czwartek, 16 listopada 2017

Marcin Rogacewicz: „Żyjemy dla innych“

Marcin Rogacewicz: „Żyjemy dla innych“ 


























Przed 10. Biegiem po Nowe Życie w Wiśle, miałam przyjemność rozmawiać z Panem Marcinem Rogacewiczem. Mówiliśmy o tym, jak ważne jest pomaganie potrzebującym, w czym tkwi wyjątkowość serialu „NDiNZ“ i o wielu innych rzeczach. Zdradził też, jaką pasję zaszczepił w swoim bohaterze. 

Spotykamy się w Wiśle, przy okazji akcji charytatywnej „Bieg po Nowe Życie“. W wydarzeniu bierze Pan udział po raz pierwszy. Jak samopoczucie przed startem? 


Samopoczucie bardzo dobre. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić. Po to tutaj przyjechaliśmy. 

W jaki sposób dowiedział się Pan o akcji? 

„Bieg po Nowe Życie“ jest jedną z najbardziej znanych imprez charytatywnych w Polsce. Nad przyjazdem do Wisły zastanawiałem się już przy okazji wcześniejszych edycji, ale zatrzymywały mnie inne zobowiązania zawodowe. 

Głównym celem całego przedsięwzięcia jest przede wszystkim uświadamianie, jak ważna jest idea transplantacji. Udział osób publicznych moim zdaniem bardzo pomaga w budowaniu tej świadomości. Czy ten fakt miał wpływ na to, że zdecydował się Pan wziąć udział w dzisiejszym wydarzeniu? 

Udział w wydarzeniu jest połączeniem przyjemnego z pożytecznym. Uwielbiam aktywnie spędzać czas wolny. Mam nadzieję, że moje pojawienie się w Wiśle może mieć wpływ na to, że ktoś z Państwa dowie się o całym przedsięwzięciu. Chcę mieć swój wkład w tę imprezę i pomóc osobom chorym. Właśnie dlatego tu jestem. 

W jaki sposób przygotowywał się Pan do startu? Jak długo? 

Mój trening trwa całe życie. (Śmiech.) 

Jest Pan miłośnikiem sportów ekstremalnych, swego czasu bardzo aktywnie Pan je uprawiał. (m.in skoki spadochronowe). Jakie sporty uprawia Pan teraz? 

Jeżdżę konno, biegam, jeżdżę na rowerze i pływam. To sporty, które uprawiam w chwili obecnej. 

"NDiNZ" to temat, którego nie mogłabym nie poruszyć. Pana postać jest fanem motoryzacji. Pana pasja do motocykli pojawiła się wcześniej, czy„zaraził“ się nią Pan od swojego bohatera? 

Pasja do motocykli pojawiła się u mnie jeszcze przed tym, zanim zacząłem występować w serialu. To ja jestem odpowiedzialny za to, że Przemek jest fanem motoryzacji. Cieszę się, że scenarzyści w tej kwestii mi zaufali. 

Czy ten pomysł można nazwać Pana wkładem w serial? 

Tak. 

Zatrzymajmy się przy „NDiNZ“ jeszcze na chwilę. Odnoszę wrażenie, że seriale medyczne cieszą się największą popularnością wśród widzów. Jak Pan myśli, z czego to wynika? 

Wynika to z tego, że każdy z nas, wcześniej, czy później, spotyka się ze służbą zdrowia. Drugim czynnikiem, który ma wpływ na powodzenie naszego serialu jest to, że scenariusz jest bardzo dobrze napisany, ponieważ scenarzystom pomagają konsultanci medyczni. Wszystkie przypadki, które poruszamy są autentyczne. Jestem przekonany, że nasz widz z każdej historii, którą prezentujemy, może wynieść coś dla siebie. „Na dobre i nazłe“ określiłbym jako serial medyczno – edukacyjny. Cieszę się, że jestem lekarzem w Leśnej Górze. 

„Na dobre i na złe“ to serial - ikona. Na ekranach telewizyjnych gości już od 17 lat. W czym tkwi Pana zdaniem sukces tej produkcji?


Sukces tkwi w rodzinnej atmosferze na planie. Wszyscy bardzo się lubimy i wspieramy siebie nawzajem. Motto „W grupie siła“ przekłada się mocno na nasze działania. Widzowie to czują.

Proszę powiedzieć, czy zanim trafił Pan do produkcji (rok 2008), zdarzało się Panu śledzić losy bohaterów z Leśnej Góry?

Absolutnie tak. W liceum wszyscy rozmawialiśmy o „NDiNZ“. Kiedy pierwszy raz stanąłem na planie obok Artura Żmijewskiego, zdałem sobie sprawę, że nasze światy się połączyły. (Śmiech.) Do dzisiaj wspominam bardzo miło pierwszy dzień zdjęciowy.

Moim zdaniem aktorzy są najbardziej kojarzeni z roli lekarzy. Czy się mylę?

Nie. To prawda.

Podobno miał Pan taką sytuację, w której utożsamiano Pana właśnie z Przemkiem. Co się wtedy działo? Ktoś poprosił Pana o przepisanie recepty lub zapytał o zalecenia medyczne? 

Pamiętam, że kiedyś ktoś chciał pokazać mi dokumentację medyczną i prosił o konsultację. (Śmiech.) To była bardzo zabawna sytuacja. 

Wszystkim aktorom z „NDINZ“, z którymi mam przyjemność rozmawiać, zadaję jedno pytanie. Jestem szczególnie tu ciekawa Pana odpowiedzi. Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego? Pamięta Pan najtrudniejszy termin medyczny, który musiał Pan zapamiętać?

Najtrudniejszego terminu nie pamiętam. Pewnie trudno byłoby mi go wymówić w tej chwili. (Śmiech.) Przez pierwsze dwa lata grania w serialu z nazewnictwem medycznym bywało bardzo trudno, ale po ośmiu latach jest już nieco łatwiej. Uczenie się tych wszystkich nazw nie jest tak wymagające, jak wiarygodne odegranie sceny, która oprócz zapamiętania terminów medycznych połączona jest np. z wykonywaniem danego zabiegu, czy operacji. To trudne rzeczy, ale bardzo rozwojowe. Cieszę się, że mam przyjemność rozwijania się na planie właśnie tego serialu. 

Chciałabym wspomnieć jeszcze o bardzo ważnym przedsięwzięciu, w którym brał Pan ostatnio udział. Nagrywanie spotu „KREWNIACY – krew potrzebna co 15 sekund“. Myśli Pan, że takie akcje pomagają w budowaniu świadomości, jak ważna jest idea krwiodawstwa? 


Tak. Włączę się w każdą akcję charytatywną, bo nie jesteśmy na świecie dla siebie, ale żyjemy dla innych. 

W jaki sposób Pan dowiedział się o grupie „KREWNIACY“? Domyślam się, że nie było potrzeby długo Pana namawiać do wzięcia udziału w nagraniach tego wyjątkowego spotu promocyjnego… 

O grupie KREWNIACY dowiedziałem się z mediów, a do nagrań spotu zostałem zaproszony. Kiedy tylko dostałem telefon, zdecydowałem się od razu. 

Proszę na koniec powiedzieć, w jakich jeszcze akcjach charytatywnych oprócz dzisiejszej i tych związanych z grupą KREWNIACY bierze Pan udział? 

Brałem m.in udział w akcji „Mężczyźni kontra rak piersi“. Zawsze bardzo chętnie pomagam. 

Materiał archiwalny z dnia 3 kwietnia 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz