ale wręcz się nasilało. (Śmiech.)
Można więc stwierdzić, że zainteresowanie tym zawodem przejawiałeś już od najmłodszych lat.
Tak było. Zapisywałem się do każdego kółka teatralnego i nie odpuściłem udziału w żadnym przedstawieniu, apelu czy jasełkach! Majaczy mi się, że marzyłem o występie w „5-10-15”, albo w niezwykle wtedy popularnych serialach „W labiryncie”, czy „Matkach, żonach i kochankach”. Oczywiście na oglądanie „dorosłych” seriali byłem za mały, więc podglądałem tylko z zapartym tchem zza futryny drzwi i byłem święcie przekonany, że idealnie bym się tam sprawdził. (Śmiech.)
Jedną z ról, która przyniosła Ci ogromną popularność był niewątpliwie Wojtek Wycior vel Bażant z „Brzyduli”.
Pamiętam, kiedy pół Polski z ekscytacją śledziło perypetie sympatycznej Uli. Sam z wielką przyjemnością oglądałem serial na długo, zanim sam trafiłem do obsady.
Miałem tam dość specyficzną charakteryzację, więc bez niej ciężko było mnie rozpoznać. Moje włosy zmieniały kolor co kilka odcinków. Teraz chyba będzie bardziej klasycznie. Czas najwyższy, aby Wojtuś troszkę wydoroślał. (Śmiech.)
Serial wraca na antenę po dziesięciu latach przerwy. Czy ten powrót był trudny?
Powroty są fantastyczne! Lata temu porządnie się ze sobą zżyliśmy, ale potem siłą rzeczy nasze drogi trochę się rozeszły. Teraz możemy się spotkać po latach i to jest coś wspaniałego! Mam za sobą dopiero kilka dni zdjęciowych, ale już mogę śmiało stwierdzić, że atmosfera na planie jest kapitalna.
Scenarzyści mają całe mnóstwo genialnych pomysłów i rozwiązań — nie mogłem oderwać się od czytania. “Brzydula” będzie wzruszać i bawić. Chwilami i do łez.
Czy kiedy zaproponowano Ci, byś po latach ponownie wcielał się w Wojtka, od razu się zgodziłeś?
Bez chwili zawahania się. Byłem wniebowzięty! O powrocie serialu mówiło się już od jakiegoś czasu. Temat dojrzewał, pojawiało się coraz więcej konkretów, a gdy w końcu zadzwonił telefon z oficjalną propozycją — szyki pokrzyżowała pandemia. Prace zostały przesunięte, ale szczęśliwie ruszyły z kopyta, gdy tylko pojawiła się taka możliwość.
W czym przed laty tkwił sukces "Brzyduli"? Czy Twoim zdaniem druga transza ma taką samą szansę na powodzenie?
Bardzo w to wierzę i trzymam za to kciuki! Będą sercowe rozkminy, sporo zawirowań, ogrom wzruszeń i całe mnóstwo scen komediowych. Pojawią się nowi bohaterowie - Paulina Kondrak, Magda Koleśnik, Piotr Rogucki, czy Rafał Mohr. I oczywiście nie zabraknie rozkosznej Violetty i jej przekręcanych porzekadeł — naprawdę sporo się ich jeszcze ostało. (Śmiech.)
Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko spowodowane jest oczywiście wspominaną już pandemią koronawirusa. Jak zniosłeś izolację?
Nieszczególnie. Wprawdzie nie chodziłem po ścianach, ale miałem porządne problemy z motywacją, zwłaszcza czytając, jak wszyscy uczą się trzech języków, pieką chleby, robią zaległe remonty, albo wypracowują sobie kaloryfery na brzuchach (Śmiech.) Mnie czas pandemii mocno rozleniwił.
Chociaż była w końcu okazja, aby podłączyć sprzęt do zdalnego nagrywania lektorskiego. Dzięki niemu przez czas zamknięcia miałem przynajmniej namiastkę mojego zawodu. Sporo czytałem, próbowałem przekonać się do jogi, nadrobiłem zaległości filmowe i jako jeden z nielicznych nie posprzątałem mieszkania. (Śmiech.)
Czego nauczył Cię ten trudny czas?
Przede wszystkim bardziej doceniam więzi międzyludzkie. Tego zdecydowanie brakowało mi najbardziej. Jestem człekiem stadnym! Ekran telefonu nie jest w stanie tego zastąpić. Możliwość spotkań jest nieoceniona.
Przed pandemią bywało też, że nie chciało mi się zwlec do pracy, bo wizja leżenia na sofie z serialem wydawała się po stokroć atrakcyjniejsza! Wszystko odszczekuję — marzę o powrocie na scenę, Netflix mógłby nie istnieć. (Śmiech).
Mówi się, że takie przymusowe zwolnienie tempa, które nastąpiło, może przyczynić się do tego, że ludzie zaczną inaczej patrzeć na niektóre rzeczy i zmienią swoje nastawienie do świata i innych. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
To bardzo indywidualna kwestia. Tak jak to, jak każdy przetrwał pandemiczny czas. Unikam oceniania, kto spędził te miesiące „konstruktywniej”, a kto je „przebimbał”. Sytuacja była nowa, nie było sprawdzonych patentów, jak się w niej najlepiej odnaleźć. Nie piętnowałbym zatem tych, których sytuacja przerosła. Jeśli ktoś czuł się najlepiej, spędzając całe dnie przed telewizorem, czy komputerem – to jego prywatna sprawa.
Tak, jak mówiłeś, w czasie izolacji dużo czytałeś. Masz też ten przywilej, że czytałeś także dla innych, ponieważ nagrałeś aż cztery audiobooki. Romans, erotyk, kryminał i powieść obyczajową.
Akurat audiobooków w czasie pandemii nie byłem w stanie nagrywać, ponieważ wszystko było w dużej mierze uzależnione od tupiących nóżek dzieci sąsiadów z góry. (Śmiech.) Za to udało się nagrać sporo reklam. Krótkie strzały. Szczekające psy, czy przejeżdżające za oknem śmieciarki niestety skutecznie uniemożliwiały nagrywanie całych książek. (Śmiech.)
Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy głosem?
Dla mnie najważniejsze jest, by cały czas czerpać z tego frajdę. By kolejne zlecenia traktować jak nowe wyzwania, którym ambitnie chcę sprostać.
Która historia z ostatnio nagranych audiobooków wywarła na Tobie największe wrażenie?
Chyba książka „Samotność we dwoje” autorstwa Agnieszki Lis. Historia czterdziestoletniego mężczyzny, który zaczyna dusić się w swoim małżeństwie. Bardzo ciekawe wyzwanie aktorskie, zwłaszcza że w ostatnim rozdziale wcieliłem się także w żonę. (Śmiech.)
Masz wrażenie, że audiobook zaczyna wypierać książkę w tradycyjnej formie?
To chyba kwestia indywidualna – ja przykładowo uwielbiam zapach tradycyjnej książki i szelest przewracanych kartek.
Ale audiobooki fantastycznie sprawdzają się na siłowni, w podróży, czy podczas joggingu. Grunt, że ludzie sięgają po książki w jakiejkolwiek formie. W czasach kulejącego czytelnictwa szanuję każdą formę obcowania z literaturą.
W czasie kwarantanny dołączyłeś do teamu Instanocki, czyli wieczorów z czytaniem dla dzieci. To Twój głos był zaproszeniom na te wieczory czytelnicze. Książka Twojego dzieciństwa to...
Pierwsza, która przychodzi mi na myśl, to „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren. Uwielbiałem też sagę „Pana Samochodzika” i „Muminki”. Często sięgałem po komiksy - „Tytusa, Romka i A'tomka”, czy „Kajko i Kokosza". I słowo daję, że to też było czytanie, nie samo oglądanie obrazków. (Śmiech.)
Uważasz, że tego rodzaju inicjatywy wszczepiają najmłodszym zamiłowanie do czytania i sprawiają, że w późniejszych latach chętniej sięgną po lekturę?
Mam taką nadzieję. Kiedy byłem dzieckiem, mama czytała mi regularnie i zaszczepiła ten zwyczaj. Przed zaśnięciem staram się już nie zerkać na telefon, ale właśnie sięgnąć po jakąś lekturę. Książki pobudzają wyobraźnię, poszerzają zasób słownictwa. Bardzo się cieszę, że nasza inicjatywa może być w tym pomocna.
Czy Instanocki będą kontynuowane?
Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy ze zdwojoną siłą.
Jak przy panujących obostrzeniach wygląda praca na planie?
Są środki dezynfekujące, maseczki, przyłbice. Testy na obecność wirusa są cyklicznie powtarzane. Regularnie mierzona jest temperatura. Wszyscy robią co w ich mocy, by przy obecnych warunkach móc w miarę normalnie funkcjonować i pracować zachowując wszystkie zasady bezpieczeństwa.
Jeśli chodzi o nowości z 2020 roku z Twoim udziałem, warto przytoczyć tu film "Angel.A", gdzie wcieliłeś się w rolę Onurisa. Co opowiesz o pracy nad tym filmem?
To była absolutnie szalona przygoda. Polski film sci-fi z prawdziwego zdarzenia! Nie dowierzałem, że w polskim kinie coś takiego ma szansę na powodzenie. Tym większe zdziwienie, kiedy zaczęły docierać pierwsze informacje ile nagród posypało się na światowych festiwalach! Szczerze podziwiam tę grupę pasjonatów, którzy skrzyknęli się, by stworzyć ten film.
Porozmawiajmy o social mediach. Czego w nich poszukujesz, a jakich treści unikasz? Jakim jesteś użytkownikiem?
Przyznam, że troszkę uzależnionym (Śmiech.) Ostatnio zainstalowałem sobie aplikację, która upomina mnie, kiedy przekroczę wyznaczony limit scrollowania Instagrama.
Lubię być zaskakiwany, lubię nietuzinkowe poczucie humoru. Instagram daje mi także możliwość podglądania moich ulubieńców z Hollywood oraz muzycznych idoli. Jak wyglądają światowe produkcje od kulis, jak wygląda zaplecze Oscarowej gali, albo próby choreograficzne przed wielkimi wydarzeniami muzycznymi – dzięki apce mam to na wyciągnięcie ręki.
Rownież kreatywność niektórych użytkowników podczas lockdownu była imponująca. Byłem fanem challenge'u, gdzie ludzie w zaciszu swoich mieszkań odtwarzali najbardziej znane dzieła sztuki! Czego tam nie było? Warhol, Kahlo, van Gogh i antyczne rzeźby – wyobraźnia ludzi była nieograniczona!
Ja wziąłem sobie za punkt honoru nagranie własnej wersji #Hot16Challenge2, choć z rapowaniem mi, delikatnie mówiąc, nie po drodze. Pierwszą reakcją na nominację od Stefa Terrazzino były zimne poty. (Śmiech.) Mój brak miłości do hip - hopu zszedł jednak na drugi plan. Pomaganie było ważniejsze.
Swój profil na Instagramie prowadzisz w sposób lekki i przyjemny. Fajnie, z żartem w tle. Czym najchętniej dzielisz się z followersami?
Mój profil na Instagramie prowadzę trochę jak bloga, czasem jak pamiętnik. Pokazuję swoją pracę, wakacyjne destynacje, przyjaciół (ma się rozumieć za ich zgodą), ale jest też miejsce dla chillowania na kanapie z książką i paką chipsów. Nie mam żadnych wytycznych, które mnie ograniczają. Nie nauczyłem się „dziesięciu przykazań prowadzenia idealnego profilu w social mediach” i... nie jest mi z tym źle.
Jakie jest najczęstsze pytanie, które dostajesz od swoich followersów?
Oczywiście większość dotyczy dalszych losów bohaterów „Brzyduli”, ale zdarzają się też pytania jak zostać aktorem, albo zacząć przygodę z lektorowaniem. Naprawdę nadspodziewanie dużo ludzi chciałoby spróbować swoich sił przed mikrofonem.
O co najczęściej jesteś pytany w kwestii zawodu lektora?
Zdecydowanie „Jak zacząć?” Polecam próbować. Próbować, nie poddawać się i dużo słuchać.
1 września odbyła się premiera serialu "Ludzie i bogowie".
Tak, „Ludzie i bogowie” to serial historyczny opowiadający o oddziale „Pazur” działającym w Warszawie podczas II wojny światowej. Scenariusz był inspirowany prawdziwymi akcjami, które wydarzyły się w okupowanej stolicy. A ja wcielam się w najczarniejszy charakter z jakim dane mi się było do tej pory zmierzyć. Zapraszam przed telewizory w każdą niedzielę o godzinie 20:15.
Wcielasz się w postać Otto Zandera. Czy w ramach pracy nad rolą zgłębiałeś źródła historyczne?
Oczywiście. Na własną rękę wertowałem strony w internecie, ale nieoceniona okazała się też pomoc reżysera Bodo Koxa. Poza tym obsada dostała cały spis książek, filmów i seriali, które mogłyby posłużyć za inspiracje. Przebrnąłem przez większość, choć muszę przyznać, że nie była to łatwa lektura.
Czy wcielanie się w postać negatywną jest dla Ciebie urozmaiceniem pracy w zawodzie?
Marzyłem o roli czarnego charakteru już od dawna. Takiego „złego do szpiku kości”. Tu wyzwanie było tym większe, że wszystko grałem po niemiecku. Miałem regularne lekcje z lektorem, na moje szczęście wyjątkowo cierpliwym. (Śmiech.) Spore wyzwanie, ale i ogromna satysfakcja.
Na koniec opowiedz proszę o najbliższych planach zawodowych.
Moje najbliższe plany uzależnione są w dużej mierze od tego, w jakim stopniu zostaną odmrożone teatry. W tym sezonie mam zaplanowaną premierę w Teatrze Komedia. I bardzo trzymam za nią kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz