piątek, 19 lipca 2019

Agnieszka Judycka: „Chwytam kolejną falę”

Agnieszka Judycka: „Chwytam kolejną falę”













fot. Wirginia Bryll
Aktorka, ale jak sama mówi, jest przedstawicielką zawodu, który mieści w sobie wiele profesji. Dołączyła do obsady serialu „M jak miłość”. Jesienią Agnieszkę Judycką zobaczymy również w drugim sezonie serialu „Pułapka” na antenie TVN. 
Aktorka? Wokalistka? Lektor? Trener głosu? Które z tych określeń najtrafniej opisuje Panią w tym momencie?
Zdecydowanie aktorka, jest to zresztą bardzo szerokie i wszechstronne pojęcie, za co bardzo cenię mój zawód, zmieści się w nim śmiało i lektor i wokalistka - i wiele innych. Trener głosu to nowa przygoda na mojej drodze, ale z równie wielką przyjemnością i inspiracją zaczynam odkrywać bezlik barw i możliwości i tej profesji. I bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na zgłębienie tego kierunku.
Gdyby nastała taka konieczność, z którego z tych zawodów byłoby Pani najłatwiej zrezygnować?
Paradoksalnie i może to będzie szokująca odpowiedź, ale jeszcze niedawno wydawało mi się, że właśnie z tego pierwszego. Aktor na swojej drodze spotyka wiele kryzysów. Nie jest to łatwa praca, a miewa także, co wszyscy wiemy, bardzo niewdzięczne okresy. Hartujemy się w ich obliczu, ale i czasami podłamujemy. Ja swój ostatni kryzys postanowiłam przekuć w działanie i szukanie alternatyw, otwarcie sobie nowych drzwi rozwoju i tak znalazłam się na studiach podyplomowych „Kształcenie głosu i mowy” na warszawskim SWPS i nowej ścieżce, czyli trenera głosu. A zatem ostatecznie było to dla mnie, jak mówią Brytyjczycy, „blessing in disguise“. Świat niezmiennie popycha nas do przodu, choć czasami trochę to boli (śmiech).
Na szczęście, nie ma takiej potrzeby. Realizuje się Pani w Teatrze, ale także przed kamerą telewizyjną. Gdzie czuje się Pani swobodniej?

Zdecydowanie w teatrze! Teatr to był mój pierwszy aktorski dom i właśnie dla teatru i z fascynacji teatrem podjęłam tę zawodową drogę. I mam to szczęście, że przez te wszystkie lata regularnie stawałam na deskach, będąc najpierw w zespole warszawskiego Teatru Współczesnego pod dyrekcją Macieja Englerta, a teraz już od niemal 8 lat w moim najprawdziwszym teatralnym domu, czyli w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, w którym pierwszą ogromną teatralną szansę dał mi ówczesny dyrektor Krzysztof Orzechowski, a który to teatr obecnie odważnie i bardzo rozwojowo prowadzą Krzysztof Głuchowski i Bartosz Szydłowski. Teatr zatem mam już chyba wpisany w DNA (śmiech). Kamera to dla mnie wciąż znacznie trudniejsze spotkanie, intymniejsze, subtelniejsze, mam wrażenie, że wciąż się jej uczę, wciąż popełniam dużo więcej błędów. To dwa zupełnie inne światy, inne środki wyrazu, inne możliwości, zupełnie inny rodzaj spotkania, ale też i satysfakcji. Ja uwielbiam żywy kontakt z widzem, a kiedy siadam przed telewizorem, żeby obejrzeć najnowszy odcinek serialu z moim udziałem, to niestety jego odbiór i reakcje mogę sobie tylko wyobrażać, ale już nie poczuć. A mnie to żywe spotkanie akurat szalenie interesuje i kręci! Ten magiczny dialog aktor-widownia. 
fot. Wirginia Bryll
Na co dzień występuje Pani w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Można Panią oglądać m.in. w spektaklu "Rabacja". Co opowiedziałaby Pani o swojej roli? Jakie emocje w "Rabacji" są dla Pani najważniejsze w kreowaniu swojej postaci? Co przede wszystkim chce Pani przekazać widzom?
Na każdy ze spektakli, w których gram patrzę jako na całość, przysłowiową zespołowa grę do jednej bramki, bez tego teatr dla mnie nie ma sensu. Co chcemy przekazać widzom spektaklem „Rabacja“ to kwestia bardzo złożona, dla mnie osobiście pierwsza nasuwająca się i niestety bardzo gorzka myśl, to ta, że mijają wieki, a my, Polacy pomimo wielu błędów, tragedii i klęsk wewnętrznie niewiele, jeżeli nie nic się nie zmieniamy. I to bardzo smutna konkluzja. Jako Szlachcianka w „Rabacji” staję pomiędzy dwoma światami, tym Panów i Chłopów, ale nie po to, żeby jeszcze bardziej je podzielić, jak moi współtowarzysze, tylko spróbować połączyć, otworzyć ich wyobraźnię na możliwość zniesienia krzywdzących różnic, inne jutro, sprawiedliwsze i paradoksalnie lepsze dla wszystkich. Szlachcianka przeczuwa wiszącą nad głowami tego świata tragedię, lepiej wiąże fakty, myśli i czuje bardziej otwarcie, przyszłościowo, niestety nie udaje jej się powstrzymać tego, co już nieuniknione. Koło zamachowe ruszyło i sytuacja jest już nie do powstrzymania pomimo rozpaczliwych wysiłków. Zniszczenia w świadomości obu tych grup są zbyt rozległe, jest zbyt mało czasu, aby chociaż spróbować nadać tu inny kierunek. Cały spektakl odbywa się w przysłowiowe „za pięć dwunasta” i jest niejako dopełniającą się czarną przepowiednią, którą przynosi na swoich skrzydłach (dosłownie) Szlachcianka. Osobiście uważam, że to bardzo ciekawe przedstawienie – i nie mówię tak o wszystkich spektaklach, w których gram (śmiech). Dzieje się na trzech poziomach budynku Sceny Miniatura naszego teatru. Widownia przemieszcza się pomiędzy trzema światami, szlacheckim, chłopskim i austriackim, za każdym razem mając szansę poczuć się częścią jednego z nich i jego retoryki, poboksować się z tym, po której stronie sam bym stanął w tej zagmatwanej sytuacji. Całość wieńczy mocny finał. Serdecznie zapraszamy w nowym sezonie! Co prawda Scena Miniatura, będzie w remoncie do końca 2019 roku, ale „Rabacja” na pewno powróci na jej deski z nową energią.
Drugim ważnym spektaklem, o którym warto wspomnieć jest "Smok". Premiera odbyła się w czerwcu. Oczywiście w Krakowie. Proszę opowiedzieć o kulisach powstawania tej sztuki.
Smok!“ to wspaniałe spotkanie wybitnych twórców i aktorów w bardzo wdzięcznym, ale i mądrym materiale. W pracy było bardzo zabawnie, ale i naprawdę wyjątkowo, ponieważ dwa pierwsze pokazy odbyły się nie gdzie indziej, jak na Wawelu. Spędziliśmy kilka niesamowitych przedpremierowych nocy na dziedzińcu arkadowym i myślę, że dla nas wszystkich będzie to absolutnie niezapomniana przygoda. Te mury żyją, oddychają, mówią! Nawet gdy nie lata po niech nasz smok, a może właśnie wtedy szczególnie?
W jakich jeszcze spektaklach obecnie możemy Panią oglądać?
Zapraszam zwłaszcza na ukochany przez mnie „Wyspiański. Koncert“ w reżyserii Ewy Kaim, mam nadzieję, że powróci w nowym sezonie, bo to prawdziwa perła wśród naszych repertuarowych spektakli. Wcielam się tam w rolę Kasandry, która jest idealną syntezą czucia i wrażliwości reżysera i aktora, w żadnej pracy wcześniej nie zdarzyło mi się tak głęboko twórczo scalające spotkanie z reżyserem, jestem za nie ogromnie wdzięczna. Poza tym jest jeszcze „Wyzwolenie“ Stanisława Wyspiańskiego w reż. Radka Rychcika, w którym wcielam się w postać Harfiarki, „Bajki robotów“ na podstawie Stanisława Lema w reż. Agnieszki Olsten na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki przy Rajskiej, koncert „Miniatour. Muzyczne biuro podróży“ pod dyrekcją Haliny Jarczyk na scenie Miniatura i „Pinokio“ w reż. Jarosława Kiliana i z przepiękną muzyką Grzegorza Turnaua, w którym gram, czy nawet bardziej śpiewam Błękitną Wróżkę. Spektakle dla dzieci, zwłaszcza te muzyczne to moja wielka teatralna miłość! I ogromnie cieszę się, że tyle mam ich teraz w swoim repertuarze, bo ich eksploatacja przynosi mi mnóstwo radości i przyjemności! Mają wszystko, co pomaga rozjaśnić przestrzeń wokół, lekkość, komediowość, błyskotliwość wyobraźni, widowiskowość, barwność na każdym poziomie, po prostu kocham!
Przejdźmy o krok dalej. Mam wrażenie, że rolą telewizyjną, z którą jest Pani najczęściej kojarzona przez sympatyków, jest do tej pory doktor Nina Rudnicka z Leśnej Góry. Czy się mylę? (Śmiech.)
Tak, zdecydowanie. Trudno się zresztą dziwić, bo póki co to wciąż rola z najdłuższym ekranowym życiem w mojej telewizyjnej karierze. W „Na dobre“ grałam prawie 4 lata, a i jego oglądalność była wtedy rekordowa.
Jej imię nie padło tutaj bez powodu. Właśnie w emisji są pierwsze odcinki "M jak miłość" z Pani udziałem. Pani bohaterka to również Nina. Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci?
Nina to była partnerka Leszka, którego gra Sławek Uniatowski. Pojawiła się w serialu w okolicznościach, które mogły wskazywać na to, że to typowa postać „która będzie mieszać”. I jak słusznie zauważyli internauci, ostatnio na ekranie można mnie było zobaczyć głównie w tego typu rolach (śmiech). Ale ta historia byłaby zbyt sztampowa, gdyby chodziło tylko o to, żeby odzyskać swoją utraconą miłość i pozbyć się niechcianej rywalki (w tej roli Basia Kurdej - Szatan). Stawka tu jest dużo wyższa, a prawdziwe pobudki Niny absolutnie nie są egoistyczne, czy burzycielskie. I tu przyznaję, że bronię mojej postaci na każdym możliwym froncie, bo uważam, że jej się to należy. Nina nie walczy tylko o siebie. Jej zachowanie jest często podyktowane lękiem, poczuciem zagubienia, czy przytłoczenia nietypową sytuacją, w jakiej się znalazła. Zdarza jej się przekraczać pewne zdroworozsądkowe granice, ale to zdecydowanie nie jest postać negatywna. Jestem w ogóle przeciwna temu, żeby tak czarno-biało widzieć ludzi i w każdej postaci, którą gram staram się odnaleźć ten punkt, w którym jej człowieczeństwo jest najtkliwsze i go, na ile to możliwe, pokazać. Myślę, że w tym przedziwnym trójkącie będzie coraz trudniej opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron, i o tym mam nadzieję wkrótce przekonają się też widzowie. Więcej na razie zdradzić nie mogę.
Jak została Pani przyjęta na planie?
Wspaniale! Bardzo życzliwie i z ogromnym zaufaniem i uznaniem dla mojej pracy. Ale na planie „Emki” w ogóle panuje tak sympatyczna atmosfera, a w powietrzu krąży tyle uśmiechu, że z prawdziwą przyjemnością wychodzę z domu na każdy kolejny dzień zdjęciowy.
Serial "M jak miłość" jest już pełnoletni. W czym w Pani odczuciu tkwi jego fenomen?
Prawdopodobnie w fakcie, że mówi o ludziach takich, jak my. O troskach i radościach, jakie znamy, więc bardzo szerokiemu gronu widowni łatwo się z tym światem zidentyfikować. Ten serial i jego bohaterowie dorastali razem z nami, myślę że to bardzo silna więź. W wielu polskich domach „Emka” jest już nawet nie gościem, ale częścią rodziny i myślę, że producenci serialu doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak wielki to sukces i zasługa oraz jak niesamowitą siłę oddziaływania ma ich „dziecko”. Cieszę się, że teraz i ja mogę w tym uczestniczyć.
Proszę opowiedzieć o swoich najbliższych zawodowych planach.
Dziś mamy 17 lipca i właśnie zaczęłam 4-tygodniowe wakacje. Planuję pełną regenerację ciała i umysłu, bo, co mnie ogromnie cieszy, zapowiada się prawdziwie bogata zawodowo jesień. Już pod koniec sierpnia wrócimy do pracy na planie „M jak miłość”, a od września w moim teatrze ruszają próby do „Hamleta” wg „Studium o Hamlecie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Bartosza Szydłowskiego, do udziału w którym zostałam zaproszona, w jakiej roli, to pozostaje jeszcze tajemnicą nawet dla mnie, premiera 8go listopada. Nasz „Smok” w reż. Kuby Roszkowskiego już 4 października będzie miał swoją premierę w nowej odsłonie, w gmachu teatru na Dużej Scenie, nie mogę się doczekać! Poza tym od października wracam na drugi rok studiów na warszawskim SWPS, więc polskie koleje na pewno będą miały stałego klienta również w tym sezonie (śmiech). Trasę Warszawa- Kraków znam już niemal na pamięć i zresztą bardzo lubię! Lubię być w ruchu, ruch to życie. A i sam bezruch ma smak dopiero wtedy, kiedy się trochę poruszamy (śmiech).
Jeszcze kilka miesięcy temu na próżno było szukać Pani profilu na Instagramie. Ktoś Panią namówił na ten krok? Przedtem nie wierzyła Pani w siłę internetu?
Konto na Instagramie założyłam, kiedy dowiedziałam się, ze dołączam do obsady „M jak miłość”. Wcześniej przez kilka sezonów moje życie zawodowe skupiało się głównie wokół teatru, a ja nigdy nie zajmowałam się szczególnie autopromocją. Teraz są już inne trendy, inne zapotrzebowanie, ale też zupełnie inne możliwości i chłonność rynku pod tym względem. Chciałabym, żeby Ci, którzy są zainteresowani moją szeroko pojętą zawodową działalnością mieli miejsce, gdzie mogą na bieżąco sprawdzić, co u mnie słychać pod tym względem, żeby mogli się ze mną skontaktować, jeśli mają na to ochotę. A kiedyś, kiedy może mój profil nabierze trochę mocy, bo to jeszcze wciąż osesek (śmiech), chciałabym też pisać więcej o rzeczach dla mnie ważnych, nie tylko zawodowo, ale i tak po prostu, po ludzku. Myślę, że wykorzystywanie swojej popularności w ten sposób to bardzo piękna i cenna rzecz. Za to na przykład ogromnie doceniam fakt, jak prowadzi swoje konto np. Maja Ostaszewska, czy Orina Krajewska. Zajrzyjcie, bo warto.

Mam wrażenie, że swój profil prowadzi Pani w stylu personal journal, czyli osobistego dziennika, w którym zamieszcza Pani najciekawsze informacje z zawodowej drogi. Czym najchętniej dzieli się Pani z followersami?













fot. Wirginia Bryll
Telewizja ma taką specyfikę, że do jej oglądania w zasadzie nie trzeba ludzi zachęcać, jedynie przekazać co, gdzie się wydarzy. Natomiast teatr to miejsce, które nieprzerwanie walczy o zauważenie i frekwencję, nie jest produktem ani tak łatwo dostępnym ani tak przystępnym, staram się więc jemu na moich profilach poświęcać nieco więcej uwagi. Poza tym wciąż i niezmiennie, teatr to moje macierzyste miejsce pracy. Moje ulubione posty to te zza kulis, z offu, z garderoby, spoza kamery – pokazujące nasze życie i pracę od przysłowiowej kuchni. Sama, będąc fanką różnych produkcji i aktorów te część ich aktywności najchętniej śledzę.
Jakie jest najczęstsze pytanie, które zadają Pani internauci?

Oczywiście, kiedy będą mogli zobaczyć mnie znowu na ekranie (śmiech). Tej jesieni powrócę dość intensywnie, bo aż w dwóch produkcjach, w drugim sezonie TVN-owskiej „Pułapki” i w „M jak miłość” na antenie TVP2, więc takich okazji na pewno nie zabraknie. Nasz zawód lubi falować, ale ja mam obecnie głębokie wewnętrzne poczucie, że właśnie chwytam kolejną dobrą falę.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz