Magdalena Kumorek: "Zawsze dostajemy to, co dajemy"
fot. Maura Ładosz
Magdalena Kumorek, aktorka, która nie tylko kocha scenę i kamerę, ale także śpiew. Rozmawiałyśmy m.in. o pracy na planie serialu „Przepis na życie“, który obok filmu „Poranek kojota“ przyniósł jej największą rozpoznawalność.
Dziś spotykamy się w Ustroniu, gdzie wystąpi Pani w ramach Ustrońskiej Jesieni Muzycznej. Nie jest to Pani pierwsza wizyta w tych stronach. Ma Pani jakieś skojarzenia z tym regionem?
W MDK Prażakówka jestem po raz drugi, bo rok temu występowałam tutaj w ramach imprezy zamkniętej. Wtedy niestety, nie miałam szansy, by pozwiedzać, ale w tych regionach bywałam od dziecka, więc nie są to dla mnie zupełnie obce okolice.
"Love Story czyli story to love" to muzyczny one-woman show na głos, fortepian i...wyobraźnię. Co więcej na temat tej muzycznej podróży opowie Pani ze swojej perspektywy?
To materiał, który utkałam z potrzeby serca. Na początku miała to być historia miłosna, romantyczna, ale poddałam się temu, co moja fantazja mi podpowiedziała i w którymś momencie ten materiał skręca w takie rejony, nie tyle rozwojowe, co dla mnie niezwykle istotne. W którymś momencie przestaje opowiadać o historii romantycznej, a zaczynam mówić o tym, czy w ogóle miłość jest, z mojego punktu widzenia. Z tych ponad dziewięćdziesięciu piosenek pozwoliłam sobie utkać taki materiał, gdzie przede wszystkim te piosenki ze sobą korespondują, uzupełniają się i te historie opowiadają. Mam taką potrzebę, by nie było to tylko lekkie, łatwe i przyjemne, ale również by zostawić widza z czymś, z czym może wyjść, by samemu się z tym spotkać w domu i przemyśleć.
Repertuar koncertu ma niezwykłą rozpiętość, albowiem można w nim znaleźć łącznie 80 polskich przebojów ostatniego stulecia, od międzywojnia do współczesnych hitów. To przekrój utworów od Hanki Ordonówny, przez Młynarskiego aż po Varius Manx. Trudno zapytać o ulubioną piosenkę z tak dużego zestawu. W czyim repertuarze czuje się Pani jednak najlepiej?
Nie można tego określić, bo ja sobie tych piosenek, że tak się kolokwialnie wyrażę – używam. Potrzebowałam konkretnych tekstów, dlatego ta rozpiętość jest taka duża, ale nie mogę powiedzieć, że jedne piosenki bardziej do mnie przemawiają, inne mniej.
Według jakiego klucza wybierała Pani utwory, które zabrzmią dziś w ramach Ustrońskiej Jesieni Muzycznej? Piosenek z czyjego repertuaru można się spodziewać?
Utwory wybierałam według tekstu oraz w rytm zasady, że Polak lubi to, co zna. Bardzo zależy mi na tym, by widz się dobrze bawił i mógł też ze mną pośpiewać, by nie była to tylko i wyłącznie moja historia.
Na scenie Pani nie tylko śpiewa, ale także gra na fortepianie. Które z tych zamiłowań pojawiło się w Pani życiu jako pierwsze, zamiłowanie do aktorstwa, czy do muzyki?
Kiedy poszłam do Szkoły muzycznej, miałam siedem lat. Byłam takim dzieckiem, które występowało na wszystkich możliwych przedszkolnych i szkolnych akademiach. Obydwie te pasje pojawiły się u mnie dość równolegle. Sprawiało mi to przyjemność, ale też dlatego, że czysto śpiewałam, byłam zapraszana na różnego typu imprezy, więc przyszło to naturalnie.
Podobno, był taki moment, kiedy przez lata nie grała Pani na fortepianie, bo zniechęciła Panią do tego...szkoła muzyczna, to prawda?
Dokładnie tak było.
Fortepian pokochała Pani od nowa. (Śmiech.)
Był to długi proces, bo ja rzeczywiście rzuciłam Szkołę muzyczną w wieku szesnastu lat i nie siadałam do instrumentu i miałam totalną awersję, a kiedy siedem lat później kupiłam sobie pianino, które stoi w moim mieszkaniu po dziś dzień, (to stary, stu letni instrument) stopniowo grałam te utwory, które grałam w szkole, a potem zaczęłam komponować. Do dziś jest to duża część mojej pracy zawodowej.
Czy na dłuższą metę łączenie dwu sposobów na życie (aktorstwa i muzyki) nie bywa czasem trudne? Musi być Pani świetnie zorganizowana. (Śmiech.)
(Śmiech.) Dziękuję, potraktuję to jako komplement. Mam menadżerkę, która tym się zajmuje, więc nie jest to trudne. Daje mi to też tę możliwość, że jeżeli mam przestój i nie gram w serialach jak teraz, to mam szansę, żeby nie czekać, aż telefon zadzwoni, tylko po prostu organizowane koncerty przeplatam ze sztukami teatralnymi, w których gram. Nie jestem aktorką, która czeka z założonymi rękami.
Jak sama Pani mówi, scenę Pani kocha mniej więcej od...piątego roku życia. Podczas grania doświadcza Pani kosmicznej energii. Podobnie jest przed kamerą?
(Śmiech.) Przed kamerą bywa różnie. To wszystko zależy od ekipy, od projektu, ale też, jak zawsze – od wymiany energetycznej i tego, czy pozwalam sobie być naprawdę tu i teraz, bo to się tylko wtedy może wydarzyć.
Są trzy seriale, w których rolami najbardziej (moim zdaniem) zapisała się Pani w świadomości widzów. To "Przepis na życie", "Hotel 52" oraz "W rytmie serca". Wszystkie trzy produkcje nie są już niestety, kontynuowane. Z którą z nich jest Pani najczęściej kojarzona przez widzów?
Do tej pory jestem bardzo kojarzona z Anką Adamowicz z „Przepisu na życie“, ale też z serialem „Samo życie“. To był pierwszy serial, w którym zagrałam, ale widzowie łączą mnie też z filmem „Poranek kojota“. Był to mój filmowy debiut i rzeczywiście onieśmiela mnie to, jak wiele osob pamięta ten film.
Do którego z tych seriali, przeze mnie wymienionych, ma Pani największy sentyment? Czy ogólnie, zdarza się Pani czasem z sentymentem wspominać produkcje lub spektakle, w których Pani przyszło kiedyś zagrać?
Produkcje w których grałam, wspominam z sentymentem głównie przez ekipy, przez ludzi, którzy przy nich pracowali i rzeczywiście, „Przepis na życie“ był takim serialem, gdzie była doskonała ekipa. Na planie tworzyliśmy rodzinę, a to przekładało na jakość tego serialu, bo mieliśmy frajdę z bycia ze sobą. Na plan jechałam z radością, że spędzę z nimi kolejny dzień.
Co jakiś czas pojawiają się domysły, że serial "W rytmie serca" ma jeszcze szansę wrócić na antenę Polsatu. Jak Pani to odbiera?
Moja bohaterka została uśmiercona, więc nie śledzę tego, ale jeżeli tak będzie i koledzy będą chcieli brać udział w kontynuacji serialu, to wspaniale, ale myślę, że mojej bohaterki twórcy nie wskrzeszą. (Śmiech.)
Jest Pani niezwykle pozytywnie nastawiona do ludzi i świata. Czy taka postawa pomaga Pani w dzisiejszej, niełatwej dla nas wszystkich codzienności?
Mnie to pomaga, wypływa to ze mnie. Nie jest to jakaś moja koncepcja, ale od jakiegoś czasu już inaczej nie potrafię. Oczywiście stawiam granice, bywam asertywna. Wiem, że zawsze dostajemy to, co dajemy. Kiedy ktoś nie nadepnie mi na odcisk lub nie próbuje za bardzo wejść mi na głowę, otwieram serducho i to płynie.
Kiedy bywa trudniej, niezwykle istotne jest znalezienie sobie jakiejś odskoczni. Kiedy trwała pandemia, Pani odkrywała w sobie co rusz to nowe pasje i umiejętności. Nie tak dawno na swoim profilu na Instagramie przyznała, że wiele tych "pandemicznych zajawek" towarzyszy Pani po dziś dzień. Skąd pomysł na tworzenie makram?
Makramy od zawsze mnie kręciły. Podobało mi się, kiedy gdzieś wisiały. Stwierdziłam, że taki sznurek to nie jest jakiś wydatek. Mamy teraz tyle tutoriali, a mnie się potwornie nudziło, kiedy moje dzieci miały zajęcia online, więc zajmowałam się makramami. Teraz wiszą albo w moim mieszkaniu albo u moich znajomych. Lubię prace plastyczne, uspokajają mnie.
Dalej je Pani tworzy?
Tak, dalej co jakiś czas je robię.
Zdarza się Pani malować również obrazy. Z czego czerpie Pani inspirację do ich tworzenia? Maluje Pani tylko dla siebie, czy przyjdzie taki czas, że będzie można gdzieś je obejrzeć?
(Śmiech.) Oj nie, na pewno nie będzie ich można nigdzie zobaczyć. To nie są takie dzieła, żeby się nimi chwalić. Ja je malowałam pod wpływem chwili, coś się we mnie kotłowało, a że nie mogłam wyrzucić tego na scenie, bo nie było gdzie, przelewałam to na papier.
Porozmawiajmy o...Pani. Wszyscy mówią, że jest Pani spokojna, a w jednym z ostatnich wywiadów (Herra on Air) przyznała Pani, że Pani energia jest różna, stara się Pani być wierna sobie. Proszę tę myśl nieco rozwinąć.
Bywają takie momenty, że bywam spokojna, bo potrzeba tego w danej chwili, natomiast ja, jak każdy człowiek, mam w sobie całą gamę różnych emocji, a kiedy dostaję na scenie takie zadanie, kiedy mogę się puścić z dużą energią, wręcz to uwielbiam.
Na pewno nie jestem osobą, która na co dzień potrzebuje bardzo dużo bodźców. Rekompensuję to sobie na scenie, a na życie niewiele mi potrzeba, żebym się czuła spełniona.
Pozytywną energią dzieli się Pani także na Instagramie, który traktuje Pani jako swoisty pamiętnik mijających dni. Jakie wspomnienie, umieszczone tam jest dla Pani najważniejsze?
Jest ich bardzo wiele. Tak, jak Pani powiedziała, nie jest to dla mnie tylko miejsce, gdzie się promuję czy daje jakieś informacje zawodowe, ale mam tak wspaniały kontakt z moimi followersami, oni piszą do mnie swoje historie, więc ja też sobie czasem pozwalam zostawić tam swoje przemyślenia i rzeczy, które uważam, że są warte, by się nimi podzielić.
Czego to Pani poszukuje w sieci?
Różnie. Często szukam tutoriali, od makram po gotowanie. Patrzę też czasem, jak moim znajomym wiedzie się w życiu zawodowym. Poszukuję rzeczy rozwojowych, kursów dla siebie.
Jakich?
Czasem śledzę wpisy rozwojowo – duchowe, ale staram się nie uprawiać turystyki duchowej. Kiedy czuję, że z kimś rezonuję, jestem wierną fanką przemyśleń tej osoby.
Najbliższe plany.
Jest tego sporo. Jeździmy z przedstawieniem „Niepamięć“. W grudniu dołączam do obsady spektaklu „Victoria. True Woman Show“, gram dużo koncertów. Obecnie jestem w zdjęciach próbnych do filmu, ale więcej nie zdradzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz