fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"
Z aktorką Martą Ormaniec miałam przyjemność rozmawiać w Bielsku. Rozmawiamy o pracy na planie serialu "Catherine the Great", który realizowany był dla HBO, o strojach z epoki, o tym, co daje kostium aktorowi.
Poruszamy też temat izolacji związanej z pandemią koronawirusa. Zdradzamy, że Marta pojawi się w jednej z ról w serialu "Miasto długów", który już wkrótce zadebiutuje na antenie Super Polsatu.
Spotykamy się w klimatycznej knajpce w Bielsku, w dobie pandemii. Zacznijmy od...początku. Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo?
Trudne pytanie. Od dziecka recytowałam wiersze, choć nie uważam, że jest to dobry sposób przekazu, ponieważ recytacja jest sztucznym tworem. Wiersze powinno się mówić, a nie recytować.
Od zawsze ciągnęło mnie w stronę „wygłupów“, może też dlatego, że mam dwie młodsze siostry, z którymi zawsze się bawiłam, szalałam.
Na przykład chodziłyśmy razem na zakupy, a ja podchodziłam do manekinów, które były za witrynami i do nich gadałam. (Śmiech.) Siostry najpierw były sparaliżowane, dziwnie na mnie patrzyły, a potem jak załapały o co chodzi, śmiały się.
Nie lubię siedzieć, to dla mnie katorga. Gdyby ktoś posadził mnie za biurkiem, bardzo bym cierpiała i pewnie wytrzymałabym maksymalnie dwa dni w takiej pracy. Jestem bardzo ruchliwa, mam w sobie żyłkę sportowca. No i mój góralski charakter, bardzo się z nim identyfikuję. W tym zawodzie nie ma monotonii. Poznaję ludzi, mogę przyodziewać stroje z epoki. Lubię kiedy jest dynamicznie, kiedy się dzieje. A tak jest w aktorstwie.
Nie wyobrażasz więc sobie siebie w innym zawodzie?
Nie. Chyba, że mogłabym być sportowcem, ponieważ to też wymaga pewnego rodzaju dyscypliny. Sportowiec tak, jak aktor, musi być w ciągłej gotowości. Zawsze szłam w kierunku aktorstwa, ale były też osoby, które twierdziły, że będę siostrą zakonną. (Śmiech.)
(Śmiech.) Skąd to się wzięło?
Kiedyś jeden z księży w mojej parafii po prostu stwierdził, że będę zakonnicą. (Śmiech.) Nie wiedziałam, dlaczego.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, myślę, że mogłabym zagrać zakonnicę. Habit, podobnie tak jak kostium, nadaje charakteru postaci. Myślę, że sprawdziłabym się w tej roli.
fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"
Na swoim niedawno założonym fanpage na Facebooku przyznałaś, że najbardziej ze wszystkich wyzwań zawodowych lubisz role kostiumowe. Śmiałaś się, że powinnaś była się urodzić w innym wieku. (Śmiech.) Czy takie role są największym wyzwaniem zawodoym?
Fanpage założyłam po wielu próbach, sugerowało mi to wiele osób. Nie uważam, że prowadzę go jakoś wybitnie, ale próbuję coś tam zrobić, bo wiele ludzi pytało co u mnie słychać zawodowo, funpage ułatwia kontakt. Od czegoś trzeba zawsze zacząć.
Uwielbiam kostium. Dla mnie jest radością, kiedy jestem w kostiumie, w epoce. Trzeba dbać o pewne zachowania, chociażby o prawidłowy sposób siadania, ale trzeba również uważać na to, by pewnych rzeczy nie robić, bo po prostu nie wypada.
Kostiumy, buty, peruki to jest to, co uwielbiam. Śmieję się, że mogliby zamknąć mnie w gorset, a ja bym nie protestowała.
fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"
Nawiązując do filmów kostiumowych, warto tu wymienić "Catherine The Great" - serial dla HBO, w którym zagrałaś w 2019 roku. Opowiedz o pracy z reżyserem Philipem Martinem.
To bardzo skromny człowiek. Od wielkich reżyserów bije największa skromność. Rozmawiają, nie rzucają się, nie krzyczą. Są otwarci na wizję twojej postaci. Kiedy przyjeżdżam na plan, czuję, że ktoś o mnie dba.Z reżyserem spotkałam się na premierze. Rozmawialiśmy, podziękowaliśmy sobie wzajemnie, a z niego po raz kolejny biła niesamowita skromność. Ta cecha wyróżnia wielkich ludzi. Z takim zachowaniem nie zawsze się spotykam.
Na planie serialu spotkałaś się m.in z Paulem Kayem, znanym najbardziej z roli Thorosa z Myr z "Gry o tron". Jak wspomina Pani to spotkanie?
Śmieję się, że mam kolegę z "Gry o tron". (Śmiech.) Świetnie wspominam to spotkanie. Do odegrania mieliśmy scenę gwałtu, więc było to bardzo trudne, ale między ujęciami żartowaliśmy, rozmawialiśmy o życiu. Czułam totalne wsparcie z jego strony. Wspólnie szukaliśmy pomysłu na tę scenę, proponowaliśmy, a reżyser to akceptował i graliśmy.
fot. zdjęcie nadesłane
Co w tej roli okazało się dla Ciebie najtrudniejsze? Najwięcej frajdy sprawił Ci strój z epoki. (Śmiech.)
Była to bardzo emocjonalna i wymagająca scena. Na planie panowała pełna mobilizacja. Kiedy to, co mam do zagrania ułożę sobie w głowie, wtedy wiem, że dam radę. Dużą rolę odgrywa tu świadomość. Kiedy jestem zmobilizowana, wszystko idzie prościej. Warto wyłączyć stres.
Z perspektywy widza mam takie wrażenie, że postacie kostiumowe dzięki temu, jak charakterystycznie są zagrane, przyciągają jego uwagę Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
.
Tak, może tak być. Niektórzy aktorzy nie lubią takich ról, a ja je uwielbiam. Nieważne, że czasami potykam się o długą suknię. (Śmiech.) Podnoszę się i idę dalej.
Kontynuując temat filmów historycznych, warto wspomnieć także o "Who will write our history", gdzie wcieliłaś się w Lubę Lewin, żonę Abrahama. Opowiedz coś więcej o swojej postaci.
Przyjechałam na spotkanie z panią reżyser Robertą Grossman, która stwierdziła, że bardzo pasuję jej do tej postaci. Dużo rozmawiałyśmy. Przeżywałam bardzo to, co spotkało moją postać, bolało mnie to. Wszystko zbudowane jest tutaj na kanwie historii.
Miałam wtedy trochę ciemniejsze włosy, więc dużo osób mówiło mi, że powinnam grać Żydówki, bo ich kultura i historia bardzo do mnie pasują. To bardzo ciekawa i bogata historia, ale także trudna.
Kręciliśmy w Łodzi. Prace na planie bardzo miło wspominam. Bardzo cieszę się, że poznałam Nancy Spielberg, która była producentką tego filmu. Wspaniała osoba.
Julia Lewenfisz grała moją córkę, a ja żonę Wojciecha Zielińskiego . Byli ludzie z ekipy polskiej, ale także z ekipy amerykańskiej. Za kulisami rozmawialiśmy po angielsku.
fot. Halina Jasińska
Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko spowodowane było oczywiście wspominaną już na samym początku epidemią koronawirusa. Jak zniosłaś izolację?
Izolację przekułam na warsztaty. W marcu miałam brać udział w zajęciach z castingerami. Robię to po to, by się doszkalać, nie stać w miejscu. Rynek bardzo się zmienia. Najważniejsze w tym momencie jest naturalne, „dokumentalne granie“, które sprawdza się jak przed kamerą, tak i w teatrze.
W czasie pandemii brałam też udział w wielu warsztatach selftape. To pierwsze etapy castingów do filmów, seriali, czy reklam. Zamiast przychodzić i spotykać się, siadam w pokoju, najlepiej na tle białej ściany, nagrywam materiał i osoba, która odpowiedzialna jest za casting, przegląda go. Kiedy uznaje, że mogę coś ciekawego zaproponować dla danej postaci, przechodzę do drugiego etapu castingu. Przy selftape jest większa szansa na wychwycenie nowych twarzy. Moda na selftape przyszła oczywiście ze Stanów.
Brałam udział w warsztatach "Maratończyk". Było wiele grup z różnymi obsadowcami, swoich sił próbowała też m.in. Ania Krypczyk. To była dobra lekcja, nagle człowiek orientował się, co jest potrzebne, a co nie jest istotne. Wiedziałam, że dla mnie istotny jest kostium. Gwarantował, że fajnie się poczuję. Stąd wzięło się "Tysiąc twarzy Marty Ormaniec". Wpadłam na to, by robić sobie zdjęcia, na których będę pokazywać siebie z różnych stron. Mój kolega fotograf stwierdził, że to świetny pomysł. Nie każdy castinger umie wyobrazić sobie aktora w różnych wcieleniach, więc takie zdjęcia mogą mu to znacznie ułatwić.
Dla roli jestem skłonna do wielu poświęceń, mogę np. ściąć włosy, oddam je na perukę. Mogę też przefarbować włosy lub przytyć do roli. Nie widzę w tym najmniejszego problemu.
Czego nauczył Cię ten trudny czas?
Ten trudny czas nauczył mnie, że nic nie jest pewne. Jestem gotowa na to, co jest dzisiaj. Mam od września grać spektakle, ale sytuacja jest na tyle dynamiczna, że tak naprawdę nie wiem, czy jeszcze coś się nie zmieni. Pracuję na tyle, na ile pozwala mi obecna sytuacja.
Przyjechałam w rodzinne strony, by wyczyścić głowę, odpocząć od Warszawy. Pozwoliłam sobie na reset od zgiełku i problemów. Przez trzy miesiące byłam w zamknięciu. Kiedy wyjechałam z Warszawy i zobaczyłam innych ludzi, poczułam ogromną radość. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
fot. Halina Jasińska
Jesteś miłośniczką gór. Joanna Mądry podczas naszej rozmowy powiedziała, że nie docenia się gór, kiedy ma się je na co dzień. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Tak, to prawda. Odpoczywam w górach. Kiedy byłam młodsza, zdarzało mi się dość często jeździć nad Jezioro Żywieckie, by podziwiać zachód słońca. Czuję się związana z tym terenem. Pielęgnuję w sobie to, skąd jestem. Jestem góralką.
Wczoraj po raz kolejny zdobyłaś Babią Górę. Ukochany Beskid Żywiecki zawsze wygrywa - tak napisałaś na swoim profilu na Instagramie. O mediach społecznościowych będziemy jeszcze rozmawiać.
Ostatnio byłam w Górach Stołowych i w Górach Sowich. Fajnie, ale co Beskid Żywiecki, to Beskid Żywiecki. (Śmiech.) To właśnie w tych terenach najlepiej odpoczywam i nabieram dystansu. W górach jest wszystko, co kocham.
Czy w czasie pandemii zdarzało Ci się uciekać w góry?
Nie. Bałam się, bo mam bardzo chorą Babcię. Nie chciałam stwarzać zagrożenia. Nie jest tak, że regularnie jeżdżę w góry, ale zawsze mam tę możliwość. Nagle ją straciłam. Paraliżował mnie strach o najbliższych. Rzeczy wyczekane cieszą bardziej. Kiedy nareszcie mogłam pojechać, czułam się świetnie.
Czy góralski temperament pomaga Ci w zawodzie?
Bardzo, a czasami nawet za bardzo. (Śmiech.) Zdarzało się tak, że miałam dużo pracy, a nagle nie było jej prawie wcale. Taka sinusoida. Mogłam wtedy popaść w depresję, ale można tak powiedzieć, że ratował mnie mój góralski temperament, żeby walczyć o swoje, robić swoje. Przyjmuję te propozycje, które są w zgodzie ze mną.
Zdarza Ci się sięgać po literaturę wysokogórską, czy wybierasz inny gatunek?
Nie, nie sięgam po literaturę wysokogórską. Najczęściej czytam książki, w których bohaterowie również przyodziewają jakiś kostium.
Jaka książka zachwyciła Cię ostatnio?
Lubię książki Olgi Tokarczuk, często do nich wracam. Lubię "Króla" Szczepana Twardocha, czekam na serial. Często wracam też do książek, które opisują wydarzenia z wojny. Lubię to, a nawet przyciągam takie postaci do grania.
fot. Halina Jasińska
Po przerwie wróciłaś na plan. Co się zmieniło? Jak wygląda praca na planie przy panujących obostrzeniach?
Cieszę się, że wróciłam i że mam dużo pracy.
Pracuję obecnie na planie serialu "Miasto długów". To nowość, która już wkrótce pojawi się na antenie Super Polsatu. Wcielam się w rolę Ukrainki, mieszkającej w Polsce. Mogę wykorzystać moją znajomość języka rosyjskiego.
fot. zdjęcie nadesłane - na planie serialu "Miasto długów". Premiera na antenie Super Polsatu już wkrótce.
Miałam robiony test, jestem zdrowa. Regularnie mierzona jest temperatura.
Już wkrótce rozpoczynam prace nad nowym projektem. Nie jest to główna rola, ale jestem częścią tej produkcji. Bardzo mnie to cieszy.
Czasami postacie drugoplanowe bardziej przyciągają uwagę widza, niż główni bohaterowie.
Tak. Doskonałym tego przykładem jest Sebastian Stankiewicz. Jest świetny. Może grać epoizod, małe role, ale w każdym filmie zaznacza swoją obecność.
Bardzo cieszę się na tę pracę. Premiera filmu w przyszłym roku. Trudny film, na dzisiejsze czasy bardzo ważny.
fot. Marek Zimakiewicz
Wróćmy jeszcze do social mediów. Czym najchętniej się dzielisz, a czego poszukujesz w nich jako użytkownik?
Pokazuję w nich swoją prawdziwą twarz. Chronię swoją prywatność. Kocham góry, jestem zafascynowa sportem i pole dance. Pokazuję swoją sprawność i umiejętności. Udowadniam, że potrafię. W filmie mogłabym nawet zatańczyć na rurze, czy jeździć na rolkach. (Śmiech.)
Dzielę się kolorami. Kiedy jestem w górach, towarzyszy mi pełnia szczęścia. Nie twierdzę, że mam sielankowe życie, ale radość jest ważna. Życie nie jest tylko szare.
Każdy plan mnie cieszy, ale niektóre role nie pozwalają mi się uśmiechać. Tak było chociażby na planie omawianego przez nas serialu "Catherine the Great", który był realizowany dla HBO.
Do Wilna jechałam specjalnie po to, by przymierzyć kostium. Wszystkie wymiary były zrobione pode mnie. Dobrze dopasowany kostium jest kluczowy dla roli.
Jedną z ciemnych stron internetu jest hejt. Czy go doświadczasz?
Nie, na szczęście nie doświadczam hejtu, ale go nie znoszę.
Nie mam nic przeciw konstruktywnej krytyce, ale kiedy ktoś kogoś obraża, dyktuje, jak powinien żyć lub co powinien zrobić, nie pojmuję tego. Nie ma we mnie na to zgody. Nie wiem, dlaczego ludzie to robią. Podejrzewam, że mają nudne życie. Oczywiście, zazdrość jest powszechna, ale jej również nie rozumiem.
Opowiedz proszę na koniec o swoich najbliższych planach zawodowych.
Film w którym będę grała, jest zupełnie inny od wszystkich moich dotychczasowych ról. Reżyser, obsada wybitna. Kolejne ciekawe wyzwanie z nowymi ludźmi. Niestety nie mogę powiedzieć niczego więcej.
Jeżeli chodzi o moje najbliższe plany i projekty, mogę zdradzić, że jestem współautorką nowego serialu. Obecnie pracujemy nad scenariuszem, postaciami. Nie jest tak, że siedzę i czekam. Zdaję sobie sprawę, że sama muszę dużo działać i to właśnie staram się robić. Nagrywam selftape, biorę udział w warsztatach. Chcę się rozwijać. Robię wszystko, by nie stać w miejscu.
Moim marzeniem zawodowym jest zagranie na wschodzie. Chciałabym popracować z tamtejszymi reżyserami, z Ukrainy czy Rosji. Znam ten język i lubię mówić po rosyjsku. Bardzo cieszę się z każdej szansy. Im więcej dzieje się teraz, tym spokojniejsza będę na przyszłość. Sytuacja z wirusem jest dynamiczna, nie wiadmo tak naprawdę, co będzie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz