sobota, 11 października 2025

Anna Mucha (nie) tylko o swojej potrzebie sprawczości [WYWIAD]

Anna Mucha (nie) tylko o swojej potrzebie sprawczości [WYWIAD]





 













fot. Adria Art

Anna Mucha przyjechała do Cieszyna, by zagrać dla tutejszej publiczności dwukrotnie w spektaklu „O mało co”. Porozmawialiśmy z nią nie tylko o podwójnej roli w tej i innych sztukach, ale także o przemianie, jaką przeszła na przestrzeni lat, wcielając się w rolę Magdy w serialu „M jak miłość”.

Na scenie Teatru im. Adama Mickiewicza w Cieszynie dwukrotnie można było zobaczyć spektakl „O mało co”. Jak Pani się podoba to miejsce?

To magiczny, przepiękny teatr. Słyszałam trochę o jego historii, więc upewniłam się, że dobre duchy nam sprzyjają.

Nie jest to Pani pierwsza wizyta ani w tutejszym teatrze, ani w pobliskich miejscowościach. Jak wraca się w te strony?

Tu zawsze jest bardzo miło. Przed każdym spektaklem zamawiamy lokalny catering, więc dowiedziałam się, że są tutaj aż cztery rodzaje rosołu – z kluskami wątrobianymi, ze zwykłym makaronem, rosół Franciszka Józefa z naleśnikami oraz z lanymi kluskami.

Jest Pani zarówno producentką omawianego spektaklu, jak i odtwórczynią głównej bohaterki. Jak odnajduje się Pani w tej podwójnej roli?

Bardzo dobrze. Sprawia mi to olbrzymią przyjemność. Cieszę się, że jestem w tej komfortowej sytuacji, że mogę pracować z ludźmi, od których ciągle się uczę, są dla mnie inspiracją. Nie mam tu na myśli jedynie spektaklu „O mało co”, ale też sztukę „Przygoda z ogrodnikiem”, „Nadzieja” i nasz najnowszy spektakl „Wacław rządzi”. A w październiku przedstawiliśmymy widzom kolejny tytuł „Selfie”. Cieszy mnie to, że mam szansę rozwijać się także w tym kierunku.

Dlaczego zajęła się Pani produkowaniem sztuk teatralnych? Do pewnego stopnia było to spowodowane poszukiwaniem nowych wyzwań?

Jesteś jedną z pierwszych osób, które o to pytają . Mam w sobie pewnego rodzaju potrzebę sprawczości. Tak długo byłam aktorką serialową, filmową i teatralną, że do pewnego stopnia zapomniałam, że mam tę umiejętność. Jako aktorce było mi dobrze do tego stopnia, że zapomniałam o tym, że bycie producentką było jednym z moich pomysłów na przyszłość. Chwilę później nadarzyła się taka okazja.

Na szczęście nie trzeba, ale gdyby pojawiła się taka konieczność, z czego przyszłoby Pani łatwiej zrezygnować – z bycia aktorką, czy producentką właśnie?

Dobre pytanie. Teraz musiałabym rzucić monetą (śmiech). Myślę, że przyjdzie taki moment, kiedy aktorstwo stanie się bardziej moim hobby, niż codziennym zarobkiem.

Na scenie w sztuce „O mało co” pokazane są poplątane losy Pani bohaterki, Hilary i jej męża Briana. Gdyby miała Pani wytyczyć swój ulubiony moment w tej sztuce, na jaki mogłoby paść?

Każdy moment, w którym publiczność się śmieje, kiedy się wzrusza albo ociera łzy ze śmiechu.

Zwróćmy uwagę, że ogromną rolę w tym spektaklu odgrywa… uprawianie joggingu co środę. Jaką aktywność fizyczną to Pani uprawia najczęściej?

Regularnie nie uprawiam żadnej aktywności fizycznej, poza jedzeniem i spaniem (śmiech).Uprawiam aktywność umysłową (Śmiech).

Gdyby miała Pani wskazać trzy powody, dla których warto zobaczyć ten spektakl, na co mogłoby paść?

To gwarancja dobrej zabawy przez ponad dwie godziny. Widzowie zapominają o tym wszystkim, co dzieje się dookoła. Każdy spektakl jest inny. Pół żartem, pół serio, my też się starzejemy, więc nie będziemy tego grać wiecznie. Teatry w tej chwili przeżywają renesans, dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy.

Nie sposób, choć krótko, nie porozmawiać o serialu „M jak Miłość”, do którego obsady dołączyła Pani w 176. odcinku, w 2003 roku. Jak w kilku słowach opisałaby Pani przemianę, jaką Pani bohaterka przeszła na przestrzeni lat?

Fajne jest to, że razem dojrzewamy. Cały czas mam tam co grać. Po wakacjach, w nowych odcinkach moją bohaterkę czekają kolejne niespodziewane przygody i zawirowania.

Jak Pani zmieniała się jako aktorka?

Tyłam i chudłam. Ale tak naprawdę ważne jest to, że na etapie każdej zmiany towarzyszą nam wierni widzowie. Wielokrotnie słyszę, że dorastali z nami. Oglądalność serialu przekłada się na pewnego rodzaju ciekawość i zaufanie, dzięki czemu ludzie przychodzą też do teatru, by nas zobaczyć.

Gdyby miała Pani wskazać scenę, której zagranie było dla Pani w tym serialu największym wyzwaniem, na jaką mogłoby paść?

Nie pamiętam najtrudniejszej sceny, ale pamiętam jedną taką, której tekst bardzo mnie zaskoczył. Dotyczyło to momentu, w którym Magda wyszła za Saszę (w tej roli Ivan Komarenko – przyp. red.), by mieć pieniądze na studia, dzięki czemu on uzyskał polskie obywatelstwo.

Przez te wszystkie lata w Pani serialowego ojca wcielał się nieodżałowany Emilian Kamiński. Jak wspomina Pani zmarłego w 2022 roku aktora?

Cudowny, charyzmatyczny człowiek. Mocno kibicował mnie i innym. Był duchowym światłem, wsparciem i przewodnikiem.

Kolejnym spektaklem Pani produkcji jest „Nadzieja”. Co opowie Pani o tej sztuce? Dlaczego warto ją zobaczyć?

Niebanalna, wyjątkowa. Inna od spektakli, które są już na rynku. To spektakl rodzinny, który można oglądać razem. Grają wspaniali aktorzy – Paulina Holtz, Paweł Deląg, Hanna Turnau, Emma Giegżno, Piotrek Janusz i Grzegorz Wons, który podbija serce każdego widza.

W spektaklu „Wacław rządzi” można zobaczyć m.in. Maurycego Popiela, z którym jakiś czas temu w „Emce” Pani losy regularnie się przecinały.

Z Maurycym graliśmy kiedyś małżeństwo w „M jak miłość”, a teraz gramy małżonków w „Pikantnych”. Z kolei „Wacław rządzi” to spektakl dla dorosłych. Ma niezwykły tekst, który mówi o najbliższej męskiej przyjaźni. Mężczyzna jest przerażony. Kiedy kobieta zaczyna rodzić, mdleje i przenosi się w abstrakcyjną relację ze swoim penisem. Wacław, jako jego przyjaciel, zaczyna mu doradzać, rządzić jego życiem.

Z Marietą Żukowską nie tylko o „Próbie łuku”. Wierzy, że nie damy się zaszczuć stereotypom filmowym [WYWIAD]

 Z Marietą Żukowską nie tylko o „Próbie łuku”. Wierzy, że nie damy się zaszczuć stereotypom filmowym [WYWIAD]


















































fot. Małgorzata Krawczyk

Aktorka Marieta Żukowska była jednym z gości tegorocznej, 27. już edycji Kina Granicy po obu stronach Olzy. Opowiedziała mi o filmie „Próba łuku”, ale też o ważności kontrowersji w kinie i tym, jak wielkie znaczenie dla aktora ma kostium.

Spotkałyśmy się na 27. Kinie na Granicy w Cieszynie. Jak zareagowała Pani na zaproszenie Łukasza Maciejewskiego?

Znamy się już wiele lat, dlatego bardzo się ucieszyłam. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w teatrze, współpracując z Mariuszem Grzegorzkiem, odkąd pamiętam Łukasz był dla mnie bardzo przychylny. Zawsze byłam przez niego mocno doceniana. „Kino na Granicy” było czwartym z kolei festiwalem, na którym pojawiłam się z „Próbą łuku”. Cieszy mnie każde spotkanie z publicznością i możliwość pokazania naszego filmu.

Festiwal łączy kino polskie, czeskie i słowackie. Z czym kojarzą się Pani Czechy? Zadając to pytanie gościom festiwalowym na przestrzeni lat, najczęstsze skojarzenia, jakie słyszę, to przeważnie smażony ser i piwo.

Z Czechami mam same bardzo pozytywne skojarzenia. Uważam, że czeskie kino jest w świetnej kondycji. Nie brakuje w nim poczucia humoru, lekkości w prowadzeniu bohaterów, prowadzeniu narracji. Czesi są niezwykle przyjaznymi osobami.

Pani ulubieni czescy przedstawiciele literatury i świata filmu to…

Musiałabym się dłużej zastanowić, ale na pewno są to Miloš Forman oraz Věra Chytilová.

Do Cieszyna przyjechała Pani z filmem „Próba łuku” w reżyserii Łukasza Barczyka. Czy podczas seansu dla widzów festiwalowych Pani również go obejrzała?

Wcześniej widziałam nasz film już wiele razy. „Próba łuku” do kin trafiła 6 czerwca.

Z jakimi emocjami ogląda się film, którego jest się częścią? Tego chyba nie można do niczego innego porównać, prawda?

Za każdym razem są to bardzo duże emocje. To bardzo twórczy, wspaniały zawód, ale też wymagający, wystawiający nas aktorów cały czas na ocenę ludzi i ich gustów.

Co spowodowało, że zdecydowała się Pani tę rolę przyjąć? Co było dla Pani największym wyzwaniem w tej roli?

Łukasz jest fantastycznym, wręcz niezwykłym reżyserem. Jego punkt widzenia jest bardzo ciekawy. Filmy Łukasza od lat wzbudzają skrajne emocje. Praca z tak wiernym sztuce twórcą jest niezwykła i fascynująca. Mam szczęście do takich ludzi. Pracowałam z wieloma reżyserami m.in. Wojtkiem Smarzowskim, Barbarą Sas, Mariuszem Grzegorzkiem, ale też Patrykiem Vegą, który wzbudza kontrowersje.

Kontrowersje są potrzebne i dobre dla kina?

Kino według mnie powinno być „gorące,” wzbudzać emocje.

Chciałaby Pani kontynuować współpracę z Łukaszem Barczykiem przy okazji innych projektów?

Oczywiście, zawsze.

Co ciekawe, w „Próbie łuku” nie tylko Pani zagrała, ale była też odpowiedzialna za kostiumy.

To był mały film, więc nie pracował przy nim wielki sztab ludzi. Dzięki temu mogłam zająć się aktorami i zrealizować jedno ze swoich marzeń. Uwielbiam tworzyć postać. To niesamowite. Często, małymi, podkorowymi rzeczami, poprzez kostium, przekazujemy widzom pewnego rodzaju komunikat.

Co się czuje, mając wpływ na kostiumy postaci?

Jestem aktorką, dlatego wiem, jak w tym zawodzie kostium jest ważny. Kostium to taka druga skóra, a dobry kostium to taki, który kryje powierzchowność, żeby pokazać wnętrze postaci.

Dla Pani też ważne jest to, co nosi?

Tak. To moja frajda. Tak się wydarzyło, że w filmie, powstałym z potrzeby serca, mogłam zrealizować to marzenie.