niedziela, 2 czerwca 2019

Ewelina Szostkowa "Patrzę na świat oczami dziecka. To uwalniające"

Ewelina Szostkowa "Patrzę na świat oczami dziecka. To uwalniające"





















fot. Sagaj Photograpy

Aktorka.  Miłośniczka projektowania wnętrz. Wulkan pozytywnej energii. Jak sama mówi - "Stara się patrzeć na świat oczami dziecka, bo to uwalniające". Niegdyś związana była z Teatrem Nowym w Poznaniu, następnie w Warszawie z Och Teatrem i Teatrem Polonia. Pojawia się także na szklanym ekranie, ostatnio można było zobaczyć ją w serialu "Na dobre i na złe", w 742 odcinku, gdzie wystąpiła w niezwykle emocjonującym wątku. 

Jest wiele zawodów "na A". (Śmiech.) Co zdecydowało, że wybrałaś  aktorstwo? Nigdy nie myślałaś  o wyborze innego zawodu? 

(Śmiech.) Bywały momenty w moim życiu, w których zadawałam sobie to samo pytanie. Wynikało to wtedy z niezrozumienia tej profesji, która nie jest klasyczną ścieżką zawodową, gdzie człowiek stale podnosząc swoje kwalifikacje, wspina się po szczeblach kariery i awansując osiąga cele. Aktorstwo jest zbudowane z kontrastów, często bywa radykalne, bez względu na nasz wiek, warsztat, umiejętności,  przepracowane lata. Dzieje się tak dlatego,  że bazuje głównie na emocjach, opiniach, subiektywnej ocenie. Trzeba mieć na uwadze, że ten zawód w większości  chcą uprawiać ludzie o dużych zasobach wrażliwości, co dodatkowo potęguje jego specyfikę. Chciałam być archeolożką, lingwistką. Po trzecim roku studiów w filmówce, dostałam się na dzienną rusycystykę na UŁ, ale przedstawienia dyplomowe na czwartym roku skutecznie odwiodły mnie od zajęć na Uniwersytecie.  Języki obce przydają się na szczęście w aktorstwie, więc skorzystałam już nie raz. Z zamiłowania projektuję też wnętrza. To moja kolejna pasja. Uważam, że człowiek powinien się rozwijać na różnych polach, które sprawiają mu radość, to wzmacnia poczucie własnej wartości i buduje zdrową perspektywę w postrzeganiu rzeczywistości.

Skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do projektowania wnętrz? Co jest dla Ciebie w projektowaniu najważniejsze? Indywidualne podejście do każdego z projektów?

Zaczęło się od przemalowywania starych mebli. Miałam wtedy kilkanaście lat. Z mamą odmieniłyśmy mój pokój. Kiedy robisz coś, co sprawia frajdę, widzisz efekt wciągasz się w to, a za jakiś czas budzisz się z pasją i wiesz, że chcesz tak działać w życiu. Lubiąc to, co robisz rozbudzasz ciekawość, więc zgłębiasz, uczysz się i staje się to częścią Ciebie. W projektowaniu lubię stwarzać świat. Sprawiać przyjemność komuś, kto ma zamieszkać w wyobrażonym przeze mnie wnętrzu. Wiadomo, że każdy z nas ma inny gust, więc jeśli udaje się znaleźć wspólny kierunek, to zawsze pojawia się ogromna satysfakcja. 

Czy połączenie tej pasji z zawodem aktorki nie jest trudne na dłuższą metę?

Zajmuję się tym w wolnych chwilach, a mój zawód traktuję priorytetowo. 

Można stwierdzić, że już od najmłodszych lat przejawiałaś  zainteresowanie tym zawodem, lubiłaś  się przebierać, wcielać w różne postaci?

Oczywiście. Dzieci to uwielbiają, ja też lubiłam i chyba nie do końca z tego wyrosłam. (Śmiech.) Kiedy obserwuję nawet te małe dzieci, widzę że kochają kreować różne światy. Powinniśmy z nich czerpać, są szczere, otwarte, nie mają jeszcze ograniczeń kulturowych, społecznych, religijnych. Coraz częściej daję sobie szansę patrzenia na świat oczami dziecka, to uwalniające. Dzieciaki uświadamiają nam, że wartość każdego z nas, wywodzi się z samego faktu istnienia. Wracając do tej myśli, zyskujemy poczucie szczęścia.

Jesteś niezwykle pozytywną osobą, patrzysz na świat przez różowe okulary - dosłownie i w przenośni. (Śmiech.) Co daje Ci w życiu najwięcej siły?

Teraz rzeczywiście kieruję myśli ku temu co dobre, ale proces dochodzenia do tego był długi. Zresztą ciągle trwa. Bardzo pomaga mi w tym joga i medytacja, które pokochałam całym sercem. Jak każdy miewam gorsze chwile, ale wiem już, że one są potrzebne. Gdybyśmy utrzymywali stan umysłu tylko w wysokich, jasnych wibracjach, prawdopodobnie z czasem nie potrafilibyśmy ich docenić i cieszyć się nimi. Kiedy np. szczerość wyrażanych opinii i potrzeb (którą w końcu i ja zaczęłam praktykować) spotyka się z niezrozumieniem otoczenia lub błędną interpretacją, zawsze pojawiają się emocje. Są one niezbędne i ważne. Dzięki temu, że człowiek odczuwa niewygodę zarówno duchową jak i fizyczną, powstaje mnóstwo wynalazków, przyglądamy się sobie uważniej szukając rozwiązań, a nasza planeta ewoluuje. Wierzę, że jako część wszechświata jesteśmy energią przepływającą przez kosmos, przyciągamy do siebie to na czym koncertujemy uwagę. Wniosek jest prosty – im szczęśliwsi jesteśmy, tym więcej szczęścia do nas płynie, a ono jest w nas za darmo, na wyciągnięcie ręki. Siłę czerpnię z ludzi, książek, które napisali, doświadczeń i obserwacji. Każdy człowiek jest cudem do odkrycia, a nie problemem do rozwiązania.  

Kiedy nastąpiło Twoje pierwsze poważne spotkanie z aktorstwem? Z jaką rolą przyszło Ci się zmierzyć?

Moje pierwsze poważne spotkanie z aktorstwem nastąpiło podczas spektakli dyplomowych w Teatrze Studyjnym w Łodzi, ale debiutowałam pięknym, wzruszającym spektaklem "Rutherford i Syn" w Teatrze Nowym w Poznaniu. To było cudowne spotkanie z artystami najwyższej próby. Zostałam wrzucona na głęboką wodę, musiałam szybko uczyć się pływać, a wszyscy bardzo mi pomagali. Czerpałam garściami. Wtedy właśnie w moim życiu pojawiła się Antonina Choroszy - genialna aktorka, Anioł, przyjaciel, jeden z wielu autorytetów zawodowych. Związałam się z Poznaniem na parę lat. Jakiś czas temu zdecydowałam się zwolnić etat, ale kawałek mojego serca został tam na zawsze. 

Od ogółu, do szczegółu. (Śmiech.) W Warszawie wystąpiłaś w spektaklach "Chłopcy" w Teatrze Polonia oraz "Nos" w Och Teatrze. Rola w którym z tych spektakli była dla Ciebie większym wyzwaniem aktorskim? Można tak to porównać?

Nie da się tego zmierzyć żadną miarą. W każdy z nich włożyłam wiele pracy.  „Nos“ był dla mnie spektaklem szczególnie ważnym. Mogłam kontynuować drogę teatralną w stolicy dzięki temu, że dostałam szansę zagrania w nim, zarówno od reżysera J. Wiśniewskiego (mojego byłego dyrektora), jak również od Pani Krystyny Jandy, która w sposób absolutnie wyjątkowy wspiera twórców będąc wspaniałym człowiekiem i wybitną artystką.  „Nos“ był spektaklem ubranym w nadzwyczajną formę dyktowaną przez unikatowość reżysera. W „Chłopcach“ zrobiłam zastępstwo za Olę Domańską. Ta sztuka to kolejne spotkanie z legendami warszawskich scen, których od dziecka zawsze chciałam poznać. Życie dało mi więcej, ogromnie cieszę się, że mogę z nimi wymieniać emocje na scenie i w garderobie. 

W "Chłopcach" wcielasz się w rolę Siostry Marii. Co opowiesz o swojej postaci?

Siostra Maria to rola twardej, idącej po swoje, ale też bardzo zranionej osoby. To przysłowiowy czarny charakter. Lubię się mierzyć z tą postacią, zwłaszcza, że obsadzana jestem raczej w rolach kruchych, delikatnych kobiet. 

Gdzie czujesz się pewniej, przed kamerą, czy w teatrze? Miłość do którego z tych obiektów pojawiła się u Ciebie jako pierwsza?

Do szkoły filmowej zdawałam będąc zakochana właśnie w teatrze, taki paradoks (Śmiech.)Ta miłość jest bezwzględna, nie chce odpuścić. Zrozumiałam, że energia, która wytwarza się w trakcie przedstawienia między aktorami i publicznością jest metafizyką i w jakimś stopniu jest uzależniająca. Każdy spektakl jest inny, nawet jeśli grany jest sześć razy z rzędu. Twórcy i widzowie umawiając się wspólnie na sztukę karmią się wzajemnie, słowami, emocjami wywołującymi różne reakcje. Jest to niewątpliwie dotykanie czegoś magicznego. Kamerę lubię coraz bardziej, granie z nią to inny rodzaj ekspresji aktorskiej. Można mniej bo ona wyostrza każdy szczegół. Tak czy inaczej dla mnie w tym zawodzie najważniejsze są spotkania z ludźmi, często unoszące, a czasem dające piękne, mądre lekcje.

Ostatnio w serialu "Na dobre i na złe", w 742 odcinku ("Koniec - Początek") wcieliłaś  się w rolę Oli, żony Darka (Arek Smoleński przyp. red.) Wasi bohaterowie mieli do podjęcia najtrudniejszą decyzję w życiu. Co było dla Ciebie w tej roli największym wyzwaniem? Jakie emocje chciałaś przekazać widzom za pośrednictwem swojej roli?
 
To dosyć dramatyczny wątek. Jak już wspomniałam, reżyserzy często widzą we mnie predyspozycje do grania takich postaci. Role tego typu są ciekawe, bo poprzez swoją złożoność twórcy zawsze chcą opowiedzieć historię w sposób jak najbardziej rzeczywisty. Choć nie jest to łatwe, kiedy w mroźny, wietrzny poranek, kiedy wszyscy są rozbawieni i ciepło ubrani, ty musisz wejść w zupełnie inny wymiar odczuwania i dostroić się do granego bohatera. Na szczęście atmosfera na planie była świetna, a i mój serialowy partner, w którego wcielał się  Arek Smoleński, był bardzo wspierający, więc była to czysta przyjemność. 

Seriale medyczne są ulubionym gatunkiem widzów. Jak myślisz, dlaczego?

Jesteśmy stworzeni do tego, żeby współodczuwać. Myślę, że właśnie dlatego chcemy oglądać jak sobie wzajemnie pomagamy, bezinteresownie, gdy robimy wszystko, żeby ratować drugiego człowieka. Empatia jest siłą tego świata.

Masz swoje ulubione seriale, które przybliżają szpitalną rzeczywistość?

Kiedyś oglądałam amerykański serial „Dr. House“. W tej chwili mam tyle pasji, że brakuje mi czasu na oglądanie telewizji. 

Chciałabym jeszcze wspomnieć o social mediach. Jesteś aktywna na Instagramie. Czym najbardziej lubisz się dzielić ze swoimi followersami?

Na Instagramie jestem od niedawna. Szczerze mówiąc, uczę się dopiero.  (Śmiech.) ale Z Facebooka korzystam chyba od ponad 10 lat, wtedy w Polsce nie był jeszcze tak popularny. Traktuję social media trochę jak zawodową tablicę ogłoszeń, trochę jak ścianę w miarę „zdrowej próżności“. To wirtualna wspólnota ludzi, w obrębie której dzielimy się swoimi opiniami, wątpliwościami i radami. Staram się już tylko ucinać wszelki hejt, który nie służy nikomu...

Uważasz, że takie platformy są ułatwieniem kontaktu z fanami?

Jak najbardziej. Gdyby nie one, nie rozmawiałybyśmy dzisiaj. (Śmiech.) 

O co najczęściej w sieci pytają Cię sympatycy?

Najczęściej dzielą się swoimi spostrzeżeniami i wrażeniami ze spektakli, które widzieli. Opiniują postaci, które gram. Zawsze jest to bardzo budujące i miłe.

Nie mogę przejść obojętnie obok projektu fotograficznego "Less is more", w którym wzięłaś udział. To projekt ze wszech miar szczególny. Opowiedz proszę na czym polega jego wyjątkowość. 

„Less is more” to wspaniały pomysł mojej przyjaciółki Patrycji Toczyńskiej, z którą znamy się od studiów. Powstał prawdopodobnie właśnie ze wspomnianej wcześniej  „ niewygody” patrzenia na osoby, które w sposób radykalny korzystają z możliwości medycyny estetycznej itp., tylko po to, żeby uciec od siebie. Upodobnić się do kogoś innego, czy ogólnie akceptowalnego wzorca urody. To znane ze świata kultury i  mediów kobiety zachęcające do dbania o siebie zachowując równowagę, dbające o swoją niepowtarzalność i naturalne piękno, przede wszystkim to, które promienieje ze środka.  

Co było głównym celem powstania sesji zdjęciowej "Less is more"? Co dały Ci te zdjęcia?

Zdjęcia kobiet wykonane bez makijażu, obróbek, filtrów odwołują się do zapomnianej trochę sztuki fotografii i drogi do naszej prawdy. Nie chodzi tu o deprecjonowanie popkultury, grafików komputerowych bo to też jakiś rodzaj przekazu. Dobrze jest czasem zobaczyć siebie w zupełnie innej odsłonie. Warto jednak pamiętać, żeby nie stracić siebie z oczu, z serca i starać się żyć w harmonii z tym, co dostaliśmy rodząc się na tym cudownym świecie.  

Opowiedz proszę o najbliższych planach. 

W czerwcu szykujemy premierę sztuki, którą robimy wspólnie z kolegami. Spektakl planujemy grać również poza granicami Warszawy. A od sierpnia zaczynam próby do kolejnej sztuki w jednym ze stołecznych teatrów. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz