Jacek Kałucki o książce „Sekrety zza kulis“ [WYWIAD]
fot. zdjęcie nadesłane
Z Panem
Jackiem spotkałam się podczas mojego pobytu w Warszawie. Rozmawialiśmy przede
wszystkim o książce „Sekrety zza kulis“, wydanej przez Wydawnictwo Moc Media.
Jacek Kałucki odniósł się do kilku zamieszczonych w książce anegdot, ale
opowiedział też te, związane z jego rolą w serialu „Barwy szczęścia“, w którym
od 2007 roku gra Krzysztofa Jaworskiego, który jak sam przyznaje, jest postacią
nieco kontrowersyjną.
Aktor teatralny, filmowy i dubbingowy, reżyser, felietonista,
kabareciarz oraz autor tekstów i sztuk teatralnych, ale w chwili obecnej,
przede wszystkim autor książki "Sekrety zza kulis" wydanej przez
Wydawnictwo Moc Media. Stwierdził Pan ostatnio, że na debiut nigdy nie jest za
późno.
Oczywiście,
że tak. Jak to powiedział Dan Brown w „Cyfrowej twierdzy“; „Wszystko jest
możliwe. Niemożliwe wymaga po prostu więcej czasu“ i to jest prawda. Wydaje mi
się, że bardzo wiele rzeczy dzieje się za sprawą przypadku. Ja wierzę w
przypadki.
Czy chce Pan zatem powiedzieć, że wydanie „Sekretów zza kulis“
jest formą pewnego rodzaju przypadku?
Poniekąd.
Nie było tak, że od dłuższego czasu ślęczałem pod lipą i marzyłem, by napisać
książkę. Wprawdzie coś mnie kusiło, coś mi się kołatało w głowie oraz wiele
osób mnie do tego namawiało…
Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że do napisania i wydania
"Sekretów zza kulis" przyczyniły się namowy koleżeństwa. Ale gdyby
miał Pan wskazać jedną osobę, która podczas całego procesu twórczego była dla
Pana największym wsparciem, to kogo mógłby Pan wskazać?
Macieja
Wojtyszkę, który jest dla mnie autorytetem. Jest doskonałym dramaturgiem,
reżyserem, a przede wszystkim wspaniałym człowiekiem. Miałem przyjemność zagrać
w dwóch serialach w jego reżyserii: “Pensjonat Pod Różą” i “Doręczyciel” oraz
filmie fabularnym „Ogród Luizy“, który jest nie tylko piękny, ale także i
mądry. Reżyserował także moją jednoaktówkę „Za lepsze czasy” w której grałem z
Markiem Siudymem.
Kiedy
książka była już gotowa, postawiłem jeden warunek. Mianowicie, aby przedmowę do
niej napisał właśnie Maciej. Nie chciałem, aby moje pisanie składało się z
różnych anegdot ułożonych „od sasa do lasa“, jakich już kilka wydano wcześniej.
Znalazłem pomysł, ale nikomu o nim nie mówiłem. Pomyślałem sobie, że kiedy
wyślę tekst Maćkowi, to on prawdopodobnie moją koncepcję zauważy. Pomysł co
prawda nie był odkrywczy, ale prosty i jak najczęściej bywa najlepszy. Po kilku
dniach przysłał mi przedmowę, notabene tą samą która obecnie znajduje się w
książce...
A gdyby Pana koncepcja nie została zauważona przez Macieja Wojtyszkę, książka mogłaby nie ujrzeć światła dziennego?
Być
może… ale na pewno nie w tej formie. Jest tam jedno zdanie, które ucieszyło
mnie najbardziej i było właśnie moim tajnym kluczem: “Jacek snuje wspomnienia,
które zamieniają się w anegdoty, i opowiada anegdoty, które są wspomnieniami”.
Pamiętam, że był to moment, w którym wiedziałem, że książkę oddam do druku,
gdyż mój zamysł był czytelny.
Nie
jest to biografia i nie jet to książka o mnie. Wprawdzie kilka zakulisowych
epizodów ze swojego życia przemyciłem, ale głównymi bohaterami są Wielcy naszej
kultury, których miałem zaszczyt poznać a z niektórymi nawet pracować.
Zachowałem w niej jedynie chronologię moich przygód i zdarzeń począwszy od lat
najmłodszych.
Gdyby nie pandemia, książka mogłaby nie powstać?
To
prawda. Ale zacznę od początku… Nie byłem fanem Facebooka. Jestem tak
skonstruowany, że szanuję swoją, ale też czyjąś prywatność. Nie należę do ludzi
wścibskich, ale zarazem jestem postrzegany (i słusznie) jako człek towarzyski.
I nagle wybuchła pandemia. Byliśmy odcięci od świata do tego stopnia, że nie
było można wejść nawet do lasu – o teatrach, kinach, pubach czy restauracjach
nie wspomnę. Było mi z tym źle, czułem się jakbym był zamknięty w klatce! Wtedy
moja córka przekonała mnie do założenia profilu na portalu społecznościowym,
aby w jakiś sposób być w stałym kontakcie z przyjaciółmi, znajomymi i mimo
wszystko uczestniczyć w różnych wydarzeniach. Na Facebooku pojawiały się
wspominki o ludziach, których znałem i bardzo ceniłem. Ukazywało się to przy
konkretnych okazjach, takich jak np. premiery, daty urodzin czy zgonów, różnych
rocznic… I tu stwierdziłem, że ja również mam takie wspomnienia. Chciałem je
ocalić od zapomnienia. By tak się stało, napisałem najpierw jedną opowiastkę i
drżącą ręką kliknąłem – Enter. Potem kolejną... i stała się rzecz dla mnie
zaskakująca! Miałem mnóstwo polubień, komentarzy, wiadomości i telefonów od
przyjaciół, którzy namawiali mnie, żebym pisał następne. Któregoś dnia
zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Adrianna Godlewska-Młynarska i
kategorycznie zakomunikowała, że muszę siąść na tyłku i to wszystko złożyć w
jakąś większą całość.
Wszystkie wydarzenia, anegdoty, a nawet dialogi, które znalazły
się w książce, spisane są z zegarmistrzowską wręcz precyzją. Skoro nie
prowadził Pan nigdy żadnego pamiętnika, ani nie przyczepiał nigdzie kolorowych
fiszek z hasłami, to jak Pan tego dokonał?
Wielu
ludzi mnie o to pyta. Kiedyś robiłem sobie podśmiechujki z mojego teścia.
Śmiałem się, że nie pamiętał, co jadł wczoraj na obiad, a pamiętał, co działo
się pięćdziesiąt lat temu – z detalami! Powiedział mi wtedy, że dożyję takiego
wieku, kiedy będę miał podobnie. Miał rację.
Oczywiście,
by być uczciwym, przy niektórych zdarzeniach musiałem podeprzeć się źródłami.
Tak było np. w przypadku obsady niektórych filmów, czy w kompletowaniu listy
wykonawców koncertu np. w Opolu.
Oczywistym
jest, że przedstawione w książce dialogi nie są 1:1. Ale puenta dialogu jest
taka, jaka była w oryginale. Zachowałem charakterystyczne zwroty jak np.
„rozumiesz mnie“ Zdzisława Maklakiewicza, czy pewne wulgaryzmy, które w ustach
Jana Himilsbacha musiały się pojawić. Pomijając Janka, poznałem jeszcze dwie
takie osoby – Kalinę Jędrusik i Witolda Grucę, którzy używali przekleństw nie
rażąc uszu słuchacza. Były one barwnym i adekwatnym dopełnieniem tego, co
opowiadali.
Kiedy Pan czytał anegdoty napisane przez innych, często
znajdował Pan w nich liczne przekłamania. Łatwo przekroczyć tę granicę, w
której opowiedziana anegdota przestaje nią być i zaczyna być konfabulacją?
Istotnie,
to mnie drażniło. Kiedyś usłyszałem anegdotę, najprawdopodobniej o sobie. Była
ona już tak zniekształcona i udziwniona, że nie mogłem tego słuchać. Wypaczała
sens oraz zupełnie w innym świetle pokazywała uczestników zdarzenia. Takie
sytuacje sprowokowały mnie do tego, by opowiedzieć tylko te historie, w których
sam uczestniczyłem lub słyszałem je od głównego bohatera.
Wśród wielu innych historii, przytoczył Pan anegdotę, która dotyczyła nieodżałowanej Ireny Kwiatkowskiej. Choć początki Państwa znajomości nie należały do łatwych, lody w pewnym momencie zostały przełamane. Proszę opowiedzieć coś więcej.
fot. okładka książki "Sekrety zza kulis"
Pani
Irenka, to była moja miłość. Pracowałem z nią w Teatrze Nowym i graliśmy razem
w kilku sztukach. Najbardziej jednak zżyliśmy się podczas realizacji komedii
„Ogłoszenie matrymonialne”. Sztuka grana była w teatrze a później jeździliśmy z
nią po całej Polsce. Kwiatkowska była cudowną kobietą i wielką artystką. W
ogóle książka miała mieć tytuł; „Zejdź mi z ócz!“, czyli tak, jak nazwany jest
jeden z rozdziałów, w którym opisuję pewną historię związaną z Panią Ireną
właśnie. W momencie, kiedy to zdarzenie miało miejsce (nie chcę go ujawniać, bo
opis jest w książce), modliłem się do Boga, by ziemia się rozstąpiła i bym się
pod nią zapadł, ale najczęściej w takich sytuacjach, ziemia nie chce się
rozstąpić – cholera!
Zdradźmy trochę więcej szczegółów odnośnie procesu wydania i
tytułu książki.
Dzięki
Facebookowi w czasie pandemii zawarłem znajomość z Sylwią Chrabałowską.
Przysłała mi zaproszenie do grona znajomych. Sprawdziłem jej profil i
doczytałem, że jest założycielką Wydawnictwa Moc Media. Napisałem do niej, że
być może będę miał pewną propozycję. Przyznałem, że napisałem książkę, którą
chcę wydać i wysłałem jej tekst. Po kilku dniach krótko mi odpowiedziała:
“Wchodzę w to!” Spotkaliśmy się na kawie, omówiliśmy szczegóły i tak właśnie
doszło do współpracy z Wydawnictwem Moc Media.
W
oryginale książka miała nosić tytuł „Najciekawsze są kulisy“. Felietony, które
pisałem do kwartalnika dla Sceny Polskiej w Holandii, tak właśnie się nazywały.
Kiedy
ukończyłem ją, odbyło się zebranie z udziałem grafików, na którym
debatowaliśmy, jak wyraz „najciekawsze“ umieścić na okładce. Nijak to słowo się
nie mieściło i burzyło konstrukcję projektu. Sylwia - szefowa wspomnianego
Wydawnictwa zaproponowała, by ten tytuł zmienić. Stwierdziłem, że jeśli
znajdzie synonim korespondujący z treścią książki, będę za. Rozpisaliśmy
konkurs. Każdy, włącznie ze mną, spisał swoje propozycje. Finalnie zostały trzy
tytuły, wśród nich „Sekrety zza kulis“. Było głosowanie, w którym ja się od
głosu wstrzymałem, ale głosami bodajże 4:1 wygrały właśnie „Sekrety…“.
Przygód, anegdot i opowieści było tyle, że nie sposób powiedzieć
coś o każdej, ale gdyby miał Pan wybrać swoją ulubioną historię ze wszystkich
opublikowanych, na którą mogłoby paść? Czy można tak to w ogóle rozgraniczyć?
Trudne
pytanie, bo to wszystko “moje dzieci”. Ale najbardziej chyba lubię anegdotę z
Panią Ireną Kwiatkowską w roli głównej i z tym jej charakterystycznym: „Zejdź
mi z ócz!“.
Od 2007 roku w serialu "Barwy szczęścia" wciela się
Pan w Krzysztofa Jaworskiego, który jest postacią dość kontrowersyjną.
„Krzysztof” również bywa często bohaterem wielu anegdot i zabawnych historii.
Czy ma Pan wśród nich swoją ulubioną? Czego dotyczy?
Nieprawdopodobne
jest to, jak ludzie utożsamiają postać graną przez aktora z jego życiem
prywatnym. Niestety są tacy, którzy odbierają mnie nie jako Jacka Kałuckiego,
ale Krzysztofa Jaworskiego. W prawdzie do tego jestem trochę przyzwyczajony,
gdyż wiele lat temu kreowałem w popularnym programie dla dzieci postać „Docenta
Doświadczalskiego”. Wtedy byłem rozpoznawalny – głównie przez dzieciarnie, jako
„docent”, „Doświadczalski” a czasem nawet... „Kulfon”!
Ale
wróćmy do „Barw...” Kiedyś na skwerze zobaczyłem wiekową panią, która szła na
spacer z pieskiem. Przechodziła koło mnie i…splunęła, dodatkowo pytając, czy mi
nie wstyd?! Przyszedłem do domu i opowiedziałem żonie o całej sytuacji.
Włączyłem telewizor, bo leciała akurat powtórka „Barw szczęścia“ i okazało się,
że we wczorajszej emisji był odcinek, w którym Dominika (w tej roli Karolina
Chapko, przyp. red.), grała rolę „ekskluzywnej panienki do towarzystwa”.
Chciała jak najszybciej uzbierać pieniądze na operację ojca. Jaworski odkrywszy
ów proceder, postanowił to wykorzystać.
No i
wszystko się wyjaśniło!
Grający przez wiele lat w "Na dobre i na złe" Artur
Żmijewski, był wielokrotnie pytany przez osoby spotkane w różnych sytuacjach o
to, dlaczego nie udziela pomocy ludziom poszkodowanym w wypadkach.
To
autentyk. Podobnie miała Małgosia Foremniak. Niesamowite jest to, że są ludzie,
którzy naprawdę wierzą, że np. Andrzej Grabowski mieszka we Wrocławiu na
Ćwiartki ¾ i pije na okrągło Mocnego Fulla niczym Ferdek Kiepski.
Uważam,
że jeśli ktoś nie rozróżnia rzeczywistości od fikcji, to jest to bardzo
niebezpieczna przypadłość, kwalifikująca się raczej do leczenia.
Tak więc już wiemy, że Panu też zdarzają się sytuacje, w których
mylony jest z graną przez siebie postacią.
Powiem
szczerze, że ostatnio często mi się to zdarza. Na szczęście Jaworski przechodzi
obecnie pozytywną metamorfozę. Ludzie przeważnie fajnie reagują.
Czy będzie druga część „Sekretów“?
Z tym
samym pytaniem zadzwonił do mnie Piotr Fronczewski i powiedziałem mu, że
„Sekrety 2“ będą, kiedy zostanie nakręcony „Rambo 62“. Ale mówiąc poważnie nie
będę się zarzekał. Kiedy napisałem pierwszą jednoaktówkę „Jakoś to będzie”,
myślałem że to była tylko jednorazowa, literacka przygoda. A później – głównie
za sprawą widzów, pojawiła się kontynuacja i powstały kolejne dramaty: „Będzie
tylko lepiej”, „Za lepsze czasy” i leżąca szufladzie... czwarta.
I tym pozytywnym akcentem zapraszając do lektury mojej książki „Sekrety za kulis”, zakończmy to miłe spotkanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz