czwartek, 16 marca 2023

Bartłomiej Firlet o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", serialu "Ojciec Mateusz" i podróżach [WYWIAD]

 Bartłomiej Firlet o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", serialu "Ojciec Mateusz" i podróżach [WYWIAD]














fot. zdjęcie nadesłane

Z Bartłomiejem Firletem spotkałam się w Cieszynie. Jednym z pretekstów do rozmowy były Dni Teatru, które trwały od 3 do 5 marca. Aktor zagrał w spektaklu "Najsłodszy owoc". Rozmawialiśmy również o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", roli Krupnika, metamorfozach, ale też o tym, czy warto chodzić do kina i serialu "Ojciec Mateusz".

Nie przeszliśmy obojętnie również obok filmu "Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który jest obecnie w postprodukcji. Nie jest znana data premiery i nie wiadomo, czy film do kin trafi jeszcze w tym roku, ale można zdradzić, że realizowany był na taśmie 16 mm i jest podróżą w czasie oraz opowieścią o nielegalnym handlu.

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?

Pytanie o to, dlaczego zostałem aktorem, pojawiało się już wielokrotnie. Cały czas mówię to samo. (Śmiech.) Na początku spodobało mi się, kiedy ludzie śmiali się z moich żartów. Zacząłem to robić częściej. Dzisiaj mi już nawet czasem za to płacą. (Śmiech.)

Czy już od najmłodszych lat przejawiał Pan zainteresowanie tym zawodem, lubił wcielać się w różne postaci, czy miał Pan też inne pomysły na siebie?

Świetne pytanie. (Śmiech.) Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miał inny pomysł na siebie, więc chyba brakuje mi wyobraźni, bo od zawsze chciałem być aktorem. (Śmiech.)

Od ogółu, do szczegółu. (Śmiech.) 18 listopada 2022 roku na ekrany kin trafił film "Nie cudzołóż i nie kradnij" w reżyserii Mariusza Kuczewskiego. Jak wspomina Pan pracę na planie?

To była wspaniała współpraca i pełne zaufanie do siebie.  Mariusz Kuczewski film nie tylko wyreżyserował, jest też jego scenarzystą. Pomysł, abym grał jedną z głównych ról, pojawiła się w jego głowie od razu.  Mariusz odgraża się, że to nie koniec naszej współpracy, więc jest szansa na kolejne części. Obecnie "Nie cudzołóż i nie kradnij" można oglądać na Prime Video.

Wciela się Pan w Krupnika, nieco groteskowego mafijnego cyngla, który w rytm zasady "Jestem mieczem Boga", rozprawia się z bezbożnikami. W pracy Krupnik jest nieugięty, ale po godzinach stara się żyć, jak na wierzącego przystało. Czy sprzeczności, które się w nim pojawiły sprawiły, że wcielenie się w tę postać było większym wyzwaniem aktorskim?

To prawda, że Krupnik składa się z wielu sprzeczności. To bardzo wierzący człowiek, który uwierzył w nie te słowa, w które powinien. Twierdzi, że jest mieczem w rękach Boga, ale że to nie miecz zabija, tylko ten, kto go dzierży, więc popełnia podstawowy grzech pychy, po czym morduje, kłamie i cudzołoży, więc lista jego grzechów się wydłuża. (Śmiech.)

Wydaje mi się, że ten film jest też pewnego rodzaju moralitetem. Mam nadzieję, że widzowie nie pójdą w ślady Krupnika i nie popełnią jego błędów.

Częścią wyzwania aktorskiego są również metamorfozy, których poszczególne role wymagają. Tu zmiana nie była duża, albowiem pojawił się jedynie wąsik, ale czy lubi Pan zmieniać się do roli?

Oj, to nie tylko wąsik. Myślę, że ta rola wymagała ode mnie dużej zmiany, choćby dlatego, że ta postać bardzo szybko mówi. Ja z reguły mówię wolno a myślę jeszcze wolniej. (Śmiech.) Krupnik się nie zastanawia, pruje ze swoich ust wszystko, co przyjdzie mu do głowy. Naczytał się złych książek lub źle je zinterpretował.

Rolę Krupnika wielu ocenia jako przełomową w Pana karierze. Jak Pan ją odbiera? Jako jedno ze swoich ulubionych dotychczasowych wcieleń?

Każda rola jest szansą, by wyjść z szufladki. Tak to traktuję.

Czy to za sprawą serialu "Ojciec Mateusz", o którym będziemy jeszcze rozmawiać, czuje się Pan zaszufladkowany?

Tak, to prawda. Czuję się nieco zaszufladkowany przez widzów, którzy oglądają "Ojca Mateusza", ale innych rzeczy już nie. A prawda jest taka, że mam w swoim dorobku już sporo ról, więc  widzowie mają z czego wybierać.

Kiedy film trafił na ekrany kin w całej Polsce, pojawiło się też hasło, "bezbożnicy do kin". Skąd pomysł? (Śmiech.)

Hasło "Bezbożnicy do kin" było pomysłem Mariusza. To zabawny slogan, kierowany do ludzi, którzy przeważnie filmy i seriale oglądają na kanapie w domowych pieleszach. Nasza kampania, którą można było zobaczyć w internecie ale i przed innymi seansami w kinach miała zmotywować “kanapowców”, by choć na chwilę zamienili swoje cztery ściany na salę kinową. Dobre filmy ogląda się na dużym ekranie, z dobrym dźwiękiem i obrazem, bez przerwy na herbatkę.
















fot. Małgorzata Krawczyk

Jak już wspominaliśmy, film od pewnego czasu dostępny jest na Prime Video, gdzie przez dłuższy czas utrzymywał się w czołówce najchętniej oglądanych. Z jakich platform streamingowych to Panu najczęściej zdarza się korzystać? Jakim jest Pan widzem? Po filmy jakiego gatunku najchętniej sięga?

Nie będę reklamował platform, które mi za to nie płacą (Śmiech.), ale ja również dużo filmów i seriali oglądam w domu. Do kina chodzę na bardziej ambitne produkcje. Staram się też uczestniczyć w festiwalach filmowych, bo niektóre filmy tylko tam można zobaczyć.

W tym roku premierę będzie miał film"Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który kręcony był w Polsce i na Węgrzech. W tej historii wcieli się Pan w Zenka. Czy na tym etapie, może Pan opowiedzieć coś o swojej postaci?

Nie jestem pewien, czy premiera będzie miała miejsce w tym roku. Film jest w postprodukcji.

Jestem bardzo ciekaw efektów końcowych, ponieważ film był realizowany metodą 16 mm, powstał więc na taśmie. Filmów w ten sposób w dzisiejszych czasach już się nie kręci.

To podróż w czasie. Cofamy się do lat 70-tych. Dotykamy tematu polskich przemytników, co w młodości choćby moich rodziców było bardzo popularnym sposobem na dorobienie. Liczę, że ten wątek w tym filmie będzie  bardzo prawdziwie pokazany. Bez zbędnych upiększeń.

Była to też wspaniała zawodowa przygoda ze świetnymi aktorami  m.in. z Arkiem Smoleńskim, Samborem Czarnotą, Agnieszką Judycką, Piotrem Roguckim i Klarą Bielawką.

Jest Pan nie tylko pasjonatem aktorstwa, ale również podróży, więc była to dla Pana podwójna przyjemność, prawda? (Śmiech.)

Być w podróży i jeszcze zagrać w międzyczasie, to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Chociaż jak wiemy, ta praca zajmuje nam bardzo wiele czasu, więc zbyt wiele energii na zwiedzanie nam nie zostało.

Co zanotowałby Pan do notatnika podróżnika z tej wycieczki?

W pamiętniku podróżnika zanotowałbym, że warto udać się na sauny, ponieważ w Budapeszcie są bardzo znane. Panuje tam inna kultura saunowania. Lubię się wygrzać  i miałem tam taką możliwość.

Dziś również można tak powiedzieć, że spotykamy się niejako w podróży, albowiem do Cieszyna przyjechał Pan, by wystąpić w spektaklu "Najsłodszy owoc". Co opowie Pan o Jurku, rycerzu, w którego  się wciela?

W Cieszynie byłem po raz pierwszy i bardzo się cieszę, że na tutejszych deskach teatralnych mogłem zagrać Jerzego. Teatr im. Adama Mickiewicza zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Jaki jest Pana ulubiony moment w tej sztuce?

To bardzo mądra tragikomedia a to jednocześnie mój ulubionym gatunek do grania.  Jest w niej taki moment, w którym Jerzy przyznaje się, że nie jest tak dobry, jak mu się wydaje. Warto ten fragment zauważyć. Ta sztuka zmusza do refleksji nad naszym miejscem w pracy, w związku, w świecie. Myślę, że dla wielu widzów ten spektakl będzie doskonałą terapią przez śmiech, ale i odbicie się w krzywym zwierciadle granych przez nas postaci.  Lubię to grać.

Porozmawiajmy jeszcze o krótko serialu "Ojciec Mateusz". Dziubak, dobry policjant, mamisynek, który cały czas jeszcze nie ustatkował się do końca. Czy odbiera go Pan podobnie?

Dziubaka gram już osiem lat, więc to wszystko trochę mi się już miesza. (Śmiech.) Wątek prywatny, który gram z serialową mamą, (w tej roli Hanna Śleszyńska, przyp. red.) jest jednym z moich ulubionych. Ciekawostką jest, że nie po raz pierwszy gra moją mamę.

Dziubak taki jest, bo tak został wychowany. Lubię tę postać, bo inaczej nie wytrzymałbym grać jej tak długo.

To cały czas rola, z którą najczęściej jest Pan utożsamiany przez widzów, prawda?

Tak. Dziubak jest wszędzie. (Śmiech.) Równolegle z odcinkami premierowymi emitowane są powtórki wcześniejszych sezonów. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne role w moim dorobku, które przez widzów będą lubiane tak samo, jak Antoni.

Wiarygodne wcielanie się w policjanta wymaga przyswojenia odpowiednich umiejętności. Co sprawia Panu największą trudność, a co  najwięcej frajdy?

O, proszę. (Śmiech.) Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tak, jak już wspominałem, dla mnie najfajniejszy jest ten wątek prywatny. Jest komediowy, ale to nie wszystko. Jest też odskocznią od rutyny.

Strzelanie najfajniejsze? (Śmiech.)

Nie strzelamy zbyt często, choć prywatnie zdarza mi się trzymać broń na strzelnicy.  Z Noculem, (w tej roli Michał Piela, przyp. red.) lubimy, kiedy scenarzyści wymyślą nam jakiś konflikt. Spieramy się, możemy sobie zagrać na nosie. Jesteśmy z takich okazji zadowoleni, lubimy to grać.

Najbliższe plany.

Trasa i powrót do Warszawy. Co przyniesie kolejny dzień, zobaczymy. Nie zrezygnuję z aktorstwa, bo brakuje mi wyobraźni. (Śmiech.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz