piątek, 12 września 2025

Łukasz Konopka o serialu "Na Wspólnej" i transplantologii [WYWIAD]

 Łukasz Konopka o serialu "Na Wspólnej" i transplantologii [WYWIAD]















fot. Mariola Morcinková

10 maja odbył się 26. Bieg po Nowe Życie w Wiśle. Kolejny raz wybrzmiało głośne "tak" dla transplantacji. Aktor, Łukasz Konopka w perle Beskidów pojawił się po raz pierwszy, ale wcześniej startował w jednej ze stołecznych odsłon imprezy.

Rozmawialiśmy nie tylko o Biegu po Nowe Życie i emocjach, jakie w nim wywołuje, ale także o życiowym optymizmie, serialu "Na Wspólnej i reżyserowaniu.

Spotykamy się na 26. Biegu po Nowe Życie w Wiśle. Jak samopoczucie? (śmiech)

Jest dobrze. Startuję po raz drugi, pierwszy raz startowałem w Warszawie, teraz pojawiłem się w Wiśle.

No właśnie, nie jest to Pana pierwszy start w wydarzeniu promującym transplantancję i transplantologię. Jak wraca się na to wydarzenie?

Bardzo dobrze. To duże emocje. Słyszeliśmy, ile wykonano już przeszczepów, mamy też świadomość, jak ta akcja pomaga.

Spotykają się tutaj nie tylko osoby publiczne, ale też osoby po przeszczepach. To okazja do wysłuchania wielu historii. Czy usłyszał Pan w kuluarach taką, która szczególnie Pana poruszyła?

Historia każdego, kto jest po przeszczepie, jest niesamowita. Ja poznałem dwie bardzo wzruszające historie, dotyczą one dwóch członków sztafety, w której wystartowałem. Przytoczę jedną z nich. Pobiegłem z panem Markiem, który jest pięć miesięcy po przeszczepie. Zaczyna nowe życie, stawia w nim swoje pierwsze kroki. Sam start w tej imprezie był dla niego dużym wyzwaniem.

Co powiedziałby Pan tym wszystkim, którzy zastanawiają się nad podpisaniem oświadczenia woli na transplantację narządów?

Nie ma się nad czym zastanawiać. Warto podpisać takie oświadczenie i pomóc ratować ludzkie życie. Historie, które można usłyszeć w Wiśle, są tego przykładem. To przedsięwzięcie jest niesamowite. Frekwencja jest ogromna. Za każdym razem widzę nowe twarze. Wszyscy ci ludzie dostali drugą szansę.

Fajnie tak "wykorzystać" swoją popularność w szczytnym celu, prawda?

Jestem jednym procentem w tym zestawie, mogę pomóc, to jest ważne i fajne, więc jak najbardziej, fajnie tak wykorzystać popularność.

Już od pierwszych minut naszego spotkania, uśmiech i dobra energia Pana nie opuszczają. Gołym okiem widać, że jest Pan życiowym optymistą.

Nie wiem, czy jestem życiowym optymistą (śmiech), ale na życie i rzeczy, które są przede mną patrzę rzeczywiście w przychylny sposób. To chyba faktycznie pomaga.

Właśnie - czy takiego nastawienia, chociaż do pewnego stopnia, można się nauczyć?

Ojej, to trudne pytanie. (śmiech) Jeśli się zmotywujemy, myślę, że można.

Od ogółu, do szczegółu (śmiech). Od lat jest Pan związany z serialem "Na Wspólnej". Większość kojarzy Pana ze Smolnym.

Rola Smolnego to naprawdę duże wydarzenie (śmiech). Bardzo dużo rzeczy się nauczyłem, doświadczyłem. Nie mnie oceniać, jaka to postać, niech to widzowie rozstrzygną.

Nie wszyscy wiedzą, że reżyseruje Pan odcinki jako II reżyser. Kiedy uświadomił Pan sobie, że te dwie aktywności można połączyć?

To przyszło naturalnie. Wiele jest aktorów, którzy reżyserują, grając. Jak na każdej ścieżce zawodowej, to kolejna możliwość rozwoju. Kiedy się pojawia, trzeba korzystać.

Oczywiście nie trzeba, ale gdyby pojawiła się taka konieczność, łatwiej byłoby Panu zrezygnować z aktorstwa czy reżyserii?

W tym momencie wybrałbym reżyserię.

Gdyby miał Pan dotychczasową przygodę z serialem zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

To część mojego życia. Od początku tej przygody minęło ponad trzynaście lat. Dużo temu serialowi zawdzięczam.

Myślał Pan kiedykolwiek o odejściu z "Na Wspólnej"?

Pewnie, czasem pojawiają się takie myśli, ale po nich przychodzą same dobre rzeczy.


Małgorzata Sadowska (nie) tylko o "Klanie" i Emilianie Kamińskim [WYWIAD]

Małgorzata Sadowska (nie) tylko o "Klanie" i Emilianie Kamińskim [WYWIAD]












fot. Darek Senkowski 

Małgorzata Sadowska mówi nie tylko o teatrze, ale też życiowym optymizmie i serialu „Klan“. Opowiada o pracy na planie kultowych filmów z serii "U Pana Boga...", których reżyserem jest Jacek Bromski. W rozmowie z red. Mariolą Morcinkovą ze wzruszeniem w głosie wspomina także Emiliana Kamińskiego, który odszedł 26 grudnia 2022, na chwilę przed skończeniem zdjęć do czwartej części "U Pana Boga w Królowym Moście".

Już na pierwszy rzut oka sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Mówi Pani, że jest dojrzałą optymistką. To bardzo ładne określenie. Rozwińmy tę myśl.

Jestem już ponad trzydzieści lat na scenie, a w związku z tym, prywatnie i w pracy, na przestrzeni lat, spotkały mnie różne sytuacje, które okazały się mniej lub bardziej miłe. Uważam, że warto być optymistą, warto zauważać jasną stronę życia. Zawsze skupiam się na tym, co jest dobre, co mnie buduje. Z negatywnych zdarzeń wyciągam lekcje.

Tak było zawsze, czy jak wiele rzeczy w życiu, przyszło z czasem?

Z upływem lat, z różnych sytuacji wyciąga się pewne wnioski. Myślenie w ten sposób sprawia, że życie staje się łagodniejsze i prostsze.

Takie nastawienie przydaje się również w zawodzie aktorskim, prawda?

Tak. Praca z ludźmi, którzy są optymistami, mają pozytywną energię, jest o wiele prostsza. Ważne, by takimi osobami się otaczać. To wprawia człowieka w dobry nastrój. Nie odbiera, a dodaje energii. To niezbędne również na scenie i przed kamerą.

Widzimy się na 26. Ustrońskich Spotkaniach Teatralnych. Ze spektaklami dość często odwiedza Pani pobliskie miejscowości. Jak wraca się w te strony?

Bardzo miło. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżam, publiczność jest bardzo wdzięczna, a spektakle, w których gram, bardzo pozytywnie odbiera. Nie tylko na Śląsku Cieszyńskim, ale też w Ustroniu, nie jestem po raz pierwszy.

Czym jest dla Pani teatr?

Teatr jest dla mnie całym światem. To też miejsce, gdzie można kreować inną rzeczywistość, inną siebie. Można też schować się za postacią, którą jest się na scenie. W życiu są rzeczy, które nie uchodzą nam na sucho, natomiast w teatrze, wszystko jest możliwe.

 „Przyjazne dusze” to komedia, w której duchy tak naprawdę nie straszą, a umilają życie. Podziela Pani zdanie większości aktorów, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania?

Dokładnie tak, ponieważ nie tak prosto rozśmieszyć widza. Na przestrzeni lat grałam nie tylko w komediach, ale też dramatach, dlatego uważam, że w odbiorze komedia dla widza jest wdzięcznym gatunkiem, ale wymaga ogromnego warsztatu. Jednym słowem, widza trzeba umieć rozśmieszyć. Bardzo lubię grać w spektaklach komediowych, choć jest to gatunek wymagający.

Sztuka „Przyjazne dusze” określana jest mianem komedii spirytystycznej, ale w miejscu strachu pojawiają się salwy śmiechu. Mam wrażenie, że właśnie to jest jej największą siłą. Jak Pani uważa?

Nie jest to typowa komedia. Niesie ze sobą pewne przesłanie. Postać, którą gram, jest osobą, która jest duchem. Ma w zanadrzu wiele refleksyjnych spostrzeżeń na temat życia i przemijania. Nasza sztuka nakłania do przemyśleń.

Pod wpływem spektaklu zaczęła Pani wierzyć w duchy i moce spirytystyczne?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Istnieje coś, co czasami nas ku czemuś pcha, ale nie umiem tego nazwać.

Jest wiele fajnych momentów (m.in. znikają klucze, wazon lata po pokoju, a szklanka pełna wody lewituje w salonie), spowodowanych przez Pani bohaterkę i partnerującego jej Jacka (w tej roli na zmianę Jan Jankowski i Jacek Rozenek – przyp. red.). Który jest Pani ulubionym?

Sama obecność duchów jest czymś oryginalnym. W komediach i farsach zazwyczaj ich nie ma. Nie mam ulubionego momentu, ale lubię swoją postać, lubię to grać.

Nie sposób, choć krótko, porozmawiać również o serialu „Klan”, w którym od kilku lat wciela się Pani w Heniutkę Kazuń. Za co najbardziej lubi Pani swoją postać?

Lubię ją grać, a swojego serialowego partnera, Bolka, czyli Krzysztofa Janczara, darzę ogromną sympatią. Dobrze rozumiemy się nie tylko zawodowo, ale też prywatnie, a to przekłada się na to, co widzowie mogą później zobaczyć na ekranie.

Jak Pani, na przestrzeni lat grania w tym serialu, zmieniała się jako aktorka?

Ojej. (śmiech) Nie wiem, czy ja się zmieniłam, ale wiele rzeczy zmienia życie. Doświadczenia życiowe wpływają na postać.

Po 27 latach grania w „Klanie” decyzję o odejściu z produkcji podjęła Barbara Bursztynowicz, pochodząca z naszych stron. Co Pani o tym myśli? Czy wieloletnie granie w jednym serialu szufladkuje?

Nie wiem, czy to kwestia szufladkowania. Wiele zależy od osoby. Zależy też od tego, czy ma się możliwość grania w teatrze czy występowania w innych serialach i filmach. Wtedy można tu mówić o pewnego rodzaju odskoczni. Nie staje się to monotonne, bo gdzieś indziej ten zawód daje nam szansę na stworzenie czegoś innego charakterologicznie. Jeśli aktor ma tylko jedną postać i gra ją latami, może czuć się sfrustrowany i znudzony.

Jeśli chodzi o role filmowe, najczęściej moim zdaniem jest Pani kojarzona m.in. z filmów z cyklu "U Pana Boga" w reżyserii Jacka Bromskiego, gdzie wciela się Pani w Halinkę Struzikową. Która z części tej kultowej serii jest Pani ulubioną? Moja to zdecydowanie najnowsza - "U Pana Boga w Królowym Moście".

Moja ulubiona część to „U Pana Boga w ogródku". To właśnie tam mój wątek był rozbudowany najbardziej. To był mój pierwszy kontakt z ludźmi, którzy później stali się moimi kolegami. Zatem, podsumowując, to najbliższa mojemu sercu część. Zawsze ma się sentyment do tego, co się robi, więc mam tak również z ostatnią częścią. To część, która niesie za sobą przykre zdarzenie, którym jest odejście mojego ekranowego partnera, Emiliana Kamińskiego.

To właśnie w tej części po raz ostatni mogliśmy zobaczyć zmarłego w 2022 roku Emiliana Kamińskiego, z którym to Pani pracowała także w Teatrze Kamienica. Jak zapisał się w Pani pamięci?

Emiliana wspominam bardzo ciepło. Był niebywale serdecznym kolegą i człowiekiem. Był Mistrzem. Wszyscy, którzy spotkali się z nim w życiu prywatnym i zawodowym, tęsknią za nim. To przykre odejście człowieka lubianego i szanowanego.