Kasia Kowalska: "Powrót nadziei, której tak brakowało muzykom"
fot. zdjęcie nadesłane
Kasia Kowalska na scenie muzycznej pojawia się od 27 lat. Już na początku swojej muzycznej drogi zaskarbiła sobie sympatię słuchaczy, a to dzięki takim piosenkom jak "Antidotum", "Co może przynieść nowy dzień", czy "A to co mam". Grono jej fanów cały czas się powiększa.
Po koncercie, który odbył się w Cieszynie 14 lutego, miałam przyjemność rozmawiać z Artystką.
Pojawił się temat samego koncertu, ale również piosenek o miłości, miłości do samego siebie. Wokalistka zdradziła, jaką przemianę jej twórczość przeszła na przestrzeni 27 lat, które spędzza na scenie. Podzieliła się też emocjami, które dostarcza jej windsurfing.
Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Nie jest to Pani pierwsza wizyta w tym mieście.
W Teatrze im. Adama Mickiewicza wystąpiłam dziś po raz pierwszy. To wspaniałe miejsce. Przepiękna akustyka, jeszcze wspanialsza publiczność. Kilka lat temu wystąpiłam na cieszyńskim rynku podczas tutejszych dni miasta, czyli Święta Trzech Braci.
Z czym kojarzy się Pani to miasto?
Cieszyn kojarzy mi się z górami, ponieważ kiedy wracam z nart, zawsze tędy przejeżdżam. Ostatnio mijałam wasze miasto w drodze do Szczyrku.
W Teatrze im. Adama Mickiewicza właśnie zakończył się pani koncert z okazji walentynek. Jakie towarzyszą Pani emocje tuż po zejściu ze sceny?
Szczęście, że mam to już za sobą (śmiech), bo jednak każdy występ jest wyzwaniem, chociażby ze względu na to, że przy jednym koncercie pracuje dwanaście osób. Jak to w życiu bywa, zawsze może pójść coś nie tak. Dzisiaj zadebiutował nasz perkusista, więc wszyscy byliśmy podwójnie spięci, ale wszystko się udało. Kiedy schodzę ze sceny, to w pierwszym momencie zawsze oddycham z ulgą.
Zapowiadając koncert w Cieszynie, powiedziała Pani, że chciałaby, aby każdy o walentynkach nie myślał wyłącznie w kontekście miłości do innej osoby, ale też do samego siebie. Jak Pani pielęgnuje to uczucie?
Wiele lat próbowałam zaakceptować siebie i myślę, że nadal jest to bardzo wyboista droga.
Pielęgnowanie miłości do samego siebie jest problemem dla wielu osób, które nie wyniosły pewności siebie z dzieciństwa, z domu, i dla tych, którzy mimo odnoszonych sukcesów, całe życie borykają się z byciem nieszczęśliwymi. W tym gronie jest też wielu artystów. Ludzie cały czas widzą w sobie jakieś niedoskonałości, zamiast skupiać się na rzeczach pozytywnych, cały czas szukają negatywów. Jeżeli ktoś ma ten gen głęboko w sobie zakorzeniony, bardzo trudno go zwalczyć. Bardzo ważne jest, by mówić o tym głośno. Tak samo istotne jest to, by ludzie mieli świadomość, że nie zbudują nic wartościowego w momencie, kiedy sami do siebie nie mają szacunku i takiej zdrowej miłości.
Jakie są Pani ulubione piosenki o miłości?
Wychowałam się na Beatlesach, a prawie każda ich piosenka jest o miłości, więc zawsze chętnie słucham m.in. utworu "Something". To jedna z najpiękniejszych piosenek o miłości George'a Harrisona.
Na drodze muzycznej realizuje się Pani już od 27 lat. Co powiedziałaby Pani, gdyby miała podsumować ten czas w jednym słowie?
Nie da się tego podsumować jednym słowem. Czas jest tak ulotny, że nie wiem, kiedy to zleciało, jak w mgnieniu oka.
Wszystko na przestrzeni lat przechodzi swego rodzaju metamorfozę. Pani twórczość również. Jakie wydarzenia miały wpływ na Pani muzyczną przemianę?
Na moją muzyczną przemianę wpływ mieli na pewno ludzie, z którymi współpracowałam. Nie pracuję z tym samym zespołem od samego początku, to byłoby bardzo trudne. Przez mój zespół przewinęło się wielu doskonałych muzyków, producentów, to oni przynosili czasem piosenki, które nadawały sznyt i charakter danym albumom. To utwory takie jak "Antidotum lub "Pieprz i sól", które stały się moimi evergreenami, a które były kamieniem milowym w mojej karierze.
Podczas dzisiejszego koncertu nie zabrakło takich piosenek jak „A to co mam", czy "Co może przynieść nowy dzień". Gdyby miała Pani wskazać, który z utworów jest najbardziej wyczekiwany przez fanów na koncertach, na który mogłoby paść?
Na pewno jest to utwór "A to co mam" (Śmiech).
Który utwór ze swojego repertuaru to Pani najbardziej lubi?
Zdecydowanie jest to utwór "Co może przynieść nowy dzień".
Czego z perspektywy muzyka brakowało pani najbardziej w tych trudnych miesiącach?
Nadziei. Momentami nam się wydawało, że to już koniec.
Czemu poświęcała Pani czas, kiedy granie koncertów nie było możliwe?
2,5 roku uczę się gry na pianinie i gitarze klasycznej. Mój tata zawsze powtarzał mi, żebym nauczyła się czytać nuty, więc po jego śmierci stwierdziłam, że muszę to zrobić. Uczę się tego, bo uważam, że każdy wiek jest dobry na rozwój.
Odkryła Pani w sobie jakieś nowe pasje?
Tak, pasję do windsurfingu. W tym sporcie jest kontakt z wiatrem, wodą, ze słońcem i z samym sobą.
Tak naprawdę w tym momencie jesteś tylko ty i deska. Tam nie ma podpowiedzi, trzeba samemu odpowiednio się wygiąć, dostosować się do wiatru i uszanować jego potęgę. Jeden kiepski ruch i… wylatujesz jak z katapulty (Śmiech).
Plany koncertowe powoli się klarują, wracają koncerty, które były wielokrotnie odkładane. Czy teraz ta energia ze strony słuchaczy jest bardziej odczuwalna, niż przed pandemią?
Przede wszystkim, nasza energia jest większa. Jesteśmy wygłodniali i to jest niesamowite, z jaką atencją przychodzi nam grać i stać na scenie. To bardzo przyjemne. Oczywiście to nie tak, że tej atencji nigdy wcześniej nie było, ale teraz jest na pewno mocniejsza.
Wszystkim muzykom i zespołom życzę, by wszystko wracało do normalności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz