piątek, 10 listopada 2017

Kuba Przebindowski: „Wypowiadane marzenia tracą moc i siłę“

Kuba Przebindowski: „Wypowiadane marzenia tracą moc i siłę“  


























Jakub Przebindowski. Aktor. Kompozytor. Reżyser. O sobie zawodowo w kontekście Teatru i Telewizji, ale także o tym, co sprawiło, że wszyscy w rodzinie Przebindowskich są uzdolnieni muzycznie.

Aktor? Kompozytor? Reżyser? Do którego z tych zawodów jest Panu najbliżej? 


Wszystkie wymienione zawody dotyczą Teatru, który jak wiadomo jest sumą różnych sztuk. Spełniam się w każdej z tych ról i to doświadczenie pomaga mi w pracy. Kiedy reżyseruję, nie odchodzę od aktorstwa, czy muzyki. Zresztą, we wszystkich tych zawodach sprawa rytmiki, poczucia formy jest niebywale istotna. Tak naprawdę to się gdzieś sprzęga ze sobą. 

Najważniejszym miejscem pracy dla Pana jest TEATR. Prawda? 

Absolutnie. To jest mój żywioł. Teatr jest miejscem twórczych poszukiwań, nowych wyzwań. Tam aktor uczy się tak naprawdę zawodu. Film, czy telewizja, rządzi się trochę innymi prawami. 

Co najbardziej podoba się Panu w Teatrze? 


Kiedy miałem dziesięć, może jedenaście lat, rodzice zabrali mnie w czasie ferii zimowych na przedstawienie. Wcześniej chodziłem do Teatru Lalkowego. Tu był Teatr dla dorosłych. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Czasami zdarza mi się, że oglądając jakiś spektakl odczuwam podobny stan. Rzadko, bo rzadko, ale coś takiego się zdarza. Może tego właśnie szukam w teatrze. Chwili zapamiętania, zachwytu. Wyrwania z kontekstu codzienności. Trudno to jednoznacznie wyrazić ale to prawdziwa i autentyczna emocja. 

Lubi Pan okazje do spotkań z publicznością? Rozmowy z widzami?


Teatru bez publiczności nie ma. Każdy spektakl to spotkanie z ludźmi. No bo z kim dzielilibyśmy ten niezwykły czas jakim jest przedstawienie teatralne? Brzmi to jak truizm, ale to prawda. Nie peszy mnie kontakt z widzami po spektklu. Chcociaż zdarzaja się komiczne sytuacje. W jednym z miast pewna pani wbiegła do garderoby zaraz po zakończeniu spektaklu, nie zwracając uwagi na protesty aktorów, którzy byli akurat w trakcie ściągania kostiumów. Powiedziała, że spieszy się na pociąg powrotny, musi mieć autografy i koniec. Nie zwracała na nic uwagi. A kiedy zorientowała się, że brakuje jej jeszcze jednego autografu, wychodząc powiedziała krótko: „Trudno, podpiszę się za niego sama - w pociągu. Cześć!“

Gra Pan w serialach, reżyseruje, pisze scenariusze, jak tak to pogodzić? Nie brakuje Panu czasu? Ma Pan też wykształcenie muzyczne…

Bywa, że pracuję bardzo intensywnie, ale potem przychodzą dni, kiedy można zwolnić. Wrócić do bardziej uporządkowanego rytmu. To dla mnie ważne. Życie w ciągłym chaosie i ogromnym tempie jest fascynujące, ale przychodzi moment, kiedy pauzuję. Równam sprawy. Przystopowuję na chwilę. Inaczej bym oszalał. 

Tak, jak wspomniałam już wcześniej, reżyseruje Pan sztuki… 
To tylko moje wrażenie, czy jest to profesja trudniejsza od samego zagrania, wykreowania postaci? 

Oczywiście, że reżyser zajmuje się wszystkim tym, czym aktor zajmować się nie musi. To mnie się pyta, czy ściana na scenie stoi pod właściwym kątem, dlaczego monolog bohaterki ma być powiedziany tak, a nie inaczej, jaka będzie muzyka, światło i co napisać na ulotce reklamującej spektakl. A przede wszystkim o czym jest przedstawienie i jakiego rodzaju będzie to wypowiedź. Trudność nie polega na samej profesji, ale na ilości zadań i umiejętności ogarnięcia całego zdarzenia. Utrzymania podobnej temperatury, czytelnej narracji, zaskakujących sytuacji, obrazów. Trzeba mieć w sobie chęć i potrzebę dążenia do celu, jakim jest kształt sceniczny dramatu.

Co najbardziej podoba się Panu w reżyserowaniu? 


Możliwość pełnej wypowiedzi. Reżyser bierze na siebie dpowiedzialność za cały spektakl. To duże wyzwanie i obciążenie, ale także szansa na większy głos w sprawie. Tworzenie świata. Trudne, ale bardzo zajmujące zajęcie. 

Czy obenie pracuje Pan nad scenariuszem kolejnej sztuki?

Tak. W zasadzie pracuję nad dwoma sztukami. Jedną wciąż poprawiam, a druga jest w trakcie pisania. Zupełnie inne historie. Chociaż obie dotyczą kobiet. Pierwsza sztuka rozgrywa sie w Polsce. Druga dotyczy już zupełnie innego świata. Nie chcę za wiele o nich opowiadać, bo w tych sprawach akurat jestem przesądny. Wolę mówić o sztukach, które już są grane. W tej chwili można oglądać dwie moje sztuki. W warszawskim Teatrze Capitol komedię „Lunch o północy“ z Piotrem Gąsowskim, Joanną Kurowską, Pawłem Królikowskim i Anią Oberc w rolach głównych oraz „Hiszpańską Muchę“, w której grają Ania Korcz, Piotr Szwedes, Martyna Kliszewska, Dorota Zięciowska i Sambor Czarnota. Zapraszam wszystkich na te spektakle do Teatrów! 

W jakich spektaklach będzie można zobaczyć Pana w nowym sezonie? 

Wciąż gram w spektaklu „Sceny dla dorosłych“ w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Capitol w Warszawie. W tearze Kamienica można obejrzeć przedstawienie „Zazdrość“ Ester Vilar w mojej reżyserii. Zapraszam także do teatru IMKA gdzie gram Fiora w „ Operetce“ Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, a także do Krakowa na spektakl „Na końcu tęczy“ granym w teatrze STU. 

Może opowie Pan coś o losach swojego bohatera w nowym sezonie „Blondynki“? 

Adam Stec niezmiennie angażuje się w sprawy związane z ekologią, historią regionu, agitując lokalną społeczność w słusznej jego zdniem sprawie właściwego zagospodarowania terenów chronionych. Nadal prowadzi gminny portal internetowy, próbuje odsłonić kulisy afer związanych z sensacyjnym zdarzeniami w Majakach. No i oczywiście filmuje. Bo mój bohater to zapalony filmowiec - amator. 

W czym tkwi fenomen tego serialu, że jest tak lubiany?

Myślę, że to, co wyróżnia ten serial to sposób narracji oraz sama fabuła. Postaci pojawiające się w „Blondynce“ są pełne śmieszności, wad, ale to przybliża widzom tych bohaterów. Piękne widoki, czasami wręcz romantyczne obrazy polskiej wsi, a do tego komediowa intryga. No i plejada wspaniałych aktorów! 

Co Panu osobiście podoba się najbardziej w tej produkcji? 

Jesteśmy prawie przed końcem czwartej transzy serialu. Przez kolejne lata pracowaliśmy w prawie niezmienionym składzie pod czujnym okiem reżysera Mirosława Gronowskiego, któremu udało się stworzyć zgraną ekipę. To jest duża frajda pracować z ludźmi, którzy się lubią, są profesjonali i tworzą na planie przyjazną atmosferę. To na pewno wpływa na jakość tej produkcji i przenosi się na ekran. 

Właśnie, kiedy w Pana życiu pojawiła się muzyka? Z tego, co wiem, prawie wszyscy członkowie Pana rodziny się nią trudnili… 

Opowiadam o tym dosyć często. Rzeczywiście mój tato jest z wykształcenia muzykiem. Całe zawodowe życie pracował jako kontrabasista w filharmonii. Obecnie jest już na emeryturze. Moja babka, a jego mama miała ambicje, aby jej dzieci grały na instrumentach. W rodzinie Przebindowskich od zawsze ktoś muzykował. Ci, którzy tego nie robili, albo się nie przyznawali, albo podejmowali próby nauki gry niezależnie od wieku. Jeden z moich stryjecznych wujów rozpoczął lekcje na fortepianie już dobrze po czterdziestce. Kiedy miałem cztery lata tato zapytał mnie, czy chciałbym grać na akordeonie. Nieopatrznie powiedziałem „tak“ i… tak zaczęła się moja przygoda z muzyką. Muzykiem jest mój brat Igor. Teraz do szkoły muzycznej chodzi moja córka. Jak wszyscy, to wszyscy!

Czy Panu czasem jeszcze zdarza się grać na jakimś instrumencie, albo śpiewać? 

Ukończyłem średnią szkołę muzyczną w klasie fletu poprzecznego i fortepianu. Na flecie grywam sporadycznie. Zazwyczaj są to śluby kolegów i znajomych. Chociaż niedawno nagrałem partie fletowe na płycie mojego brata. Pisząc muzykę gram na fortepianie i to on zajmuje mnie obecnie najwięcej. 

Jakie trzy marzenia mogłaby spełnić Panu Złota Rybka? 

Wiem doskonale. Ale zachowam je dla siebie. Mam wrażenie, że wypowiedziane straciłyby moc i siłę. 

Materiał archiwalny z dnia 28 września 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz