Sławomira Łozińska: "Nie jestem specjalnie cierpliwym widzem"
fot. zdjęcie nadesłane
Sławomira Łozińska, bo o niej mowa, na KNG gościła po raz drugi. Tym razem przyjechała z filmem "Lokatorka", którym po siedmiu latach przerwy wróciła na ekrany kin. Rozmawiałyśmy nie tylko o samym filmie, ale też o metamorfozie, którą przeszła do tej roli. Wspominała też seriale "Daleko od szosy" i "W labiryncie", z którymi to najczęściej jest kojarzona.
Teraz miłośnicy seriali mogą Łozińską oglądać w "Barwach szczęścia", gdzie od lat wciela się w rolę Basi Grzelak.
"Lokatorka" miała swoją premierę 3 grudnia 2021 roku. To film, w którym wciela się Pani w rolę głównej bohaterki Janiny Markowskiej, w ten sposób wracając po siedmiu latach przerwy na ekrany kin. Dlaczego tak długo trzeba było czekać na Pani powrót na szklany ekran?
fot. Małgorzata Krawczyk
Można tak powiedzieć. Nie wiem, jak liczyć te moje siedem lat nieobecności na ekranie kinowym. To nie dlatego, że tak to sobie wymyśliłam, ale w ten sposób ułożyły się moje plany zawodowe. Wtedy pracowałam więcej w Teatrze i Teatrze Telewizji. Nie było specjalnej taktyki.
Nie brakowało Pani magii kina, w której mogła brać czynny udział? A może z biegiem czasu dochodzi Pani do wniosku, że potrzebowała tej przerwy?
Nie. Miałam inne projekty, więc nie mogłam zajmować się czymś innym. Myślę, że gdyby wtedy pojawiło się jakieś fajne zaproszenie, przyjęłabym go na pewno i chętnie zagrała w jakimś filmie kinowym. Tak się po prostu złożyło. Taki zawód.
fot. Małgorzata Krawczyk
Przed kamerą znów stanęła Pani z Krzysztofem Stroińskim u boku. Wielu fanom zakęciła się łza w oku, ponieważ powróciły wspomnienia związane z serialem "Daleko od Szosy". Jakie to uczucie znów zagrać razem?
Spotykamy się w pracy. Graliśmy bardzo ważne przedstawienie Mariusza Bielińskiego. Spektakl nazywa się "Nad" i był realizowany w ramach cyklu Teatroteka. Było to stosunkowo niedawno, bo jakieś siedem lat temu.
Na początku lat 90-tych graliśmy razem w spektaklu Teatru Telewizji - "Prometeusz z Kowany". To duński dramat, w reżyserii Pawła Karpińskiego. To bardzo wzruszające, bo praca z Krzysztofem jest niezwykła. To nie tak, że nic nie działo się przez te czterdzieści lat.
fot. Małgorzata Krawczyk
Jak wiele osób kojarzy Panią z tego serialu oraz z serialu "W labiryncie"?
Tak, to prawda, cały czas jestem kojarzona z obiema tymi serialami. To tylko i wyłącznie dlatego, że po prostu przez cały czas są powtarzane.
Postać Janiny Markowskiej w "Lokatorce" inspirowana jest Jolantą Brzeską, ikoną walki o prawa lokatorskie i działaczki, która nie bała się mafii reprywatyzacyjnej. Za to ją zamordowano. Zanim zaproponowano Pani główną rolę w "Lokatorce", z tego, co wiem, znała Pani kulisy omawianej afery reprywatyzacyjnej. Czy to miało wpływ na Pani decyzję o tym, że przyjęła Pani tę rolę?
Zebrało się na to wiele czynników. Jak wszyscy, byłam bardzo wstrząśnięta tym mordertswem oraz historią aktywistów tego ruchu lokatorskiego. Ogromną rolę odgrywał też scenariusz, który był napisany z punktu widzenia prowadzenia śledztwa, więc to też jakby porządkowało całą historię.
Kiedy kilka lat temu dowiedziała się Pani o tym, że powstanie film o Jolancie Brzeskiej, czy był taki moment, w którym pomyślała, że to właśnie Pani mogłaby zagrać główną rolę w tej historii?
Nie, ponieważ dowiedziałam się o tym z ok. trzy lata wcześniej, ponieważ prace przygotowawcze trochę trwały, w związku z czym nie wiedziałam, że taki film powstaje.
Jak sama Pani mówi, jest z pokolenia, które sprawy obywatelskie ma na względzie. W ramach pracy nad rolą zgłębiała Pani również kulisy podobnych afer jak ta, która pokazana jest filmie? Co najbardziej poruszyło Panią w tym temacie?
Do tej pory najbardziej porusza mnie bezsilność i bezskuteczność wymiaru sprawiedliwości oraz to, że w zasadzie nic się nie zmieniło. Kolejne śledztwo zostało umorzone i o ile wiem, to właśnie takie praktyki, odbywają się w dalszym ciągu w sprawie różnych tzw. dzikich prywatyzacjach.
Warto porozmawiać też o Pani metamorfozie, którą przeszła, by wcielić się w rolę Markowskiej. Skąd pomysł na fryzurę? Trzeba przyznać, że jest bardzo charakterystyczna i odróżnia Panią od ról, które grała Pani dotychczas.
To wymyślił Waldemar Pokromski, który był odpowiedzialny za charakteryzację i nie ukrywam, że świadomość, że będę pracować właśnie z Waldkiem, była jednym z takich mocnych argumentów za tym, by pracować przy tym filmie. Uważam, że jest on fantastycznym mistrzem.
Jak udało mi się dowiedzieć, okulary, w których wystąpiła Pani w filmie, to ten sam rodzaj, które niegdyś nosiła Jolanta Brzeska. Jaka jest historia wykorzystania tych okularów na ekranie? Doszło do tego bardziej z przypadku, czy było to działaniem zamierzonym?
Tak, to prawda.
Było to działaniem zamierzonym. Bardzo długo szukaliśmy takich okularów.
Uważa Pani, że "Lokatorka" może rzucić nowe światło na sprawę Jolanty Brzeskiej?
Na początku myśleliśmy, że tak, ale teraz nam się wydaje, że nie.
Skąd takie wnioski?
Takie wnioski biorą się z tego, że nic nie zmienia się w tej sprawie.
Powiedziała Pani, że najtrudniejsza w tej roli była dla Pani walka z pandemią. Czy ma Pani na myśli zachowanie standardów, które narzucały na nas obowiązujące w danej chwili restrykcje?
Tak, ponieważ zorganizowanie tej pracy w trakcie było dla mnie jakimś nieprawdopodobynym osiągnięciem i trudem, bo mieliśmy tam kilka przerw, kiedy baliśmy się, że w ogóle nie dojedziemy do końca zdjęć. Nie chodziło tylko o to, że ekipa nie mogła przekraczać czasu, ale również o fakt, że aktorzy mieli swoje inne zobowiązania. Odizolowanie nas od reszty świata i to, że wszystko odbywało się w pokojach hotelowych, z nikim się nie spotykaliśmy. Kiedy kończyliśmy pracę, mogliśmy znaleźć się jedynie w swoich pokojach, gdzie kompletnie byliśmy odcięci od świata.
Czy tak, jak większość aktorów robi to podczas kręcenia filmów, Pani również na czas zdjęć ograniczyła swoją aktywność w innych projektach? Z tego, co wiem, delikatne wyciszenie Pani wątku w tym czasie nastąpiło w "Barwach...". A jak było z Teatrem?
Nie grałam wtedy nowych spektakli, ale grałam w dwóch lub trzech tytułach, które mam w repertuarze od dawna. Wszystko było tak uzgodnione, że mogłam dać radę. Rzeczwiście, nie brałam w tym czasie udziału w żadnych nowych projektach.
Nawiązując do "Barw", nie jest to łatwy czas dla Pani bohaterki Basi Grzelak, albowiem nie tak dawno pochowała swojego ukochanego męża Zenka, co spowodowane było śmiercią Jana Pęczka. Jak wspomina Pani pracę z aktorem? Jakim był człowiekiem?
Ogromna szkoda. Janek był znakomitym człowiekiem, wspaniałym aktorem. Był aktorem bardziej teatralnym, niż filmowym. Jego doświadczenie teatralne było absolutnie fenomenalne. Był aktorem niesłychanie szlachetnym. Pracę w serialu traktował bardzo poważnie.
"Barwy szczęścia" są najpopularniejszym serialem codziennym w Polsce. Swoją pozycję utrzymują od lat. W czym upatruje Pani największy sukces tego serialu?
Serial, który tyle przetrwał, interesuje ludzi, którzy są przyzwyczajeni do tego typu narracji. Nieskromnie powiem, że swoją popularność zawdzięcza także aktorom.
fot. Małgorzata Krawczyk
Na plan po przerwie wrócił Bartosz Porczyk, pojawiła się też Lidia Sadowa. Jaki wpływ będą miały te postaci na najbliższe losy Pani bohaterki?
Nasz serial kręcony jest z półrocznym wyprzedzeniem. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy po wakacjach.
Czy zdarza się Pani oglądać serial? Należy Pani do tych aktorów, którzy lubią oglądać siebie na ekranie, czy wręcz przeciwnie?
Najtrudniejsze pytanie na koniec. (Śmiech.) Dla świętego spokoju powiem, że oglądam serial. (Śmiech.)
To Pani druga wizyta na Festiwalu "Kino na Granicy", który łączy kino polskie, czeskie i słowackie. Z czym kojarzą się Pani Czechy?
Czechy kojarzą mi się z poczuciem humoru.
Jakim jest Pani widzem, czego poszukuje w filmach?
W tej chwili nie jestem specjalnie cierpliwym widzem.
Kiedy coś mnie męczy i uważam, że nie należy marnować na to czasu, to albo przełączam kanał, albo wychodzę. Pani jako dziennikarz musi, ale ja nie muszę oglądać do końca.
Praktykuje to Pani również w kinie?
Tak, praktykuję, ale zawsze szukam w filmie tego czegoś. Czasami nagle pojawia się coś, co jest warte zapamiętania. Np. teraz niesłychanie zwracam uwagę na scenografię i kostiumy.
W czym według Pani tkwi największa siła tego festiwalu?
To nie jest dane raz na zawsze. Każdego dnia i miesiąca trzeba się starać, by to przetrwało i wspierać organizatorów, bo to nie jest takie proste. Żyjemy w takich czasach, że z dnia na dzień można obniżyć dotacje. Jest wiele czynników, które składają się na sukces Przeglądu. Cieszyn jest miejscem, którego nie sposób nie lubić. Sukcesem Festiwalu w Gdyni jest Gdynia, a sukcesem Festiwalu w Cieszynie, jest Cieszyn. Tak musi być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz