wtorek, 14 lutego 2023

Anna Matusiak o książce "Zanim powiesz tak" [WYWIAD]

 Anna Matusiak o książce "Zanim powiesz tak" [WYWIAD]













fot. najka_photography

Autorka znana z tego że sięga po mocne i trudne tematy. Specjalizuje się w literaturze faktu, powieściach obyczajowych.  Ból, cierpienie, szok, mroczna strona człowieka i wzruszenie, to właśnie te uczucia wysuwają się zawsze na pierwszy plan w życiu bohaterów opisywanych przez Anię. 

Rozmawiamy o jej najnowszej książce - "Zanim powiesz tak", zawodzie wedding plannerki, ale też o Tajladnii, która zajmuje ważne miejsce w jej sercu. 

Dlaczego zdecydowała się napisać książkę o lżejszej tematyce, niż zwykle? "Po pierwsze -  chciałam sprawdzić, czy umiem i czy odnajdę się w dużo lżejszej tematyce i formule. Po drugie - chciałam samą siebie oczyścić" - mówi Ania. 

Dziennikarka, pisarka, lektorka, trenerka wystąpień publicznych... Oj, dużo tego. (Śmiech.) Teraz przede wszystkim pisarka, prawda?

To prawda, chociaż osobiście nie miałabym odwagi samej siebie tak nazwać. Pewnie jeszcze długo będzie mi trudno uwierzyć w to określenie. Chociaż to kwestia pewnych kulturowych uwarunkowań, bo jak inaczej nazwać kobietę, która pisze? (Śmiech.) Ale faktycznie, moim wielkim marzeniem jest móc funkcjonować teraz głównie pisząc książki i czytając je, bo intensywnie czytam audiobooki, jako lektorka i kocham to na tyle, że stworzyliśmy właśnie z mężem własne profesjonalne studio - MAX STUDIO - by na szerszą skalę zająć się nagraniami, audiobookami, podcastami, ale też produkcją video. I tak robimy to jako dziennikarze przez całe życie. Czas, by robić to również „na swoim”. 

Czego nie ukrywasz, pisarką chciałaś zostać już od małego. Kiedy miałaś 6 lat, poprosiłaś Mikołaja o...maszynę do pisania, ale... bałaś się podejść do choinki w obawie, że wymarzony prezent zniknie. 

Ta maszyna do pisania to najważniejszy i najpiękniejszy prezent w moim życiu. Marzyłam o niej tak bardzo. Pamiętam tę Wigilię. Odbyła się jak zawsze u babci. Czekałam na prezenty. Rozpakowałam je po kolacji, drżąc z niepokoju, czy ją znajdę pod choinką, czy się uda. Miałam świadomość, że to spory wydatek. Ale mimo wszystko wierzyłam, że rodzice mi ją kupią. Już wtedy wiedziałam, że Mikołaj nie istnieje, więc wierzyłam w hojność najbliższych (Śmiech.) Prezenty były piękne, kolorowe, przeróżne, ale w żadnym z nich nie znalazłam mojego największego pragnienia. Mocno musiałam się starać, żeby nie okazać rozczarowania. Wróciliśmy do domu. Po wejściu od razu widać było choinkę, tak usytuowany był korytarz. Nagle zobaczyłam pod choinką dużą paczkę. Akurat wielkości wymarzonej maszyny. Spojrzałam, odwróciłam wzrok i pobiegłam do pokoju. Pamiętam, jak mama zdziwiona zapytała: „Aneczko... Nie sprawdzisz, co tam leży?” A ja w płacz: „Ja się boję, że kiedy podejdę bliżej, ona zniknie!” Nie zniknęła! Niestety, nigdy już nie udało się nikomu przebić tej radości. Od rana do nocy pisałam potem opowiadania i wierszyki. 

No właśnie. To na tej maszynie powstawały m.in. Twoje pierwsze tomiki wierszy. Pamiętasz, po jakie tematy i motywy lubiłaś sięgać podczas tych swoich pierwszych podejść do pisania?

Życiowe. I raczej smutne. To mi zostało, chociaż mam nadzieję, że teraz udaje mi się bardziej pogłębiać rys psychologiczny bohaterów. (Śmiech.)

Jak było z dziennikarstwem? Kiedy pojawił się u Ciebie ten pomysł na siebie? 

Właściwie istniał od zawsze. Nigdy nie marzyłam o innym zawodzie. Kiedy miałam 15 lat, rozpoczęłam pracę w telewizji, potem poszłam na studia do Wrocławia - tam zahaczyłam się do Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, a po skończeniu studiów uznałam, że czas na Warszawę. Bo taki to zawód, że serce wszystkiego dzieje się w stolicy. Pierwsze moje książki też były de facto kontynuacją pracy dziennikarskiej. 

Miałaś coraz więcej obowiązków i zajętości. Był taki czas w Twoim życiu, że pisanie poszło w odstawkę?

Nigdy. Zawsze pisałam, bo tak odreagowywałam wszelkie emocje w życiu - i trudne i piękne. Ale musiałam dorosnąć do tego, by uznać, że mój bagaż życiowych doświadczeń jest na tyle bogaty, że tworzone przeze mnie historie mogą coś wnieść do świata czytelnika. Mam poczucie odpowiedzialności i dużo pokory w sobie. Moje pisanie musiało dojrzeć na tyle, bym nie wstydziła się tego, co wychodzi spod mojego pióra. 


















fot. najka_photography

Czego z tamtych czasów najbardziej brakuje Ci we współczesnym dziennikarstwie?

Dobre pytanie... Aż tak po mnie widać, że czegoś mi brakuje? (Śmiech.) Owszem... Masz rację. Brakuje mi we współczesnym dziennikarstwie... dziennikarstwa... Kiedy sama postanowiłam uprawiać ten zawód - chciałam zmieniać świat, docierać do tematów i ludzi, którzy są warci tego, by pokazywać ich szerokiej rzeszy odbiorców. Ja nie mówię, że tania rozrywka to coś złego. Absolutnie nie. Wszystko jest dla ludzi. Ale nie w takiej ilości. Nie może być tak, że poważne programy prowadzą prezenterki, które mają problem z poprawnym złożeniem zdania, za to na Instagramie mają duże zasięgi. I tylko to się liczy. Bo co taka rozmowa wnosi w życie widza? Nigdy nie chodzi w niej o gościa, a dla mnie dziennikarstwo to misja. Wiem. Duże słowo. Ale nigdy nie chodziło tam o mnie. Gość był świętem. Jego historia - istotą. A nie tylko pretekstem, by samemu osiągnąć szczyty lansu. O polskim show - biznesie nie wspomnę...

Jakie cechy najbardziej cenisz we współczesnym dziennikarstwie, a czego najczęściej brakuje młodym adeptom tego zawodu?

Na szczęście nie brakuje jeszcze ludzi, którzy szukają, dociekają, grzebią, chcą prawdy, dokumentują, podważają, poddają w wątpliwość, jednocześnie nie łamiąc etyki zawodowej, zawsze dają się wypowiedzieć dwóm stronom konfliktu i po prostu są przekaźnikiem - bez manipulacji, bez stronniczości. To cenię. Chociaż coraz rzadziej dostrzegam. Kiedy widzę jak młody człowiek po raz pierwszy jedzie z kamerą na zdjęcia, a po chwili na jego instagramie pojawia się zdjęcie z mikrofonem i logo stacji oraz podpisem: #paniredaktor - załamuję ręce. Już wiem, co tu jest najważniejsze. Z tym podejściem nie ma szans na prawdziwą misję. Oczywiście. Czasy się zmieniły. Social media wymagają, by z nich korzystać budując swoją karierę. Sama to robię, chociaż niechętnie. Ale na litość - są jednak pewne granice, których nawet nie wypada przekroczyć. Co z poczuciem żenady? Wielu młodym ludziom - stwierdzam gorzko, bo lubię młodych ludzi - jej brakuje. 

Dwie pierwsze książki, które napisałaś wspólnie z koleżanką, stanowiły literaturę faktu, a więc, czy można stwierdzić, że były kontynuacją pracy dziennikarskiej, a nie początkiem pracy literackiej?

Dokładnie tak. "SKAZANE. HISTORIE PRAWDZIWE" i "MOLESTOWANE. HISTORIE BEZBRONNYCH". Ważne pozycje ze względu na bohaterki obu książek. Ale mówiąc o debiucie literackim - zawsze mówię o trzeciej książce, bo te dwie to po prostu praca dziennikarska - spisana i wydana. 

"Zanim się pojawiłeś" to tytuł Twojej pierwszej fabuły. To prawda, że w tej książce, choć historia jest kompletną fikcją literacką, można znaleźć wiele Twoich emocji i odnośników do prywatnych przeżyć?

Same. To moja terapia. To książka, która zawsze będzie niezwykle dla mnie istotna. Pięć lat temu zostałam mamą. Nasze dziecko jest wcześniakiem. Po trzech dniach doszło do potwornej tragedii. Syn miał poważny problem neurologiczny, który spowodował, że lekarze całkowicie zabrali nam nadzieję. Dziś jest zupełnie zdrowym chłopcem, za co dziękujemy Bogu każdego dnia, bo to po prostu CUD. Po kilku latach powstała powieść "KIEDY SIĘ POJAWIŁEŚ", w której wykorzystałam emocje początkowych chwil - kiedy leżąc z Synkiem w Centrum Zdrowia Dziecka, drżałam o jego życie i patrzyłam na inne matki, którego często wychodziły ze szpitala już bez dziecka. To momenty, sceny, emocje, których nie da się z siebie wymazać. Musiałam je więc ubrać w słowa i ulokować w losach fikcyjnych bohaterów. 
















fot. najka_photography

Kiedy podczas pisania konfrontowałaś się ze swoimi odczuciami i emocjami, co było w tym procesie najtrudniejsze?

Nic. Pisałam jak szalona. Palce pędziły po klawiaturze, a każda kolejna zapisana linijka dawała mi poczucie ulgi. W samym procesie pisania nic już nie było trudne. To mnie oczyszczało. Dawało radość, że może książka przyniesie komuś nadzieję, da siłę. I tak się stało. Dostaję wiele maili od mam, które przeżyły trudne chwile z dzieckiem. Nie mówimy o tym na co dzień, ale takich historii są tysiące. Tylko na Facebooku i Instagramie nie wyglądają tak pięknie i kolorowo, więc po co o nich wspominać?

Ten rok był dla Ciebie bardzo dobry, albowiem wydałaś aż trzy książki. 30 sierpnia premierę miała "Splątana" a 30 września "Osadzona". W "Splątanej poruszany jest temat odsiadywania wyroku 25 lat pozbawienia wolności za zabicie własnego dziecka. Pojawia się też wątek dziennikarski, gdzie tylko jedna osoba może uratować skazaną dziewczynę. Lubisz  sięgać po trudne tematy. Skąd to się u Ciebie bierze?

A wiesz, że wielokrotnie już zadawałam sobie to pytanie. Nie mam pojęcia. Myślę, że najciekawsze w człowieku jest właśnie to, co najbardziej nieprzewidywalne. Umysł. Procesy, jakie kierują naszym zachowaniem. Nieprzewidywalność. Od zawsze interesował mnie człowiek. I bardzo chcę, byśmy przestali oceniać. Życie nie jest czarno-białe, a my o nikim na świecie nie wiemy na tyle dużo, by mieć prawo ocenić fragment czyjejś rzeczywistości. Kontekst zmienia czasami wszystko. O tym są moje książki. To jest ich największy cel. 

"Osadzona" to historia Polki, która swój wyrok za przemyt narkotyków odsiaduje w Japonii. Nie zna języka, nikogo tam nie ma, musi jakoś przetrwać. Skąd pomysł, by cała ta historia toczyła się w Japonii?

To akurat ta część historii, która została zaczerpnięta z życia. Naprawdę poznałam dziewczynę, Polkę, która w Japonii odsiedziała wyrok 8 lat pozbawienia wolności za przemyt narkotyków. Wiele wątków w tej książce to wytwór mojej wyobraźni, ale akurat Japonia, miłość do czarnoskórego chłopaka i konsekwencje tej miłości - to fakty.


















fot. najka_photography

Mam wrażenie, że pisząc "Zanim powiesz tak", w jakiś sposób chciałaś się uwolnić od trudnych emocji, dwóch poprzednich książek, to prawda?

Bardzo!  Po pierwsze -  chciałam sprawdzić, czy umiem i czy odnajdę się w dużo lżejszej tematyce i formule. Po drugie - chciałam samą siebie oczyścić. Mimo wszystko - pisząc - wchodzi się w świat swoich bohaterów i przeżywa wraz z nimi ich życie. A to zostawia ślad. Nawet jeśli nauczyłam się już korzystać z mechanizmów, dzięki którym oddzielam pewne kwestie od serca i osobistych emocji. 

W Twojej najnowszej książce historia Leny, wedding plannerki przeplata się z losami par, którzy są jej klientami. Sama powiedziałaś kiedyś, że dzięki pandemii zakończyłaś pracę w takim miejscu. Z perspektywy czasu, żałujesz?

Nie. Prowadziłam wraz z przyjaciółką Agencję Ślubną i to był cudowny czas. Aczkolwiek uważam, że Polska jeszcze nie do końca jest gotowa na zawód wedding plannera w sensie amerykańskim, bo akurat ta branża w Stanach jest na fantastycznym poziomie. Agencja Ślubna miała być drugą nogą w moim życiu zawodowym, a pochłaniała totalnie dużo czasu. Właściwie cały czas. Nie do końca o to mi chodziło. Ale przeżyłam sporo pięknych chwil. Na pewno nie żałuję ani tej przygody, ani tego, że się skończyła. 

Pisząc książkę, często sięgałaś po swoje doświadczenia z pracy konsultanta ślubnego?

Bardzo często. Taką miałam też ambicję, by trochę pokazać, na czym ten zawód polega. Same historie par - są totalnie zmyślone. Tu nie inspirowałam się absolutnie prawdziwymi klientami. Poza jednym wyjątkiem. Ale to też nieduża inspiracja. 

Czy np. miałaś kiedyś okazję organizować ślub w Toskanii, tak jak było to w przypadku zawartej w książce historii Adiego i Mikiego?

Tak. Toskania miała być zresztą odnogą naszej pracy. Miałyśmy już nawet logotyp z toskańskim cyprysem wrysowanym w jego kształt. Ale pandemia ten plan ograniczyła mocno. Szkoda, bo akurat w Toskanii pracuje się cudownie. Natura wiele robi sama. Z drugiej strony praca z Włochami to wyzwanie. Punktualność i słowność nie jest ich najmocniejszą stroną. Mają pełen luz. Czy o 12:00 czy o 16:00 - spokojnie, co to za różnica! Kocha to poczeka! (Śmiech.)

Toskania była tutaj opisana z zegarmistrzowską precyzją. Co najbardziej Cię w niej zachwyciło?

Kocham Toskanię. Nawet w celach dokumentacyjnych bywałyśmy z moją wspólniczką w Toskanii. Zachwyca mnie tam absolutnie wszystko. Kocham ten klimat, zieleń. Kocham opuszczone kościółki w środku... niczego. Kocham Włochów i włoskie jedzenie. 

Każda historia jest w stanie wzruszyć do łez. Perypetie której z par najbardziej podobają się czytelnikom? Mnie najbardziej poruszyła historia Adiego i Mikiego właśnie. 

Ja też chyba Adiego i Mikiego lubię najbardziej. A czytelnicy... Różnie. Chociaż faktycznie chłopcy mają swoich zwolenników. I oni akurat są inspirowani naszą prawdziwą parą. Panowie w pewnym momencie przestali być naszymi klientami, a stali się przyjaciółmi. I tak jest do dziś. 

Czy jest szansa na część drugą, czy pracujesz już nad czymś zupełnie nowym? Kiedy jest szansa na kolejną książkę?

Zdradzę, że druga część się pisze. Ale dla kontrastu pisze się też coś zupełnie nowego. I trudnego... Spodobało mi się żonglowanie emocjami. Dla mnie samej to też zdrowe. A czytelnicy - mam nadzieję -  pozwolą mi na taki płodozmian. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz