piątek, 20 grudnia 2019

Kabaret Młodych Panów: "Nie przynosimy pracy do domu"

Kabaret Młodych Panów: "Nie przynosimy pracy do domu" 













fot. zdjęcie nadesłane

W Jastrzębiu - Zdroju na moje pytania odpowiadali Robert Korólczyk i Łukasz Kaczmarczyk z Kabaretu Młodych Panów.

W rozmowie ze mną Krzysztof Respondek przyznał, że kabareciarze są największymi ponurakami w życiu prywatnym. Zgodzą się Panowie z tym stwierdzeniem?

Robert Korólczyk: Nie należymy do ludzi wybitnie wyróżniających się humorem w życiu prywatnym. Nie przynosimy pracy do domu. (Śmiech.) Nie jesteśmy ponurakami, ale nie jest tak, że żart bez przerwy nam towarzyszy. Czasami mamy smutne dni, a czasami "głupawka" nas nie opuszcza. 

Łukasz Kaczmarczyk: Uchodzę za gbura i buca, a taki nie jestem. Taki mam wyraz twarzy. (Śmiech.) 

Robert Korólczyk: Czasami mam grube żarty, ale nas bawią. Jest wesoło.

Wychodzicie z założenia, że wszystko zależy tylko od nas, a każdy dzień może być dobrym? Co jest dla Panów gwarancją udanego dnia?

Robert Korólczyk: Dobry humor i uśmiech naszych bliskich. 

Łukasz Kaczmarczyk: Dystans do siebie i do świata. Uważam, że na pewne rzeczy wpływu nie mamy i mieć nie będziemy. 

Spotykamy się w Jastrzębiu - Zdroju, gdzie zaprezentujecie swój najnowszy  program "To jest chore". Proszę opowiedzieć coś więcej. 

Robert Korólczyk: Program "To jest chore" premierę miał w ubiegłym roku w październiku, jest więc stosunkowo nowy. Granie tego programu sprawia nam wiele frajdy. Cieszymy się, że z okazji piętnastych urodzin kabaretu nie stowrzyliśmy programu "The best of", ale powstał premierowy program, który naprawdę nam się udał. Widownia cudownie się bawi, my również. Trudno będzie nam stworzyć coś nowego, ponieważ poprzeczkę ustawiliśmy sobie naprawdę wysoko. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Co jest chore w dzisiejszych czasach? Co uważacie Panowie za największy na ten moment absurd?

Łukasz Kaczmarczyk: Mój szwagier obecnie jest chory, ma grypę. (Śmiech.) A ja mam chore kolano. (Śmiech.)

Robert Korólczyk: Chore sytuacje, z których możemy się pośmiać, na co dzień wcale nie muszą być śmieszne. Jesteśmy od tego, by je przerysować. Za pośrednictwem naszego programu dotykamy tematów, które w bilansie końcowym można podsumować krótko słowami "to jest chore!". 

Łukasz Kaczmarczyk: Sytuacje nie są z gruntu chore, tylko to właśnie podczas patrzenia na nie przez szkiełko naszych norm społecznych i sztywnie wygenerowanych zasad, takimi się stają. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Co jest największą siłą Waszego programu "To jest chore"?

Robert Korólczyk: To, że podczas jego tworzenia świetnie się bawiliśmy. Kiedy go gramy bawimy się wspaniale, a publiczność jeszcze lepiej.

Łukasz Kaczmarczyk: Nasze skecze są mądre, niosą za sobą przekaz, ale nie zdradzę jaki, ponieważ o tym przekonacie się Państwo, kiedy zobaczycie nasz program. 

Skąd pomysł na jego nazwę? Czy jest z nią związana jakaś anegdota?

Łukasz Kaczmarczyk: Takiej nazwy jeszcze nie było. (Śmiech.) 

Robert Korólczyk: Program miał nosić inną nazwę, ale jest już zajęta. 

Do jakich widzów skierowany jest Wasz program?

Łukasz Kaczmarczyk: Mamy szeroki handicap wiekowy. (Śmiech.) Od lat ośmiu do osiemdziesięciu.

Robert Korólczyk: Na jednym z naszych występów w Warszawie pojawili się panowie ze swoimi żonami, które nie chodziły na kabarety, były do twórczości kabaretowej sceptycznie nastawione, ale ten wieczór musiały spędzić ze swoimi mężami. Od tego momentu są naszymi fankami. Fajnie to świadczy o naszej twórczości i programie. 

Łukasz Kaczmarczyk:  Zaryzykowałbym stwierdzenie, że na naszym występie często pojawiają się babcie, prababcie i ich wnuczki. (Śmech.) 

Jak wyglądały prace nad programem "To jest chore"? Jak długo trwały?

Robert Korólczyk: Na przestrzeni powstawania każdego programu bardzo intensywnie pracujemy, ale kiedy do premiery jest coraz bliżej, pracujemy po całych dniach. 

W Teatrze jednym z najczęstszych "zabiegów" jest improwizacja. Jak jest w kwestii kabaretu? Zdazrza się Wam często improwizować?

Robert Korólczyk: Tak, często nam się zdarza improwizować.

Łukasz Kaczmarczyk: Nie jest tak, że ratujemy się za pośrednictwem improwizacji, ale często podkładamy sobie świnie. (Śmiech.) 

Czy często angażujecie publiczność do swoich skeczy?

Robert Korólczyk: Przy okazji innych naszych programów widz był z nami na scenie, ale w tej chwili tego nie praktykujemy. Jest trochę inaczej, to też jest fajne. 

Wyobrażacie sobie siebie w innych zawodach? Jak tak, to w jakich?

Robert Korólczyk: Sprawdzałem już swoje umiejętności w innych zawodach. Wyobrażam sobie siebie tylko jako kabareciarza. Chciałbym nim pozostać. 

Łukasz Kaczmarczyk: Z zawodu jestem animatorem społeczno - kulturowym. 

Czy największą nagrodą w pracy kabaretowej jest dla Was to, że macie realny wpływ na poprawienie nastroju swoim widzom i gwarancję,  że wyjdą z Waszego występu roześmiani?

Robert Korólczyk: Nigdy nie ma gwarancji. Mamy jednak taką nadzieję i przez lata zebraliśmy na to sporo dowodów. Dochodziło do sytuacji, które mnie poruszały. Podchodziły do nas osoby, które przyznawały, że nasze skecze dały im wytchnienie w bardzo trudnych życopwych  sytuacjach, nawet po śmierci kogoś bliskiego.  To bardzo porusza. Kiedyś podeszła do nas mama, której syn zmarł. Przyznała, że uwielbiał nasz kabaret, a ona pierwszy raz od pół roku wyszła z domu, by obejrzeć nasz występ. Pamiętam, że była wzruszona. My również. Kiedy to, co robimy sprawia komuś radość, jest to dla nas prawdziwą wartością wykonywanej pracy. 

Przypomniała mi się jeszcze jedna historia, która mnie autentycznie poruszyła. Pewna dziewczyna podziękowała nam, że oglądanie naszych skeczy jest jedynym momentem, w którym spędza czas ze swoim tatą. 

Mama pewnego niepełnosprawnego chłopca przyznała, że kiedy ogląda kabarety, jest to jedyny czas, w którym widzi u niego radość i uśmiech. To są najpiękniejsze recenzje dla nas i najważniejsze wyróżnienia od ludzi, dla których tworzymy. 

Łukasz Kaczmarczyk: Takie sytuacje powodują, że serducho rośnie. 

Najbliższe plany. 

Robert Korólczyk: Wraz z Jerzym Bończakiem stworzyliśmy spektakl "Lany Poniedziałek". To najświeższa propozycja od nas. Mamy jeszcze pewien plan, ale opowiemy o nim, jak wypali. 

W tym roku marzymy już o odpoczynku i smacznym karpiu. Wesołych Świąt życzymy wszystkim czytelnikom. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz