wtorek, 22 kwietnia 2025

Bartosz Porczyk o tańcu, wyrażaniu siebie i "YCD. Po prostu Tańcz" [WYWIAD]

 Bartosz Porczyk o tańcu, wyrażaniu siebie i "YCD. Po prostu Tańcz" [WYWIAD]


















fot. Miasto Wisła / Projekt Zima

Bartosz Porczyk debiutuje w nowej roli, jednak tym razem nie ma to nic wspólnego ani z filmem, ani z teatrem. 26 lutego o godz. 20.50 w TVN, przy okazji powrotu programu „You Can Dance. Po Prostu Tańcz!“, po raz pierwszy oceniał umiejętności taneczne uczestników.

Z red. Mariolą Morcinkovą spotkał się w Wiśle, podczas cyklicznej imprezy „Projekt zima“, która odbyła się na stoku narciarskim Cieńków. Opowiedział o swoich pierwszych tanecznych krokach, ale też o wdzięczności, jaką czuje, uświadamiając sobie, że taniec wraca do niego po dwudziestu latach, choć tym razem w nieco innej postaci.

Czy uważa, że jest surowym jurorem? Co jest najtrudniejsze w ocenianiu innych? Na co, podczas oceniania, zwraca uwagę z perspektywy bycia aktorem? Bartosz Porczyk odpowiada na te i wiele innych pytań.

Jest Pan aktorem, performerem, tancerzem, muzykiem, a od niedawna także barberem i jurorem w programie "You Can Dance – Po prostu tańcz!", który wraca na antenę TVN 26 lutego. Coś ominęłam, czy wszystko się zgadza? (śmiech)

Najpierw byłem tancerzem, bo od tańca zaczynałem. W wieku dziewiętnastu lat dostałem się do szkoły filmowej i zostałem aktorem. Równolegle robiłem monodramy, ale też grałem koncerty, a nawet nagrałem płytę "Sprawca", więc byłem też muzykiem i wokalistą i performerem. Najbliższe jednak jest mi aktorstwo.

Mam wrażenie, że z racji okoliczności, w których się spotykamy, najbliżej jest Panu obecnie do bycia jurorem.

Dokładnie. Taniec wraca do mnie po dwudziestu latach. Przez tyle właśnie czasu nie byłem obecny na turniejowym parkiecie, ale taniec towarzyszył mi zawsze. Nawet gdy robiłem spektakle, to w niektórych miałem tak skrojone role, że wykorzystałem swoje skille. Taniec wraca do mnie w postaci programu "You Can Dance – Po prostu tańcz!" i teraz będę jurorem. Wielka przygoda.

Co spowodowało, że przyjął Pan tę propozycję?

Taniec jest dalej moją wielką namiętnością. Jeśli nie będę mógł tyle tańczyć, ile tańczyłem wcześniej, to przynajmniej będę mógł patrzeć na pięknych ludzi, którzy tańczą. To raduje moje serce.

Co jest najtrudniejsze w ocenianiu umiejętności tanecznych innych osób? Niektórzy myślą, że to bardzo łatwo przychodzi, a tak naprawdę, do końca tak nie jest. Mam rację?

To nie jest proste. Jeżeli ktoś kiedykolwiek był na castingu, wie, jak jest trudno przez ten krótki czas zaprezentować siebie i swoje umiejętności. Ja muszę pamiętać, że oceniam tylko urywek tańca człowieka, który przychodzi do programu. Najbardziej działa na mnie to, kiedy widzę, że choreografia, taniec i tancerz pokazuje coś o sobie. Podoba mi się, kiedy taniec jest spersonalizowany, wyjątkowy, inny,  mimo tego, że prezentowane są podobne kroki lub techniki. Ważne, by taniec był nasycony osobowością i historią życia konkretnego uczestnika i intencją w jakiej się wyraża. Zaskakujące jest czasem to, dlaczego ludzie tańczą. Niektórzy dlatego, że od małego są zarażani przez rodziców miłością do tańca, ale są też tacy, którym taniec uratował życie.

Jurorzy różnych formatów, czy to muzycznych, czy tanecznych, często przyznają, że czasami, nawet długo po nagraniu, myślą, czy dobrą decyzję podjęli, na przykład w momencie, kiedy muszą kogoś wyeliminować. Panu również zdarzało się wracać z podobnymi myślami z eliminacji?

Są takie myśli. Nie można przyjąć wszystkich. W półfinale i finale jest ścisła liczba miejsc. Niemniej jednak, niektórych namawiamy do powrotu przy okazji następnych edycji programu. Zwracamy uwagę, nad czym powinni popracować. Jeśli umiesz przekłuć porażkę w sukces a konstruktywną krytykę przyjmiesz z umiarkowanym spokojem i zaufaniem - wzbogacasz się i wzrastasz.

A na co najczęściej zwraca Pan uwagę jako juror?

Najważniejsza jest dla mnie osobowość i to, kim jest tancerz i jak próbuje  światu z odwagą manifestować swoje jestestwo i dar.

Czy są jakieś umiejętności, które bierze Pan w ocenie pod uwagę z racji tego, że jest także aktorem?

To umiejętność gospodarowania przestrzenią, w której się porusza tancerz, praca ze swoją energią i opowiadana historia w tańcu no i pasja.

Mam wrażenie, że Pana wrażliwość artystyczna i sceniczne doświadczenie to bezcenny atut w ocenie uczestników. A jak Pan siebie ocenia w roli jurora? Bywa Pan surowy? (śmiech)

Oceniając siebie samego, mam wrażenie, że jestem surowym jurorem, ponieważ bardzo skrupulatnie dobieram słowa krytyki, ale też nie chcę się bać emocji. Kiedy ktoś je we mnie wzbudza, porusza mnie, a nawet sprawia, że lecą mi łzy, wtedy pozwalam sobie na pokazanie światu swojej wrażliwości. Taniec też jest rozmową i romansem.

Pan tańcem towarzyskim pasjonował się tak naprawdę od dziecka. Gdyby jednak miał Pan wytyczyć moment startu tej fascynacji, na co mogłoby paść?

Miałem jakieś 8-9 lat, kiedy koleżanka po raz pierwszy zabrała mnie na zajęcia taneczne. Najpierw zaczynałem od tańca ludowego, później był jazz, a dopiero potem natrafiłem na taniec towarzyski. Tam znalazłem swoje miejsce. W tańcu znalazłem przestrzeń w której mogłem się wyrażać.

Mylę się, czy zamiłowanie do tańca pojawiło się u Pana wcześniej, jak to do aktorstwa?

Oczywiście, że tak. Taniec był moją pierwszą namiętnością. Śni mi się do dzisiaj. Mam piękne sny, w których nadal jestem na turniejach tanecznych. Przeżywam emocje odbierania pucharów, stawania na podium. To taniec mnie ukształtował. Potem okazało się, że ten w parach nie jest dla mnie wystarczający. Wiedziałem, że chcę iść w stronę kariery solowej. Zaczęła się też moja droga aktorska.

Swoje umiejętności często wykorzystuje Pan w filmach i serialach?

Do tej pory, w żadnym filmie ani serialu nie miałem okazji tańczyć.

Dlaczego Adam w "Barwach" nigdy nie tańczył? (śmiech)

Adam był kryminalistą. (śmiech) Tam nie było miejsca na taniec. Był bardzo zmartwionym człowiekiem. Kłopoty nie odstępowały go na krok.

Muszę o to zapytać. Czy każdy może nauczyć się tańczyć?

Każdy może tańczyć, może się nauczyć, ale nie każdy może być mistrzem. To jest ta różnica. Każdy może do niego sięgnąć, znaleźć w nim ukojenie, sposób na życie. Ma też cele terapuetyczne, co sprawdza się zwłaszcza w czasach, kiedy dopada nas depresja. Często nie wiemy, w jakim kierunku iść, czego oczekujemy od życia. W takich momentach, taniec naprawdę jest w stanie wyleczyć człowieka. Nadać sens życiu.

Na szczęście nie trzeba, ale gdyby nastała taka konieczność, to taniec czy aktorstwo?

Taniec. Ja nie chcę wybierać i nie będę, kiedy ktoś tego ode mnie oczekuje więc... będę i grał i śpiewał, i tańczył. (śmiech) 

W jednym z wywiadów powiedział Pan coś, co bardzo mi się spodobało. Mianowicie, że to role wybierają aktora. Poszłabym o krok dalej, ryzykując stwierdzenie, że życiowe role wybierają człowieka. Czuje Pan, że bycie jurorem Pana wybrało?

Tak. Jestem wielkim szczęściarzem. Czuję, że los dał mi okazję, konfrontowania się i obcowania z ludźmi, pomagania i bycia dla nich.

Jest Pan także barberem. Kiedy pojawił się u Pana ten pomysł?

Ten pomysł pojawił się w okresie pandemii, kiedy zaczęły się moje problemy z kręgosłupem. Przez chwilę byłem unieruchomiony, co było dla mnie trudne. Czytałem wtedy książkę Olgi Tokarczuk, "Podróż ludzi Księgi". To mądra opowieść o drodze człowieka w poszukiwaniu sensu i odpowiedzi o życiu.  Ktoś mi powiedział, że kiedy człowiek chce się dowiedzieć, do czego jest stworzony, powinien sięgnąć do zdjęć z dzieciństwa i zobaczyć, czym się bawił lub jaką zabawkę trzymał w ręku. Nie znalazłem takiego zdjęcia, ale przypomniało mi się, że lubiłem trzymać ręce w włosach mojej matki. Dlatego poszedłem do zakładu barberskiego w Warszawie i poprosiłem, by mnie wyszkolili, żebym został barberem. Szkolenie trwało około trzech miesięcy. Obcinam do dziś. Jest to przepiękna i niesamowita alternatywa dla mnie jako aktora.  Mogę być kim chcę, na każdym etapie swojego życia. Nie jestem już tylko aktorem. Postanowiłem żyć życiem bohaterów, których czasem przychodzi mi grać. Dlaczego by nie. 

Jak udaje się Panu tyle pasji i pomysłów na siebie realizować jednocześnie? Musi Pan być niezwykle dobrze zorganizowany.

Do południa umawiam się i obcinam ludzi. W gronie moich klientów jest wielu aktorów i tancerzy, bo rozumiem ich potrzebę przygotowania się na casting do filmu lub na przesłuchanie do teatru. Wieczorem biegnę na spektakl lub jadę na plan filmowy. Staram się tak wszystko zorganizować, by obcinanie włosów nie stało się dla mnie uciążliwym zawodem a dodatkową pasją, która staje się okazją do poznania nowych ludzi.

Gdyby miał Pan wytyczyć jedną rolę serialową, z którą jest Pan kojarzony przez widzów do tej pory, na którą mogłoby paść? Adam z "Barw", Adam z "Galerii", czy coś zupełnie innego?

Dużo ludzi kojarzy mnie z "Ambasadą" Juliusza Machulskiego. Faktycznie, jeśli chodzi o seriale, najczęściej łączą mnie z "Barwami" i "Galerią". W obydwu serialach zagrałem bohatera o tym samym imieniu, więc czasami po prostu mówią do mnie Adam. (śmiech)

Do dziś lubię wracać do "Galerii". Razem z Magdą Turczeniewicz stworzyliście w tym serialu wspaniały duet. Co ciekawe, nie jest to jedyny projekt, w którym razem wystąpiliście, bo po drodze był też serial „Na dobre i na złe“.

Faktycznie, z Magdą spotkaliśmy się przy tych dwóch projektach. Niesłychanie cenię sobie naszą przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Bardzo się lubimy. Magda to czyste złoto i piękna  energia.

Czy jest szansa, że pojawicie się razem w kolejnym serialu lub spektaklu?

Życzyłbym sobie tego. Mam nadzieję, że producenci sobie o nas przypomną i będziemy mogli jeszcze nie raz razem pracować.

Grzegorz Daukszewicz (nie) o kontynuacji "Uwierz w Mikołaja" [WYWIAD]

Grzegorz Daukszewicz (nie) o kontynuacji "Uwierz w Mikołaja"  [WYWIAD]

















fot. Albert Pabijanek 

Grzegorz Daukszewicz po blisko trzech latach wrócił do Bielska-Białej. Wszystko za sprawą kontynuacji filmu „Uwierz w Mikołaja". Zdjęcia do drugiej części rozpoczęły się pod koniec stycznia.

W rozmowie opowiada nie tylko o roli Mikołaja i o tym, jak zmienił się od czasu zakończenia zdjęć do pierwszej części jako aktor, ale też o życiowych zmianach i... roli ojca.

Ponownie spotykamy się w Bielsku-Białej, gdzie blisko trzy lata temu nagrywano pierwszą część filmu „Uwierz w Mikołaja". Jak wraca się w te strony?

Do Bielska wraca się trochę tak, jak w rodzinne strony. Choć podobnie, jak trzy lata temu, do tej pory nie miałem za bardzo okazji zapoznać się z pięknem tego miasta. Kiedy rozmawiamy, mam wyjątkowo wolny dzień, więc mam zamiar wybrać się w góry i zaliczyć jakiś masaż. Chciałbym też pochodzić po rynku, ale już się trochę po nim nachodziłem podczas zdjęć. (śmiech) Jestem zachwycony nie tylko lokalną architekturą, ale też różnymi innymi zakamarkami. Uwielbiam antykwariaty, więc to dla mnie raj, bo jest ich tu naprawdę sporo.

Zawód aktora jest jednak magiczny, prawda? Krótko po świętach, można tę magię poczuć raz jeszcze. Dobrze, że tych świątecznych scen nie gracie w upale, bo i tak się czasem zdarza...

Choć mówi się, „Święta, święta i po świętach“, to w świecie filmu można je przeżyć raz jeszcze.

Jak to było z Twoją wiarą w Świętego Mikołaja? Jak długo wierzyłeś, że jegomość z siwą brodą rozdaje prezenty i spełnia najskrytsze marzenia?

Przyznam, że w Świętego Mikołaja wierzyłem bardzo długo, a nawet dłużej niż przeciętny dzieciak. Kiedy rodzice, w porozumieniu z moim starszym bratem, postanowili mi uświadomić, że Święty Mikołaj jest wytworem kolektywnej wyobraźni, płakałem. Zanim prawda wyszła na jaw, rodzice w bardzo pieczołowity i sprytny sposób tę wiarę we mnie podsycali. Kiedy nadchodziła wigilia, prosili, abyśmy schowali się do pokoju, bo w przeciwnym razie Mikołaj ucieknie. Zadbali o to, by po fakcie widoczne były ślady butów, w otwartym więc szeroko oknie szukałem go, ale nigdy nie znalazłem.

Zaszczepiasz tę wiarę swojej córeczce?

Moja córeczka jest jeszcze mała, więc nie wytrącam jej póki co z tych przekonań. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że to bardzo delikatna materia, a co za tym idzie, uważam, że młodego człowieka trzeba powoli wprowadzać w realny świat, by za długo nie bujał w obłokach.

Wolisz dawać czy dostawać prezenty?

Zdecydowanie wolę dawać prezenty.

Jaki prezent z dziecięcych lat zapisał się w Twojej pamięci szczególnie?

Coraz trudniejsze te pytania. (śmiech) Jako dziecko bardzo lubiłem nie tylko klasyczne zabawki, ale też gry wideo. Dlatego, wspomnę tutaj o konsoli do gier Nintendo 64. Byłem nią zachwycony. Podejrzewam jednak, że gdybyś zadała mi to pytanie w innych okolicznościach, odpowiedź byłaby inna.

To właśnie kilka dni temu tutejszy rynek drugi już raz zmienił się w scenerię dla filmowej produkcji. Co oznacza to dla Twojego bohatera, Mikołaja?

Nasza historia jest kontynuowana mniej więcej po upływie półtora roku od wydarzeń z pierwszej części filmu. Widz Mikołaja zastanie innego, dojrzalszego, kiedy jego związek z Agnieszką (w tej roli Aleksandra Grabowska - przyp. red.) kwitnie. Jednak, jak to w komediach romantycznych bywa, sielanka w pewnym momencie zostaje przerwana.

W pierwszej części dałeś się poznać jako nie do końca święty Mikołaj (śmiech)

To prawda, ale dobre ma intencje. Będę go bronił. Czasem chcemy dobrze, a wychodzi, jak zawsze. (śmiech)

Agnieszka kompletnie zmieniła jego podejście do życia. Warto mieć taką osobę, prawda?

Nieważne, czy to partner, przyjaciel, czy ktoś z rodziny. Dobrze jest mieć człowieka, który jest nas w stanie zakorzenić, ponieważ mamy tendencję wiecznego poszukiwania, ucieczek. To naturalny proces. Chcemy się rozwijać, wydaje nam się, że to łączy się ze związaniem skrzydeł, natomiast, jeśli trafi się na odpowiedniego człowieka w swoim życiu, to te skrzydła umacnia.

Z Aleksandrą Grabowską od samego początku tworzycie wspaniały filmowy duet. Widać, że lubicie się również prywatnie. Mam wrażenie, że Ola jest zdecydowanie bardziej przekonana do social mediów niż Ty.

Zdecydowanie. (śmiech) Wychowałem się w retro-domu. Mój ojciec do dzisiaj pisze na maszynie do pisania. Ciężko oczekiwać ode mnie, że będę kiedykolwiek śmigał w technologii. Podczas spaceru tutejszymi uliczkami, Ola rozmawiała z Chatem GPT. Dla mnie to kosmos. (śmiech) Mi wystarczy, że założyłem Instagrama. Wszyscy i tak mówią, że o kilka lat za późno. W pewnym wieku, uczenie się nowych technologii, jest dużo bardziej karkołomnym zadaniem. Jest całe pokolenie ludzi, którzy robią to dobrze, a do tego sprawia im to przyjemność. Do aktywności w mediach społecznościowych podchodzę falowo. Kiedy mam wenę, odzywam się, jednak zazwyczaj, kiedy dzieje się bardzo wiele fajnych rzeczy, znikam. Pisanie postów z codziennego życia i robienie sobie zdjęć jest dla mnie bardziej stresujące niż wyjście na scenę i wystąpienie przed czterystu osobową publicznością.

Jest szansa, że pod jej wpływem zaczniesz kręcić więcej zakulisowych relacji? (śmiech)

Wątpię. (śmiech)

Jak w kilku słowach opisałbyś przemianę Mikołaja, którą zauważyłeś na etapie czytania scenariusza kontynuacji filmu?

Jeśli miałbym się zastanowić, co zostało w nim z pierwszej części, postawiłbym na wewnętrznego lekkoducha, który cały czas gdzieś tam w nim drzemie. Jest człowiekiem spontanicznym, szybciej działa niż myśli. To jednocześnie jest jego największą wadą, jak i zaletą. Mikołaj zmienił się też wizualnie. Chcieliśmy podkreślić jego dojrzałość.

Jak Ty zmieniałeś się jako aktor?

Zapuściłem włosy, pojawił się też zarost. Pierwszą część kręciliśmy blisko trzy lata temu, a mam córkę w tym wieku, więc ten film kojarzy mi się z początkami w roli ojca. Po drodze wydarzyło się wiele wspaniałych chwil. Małgosia uświadomiła mi, że to, co robię, nie jest najważniejsze. Zawsze stawiałem wszystko na jedną kartę. Dziecko stało się moim największym zbawieniem. Zacząłem mieć w sobie więcej luzu. Stałem się lepszym, pełniejszym aktorem. To był rewolucyjny czas.

Między Tobą a filmowym Mikołajem próbowałam znaleźć kilka wspólnych cech. Na pewno łączy Was zamiłowanie do gór. Co jeszcze?

Na pewno łączy nas wrażliwość i ludzie, pełni ciepła i życiowej mądrości, których spotykamy na swojej drodze. Mikołaj archetypowo kojarzy mi się z Adamem Krajewskim, w którego w latach 2012-2018 wcielałem się w „Na dobre i na złe". Gdyby przeanalizować ich charaktery, mają wiele wspólnych cech. Ja w ogóle taki nie jestem, czym ludzie, którzy mnie spotykają, są do pewnego stopnia rozczarowani.

Jaki górski szlak wybrałeś? Gdzie wybierzesz się na spacer?

Jeszcze się nie zdecydowałem, ale mam odpowiednią aplikację przy sobie, więc dam radę. Chciałbym się wybrać na Klimczok.

Jaka jest Twoja rola marzeń?

Nieważne, czy w teatrze, czy przed kamerą, ale marzy mi się powrót do dramatycznych ról. Lata doświadczeń i zmiana perspektywy wyposażyły mnie w narzędzia, emocje i historie, które chciałbym opowiedzieć. Chętnie zagrałbym w niezależnym, dramatycznym filmie kinowym.

Mam wrażenie, że jednym z ważniejszych dla Ciebie filmów, w którym zagrałeś w ostatnim czasie był „Kulej. Dwie strony medalu". Dlaczego warto zobaczyć ten film? 

Mnie w „Kuleju" jest bardzo mało, ale atmosfera na tym planie i to, jak dobrze się bawiłem, jest ostatecznie najważniejsza. Zachwyciła mnie wolność, którą Xawery Żuławski daje aktorom na planie. To świetnie opowiedziana historia człowieka, znanego w sferze sportowej. Koledzy stworzyli wspaniałe role. Ja obejrzałem go dopiero niedawno, ponieważ nie mogłem być na premierze. Jestem nim zachwycony. Warto go zobaczyć.

Która z dotychczasowych ról teatralnych była dla Ciebie największym wyzwaniem?

Był to ojciec Welsh w „Samotnym zachodzie". Była to dramatycznie nacechowana rola. Grałem księdza, który zmagał się z alkoholizmem i depresją. Sam byłem w trakcie terapii, więc bałem się tej roli. Obawiałem się tej konfrontacji i rozrachunku. Wejście w postać tego kalibru była naprawdę wielkim wyzwaniem. Bohater ten był z jednej strony zanurzony w beznadziei, a z drugiej, jako sługa kościoła, miał nieść nadzieję. Całość kończy się dla niego tragicznie, więc i ja musiałem przetworzyć bardzo dużo rzeczy. Do dziś zastanawiam się, czy byłem wtedy w pełni gotowy na tę rolę. Z perspektywy czasu myślę, że teraz zagrałbym ją inaczej. Byłem bardzo dumny z efektu końcowego. Żałuję, że nie gramy już tego spektaklu.

W jakich spektaklach obecnie można Cię zobaczyć?

Obecnie można mnie zobaczyć w kilku tytułach Teatru Kwadrat. Premiera spektaklu „Pozory mylą" odbyła się pod koniec października. Gram również w spektaklu „Ciotka Karola", „4000 dni", „Za jakie grzechy" i „Kłamstewka".

Wydaje mi się, że największym wyzwaniem w tej chwili jest dla Ciebie rola w spektaklu "4000 dni". Czy się mylę? Na czym polega ta trudność?

Ta rola wymaga ode mnie bardzo dużego obnażenia swojej wrażliwości i delikatności, którą często niepotrzebnie staram się maskować. W tej roli nie da się tak. Trzeba wejść w emocje, co wbrew pozorom, wcale nie było tak trudne, ponieważ partmerujący mi Patryk Pietrzak oraz Ewa Wencel sprawiają, że tworzymy tak bardzo kameralny i intymny obraz, że wejście w nasze role nie jest trudne. Tę przestrzeń daje nam mała scena.

No, muszę na koniec zadać to pytanie. (śmiech) Czy nadal rolą, z którą jesteś najczęściej kojarzony, jest Adam Krajewski z "Na dobre i na złe"?

Tak. (śmiech) Przyznam, że kiedyś bardzo mnie to bolało, a teraz pogodziłem się z tym i uznałem, że tak ma być. Nie mogę narzekać.