czwartek, 18 września 2025

Cykl #mariolapoleca (20): „Niezły Burdel" [RECENZJA SPEKTAKLU]

 Cykl  #mariolapoleca (20): „Niezły Burdel" [RECENZJA SPEKTAKLU]

















fot. Mariusz Skiba 

Zawsze warto znaleźć coś, co poprawi nasze samopoczucie, będzie gwarancją pojawienia się uśmiechu na twarzy. Jedni znajdują takie czynniki w książkach, drudzy w filmach, a jeszcze inni w serialach, muzyce, czy sztukach teatralnych. 

Propozycjami, które (w moim odczuciu) takie czynniki posiadają, chciałabym się dzielić z Wami w moim cyklu #mariolapoleca. Serdecznie Was zapraszam. 

Dziś zachęcam do przeczytania recenzji spektaklu "Niezły Burdel", którego producentem jest Agencja Artystyczna IDEA ART a reżyserem Sambor Czarnota

To właśnie on stworzył przedstawienie, którego założeniem było pokazanie życia nas wszystkich, ale także opowiedzenie o ludzkich przywarach i tym, co nas na co dzień boli, zastanawia, a także bawi. Całość udało się zrealïzować z dawką ogromnego poczucia humoru i w znakomitej obsadzie. 

Premiera spektaklu odbyła się 30 sierpnia 2025 roku w Wawerskim Centrum Kultury. W przedostatni sierpniowy wieczór na scenie można było zobaczyć Marię Dejmek, Karola Dziubę, Pawła Burczyka oraz Arkadiusza Smoleńskiego. Aktorzy znakomicie wcielali się w swoje role, a wypełniona po brzegi sala żywo reagowała na zabawne dialogi i żarty padające ze sceny. Nie zabrakło także chwil na refleksję. 

Dzień wcześniej, podczas pierwszego pokazu z publicznością, u boku trójki aktorów pojawiła się Maria Niklińska.

***

Choć wydawać by się mogło, że tytuł mówi wszystko, w tym wypadku jest on jedynie wstępem do tej niestandardowej i nietuzinkowej opowieści, której bohaterami są cztery osoby. Nie tylko ten jakże przewrotny tytuł, ale również wartka akcja udowadniają, że nie zawsze wszystko jest takie, jakim nam się wydaje. 

***















fot. Mariusz Skiba

Majster (w tej roli Arkadiusz Smoleński), jego uczeń Brajan (Karol Dziuba), ojciec Tadeusz (Paweł Burczyk) i jego córka, temperamentna artystka Dolores (Maria Dejmek), spotykają się pod jednym adresem, gdzie panowie przeprowadzają remont. Podczas trwających prac, nie tylko bacznie obserwują okolicę, ale także... podsłuchują, co się dzieje a z tego, co udaje im się usłyszeć, tworzą własną historię. Kiedy są pewni, że wszystko już wiedzą, okazuje się, że ich założenie nie ma  nic wspólnego z tym, co dzieje się naprawdę. 

Kolejne minuty spektaklu nie tylko odsłaniają następne elementy tej zagmatwanej historii, ale także pokazują, dlaczego poszczególni bohaterowie zachowują się tak, a nie inaczej. Wychodzi na jaw, z czym mierzą się na co dzień. 

To, co dzieje się w bloku, przy którym trwają prace remontowe, ma miejsce także w wielu polskich domach. To często właśnie tam, podobnie jak w tej historii, nie brakuje całej masy nieporozumień, zaskakujących zwrotów akcji, zabawnych momentów i żartów, ostrych jak papryczka chilli. Tu rzeczona papryczka nie ma  związku tylko i wyłącznie z zastosowanym w spektaklu poczuciu humoru, albowiem kluczową rolę, która pomaga odkryć jedną z prawd, jej najostrzejsza odsłona odgrywa w jednej ze scen z udziałem Dolores (w tej roli Maria Dejmek) i ojca Tadeusza (Paweł Burczyk). 


Spektakl, podzielony na dwa akty, skonstruowany jest tak, że wydarzenia z aktu pierwszego wytłumaczone są po przerwie, co przyczynia się do tego, iż jego oglądanie jest wielką atrakcją dla widzów. 

Plusów, które za sobą niesie najnowsza sztuka w reżyserii Sambora Czarnoty, jest znacznie więcej. Jednym z nich jest udział w całym przedsięwzięciu aktorów, znanych na co dzień z takich produkcji telewizyjnych, jak "Klan" (Maria Niklińska), "Barwy szczęścia" (Maria Dejmek), Plebania (Paweł Burczyk), czy "M jak miłość, w którym to serialu w roli Bartka Lisieckiego możemy oglądać jako majstra Arkadiusza Smoleńskiego. 

Na korzyść działa także to, że spektakl opowiada o rzeczywistości, która nam jako społeczeństwu nie jest obca. Dotyka codziennych radości, problemów i tematów. Pokazuje, że ludzi, ani sytuacji, nie warto oceniać po pozorach, bo nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. 

Nie tylko Sambor Czarnota, który odpowiedzialny jest za reżyserię, ale też każdy z aktorów, zasługuje na osobny akapit pełen dobrych słów i pochwał. 

***

Jako pierwszą chciałabym wyróżnić Marię Dejmek, aktorkę znaną nie tylko z licznych ról teatralnych, ale także m.in. z roli Natalii Zwoleńskiej w serialu "Barwy szczęścia". Przypomnę, że jej dublerką w omawianej sztuce jest Maria Niklińska.

Podczas premiery spektaklu "Niezły Burdel", Dejmek pokazała cały wachlarz emocji, od tych komediowych, po dramatyczne, co wyszło bardzo naturalnie, a nawet nakłaniało widza do współczodczuwania ukazanych na scenie emocji. Stworzyła postać szalonej, kochającej sztukę artystki, tworząc przy tym wizerunek osoby, która da się lubić. 

 Postać tak naprawdę zaczyna się od kostiumu, a więc trzeba podkreślić, że godne pochwały są także kreacje, których autorką jest Elżbieta Ciszewska. Dejmek wcielającą się w Dolores ubrała w energetyczne i pełne nadziei kolory. Przeważała tu czerwień, pojawiła się też brzoskwinia, pomarańcz i zieleń. 

***

Paweł Burczyk zagrał ojca Dolores. Z Marią Dejmek udało mu się stworzyć więź, która umocniła autentyczność scenicznej relacji na linii ojciec x córka. Wyszło naturalnie, ale też dowcipnie, bo również między dwójką tych bohaterów nie brakowało momentów, na które widownia reagowała salwami śmiechu. Jedną z najlepszych scen w wykonaniu Burczyka i Dejmek okazała się ta, w której główną rolę odegrała najostrzejsza papryczka chilli. 

Burczyk ma na swoim koncie wiele ról komediowych, ale to właśnie postać ojca Tadeusza jest niekwestionowaną kandydatką do jego najlepszych wcieleń reprezentujący tąże odnogę sztuki. 

Ma na to wpływ nie tylko inteligentny dialog, ale także dynamika ruchów i gestów. Stworzył ciekawego bohatera, któremu warto dać szansę i poznać, co sprawia, że zachowuje się tak, a nie inaczej. 

Postać, która tuż po pojawieniu się na scenie zyskuje ogromną sympatię widzów stworzył znany z pierwszoplanowej roli Bartka Lisieckiego w serialu "M jak miłość" a także z wielu innych produkcji serialowych i filmowych, Arkadiusz Smoleński. Tak, jak apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak, z biegiem wydarzeń, rozrasta się grono widzów, które niemal od razu polubiło jego bohatera. 

Nie dość, że aktor udowodnił po raz kolejny, że wcielając się w role komediowe czuje się jak ryba w wodzie, to z zegarmistrzowską precyzją władał na scenie także umiejętnościami fabularnymi, których wymagały wydarzenia, pokazywane przede wszystkim w drugim akcie. Smoleński po raz kolejny udowadnia, że nie boi się wyzwań, których w tej roli było sporo, albowiem ze względu na dynamikę przedstawienia, koniecznym okazało się także wykazanie się kondycją fizyczną. Na co dzień aktor nie stroni od aktywności sportowych, więc była to kolejna rzecz, z którą poradził sobie doskonale.















fot. Mariusz Skiba

Ogromnym plusem są powiedzonka, którymi to wzbogacił swoją postać. Jestem pewna, że kiedy trasa ze spektaklem ruszy z kopyta, a aktorzy będą pojawiać się w różnych częściach Polski, to zwrot taki, jak chociażby "Jak krokwią w garb!", wejdzie na stałe w słownik teatromanów. 

Uczniem majstra (w tej roli wyróżniony wyżej Arkadiusz Smoleński), jest wcielający się w tę postać Karol Dziuba. On, podobnie jak wszycy, również, wszystkimi dostępnymi środkami, stworzył bardzo ciekawą, chwilami zabawną, a kiedy wymaga tego fabuła, poważną postać. 

Świetne są sceny, w których towarzyszy mu Maria Dejmek, ale na największą uwagę zasłgują te,  w duecie majster i uczeń. Razem z Arkadiuszem Smoleńskim stworzył kumpelską relację, w której nie brakowało błyskotliwych dialogów, komentowania rzeczywistości, ale też śmiechu i momentów szczerości. Widać, że panowie w pracy nie spotkali się po raz pierwszy i lubią się także prywatnie. 

Ogromne brawa dla wszystkich aktorów. Tak naprawdę, każda rola to perełka. Wśród wielu czynników, składających się na sukces sztuk teatralnych jest zgrany team, który lubi przebywać w swoim towarzystwie i umie się tym bawić.  W przypadku "Niezłego Burdelu" tak właśnie jest, więc sukces murowany. 

Nie chciałabym pominąć też nikogo, kto przy tym spektaklu pracował na jakiejkolwiek innej pozycji, której nie wymieniłam, ale wtedy ta recenzja miałaby nie kilka akapitów, ale kilka stron. Dlatego, zbiorczo wymienię osoby, których praca nad tym spektaklem, od strony technicznej i każdej innej, wywarła na mnie ogromne wrażenie.














fot. Mariusz Skiba

O Pani Elżbiecie Ciszewskiej i wspaniałych kostiumach już wspominałam. 

Nie wyobrażam sobie, by nie wymienić reżyserującego ten tytuł Sambora Czarnotę. Ogromne brawa za pomysł i stworzenie spektaklu na dzisiejsze czasy, ale też za to, że tak naprawdę jest on tak bliski codzienności i może opowiadać historię każdego z nas.

Pomysłowa scenografia w wykonaniu Witka Stefaniaka, tak samo, jak muzyka Igora Przebindowskiego, również robi robotę.

Z czystym sumieniem i ze zakwasami ze śmiechu, polecam wbrać się na "Niezły Burdel" tym z Państwa, którzy w teatrze poszukują czegoś, co ich rozbawi, ale też zaskoczy i pozostawi z refleksją. 

Mogę Państwa jedynie zapewnić, że to spektakl z bardzo dobrą energią sceniczną, która w sposób naturalny, udziela się też widzom. 



piątek, 12 września 2025

Łukasz Konopka o serialu "Na Wspólnej" i transplantologii [WYWIAD]

 Łukasz Konopka o serialu "Na Wspólnej" i transplantologii [WYWIAD]















fot. Mariola Morcinková

10 maja odbył się 26. Bieg po Nowe Życie w Wiśle. Kolejny raz wybrzmiało głośne "tak" dla transplantacji. Aktor, Łukasz Konopka w perle Beskidów pojawił się po raz pierwszy, ale wcześniej startował w jednej ze stołecznych odsłon imprezy.

Rozmawialiśmy nie tylko o Biegu po Nowe Życie i emocjach, jakie w nim wywołuje, ale także o życiowym optymizmie, serialu "Na Wspólnej i reżyserowaniu.

Spotykamy się na 26. Biegu po Nowe Życie w Wiśle. Jak samopoczucie? (śmiech)

Jest dobrze. Startuję po raz drugi, pierwszy raz startowałem w Warszawie, teraz pojawiłem się w Wiśle.

No właśnie, nie jest to Pana pierwszy start w wydarzeniu promującym transplantancję i transplantologię. Jak wraca się na to wydarzenie?

Bardzo dobrze. To duże emocje. Słyszeliśmy, ile wykonano już przeszczepów, mamy też świadomość, jak ta akcja pomaga.

Spotykają się tutaj nie tylko osoby publiczne, ale też osoby po przeszczepach. To okazja do wysłuchania wielu historii. Czy usłyszał Pan w kuluarach taką, która szczególnie Pana poruszyła?

Historia każdego, kto jest po przeszczepie, jest niesamowita. Ja poznałem dwie bardzo wzruszające historie, dotyczą one dwóch członków sztafety, w której wystartowałem. Przytoczę jedną z nich. Pobiegłem z panem Markiem, który jest pięć miesięcy po przeszczepie. Zaczyna nowe życie, stawia w nim swoje pierwsze kroki. Sam start w tej imprezie był dla niego dużym wyzwaniem.

Co powiedziałby Pan tym wszystkim, którzy zastanawiają się nad podpisaniem oświadczenia woli na transplantację narządów?

Nie ma się nad czym zastanawiać. Warto podpisać takie oświadczenie i pomóc ratować ludzkie życie. Historie, które można usłyszeć w Wiśle, są tego przykładem. To przedsięwzięcie jest niesamowite. Frekwencja jest ogromna. Za każdym razem widzę nowe twarze. Wszyscy ci ludzie dostali drugą szansę.

Fajnie tak "wykorzystać" swoją popularność w szczytnym celu, prawda?

Jestem jednym procentem w tym zestawie, mogę pomóc, to jest ważne i fajne, więc jak najbardziej, fajnie tak wykorzystać popularność.

Już od pierwszych minut naszego spotkania, uśmiech i dobra energia Pana nie opuszczają. Gołym okiem widać, że jest Pan życiowym optymistą.

Nie wiem, czy jestem życiowym optymistą (śmiech), ale na życie i rzeczy, które są przede mną patrzę rzeczywiście w przychylny sposób. To chyba faktycznie pomaga.

Właśnie - czy takiego nastawienia, chociaż do pewnego stopnia, można się nauczyć?

Ojej, to trudne pytanie. (śmiech) Jeśli się zmotywujemy, myślę, że można.

Od ogółu, do szczegółu (śmiech). Od lat jest Pan związany z serialem "Na Wspólnej". Większość kojarzy Pana ze Smolnym.

Rola Smolnego to naprawdę duże wydarzenie (śmiech). Bardzo dużo rzeczy się nauczyłem, doświadczyłem. Nie mnie oceniać, jaka to postać, niech to widzowie rozstrzygną.

Nie wszyscy wiedzą, że reżyseruje Pan odcinki jako II reżyser. Kiedy uświadomił Pan sobie, że te dwie aktywności można połączyć?

To przyszło naturalnie. Wiele jest aktorów, którzy reżyserują, grając. Jak na każdej ścieżce zawodowej, to kolejna możliwość rozwoju. Kiedy się pojawia, trzeba korzystać.

Oczywiście nie trzeba, ale gdyby pojawiła się taka konieczność, łatwiej byłoby Panu zrezygnować z aktorstwa czy reżyserii?

W tym momencie wybrałbym reżyserię.

Gdyby miał Pan dotychczasową przygodę z serialem zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

To część mojego życia. Od początku tej przygody minęło ponad trzynaście lat. Dużo temu serialowi zawdzięczam.

Myślał Pan kiedykolwiek o odejściu z "Na Wspólnej"?

Pewnie, czasem pojawiają się takie myśli, ale po nich przychodzą same dobre rzeczy.


Małgorzata Sadowska (nie) tylko o "Klanie" i Emilianie Kamińskim [WYWIAD]

Małgorzata Sadowska (nie) tylko o "Klanie" i Emilianie Kamińskim [WYWIAD]












fot. Darek Senkowski 

Małgorzata Sadowska mówi nie tylko o teatrze, ale też życiowym optymizmie i serialu „Klan“. Opowiada o pracy na planie kultowych filmów z serii "U Pana Boga...", których reżyserem jest Jacek Bromski. W rozmowie z red. Mariolą Morcinkovą ze wzruszeniem w głosie wspomina także Emiliana Kamińskiego, który odszedł 26 grudnia 2022, na chwilę przed skończeniem zdjęć do czwartej części "U Pana Boga w Królowym Moście".

Już na pierwszy rzut oka sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Mówi Pani, że jest dojrzałą optymistką. To bardzo ładne określenie. Rozwińmy tę myśl.

Jestem już ponad trzydzieści lat na scenie, a w związku z tym, prywatnie i w pracy, na przestrzeni lat, spotkały mnie różne sytuacje, które okazały się mniej lub bardziej miłe. Uważam, że warto być optymistą, warto zauważać jasną stronę życia. Zawsze skupiam się na tym, co jest dobre, co mnie buduje. Z negatywnych zdarzeń wyciągam lekcje.

Tak było zawsze, czy jak wiele rzeczy w życiu, przyszło z czasem?

Z upływem lat, z różnych sytuacji wyciąga się pewne wnioski. Myślenie w ten sposób sprawia, że życie staje się łagodniejsze i prostsze.

Takie nastawienie przydaje się również w zawodzie aktorskim, prawda?

Tak. Praca z ludźmi, którzy są optymistami, mają pozytywną energię, jest o wiele prostsza. Ważne, by takimi osobami się otaczać. To wprawia człowieka w dobry nastrój. Nie odbiera, a dodaje energii. To niezbędne również na scenie i przed kamerą.

Widzimy się na 26. Ustrońskich Spotkaniach Teatralnych. Ze spektaklami dość często odwiedza Pani pobliskie miejscowości. Jak wraca się w te strony?

Bardzo miło. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam, publiczność jest bardzo wdzięczna, a spektakle, w których gram, bardzo pozytywnie odbiera. Nie tylko na Śląsku Cieszyńskim, ale też w Ustroniu, nie jestem po raz pierwszy.

Czym jest dla Pani teatr?

Teatr jest dla mnie całym światem. To też miejsce, gdzie można kreować inną rzeczywistość, inną siebie. Można też schować się za postacią, którą jest się na scenie. W życiu są rzeczy, które nie uchodzą nam na sucho, natomiast w teatrze, wszystko jest możliwe.

 „Przyjazne dusze” to komedia, w której duchy tak naprawdę nie straszą, a umilają życie. Podziela Pani zdanie większości aktorów, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania?

Dokładnie tak, ponieważ nie tak prosto rozśmieszyć widza. Na przestrzeni lat grałam nie tylko w komediach, ale też dramatach, dlatego uważam, że w odbiorze komedia dla widza jest wdzięcznym gatunkiem, ale wymaga ogromnego warsztatu. Jednym słowem, widza trzeba umieć rozśmieszyć. Bardzo lubię grać w spektaklach komediowych, choć jest to gatunek wymagający.

Sztuka „Przyjazne dusze” określana jest mianem komedii spirytystycznej, ale w miejscu strachu pojawiają się salwy śmiechu. Mam wrażenie, że właśnie to jest jej największą siłą. Jak Pani uważa?

Nie jest to typowa komedia. Niesie ze sobą pewne przesłanie. Postać, którą gram, jest osobą, która jest duchem. Ma w zanadrzu wiele refleksyjnych spostrzeżeń na temat życia i przemijania. Nasza sztuka nakłania do przemyśleń.

Pod wpływem spektaklu zaczęła Pani wierzyć w duchy i moce spirytystyczne?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Istnieje coś, co czasami nas ku czemuś pcha, ale nie umiem tego nazwać.

Jest wiele fajnych momentów (m.in. znikają klucze, wazon lata po pokoju, a szklanka pełna wody lewituje w salonie), spowodowanych przez Pani bohaterkę i partnerującego jej Jacka (w tej roli na zmianę Jan Jankowski i Jacek Rozenek – przyp. red.). Który jest Pani ulubionym?

Sama obecność duchów jest czymś oryginalnym. W komediach i farsach zazwyczaj ich nie ma. Nie mam ulubionego momentu, ale lubię swoją postać, lubię to grać.

Nie sposób, choć krótko, porozmawiać również o serialu „Klan”, w którym od kilku lat wciela się Pani w Heniutkę Kazuń. Za co najbardziej lubi Pani swoją postać?

Lubię ją grać, a swojego serialowego partnera, Bolka, czyli Krzysztofa Janczara, darzę ogromną sympatią. Dobrze rozumiemy się nie tylko zawodowo, ale też prywatnie, a to przekłada się na to, co widzowie mogą później zobaczyć na ekranie.

Jak Pani, na przestrzeni lat grania w tym serialu, zmieniała się jako aktorka?

Ojej. (śmiech) Nie wiem, czy ja się zmieniłam, ale wiele rzeczy zmienia życie. Doświadczenia życiowe wpływają na postać.

Po 27 latach grania w „Klanie” decyzję o odejściu z produkcji podjęła Barbara Bursztynowicz, pochodząca z naszych stron. Co Pani o tym myśli? Czy wieloletnie granie w jednym serialu szufladkuje?

Nie wiem, czy to kwestia szufladkowania. Wiele zależy od osoby. Zależy też od tego, czy ma się możliwość grania w teatrze czy występowania w innych serialach i filmach. Wtedy można tu mówić o pewnego rodzaju odskoczni. Nie staje się to monotonne, bo gdzieś indziej ten zawód daje nam szansę na stworzenie czegoś innego charakterologicznie. Jeśli aktor ma tylko jedną postać i gra ją latami, może czuć się sfrustrowany i znudzony.

Jeśli chodzi o role filmowe, najczęściej moim zdaniem jest Pani kojarzona m.in. z filmów z cyklu "U Pana Boga" w reżyserii Jacka Bromskiego, gdzie wciela się Pani w Halinkę Struzikową. Która z części tej kultowej serii jest Pani ulubioną? Moja to zdecydowanie najnowsza - "U Pana Boga w Królowym Moście".

Moja ulubiona część to „U Pana Boga w ogródku". To właśnie tam mój wątek był rozbudowany najbardziej. To był mój pierwszy kontakt z ludźmi, którzy później stali się moimi kolegami. Zatem, podsumowując, to najbliższa mojemu sercu część. Zawsze ma się sentyment do tego, co się robi, więc mam tak również z ostatnią częścią. To część, która niesie za sobą przykre zdarzenie, którym jest odejście mojego ekranowego partnera, Emiliana Kamińskiego.

To właśnie w tej części po raz ostatni mogliśmy zobaczyć zmarłego w 2022 roku Emiliana Kamińskiego, z którym to Pani pracowała także w Teatrze Kamienica. Jak zapisał się w Pani pamięci?

Emiliana wspominam bardzo ciepło. Był niebywale serdecznym kolegą i człowiekiem. Był Mistrzem. Wszyscy, którzy spotkali się z nim w życiu prywatnym i zawodowym, tęsknią za nim. To przykre odejście człowieka lubianego i szanowanego.