Bartłomiej Firlet o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", serialu "Ojciec Mateusz" i podróżach [WYWIAD]
fot. zdjęcie nadesłane
Z Bartłomiejem Firletem
spotkałam się w Cieszynie. Jednym z pretekstów do rozmowy były Dni Teatru,
które trwały od 3 do 5 marca. Aktor zagrał w spektaklu "Najsłodszy
owoc". Rozmawialiśmy również o filmie "Nie cudzołóż i nie
kradnij", roli Krupnika, metamorfozach, ale też o tym, czy warto chodzić
do kina i serialu "Ojciec Mateusz".
Nie przeszliśmy obojętnie również
obok filmu "Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który jest obecnie w
postprodukcji. Nie jest znana data premiery i nie wiadomo, czy film do kin
trafi jeszcze w tym roku, ale można zdradzić, że realizowany był na taśmie 16
mm i jest podróżą w czasie oraz opowieścią o nielegalnym handlu.
Wiele jest zawodów na
"A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?
Pytanie o to, dlaczego zostałem
aktorem, pojawiało się już wielokrotnie. Cały czas mówię to samo. (Śmiech.) Na
początku spodobało mi się, kiedy ludzie śmiali się z moich żartów. Zacząłem to
robić częściej. Dzisiaj mi już nawet czasem za to płacą. (Śmiech.)
Czy już od najmłodszych lat
przejawiał Pan zainteresowanie tym zawodem, lubił wcielać się w różne postaci,
czy miał Pan też inne pomysły na siebie?
Świetne pytanie. (Śmiech.) Nie
pamiętam, żebym kiedykolwiek miał inny pomysł na siebie, więc chyba brakuje mi
wyobraźni, bo od zawsze chciałem być aktorem. (Śmiech.)
Od ogółu, do szczegółu.
(Śmiech.) 18 listopada 2022 roku na ekrany kin trafił film "Nie cudzołóż i
nie kradnij" w reżyserii Mariusza Kuczewskiego. Jak wspomina Pan pracę na
planie?
To była wspaniała współpraca i
pełne zaufanie do siebie. Mariusz
Kuczewski film nie tylko wyreżyserował, jest też jego scenarzystą. Pomysł, abym
grał jedną z głównych ról, pojawiła się w jego głowie od razu. Mariusz odgraża się, że to nie koniec naszej
współpracy, więc jest szansa na kolejne części. Obecnie "Nie cudzołóż i
nie kradnij" można oglądać na Prime Video.
Wciela się Pan w Krupnika, nieco
groteskowego mafijnego cyngla, który w rytm zasady "Jestem mieczem
Boga", rozprawia się z bezbożnikami. W pracy Krupnik jest nieugięty, ale
po godzinach stara się żyć, jak na wierzącego przystało. Czy sprzeczności,
które się w nim pojawiły sprawiły, że wcielenie się w tę postać było większym
wyzwaniem aktorskim?
To prawda, że Krupnik składa się
z wielu sprzeczności. To bardzo wierzący człowiek, który uwierzył w nie te
słowa, w które powinien. Twierdzi, że jest mieczem w rękach Boga, ale że to nie
miecz zabija, tylko ten, kto go dzierży, więc popełnia podstawowy grzech pychy,
po czym morduje, kłamie i cudzołoży, więc lista jego grzechów się wydłuża.
(Śmiech.)
Wydaje mi się, że ten film jest
też pewnego rodzaju moralitetem. Mam nadzieję, że widzowie nie pójdą w ślady
Krupnika i nie popełnią jego błędów.
Częścią wyzwania aktorskiego są
również metamorfozy, których poszczególne role wymagają. Tu zmiana nie była
duża, albowiem pojawił się jedynie wąsik, ale czy lubi Pan zmieniać się do
roli?
Oj, to nie tylko wąsik. Myślę,
że ta rola wymagała ode mnie dużej zmiany, choćby dlatego, że ta postać bardzo
szybko mówi. Ja z reguły mówię wolno a myślę jeszcze wolniej. (Śmiech.) Krupnik
się nie zastanawia, pruje ze swoich ust wszystko, co przyjdzie mu do głowy.
Naczytał się złych książek lub źle je zinterpretował.
Rolę Krupnika wielu ocenia jako
przełomową w Pana karierze. Jak Pan ją odbiera? Jako jedno ze swoich ulubionych
dotychczasowych wcieleń?
Każda rola jest szansą, by wyjść
z szufladki. Tak to traktuję.
Czy to za sprawą serialu
"Ojciec Mateusz", o którym będziemy jeszcze rozmawiać, czuje się Pan
zaszufladkowany?
Tak, to prawda. Czuję się nieco
zaszufladkowany przez widzów, którzy oglądają "Ojca Mateusza", ale
innych rzeczy już nie. A prawda jest taka, że mam w swoim dorobku już sporo
ról, więc widzowie mają z czego
wybierać.
Kiedy film trafił na ekrany kin
w całej Polsce, pojawiło się też hasło, "bezbożnicy do kin". Skąd
pomysł? (Śmiech.)
Hasło "Bezbożnicy do
kin" było pomysłem Mariusza. To zabawny slogan, kierowany do ludzi, którzy
przeważnie filmy i seriale oglądają na kanapie w domowych pieleszach. Nasza
kampania, którą można było zobaczyć w internecie ale i przed innymi seansami w
kinach miała zmotywować “kanapowców”, by choć na chwilę zamienili swoje cztery ściany
na salę kinową. Dobre filmy ogląda się na dużym ekranie, z dobrym dźwiękiem i
obrazem, bez przerwy na herbatkę.
fot. Małgorzata Krawczyk
Jak już wspominaliśmy, film od
pewnego czasu dostępny jest na Prime Video, gdzie przez dłuższy czas utrzymywał
się w czołówce najchętniej oglądanych. Z jakich platform streamingowych to Panu
najczęściej zdarza się korzystać? Jakim jest Pan widzem? Po filmy jakiego
gatunku najchętniej sięga?
Nie będę reklamował platform,
które mi za to nie płacą (Śmiech.), ale ja również dużo filmów i seriali
oglądam w domu. Do kina chodzę na bardziej ambitne produkcje. Staram się też
uczestniczyć w festiwalach filmowych, bo niektóre filmy tylko tam można
zobaczyć.
W tym roku premierę będzie miał
film"Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który kręcony był w Polsce
i na Węgrzech. W tej historii wcieli się Pan w Zenka. Czy na tym etapie, może
Pan opowiedzieć coś o swojej postaci?
Nie jestem pewien, czy premiera
będzie miała miejsce w tym roku. Film jest w postprodukcji.
Jestem bardzo ciekaw efektów
końcowych, ponieważ film był realizowany metodą 16 mm, powstał więc na taśmie.
Filmów w ten sposób w dzisiejszych czasach już się nie kręci.
To podróż w czasie. Cofamy się
do lat 70-tych. Dotykamy tematu polskich przemytników, co w młodości choćby
moich rodziców było bardzo popularnym sposobem na dorobienie. Liczę, że ten
wątek w tym filmie będzie bardzo
prawdziwie pokazany. Bez zbędnych upiększeń.
Była to też wspaniała zawodowa
przygoda ze świetnymi aktorami m.in. z
Arkiem Smoleńskim, Samborem Czarnotą, Agnieszką Judycką, Piotrem Roguckim i
Klarą Bielawką.
Jest Pan nie tylko pasjonatem
aktorstwa, ale również podróży, więc była to dla Pana podwójna przyjemność,
prawda? (Śmiech.)
Być w podróży i jeszcze zagrać w
międzyczasie, to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Chociaż jak wiemy, ta
praca zajmuje nam bardzo wiele czasu, więc zbyt wiele energii na zwiedzanie nam
nie zostało.
Co zanotowałby Pan do notatnika
podróżnika z tej wycieczki?
W pamiętniku podróżnika
zanotowałbym, że warto udać się na sauny, ponieważ w Budapeszcie są bardzo
znane. Panuje tam inna kultura saunowania. Lubię się wygrzać i miałem tam taką możliwość.
Dziś również można tak
powiedzieć, że spotykamy się niejako w podróży, albowiem do Cieszyna przyjechał
Pan, by wystąpić w spektaklu "Najsłodszy owoc". Co opowie Pan o
Jurku, rycerzu, w którego się wciela?
W Cieszynie byłem po raz
pierwszy i bardzo się cieszę, że na tutejszych deskach teatralnych mogłem
zagrać Jerzego. Teatr im. Adama Mickiewicza zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Jaki jest Pana ulubiony moment w
tej sztuce?
To bardzo mądra tragikomedia a
to jednocześnie mój ulubionym gatunek do grania. Jest w niej taki moment, w którym Jerzy
przyznaje się, że nie jest tak dobry, jak mu się wydaje. Warto ten fragment
zauważyć. Ta sztuka zmusza do refleksji nad naszym miejscem w pracy, w związku,
w świecie. Myślę, że dla wielu widzów ten spektakl będzie doskonałą terapią
przez śmiech, ale i odbicie się w krzywym zwierciadle granych przez nas
postaci. Lubię to grać.
Porozmawiajmy jeszcze o krótko
serialu "Ojciec Mateusz". Dziubak, dobry policjant, mamisynek, który
cały czas jeszcze nie ustatkował się do końca. Czy odbiera go Pan podobnie?
Dziubaka gram już osiem lat,
więc to wszystko trochę mi się już miesza. (Śmiech.) Wątek prywatny, który gram
z serialową mamą, (w tej roli Hanna Śleszyńska, przyp. red.) jest jednym z
moich ulubionych. Ciekawostką jest, że nie po raz pierwszy gra moją mamę.
Dziubak taki jest, bo tak został
wychowany. Lubię tę postać, bo inaczej nie wytrzymałbym grać jej tak długo.
To cały czas rola, z którą
najczęściej jest Pan utożsamiany przez widzów, prawda?
Tak. Dziubak jest wszędzie.
(Śmiech.) Równolegle z odcinkami premierowymi emitowane są powtórki
wcześniejszych sezonów. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne role w moim
dorobku, które przez widzów będą lubiane tak samo, jak Antoni.
Wiarygodne wcielanie się w
policjanta wymaga przyswojenia odpowiednich umiejętności. Co sprawia Panu
największą trudność, a co najwięcej
frajdy?
O, proszę. (Śmiech.) Nigdy się
nad tym nie zastanawiałem. Tak, jak już wspominałem, dla mnie najfajniejszy
jest ten wątek prywatny. Jest komediowy, ale to nie wszystko. Jest też
odskocznią od rutyny.
Strzelanie najfajniejsze?
(Śmiech.)
Nie strzelamy zbyt często, choć
prywatnie zdarza mi się trzymać broń na strzelnicy. Z Noculem, (w tej roli Michał Piela, przyp.
red.) lubimy, kiedy scenarzyści wymyślą nam jakiś konflikt. Spieramy się,
możemy sobie zagrać na nosie. Jesteśmy z takich okazji zadowoleni, lubimy to
grać.
Najbliższe plany.
Trasa i powrót do Warszawy. Co
przyniesie kolejny dzień, zobaczymy. Nie zrezygnuję z aktorstwa, bo brakuje mi
wyobraźni. (Śmiech.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz