Joanna Brodzik (nie) tylko o debiucie literackim [WYWIAD]
fot. Wydawnictwo MAjUS
Joanna Brodzik opowiada o debiucie literackim "Kalejdoskopy", na który składać będą się cztery tomy. Premiera "Bólu", otwierającego tę serię odbyła się 15 maja. Nie jest również tajemnicą, że książka "Umami. Opowieści i przepisy" doczeka się kontynuacji.
Rozmawiamy też o baśniowych archeotypach, ukochanej książce z dzieciństwa i wielu innych rzeczach.
Optymistka, pasjonatka gotowania i dobrej kuchni, aktorka, autorka książki "Umami. Opowieści i przepisy" a także debiutu literackiego "Kalejdoskopy", na który składać będą się cztery tomy. Coś ominęłam, czy wszystko się zgadza? (Śmiech.)
Wszystko się zgadza. Brzmi to dosyć karkołomnie, niemniej, mam takie poczucie, że droga, którą idę jest moja.
Już to dziś raz powiedziałam, ale powtórzę się. Mogłabym konsumować owoce swojej pracy i jak to się mówi, odcinać kupony, ale wolę wybierać drogę, która jest trudniejsza. Taką, która pozwala mi rozwijać się w kierunkach, które są dla mnie interesujące.
Czy ta droga, daje Ci w takim razie, większą satysfakcję?
Tak. Cele, które przed sobą stawiam i marzenia, które realizuję, czyli serię "Kalejdoskopy", są chyba najlepszym dowodem. To osiem lat mojej pracy. Dla mnie jest to wyjątkowe zdarzenie na osi czasu.
Nie poddałam się, dałam radę, kiedy słyszałam, że to marzenie nie może być z jakiegoś powodu zrealizowane. Dziś jestem szczęśliwa, że wtedy się nie udawało. Tak musiało być, by miało to taki kształt, jak ma teraz.
„Ból”, otwierający serię „Kalejdoskopy”, to nie tylko Twój literacki debiut, ale przede wszystkim świeże spojrzenie na baśniowe archetypy, które przenoszone są do rzeczywistości współczesnej. Czy decyzja o osadzeniu akcji w baśniowym świecie, bierze się poniekąd z tęsknoty za dzieciństwem?
Wręcz przeciwnie. Ta decyzja bierze się z przekonania, które w pierwszej chwili, było dla mnie jako kobiety i człowieka dość bolesnym odkryciem. Potem, jako twórczyni, postanowiłam podzielić się tymi spostrzeżeniami z innymi.
Przechodząc przez trudny dla siebie moment, będąc mocno w emocji poczucia winy i wstydu, dostrzegłam, że funkcjonują we mnie skrypty, które podpowiadały mi, że jestem zła, brzydka, niewystarczająca. Spostrzegłam, że są one przez nas wszystkich zasysane razem z bajkami.
Królowa Śniegu jest tą, która więzi małego chłopca. Żyje w pałacu z lodu i jest osobą zamkniętą na innych. Czerwony Kapturek jest naiwną dziewczynką, dającą się sprowokować wilkowi.
Pomyślałam sobie, że te stereotypy, bardzo często, już w dorosłym życiu, stanowią dla nas nie tylko ogromne ograniczenie, ale rodzaj więzienia, w którym przebywamy, nie pozwalając sobie na konfrotację i sprawdzenie, czy chcemy lub nie, być z tej bajki. Chodzi o to, by obnażyć te stereotypy i dać światło na to, że to skrypty, z których możemy korzystać, ale możemy je też demontować, rozpoznawać w sobie i innych i nie pozwalać, by w ograniczający sposób zmuszały nas do bezrefleksyjnego realizowania jakichkolwiek scenariuszy.
Pierwszy tom zadebiutował na rynku wydawniczym 15 maja, od początku budzi zainteresowanie nie tylko fanów literatury, ale i kinematografii. W ramach promocji debiutu literackiego, pojawiłaś się na premierze "Śnieżki". Pamiętam, że przy tej okazji zwróciłaś uwagę na potrzebę adaptacji klasycznych historii do zmieniającej się rzeczywistości. Podaj proszę przykład zastosowania tegoż w swoim debiucie.
Z perspektywy twórczyni i matki dorastających synów, jest we mnie pewnego rodzaju niezgoda, a jednocześnie zrozumienie, dlaczego większość bohaterek, nawet u Disneya, to fighterki, osoby odgrywające główne role i mające tą sprawczość. Dzieje się tak dlatego, że patriarchat, mam nadzieję, odbywa właśnie swój łabędzi śpiew, ale to nie znaczy, że chłopaki mają przestać mieć prawo głosu i prawo do sprawczości.
Stąd, razem z Mariką Krajniewską, z którą tę powieść piszę postanowiłam, że pierwszy tom podarujemy męskim wstydom i męskim perspektywom. Pojawia się perspektywa młodego chłopaka, Bastiana, który choruje na łuszczycowe zapalenie skóry, będąc obłażącą ze skóry i obrzydliwą bestią, której wszyscy wstydzą się i boją. To odniesienie do "Pięknej i Bestii". Bastian przeżywa swoją pierwszą miłość i znajduje swoją Bellę w Idzie, dziewczynie ze spektrum autyzmu, która dzięki swojemu specjalnemu zespołowi cech i swojej wrażliwości, nie dostrzega jego brzydoty.
Druga, to perspektywa prawicowego kandydata na prezydenta, który ukrywa swoją tożsamość seksualną, będąc jednocześnie uzależnionym od doświadczania bólu.
Czy trudno jest osadzić znaną postać w dzisiejszych czasach?
Dla mnie to mega kręcące doświadczenie. Mam nadzieję, że równie interesujące będzie dla czytelników.
Jakie baśniowe archeotypy zdecydowałaś się wykorzystać w debiucie literackim?
W pierwszym tomie pojawiają się Bestia i Wilk.
W drugim tomie pojawi się odniesienie do Królowej Śniegu i wspominany temat uzależnienia.
W trzecim, który nosi tytuł "Żądze" pojawi się perspektywa dzieci, które mają w swoim doświadczeniu jakiś rodzaj więzienia, którego doświadczają od swojego opiekuna. To odniesienie do Śnieżki i Kaia.
Czwarty tom o tytule "Miłość" mam nadzieję, że da rozwiązanie dla całej tej zagadkowej kryminalnej i międzyludzkiej historii. To archeotyp króla i królowej oraz czarownicy i czarodzieja.
Z baśniowym światem oswajałaś się od najmłodszych lat?
Tak. Żyję z Braćmi Grimm, a szczególnie z trzytomowym wydaniem Andersena, które dostałam od mojego taty na szóste urodziny i które mam do dzisiaj. Te książki posłużyły mi też jako inspiracja.
Jaka była droga od pomysłu, do realizacji czterotomowej serii?
Osiem lat temu przechodziłam przez coś, co głupi ludzie nazywają kryzysem wieku średniego, a mądrzy nazywają to "momentem sprawdzam". Oczyszczając przestrzeń wokół siebie, dochodząc do różnych trudnych wniosków, wróciłam do lektury "Biegnącej z wilkami".
Jak do lektury wraca się po latach? Z innymi wnioskami, innymi emocjami?
Zdecydowanie.
Mogę porównać to tylko do tego, co zdarzyło się niedawno. Po latach, zupełnie przypadkiem, w hotelowym telewizorze, trafiłam na film "Dolce Vita" i pamiętam, że pierwszy raz, zachwycając się Fellinim, oglądałam go jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Dziś jest dla mnie o czymś zupełnie innym.
Perspektywa zmienia się z wiekiem?
Punkt widzenia zmienia się z punktem siedzenia.
Gdybyś miała zawrzeć ten proces w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?
Osiem lat szłam przez ciemny las. Spotykałam ludzi, którzy mówili "NIE". Nie rozumieli, co chcę przekazać. Mówili, że to bez sensu.
Po drodze spotkałam Marikę, która powiedziała, że rozumie. Szła ze mną przez te ciemności, w momencie, w którym inni ludzie kręcili głową.
Tylko Marika uwierzyła?
Tylko ona. Bez niej nie zrobiłabym tego, bo nie jest tylko autorką swoich bardzo inteligentnych i fajnych książek, jest też trenerką trenerką pisania i znakomitą towarzyszką procesu twórczego.
Jest też Twoją przyjaciółką. To pomaga w całym procesie?
Przyjaźnimy się twórczo. Nie opowiadamy sobie o kolorach paznokci. Nie plotkujemy. Szanujemy się. To jest piękne. Jestem szczęśliwa, że jest mi dane z nią pracować.
Który proces jest bardziej wymagający? Praca nad książką, czy rolą?
To dwa zupełnie inne rodzaje pracy. Pracując nad książką działam w duecie, więc nie jestem ze wszystkim sama. Musiałyśmy wspierać się pracować, opierając się i przyglądając sobie aż do momentu, kiedy pierwszy czytelnik dał nam feedback.
Praca nad rolą, to praca zbiorowa. Od razu przeglądam się tak naprawdę w oczach i wrażliwości moich kolegów.
Choć "Kalejdoskopy" są Twoim debiutem literackim, warto poświęcić też uwagę książce "Umami. Opowieści i przepisy". Czym jest dla Ciebie tytułowe "Umami"?
Smakiem jedzenie darowanego z uwagą i miłością. Po trzech latach spotkań z czytelnikami na spotkaniach autorskich i podczas prowadzenia kolacji degustacyjnych i warsztatów upewniłam się w tym, że to, czego szukają najwybitniejsi szefowie kuchni i najbardziej utytułowane restauracje, to po prostu smak, który dla każdego z nas, znaczy co innego. Kiedy postanowiłam, by tak brzmiał tytuł mojej gawędy kulinarnej, uświadomiłam sobie, że to smak jak u mamy. Za tym wszyscy gonimy. To smak, w pamięci emocjonalnej zapisany jako moment, kiedy ktoś stawiał przed nami tę pajdę chleba ze śmietaną i cukrem albo zalewajkę na mleku. To właśnie ten piąty smak. Związany jest z dzieciństwem, bliskością oraz prawdziwą, darowaną obecnością.
Co ciekawe, tę książkę napisałaś, kiedy świat się zatrzymał. Pomogła Ci?
Uratowała mi życie.
Co jest większym wyzwaniem, napisanie debiutu literackiego, czy książki, w której przepisy przeplatane są z opowieściami z życia?
"Umami" i praca nad drugą częścią, to ogromna frajda.
Chcę ją zatytułować "Umami do kwadratu. Przygody i przepisy". Chcę opisać te trzy lata przygody, która zdarzyła mi się od dnia premiery, razem z kolacjami degustacyjnymi, konkursami kulinarnymi oraz tym wspaniałym doświadczeniem, jakim jest możliwość zajrzenia do kuchni profesjonalnej.
"Umami" to zapis mojej pasji i frajda z tego, że mogę dzielić się nią z czytelnikami. Debiut literacki to zupełnie nowe portki. Jestem mega zestresowana tym, jak książka zostanie przyjęta. Mam już pierwsze recenzje i kolejnych, za każdym razem, boję się tak samo.
Mówisz, że to książka o skarbach miłości, którymi została obdarowana. Rozwińmy tę piękną myśl.
Pozornie jest o kulinariach oraz o tropieniu historii przypraw i potraw. Tak naprawdę, co podkreślają też czytelnicy będący po lekturze, jest o miłosci i szacunku do świata i do ludzi i o gotowości, którą staram się w sobie pielęgnować, by cieszyć się z tego, że nie wiem, co czeka mnie za rogiem, czego przykładem jest chociażby nasze spotkanie.
To babcia Jadzia pokazała Ci, ile radości może dać dzielenie się posiłkiem. Lubisz gotować dla rodziny, dla przyjaciół? Celebracja wspólnych posiłków, jak się domyślam, jest dla Ciebie ważna.
Najbardziej lubię ten moment wspólnego posiłku, czyli gromadzenia się wokół i wspólnego doświadczania. Fajne jest to, że mogę sobie porządzić. (Śmiech.)
Pokazała Ci, jaką frajdę można mieć z popełniania kulinarnych „wykroczeń”. Jakie kulinarne wykroczenia zdarza Ci się popełniać do dziś?
Niezależnie od zawodu, katastrofy są częścią drogi do sukcesu. Ja też je zaliczam. Jedna z najbardziej spektakularnych, zdarzyła mi się w w przededniu premiery "Umami". Byłam wtedy w dużej fascynacji kuchnią gruzińską. Usiłowałam odtworzyć przepis na ciasteczka Qada. To przepyszne kaukaskie słodkie coś, co składa się ze słonego kefirowego ciasta i nadzienia z cukru, orzechów włoskich i masła.
Poprosiłam wszystkich przyjaciół, którzy mieli pojawić się na premierze, by pomogli mi je zrobić, by starczyło dla wszystkich. Ja zrobiłam Qada z czterech porcji, ale... zapomniałam dodać cukru. Nadzienie składało się tylko z orzechów i masła. Po panice, co powinnam zrobić, jedne posmarowałam roztrzepanym jajkiem, inne posypałam chilli w płatkach, jeszcze inne czarnuszką, a ostatnie zrobiłam w wersji wytrawnej do wina.
Rozdział o pięknych katastrofach, zamierzam zamieścić w drugiej części książki. Przepis na wytrawne ciasteczka Qada też tam się znajdzie.
Czy serialami, z którymi najczęściej jesteś kojarzona są do tej pory "Kasia i Tomek" i "Magda M."?
Kiedy zaczynam spotkanie autorskie, proszę publiczność, by podnosili ręke Ci, którzy są z bandy Kasi i Tomka, a potem Ci, którzy są z obozu "Magdy M" i słonecznej strony ulicy, a kto jest fanem "Rozlewiska". (Śmiech.) Wtedy wiem, jak się rozkładają siły.
Modne są powroty seriali po latach. Gdyby pojawiła się taka możliwość, wróciłabyś na plan "Magdy M", "Kasi i Tomka" lub "Rozlewiska"?
Nie.
We wszystkich trzech przypadkach, zdarzyły się wyjątkowe połączenia okoliczności. Serial "Kasia i Tomek" pojawił się, kiedy wyjątkowi pasjonaci stawiali TVN, czyli tworzyli telewizję na amerykańskim poziomie. Był to moment, w których byliśmy zachłyśnięci możliwościami. Przygody tej pary i format, który otrzymaliśmy do zrealizowania, był wyjątkowy, bo wtedy nie było jeszcze takiej wielości fajnych projektów do konsumowania. Dzięki temu, mogliśmy wybić się jako pewien rodzaj fenomenu i nowości.
"Magda M." pojawiła się w momencie, kiedy całe moje pokolenie miało możliwość gonienia za marzeniami i realizowania się w dużych miastach, jak Magda. W związku z tym, znów miałam możliwość brać udział w projekcie, który był też jakimś zdarzeniem społecznym.
"Rozlewisko" sprawiło, że przez siedem lat z rzędu, pracowałam tylko trzy miesiące w roku. Przez resztę czasu miałam czas dla dzieciaków.
Każdy z tych projektów był dla mnie idealnym momentem, który się zdarzył.
Jak zapamiętałaś Małgosię Braunek?
Tak naprawdę, Małgosia była królową krasnoludków. Nikt tak cudownie nie potrafił się bawić, śmiać. Można było z Nią konie kraść.
Wywiad ukazał się w Law. Business. Quality. Półrocznik dostępny w Empikach Kliknij tutaj


 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz