wtorek, 28 kwietnia 2020

Marcel Woźniak: "Najlepsze pomysły rodzą się pod zamkniętymi powiekami"

Marcel Woźniak: "Najlepsze pomysły rodzą się pod zamkniętymi powiekami"


















fot. zdjęcie nadesłane

Z autorem trylogii kryminalnej o detektywie Leonie Brodzkim i autorem biografii Leopolda Tyrmanda rozmawiam jego o książkach, tym, jaki wpływ na czytelnictwo w Polsce ma obecna sytuacja oraz o najbliższych planach.

Jakim byłeś dzieckiem? Jak wspominasz swoje dzieciństwo?

Byłem dzieckiem buszującym. Zrobiłem z szuflad drabinę do szafy ze słodyczami. Przestawiałem wskazówki na zegarze, sądząc, że w ten sposób tata wróci szybciej z delegacji. Ale przede wszystkim dużo czytałem.

Kim chciałeś zostać jako kilkuletni chłopiec? Opowiedz o tych najciekawszych pomysłach na siebie.

Znalazłem niedawno kartkę z Kalendarza Szalonego Małolata – było to w połowie lat 90. kultowe wydawnictwo. Zapisałem tam, że jako dorosły zostanę kierowcą rajdowym, cukiernikiem albo pisarzem. Cóż! (Śmiech.) Książki piszę z przerwą na oglądanie zmagań Kubicy. Uwielbiam pokonywać setki kilometrów w drodze na spotkania autorskie. A słodycze staram się ograniczać, w każdym razie już nie robię drabin z szuflad. (Śmiech.)

Już od najmłodszych lat ciągnęło Cię do czytania.  A jak było to w Twoim przypadku z tworzeniem własnych historii? (Śmiech.) Jaka jest pierwsza książka, którą pamiętasz z dzieciństwa?

W wieku 6 lat nie umiałem jeszcze pisać, ale znałem cyfry. Leżąc w szpitalu im. Matki Polki w Łodzi, stworzyłem coś na kształt komiksu, jedną ze stron była przepisana z drzwi toalety informacja, że „kabina jest nieczynna“. (Śmiech.) Potem była pierwsza napisana już z pomocą poznanego alfabetu bajka – O psie Aresie i kotu, co psu pomoc niesie. Z pierwszych książek zapamiętałem przede wszystkim baśnie i bajki – Pinokio, Piotruś Pan. Z bajek na adapterze – Trapcia czyli bajkę o żywym samochodzie.

Jesteś autorem  wciągających kryminałów, ale masz też na swoim koncie biografię Leopolda Tyrmanda, o którym będziemy jeszcze rozmawiać. Dlaczego akurat kryminały? Nigdy nie ciągnęło cię do innych gatunków?

Ciągnęło i ciągnie. Ale na coś się trzeba zdecydować, a to było wyzwanie. Dałem wydawcy kilka propozycji, bo chciałem zacząć pisać zawodowo. Powiedział: trylogia kryminalna. To napisałem.

Stworzyłeś trylogię o losach detektywa Leona Brodzkiego. Już w połowie pierwszej części chciało się sięgać po kolejną... (Śmiech.) Co jest największym wyzwaniem podczas pisania beletrystyki?

Na każdym etapie trudnością jest coś innego. Jeśli ktoś zaczyna pisanie, trudne jest wszystko. (Śmiech.) Powiedziałbym, że najtrudniejszy jest czas. Praca nad każdą książką jest żmudna, bo to setki stron, czasem pół miliona znaków albo więcej. A do tego to wszystko, co się po drodze zmieniło, skasowało lub porzuciło. Trzeba nie tylko okiełznać treść, ale i siebie. Nie tracić chęci, koncentracji i pomysłu z oczu. To z resztą tyczy wszystkiego, na co potrzeba czasu. Trzeba umieć wybierać sposób, a potem iść za nim w ogień. Razem z bohaterami.

Czy w tworzeniu trylogii o Brodzkim coś sprawiało Ci szczególną trudność?

Nie powiedziałbym, że coś było szczególnie trudne... Raczej wszystko było! (Śmiech.) I bohater i jego świat są nieco inne od znanych mi kryminałów. Przechodziło mi przez myśl, że może dać sobie spokój z pewnymi pomysłami. Na przykład z metafizyką świata. "W końcu to kryminał!"- mówili wszyscy. Ale poszedłem za głosem serca. Tak powstało coś na kształt krymirealizmu magicznego.

Kryminał idealny - co musi mieć w sobie, by wciągnąć czytelnika? To prawda, że pisarze tworzący kryminały oglądają dużo filmów, czy seriali reprezentujących ten gatunek? Jak jest w Twoim przypadku?

Musi mieć zagadkę, od której czytelnicy nie oderwą się aż do końca. A wchodząc w szczegóły, świat i bohaterowie muszą na nas emanować sobą, sprawiać, że chcemy z nimi w tym świecie przebywać. Nie zaszkodziłoby, gdyby wszystko było do tego warto opisane! (Śmiech.)  A mówiąc serio, chodzi o tajemnicę, której ulegniemy, damy się zaprosić do gry. Twórcy dokształcają się w swojej działce, czytają i oglądają, jednak najlepsze pomysły rodzą się pod zamkniętymi powiekami.

Czytając książki sięgasz najczęściej po kryminały, czy dajesz szansę też innym gatunkom?

Czytam wszystko. Omijam tylko telefoniczne – za dużo bohaterów! (Śmiech.)

Jakim jesteś czytelnikiem? Czego w książkach poszukujesz?

Nie chciałbym zabrzmieć patetycznie, ale prawdy. Tej dużej prawdy, o historii czy życiu, ale i tej małej, w życiowym detalu, obserwacji. Chodzi o ten moment, kiedy słowo, zdanie czy rozdział łykam, jak pistacjowego eklera. A'propos słodyczy...

Wróćmy do wspominanej już przeze mnie książki Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka jak moje życie. Jak sam przyznajesz, biografia Tyrmanda i jego historia była dla ciebie motorem napędowym do dalszej twórczości. Co najbardziej urzekło cię w drodze, którą przeszedł?

Upór. Oczywiście, także talent literacki i styl, ale Tyrmand to modelowy przykład do każdego kursu z selfmasteringu i do każdej książki o przeznaczeniu i woli życia. Wielu współczesnych mu ludzi nie rozumiało Tyrmanda, uważali go za mistyfikatora. Tymczasem on po prostu wykuwał swój los. Nie chodzi tylko o upór i spryt, ale o wiarę, która kryła się za nimi. Tyrmand wierzył, że piłka zawsze jest w grze. Był nieprawdopodobnym optymistą!

Czy kiedy pracowałeś nad jego biografią i odkrywałeś jego losy, dowiedziałeś się czegoś, co zaskoczyło Cię w szczególności?

Powiedziałbym, że jego życie, to historia na film, ale z drugiej strony przyznałbym wtedy, że filmy są w jakimś sensie wartościowsze. Jego życie było niesamowitą, prawdziwą opowieścią. Wszystkie punkty zwrotne i niesamowitości, o które pytasz, wynikały właśnie z tego, jaki był. Jedną z historii nie do uwierzenia jest ta, jak ocalał z transportu na Syberię, wyrobił sobie francuskie papiery na białoruskiej wsi, po czym wyjechał... do Niemiec. Mówimy o czasie wojny i Leopoldzie Tyrmandzie – Żydzie. We Frankfurcie nad Menem został francuskim kelnerem. Nie wiem, co jest bardziej nieprawdopodobne. To, że to zrobił czy to, że po latach udało się to odkryć. Bo ten jego lewy dowód osobisty znalazłem w... Kalifornii (Śmiech.)

Prawdą jest, że dla pisarza najważniejsza jest pierwsza wydana książka? Jak jest w twoim przypadku?

Prawda... się zmienia. Jak podczas podróży przez góry, patrzy się na najbliższą przeszkodę i najbliższy szczyt. Ale tak, ta pierwsza książka jest ważna, bo od niej się zaczyna. Aczkolwiek na niej też można skończyć i nie ma w tym nic złego.

Zastanawiam się, co jest trudniejsze, stworzenie biografii czy powieści kryminalnej? Można tak to w ogóle porównać?

Jakby tu odpowiedzieć... Nie można! (śmiech) Jasne, w kategorii sztuki obie są książkami, więc dla kogoś stojącego przed galerią sztuki jest ważne, że pójdzie do działu książek czy rzeźb. W kategorii narracji i treści gatunki między sobą jednak różnią się. Książka jest wytworem myśli, tak, jak... pistacjowy ekler i nadziewana kaczka są wytworem rąk kucharza (Śmiech). Pisarzy porównałbym do lekarzy. Mieli podobne podstawy z anatomii, ale dziedziny, którymi się zajmują, są odległe. Opierają się na podobnej metodologii, procedurze, ale to, czym się zajmują, różni się diametralnie. Wszystkie książki są jakąś opowieścią. Bywa, że podręcznik o negocjacjach okazuje się tak naprawdę świetną opowieścią o życiu! (Śmiech.) Sztuką jest po prostu ciekawie opowiadać. Podobnie z czytaniem – jedni czytają tylko westerny, inni tylko danego autora, a inni, po prostu szukają opowieści. I każdy ma rację! (Śmiech). 

Leopold Tyrmand był jedyną osobą, której chciałeś zostać biografem czy masz więcej takich nazwisk? Nie myślałeś o wydaniu kolejnej?

Lista jest długa. Wydawanie książek, to proces rynkowy. Jeśli udaje się pogodzić swoje marzenia z biznesem wydawniczym, wtedy jest najlepiej (śmiech). Jest kilka nazwisk, dwa z nich są na shortliście.

Teraz nad taką listą można myśleć cały czas. (śmiech) Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Jak radzisz sobie z wyzwaniem #zostańwdomu? Jakie są Twoje sposoby na spędzanie wolnego czasu?

Przeczytałem niedawno, że dla jednych pandemia oznacza tylko nudę, a dla innych może oznaczać głód. Dlatego po prostu cały czas pracuję, dostosowując się do możliwości. Wolnego czasu mam tyle, co wcześniej, a nawet chyba mniej (Śmiech). Przemeblowałem biurko, by pomieścić na nim drugi monitor i więcej książek, skoro nie mogę pracować w bibliotece. Z racji mniejszej aktywności fizycznej na zewnątrz – teraz się to zmieniło – zacząłem więcej ćwiczyć w domu. Najważniejsze, to mieć plan i nie tracić czasu na rzeczy, które do nikąd nie prowadzą. Rozumiem jednak, że mnóstwo osób znalazło się w sytuacji złej lub bardzo złej i ani moje, ani niczyje rady im nie pomogą. Mogę więc tylko trzymać kciuki i przesłać dużo dobrej energii.

Pewnie tak, jak wszyscy, przeczytałeś już wszystkie książki i obejrzałeś wszystkie filmy. (Śmiech.) Po jakie książki najchętniej sięgają czytelnicy w ostatnich tygodniach? Co wynika z twoich obserwacji?

Z pewnością króluje Netflix (Śmiech). Plusem w tej skrajnej sytuacji jest wzmożona aktywność wielu instytucji w internecie. Otwarto wiele cyfrowych zbiorów – wolnych lektur, sztuk teatralnych czy nagrań, choćby w Ninatece. Ilość premier książkowych spadła, więc jest czas nadrobić zaległości. Z pewnością niejedna osoba sięgnęła po coś z półki i "w końcu to przeczytała". Cieszę się z rosnącej popularności Tyrmanda – jest jego rok w Polsce. W marcu była rocznica śmierci, 16 maja będzie 100. rocznica urodzin. Ja najchętniej czytam biografie i kryminały. (Śmiech.) 

Uważasz, że zaistniała sytuacja ma wpływ na wzrost czytelnictwa wśród Polaków?

Wiem, że nastąpił nieznaczny wzrost w ubiegłym roku w stosunku do roku 2018. Więcej osób sięga po audiobooki i ebooki, niemal nikt nie korzysta z bibliotek, nie licząc dostępu online. Ogólna liczba czytelników z pewnością spadła, natomiast sądzę, że jednocześnie wzrosła liczba osób, które sięgają po książkę częściej, niż wcześniej. Nie wiem czy to, co mówię ma sens (Śmiech). Ta sytuacja zmusiła do kreatywności jednych, a innych rozleniwiła, to naturalne. Obracam się jednak w środowisku moli książkowych, więc mam wrażenie, że ludzie teraz czytają w kółko (Śmiech).

Powstała bardzo ciekawa inicjatywa #zostańwdomuczytajksiążki. Ile książek udało Ci się przeczytać w ostatnich tygodniach? 

Ostatnio sporo, od stycznia mogło to być około 10 książek w całości. Dobrze, że powstają nowe inicjatywy, sposoby na dostosowanie się do rzeczywistości. Chodzi o to, by jej nie zaklinać, tylko zaakceptować nowy kształt i zostać kimś w rodzaju wynalazcy. Jest potrzeba – należy jej sprostać. W Toruniu na przykład są mobilne księgarnie. "Hobbit" oraz "Kafka i Spółka" dowożą książki. Biblioteki, pisarze, instytucje – wszyscy robią bardzo wiele, by czytelnictwo propagować. Paradoksalnie więc jest szansa, że więcej osób to dostrzeże. W końcu nie muszą bowiem iść do biblioteki czy księgarni – wszystko się wyświetla w telefonie.

Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobisz, kiedy świat wróci na właściwe tory?

Odwiedzę archiwa i zbiory, które są mi potrzebne przy pisaniu książki! (Śmiech.) Przełożony urlop czeka w kolejce. A przede wszystkim przyjaciele i rodzina. Dawno ludzie nie tęsknili za sobą tak, jak ostatnio.

Opowiedz o najbliższych planach. Kiedy można spodziewać się Twojej nowej książki?

Jesienią wyjdzie reportaż poświęcony Tyrmandowi. W planach jest także krótkie opowiadanie wojenne w pewnej antologii. Ale, jak pisał Kipling, to zupełnie inna historia! (Śmiech.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz