fot. Wirginia Bryll
Aktorka,
ale jak sama mówi, jest przedstawicielką zawodu, który mieści w
sobie wiele profesji. Dołączyła do obsady serialu „M jak
miłość”. Jesienią Agnieszkę Judycką zobaczymy również w
drugim sezonie serialu „Pułapka” na antenie TVN.
Aktorka?
Wokalistka? Lektor? Trener głosu? Które z tych określeń
najtrafniej opisuje Panią w tym momencie?
Zdecydowanie
aktorka, jest to zresztą bardzo szerokie i wszechstronne pojęcie,
za co bardzo cenię mój zawód, zmieści się w nim śmiało i
lektor i wokalistka - i wiele innych. Trener głosu to nowa przygoda
na mojej drodze, ale z równie wielką przyjemnością i inspiracją
zaczynam odkrywać bezlik barw i możliwości i tej profesji. I
bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na zgłębienie tego
kierunku.
Gdyby
nastała taka konieczność, z którego z tych zawodów byłoby Pani
najłatwiej zrezygnować?
Paradoksalnie
i może to będzie szokująca odpowiedź, ale jeszcze niedawno
wydawało mi się, że właśnie z tego pierwszego. Aktor na swojej
drodze spotyka wiele kryzysów. Nie jest to łatwa praca, a miewa
także, co wszyscy wiemy, bardzo niewdzięczne okresy. Hartujemy się
w ich obliczu, ale i czasami podłamujemy. Ja swój ostatni kryzys
postanowiłam przekuć w działanie i szukanie alternatyw, otwarcie
sobie nowych drzwi rozwoju i tak znalazłam się na studiach
podyplomowych „Kształcenie głosu i mowy” na warszawskim SWPS i
nowej ścieżce, czyli trenera głosu. A zatem ostatecznie było to
dla mnie, jak mówią Brytyjczycy, „blessing in disguise“. Świat
niezmiennie popycha nas do przodu, choć czasami trochę to boli
(śmiech).
Na
szczęście, nie ma takiej potrzeby. Realizuje się Pani w Teatrze,
ale także przed kamerą telewizyjną. Gdzie czuje się Pani
swobodniej?
Zdecydowanie
w teatrze! Teatr to był mój pierwszy aktorski dom i właśnie dla
teatru i z fascynacji teatrem podjęłam tę zawodową drogę. I mam
to szczęście, że przez te wszystkie lata regularnie stawałam na
deskach, będąc najpierw w zespole warszawskiego Teatru
Współczesnego pod dyrekcją Macieja Englerta, a teraz już od
niemal 8 lat w moim najprawdziwszym teatralnym domu, czyli w Teatrze
im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, w którym pierwszą ogromną
teatralną szansę dał mi ówczesny dyrektor Krzysztof Orzechowski,
a który to teatr obecnie odważnie i bardzo rozwojowo prowadzą
Krzysztof Głuchowski i Bartosz Szydłowski. Teatr zatem mam już
chyba wpisany w DNA (śmiech). Kamera to dla mnie wciąż znacznie
trudniejsze spotkanie, intymniejsze, subtelniejsze, mam wrażenie, że
wciąż się jej uczę, wciąż popełniam dużo więcej błędów.
To dwa zupełnie inne światy, inne środki wyrazu, inne możliwości,
zupełnie inny rodzaj spotkania, ale też i satysfakcji. Ja uwielbiam
żywy kontakt z widzem, a kiedy siadam przed telewizorem, żeby
obejrzeć najnowszy odcinek serialu z moim udziałem, to niestety
jego odbiór i reakcje mogę sobie tylko wyobrażać, ale już nie
poczuć. A mnie to żywe spotkanie akurat szalenie interesuje i
kręci! Ten magiczny dialog aktor-widownia.
fot. Wirginia Bryll
Na
co dzień występuje Pani w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Można
Panią oglądać m.in. w spektaklu "Rabacja". Co
opowiedziałaby Pani o swojej roli? Jakie emocje w "Rabacji"
są dla Pani najważniejsze w kreowaniu swojej postaci? Co przede
wszystkim chce Pani przekazać widzom?
Na
każdy ze spektakli, w których gram patrzę jako na całość,
przysłowiową zespołowa grę do jednej bramki, bez tego teatr dla
mnie nie ma sensu. Co chcemy przekazać widzom spektaklem „Rabacja“
to kwestia bardzo złożona, dla mnie osobiście pierwsza nasuwająca
się i niestety bardzo gorzka myśl, to ta, że mijają wieki, a my,
Polacy pomimo wielu błędów, tragedii i klęsk wewnętrznie
niewiele, jeżeli nie nic się nie zmieniamy. I to bardzo smutna
konkluzja. Jako Szlachcianka w „Rabacji” staję pomiędzy dwoma
światami, tym Panów i Chłopów, ale nie po to, żeby jeszcze
bardziej je podzielić, jak moi współtowarzysze, tylko spróbować
połączyć, otworzyć ich wyobraźnię na możliwość zniesienia
krzywdzących różnic, inne jutro, sprawiedliwsze i paradoksalnie
lepsze dla wszystkich. Szlachcianka przeczuwa wiszącą nad głowami
tego świata tragedię, lepiej wiąże fakty, myśli i czuje bardziej
otwarcie, przyszłościowo, niestety nie udaje jej się powstrzymać
tego, co już nieuniknione. Koło zamachowe ruszyło i sytuacja jest
już nie do powstrzymania pomimo rozpaczliwych wysiłków.
Zniszczenia w świadomości obu tych grup są zbyt rozległe, jest
zbyt mało czasu, aby chociaż spróbować nadać tu inny kierunek.
Cały spektakl odbywa się w przysłowiowe „za pięć dwunasta” i
jest niejako dopełniającą się czarną przepowiednią, którą
przynosi na swoich skrzydłach (dosłownie) Szlachcianka. Osobiście
uważam, że to bardzo ciekawe przedstawienie – i nie mówię tak o
wszystkich spektaklach, w których gram (śmiech). Dzieje się na
trzech poziomach budynku Sceny Miniatura naszego teatru. Widownia
przemieszcza się pomiędzy trzema światami, szlacheckim, chłopskim
i austriackim, za każdym razem mając szansę poczuć się częścią
jednego z nich i jego retoryki, poboksować się z tym, po której
stronie sam bym stanął w tej zagmatwanej sytuacji. Całość
wieńczy mocny finał. Serdecznie zapraszamy w nowym sezonie! Co
prawda Scena Miniatura, będzie w remoncie do końca 2019 roku, ale
„Rabacja” na pewno powróci na jej deski z nową energią.
Drugim
ważnym spektaklem, o którym warto wspomnieć jest "Smok".
Premiera odbyła się w czerwcu. Oczywiście w Krakowie. Proszę
opowiedzieć o kulisach powstawania tej sztuki.
„Smok!“
to wspaniałe spotkanie wybitnych twórców i aktorów w bardzo
wdzięcznym, ale i mądrym materiale. W pracy było bardzo zabawnie,
ale i naprawdę wyjątkowo, ponieważ dwa pierwsze pokazy odbyły się
nie gdzie indziej, jak na Wawelu. Spędziliśmy kilka niesamowitych
przedpremierowych nocy na dziedzińcu arkadowym i myślę, że dla
nas wszystkich będzie to absolutnie niezapomniana przygoda. Te mury
żyją, oddychają, mówią! Nawet gdy nie lata po niech nasz smok, a
może właśnie wtedy szczególnie?
W
jakich jeszcze spektaklach obecnie możemy Panią oglądać?
Zapraszam
zwłaszcza na ukochany przez mnie „Wyspiański. Koncert“ w
reżyserii Ewy Kaim, mam nadzieję, że powróci w nowym sezonie, bo
to prawdziwa perła wśród naszych repertuarowych spektakli. Wcielam
się tam w rolę Kasandry, która jest idealną syntezą czucia i
wrażliwości reżysera i aktora, w żadnej pracy wcześniej nie
zdarzyło mi się tak głęboko twórczo scalające spotkanie z
reżyserem, jestem za nie ogromnie wdzięczna. Poza tym jest jeszcze
„Wyzwolenie“ Stanisława Wyspiańskiego w reż. Radka Rychcika, w
którym wcielam się w postać Harfiarki, „Bajki robotów“ na
podstawie Stanisława Lema w reż. Agnieszki Olsten na scenie
Małopolskiego Ogrodu Sztuki przy Rajskiej, koncert „Miniatour.
Muzyczne biuro podróży“ pod dyrekcją Haliny Jarczyk na scenie
Miniatura i „Pinokio“ w reż. Jarosława Kiliana i z przepiękną
muzyką Grzegorza Turnaua, w którym gram, czy nawet bardziej śpiewam
Błękitną Wróżkę. Spektakle dla dzieci, zwłaszcza te muzyczne
to moja wielka teatralna miłość! I ogromnie cieszę się, że tyle
mam ich teraz w swoim repertuarze, bo ich eksploatacja przynosi mi
mnóstwo radości i przyjemności! Mają wszystko, co pomaga
rozjaśnić przestrzeń wokół, lekkość, komediowość,
błyskotliwość wyobraźni, widowiskowość, barwność na każdym
poziomie, po prostu kocham!
Przejdźmy
o krok dalej. Mam wrażenie, że rolą telewizyjną, z którą jest
Pani najczęściej kojarzona przez sympatyków, jest do tej pory
doktor Nina Rudnicka z Leśnej Góry. Czy się mylę? (Śmiech.)
Tak,
zdecydowanie. Trudno się zresztą dziwić, bo póki co to wciąż
rola z najdłuższym ekranowym życiem w mojej telewizyjnej karierze.
W „Na dobre“ grałam prawie 4 lata, a i jego oglądalność była
wtedy rekordowa.
Jej
imię nie padło tutaj bez powodu. Właśnie w emisji są pierwsze
odcinki "M jak miłość" z Pani udziałem. Pani bohaterka
to również Nina. Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci?
Nina
to była partnerka Leszka, którego gra Sławek Uniatowski. Pojawiła
się w serialu w okolicznościach, które mogły wskazywać na to, że
to typowa postać „która będzie mieszać”. I jak słusznie
zauważyli internauci, ostatnio na ekranie można mnie było zobaczyć
głównie w tego typu rolach (śmiech). Ale ta historia byłaby zbyt
sztampowa, gdyby chodziło tylko o to, żeby odzyskać swoją
utraconą miłość i pozbyć się niechcianej rywalki (w tej roli
Basia Kurdej - Szatan). Stawka tu jest dużo wyższa, a prawdziwe
pobudki Niny absolutnie nie są egoistyczne, czy burzycielskie. I tu
przyznaję, że bronię mojej postaci na każdym możliwym froncie,
bo uważam, że jej się to należy. Nina nie walczy tylko o siebie.
Jej zachowanie jest często podyktowane lękiem, poczuciem
zagubienia, czy przytłoczenia nietypową sytuacją, w jakiej się
znalazła. Zdarza jej się przekraczać pewne zdroworozsądkowe
granice, ale to zdecydowanie nie jest postać negatywna. Jestem w
ogóle przeciwna temu, żeby tak czarno-biało widzieć ludzi i w
każdej postaci, którą gram staram się odnaleźć ten punkt, w
którym jej człowieczeństwo jest najtkliwsze i go, na ile to
możliwe, pokazać. Myślę, że w tym przedziwnym trójkącie będzie
coraz trudniej opowiedzieć się po którejkolwiek ze stron, i o tym
mam nadzieję wkrótce przekonają się też widzowie. Więcej na
razie zdradzić nie mogę.
Jak
została Pani przyjęta na planie?
Wspaniale!
Bardzo życzliwie i z ogromnym zaufaniem i uznaniem dla mojej pracy.
Ale na planie „Emki” w ogóle panuje tak sympatyczna atmosfera, a
w powietrzu krąży tyle uśmiechu, że z prawdziwą przyjemnością
wychodzę z domu na każdy kolejny dzień zdjęciowy.
Serial
"M jak miłość" jest już pełnoletni. W czym w Pani
odczuciu tkwi jego fenomen?
Prawdopodobnie
w fakcie, że mówi o ludziach takich, jak my. O troskach i
radościach, jakie znamy, więc bardzo szerokiemu gronu widowni łatwo
się z tym światem zidentyfikować. Ten serial i jego bohaterowie
dorastali razem z nami, myślę że to bardzo silna więź. W wielu
polskich domach „Emka” jest już nawet nie gościem, ale częścią
rodziny i myślę, że producenci serialu doskonale zdają sobie
sprawę z tego, jak wielki to sukces i zasługa oraz jak niesamowitą
siłę oddziaływania ma ich „dziecko”. Cieszę się, że teraz i
ja mogę w tym uczestniczyć.
Proszę
opowiedzieć o swoich najbliższych zawodowych planach.
Dziś
mamy 17 lipca i właśnie zaczęłam 4-tygodniowe wakacje. Planuję
pełną regenerację ciała i umysłu, bo, co mnie ogromnie cieszy,
zapowiada się prawdziwie bogata zawodowo jesień. Już pod koniec
sierpnia wrócimy do pracy na planie „M jak miłość”, a od
września w moim teatrze ruszają próby do „Hamleta” wg „Studium
o Hamlecie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Bartosza
Szydłowskiego, do udziału w którym zostałam zaproszona, w jakiej
roli, to pozostaje jeszcze tajemnicą nawet dla mnie, premiera 8go
listopada. Nasz „Smok” w reż. Kuby Roszkowskiego już 4
października będzie miał swoją premierę w nowej odsłonie, w
gmachu teatru na Dużej Scenie, nie mogę się doczekać! Poza tym od
października wracam na drugi rok studiów na warszawskim SWPS, więc
polskie koleje na pewno będą miały stałego klienta również w
tym sezonie (śmiech). Trasę Warszawa- Kraków znam już niemal na
pamięć i zresztą bardzo lubię! Lubię być w ruchu, ruch to
życie. A i sam bezruch ma smak dopiero wtedy, kiedy się trochę
poruszamy (śmiech).
Jeszcze
kilka miesięcy temu na próżno było szukać Pani profilu na
Instagramie. Ktoś Panią namówił na ten krok? Przedtem nie
wierzyła Pani w siłę internetu?
Konto
na Instagramie założyłam, kiedy dowiedziałam się, ze dołączam
do obsady „M jak miłość”. Wcześniej przez kilka sezonów moje
życie zawodowe skupiało się głównie wokół teatru, a ja nigdy
nie zajmowałam się szczególnie autopromocją. Teraz są już inne
trendy,
inne
zapotrzebowanie, ale też zupełnie inne możliwości i chłonność
rynku pod tym względem. Chciałabym, żeby Ci, którzy są
zainteresowani moją szeroko pojętą zawodową działalnością
mieli miejsce, gdzie mogą na bieżąco sprawdzić, co u mnie słychać
pod tym względem, żeby mogli się ze mną skontaktować, jeśli
mają na to ochotę. A kiedyś, kiedy może mój profil nabierze
trochę mocy, bo to jeszcze wciąż osesek (śmiech), chciałabym też
pisać więcej o rzeczach dla mnie ważnych, nie tylko zawodowo, ale
i tak po prostu, po ludzku. Myślę, że wykorzystywanie swojej
popularności w ten sposób to bardzo piękna i cenna rzecz. Za to na
przykład ogromnie doceniam fakt, jak prowadzi swoje konto np. Maja
Ostaszewska, czy Orina Krajewska. Zajrzyjcie, bo warto.
Mam
wrażenie, że swój profil prowadzi Pani w stylu personal journal,
czyli osobistego dziennika, w którym zamieszcza Pani najciekawsze
informacje z zawodowej drogi. Czym najchętniej dzieli się Pani z
followersami?
fot. Wirginia Bryll
Telewizja
ma taką specyfikę, że do jej oglądania w zasadzie nie trzeba
ludzi zachęcać, jedynie przekazać co, gdzie się wydarzy.
Natomiast teatr to miejsce, które nieprzerwanie walczy o zauważenie
i frekwencję, nie jest produktem ani tak łatwo dostępnym ani tak
przystępnym, staram się więc jemu na moich profilach poświęcać
nieco więcej uwagi. Poza tym wciąż i niezmiennie, teatr to moje
macierzyste miejsce pracy. Moje ulubione posty to te zza kulis, z
offu, z garderoby, spoza kamery – pokazujące nasze życie i pracę
od przysłowiowej kuchni. Sama, będąc fanką różnych produkcji i
aktorów te część ich aktywności najchętniej śledzę.
Jakie
jest najczęstsze pytanie, które zadają Pani internauci?
Oczywiście,
kiedy będą mogli zobaczyć mnie znowu na ekranie (śmiech). Tej
jesieni powrócę dość intensywnie, bo aż w dwóch produkcjach, w
drugim sezonie TVN-owskiej „Pułapki” i w „M jak miłość”
na antenie TVP2, więc takich okazji na pewno nie zabraknie. Nasz
zawód lubi falować, ale ja mam obecnie głębokie wewnętrzne
poczucie, że właśnie chwytam kolejną dobrą falę.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz