poniedziałek, 13 listopada 2023

Karol Strasburger o "Familiadzie" i serialu "M jak miłość" [WYWIAD]

 Karol Strasburger o "Familiadzie" i serialu "M jak miłość" [WYWIAD]

















fot. Bartek Wieczorek / VIVA

Z Panem Karolem Strasburgerem spotkałam się w Jaworzu. Rozmawiamy o tenisie, ale też kultowej "Familiadzie". Nie przechodzimy również obojętnie obok kultowego serialu "M jak miłość", gdzie aktor wciela się w rolę Jerzego Argasińskiego, który początkowo był postacią negatywną, a teraz przechodzi na jasną stronę mocy. 

Spotykamy się na XVI Beskid Cup - Turnieju Tenisa Ziemnego Artystów Polskich w Jaworzu. Pan wraca tutaj po dłuższej przerwie, bowiem w ubiegłych latach nie pozwalały Panu na to zawodowe obowiązki. Jak samopoczucie?

Dobrze. Muszę powiedzieć, że nie najgorzej, a nawet trochę lepiej. Samopoczucie poprawia mi się, więc to dobrze rokuje na przyszłość (Śmiech).

Tenis jest jedną z wielu Pana pasji. Pamięta Pan moment, kiedy to się zaczęło?

Tak, pamiętam. Było to jeszcze w Teatrze Dramatycznym, wiele lat temu. Wydarzyło się to przypadkiem. Dyrektor, w celu usportowienia swojego zespołu aktorskiego, zorganizował nam korty. Zaczęliśmy się uczyć, grywać. W składzie był Marek Bargiełowski, Marek Kondrat, Piotr Fronczewski, ja i cała nasza grupa teatralna. Od tamtego momentu wszystko się zaczęło.

Powoli uczy Pan zachowań na korcie swoją córeczkę. Chciałby Pan, by kiedyś poszła w ślady Igi Świątek? 

Nie jestem przekonany do tego, by poszła w ślady zawodowego tenisa, ale bardzo chciałbym, by dobrze grała. Robię wszystko, by tak było. Już bawi się piłeczką, odbija, bawi się rakietką. 

Uważam, że to fantastyczny sport, ale jeśli chodzi o poświęcenie się mu zawodowo, jest to w obecnych czasach bardzo trudna dyscyplina, pełna wyrzeczeń, więc tu nie mam pewności.

To prawda, że nie lubi Pan oceniać sportowców? Powiedział Pan też, wypowiadając się przy okazji turnieju Rolanda Garrosa, że bezgraniczne zachwyty danym zawodnikiem mogą wyrządzić krzywdę.

Nie lubię tak jednoznacznie wydawać opinii o czyimś słabszym dniu, przegranym meczu, jak to bywa... Po czymś takim często całą winę zrzuca się na danego zawodnika, mówi się, że się skończył. Ja tego nie robię, ponieważ tenis jest grą, w której wiele rzeczy zmienia się właśnie w zależności od dnia, meczu, czy dyspozycji chwili. Patrzę na mecze raczej dobrym okiem. Oczywiście widzę, że ktoś ma lepszą lub gorszą formę, ale żeby ocenić jego umiejętności i skazać go na zagładę lub zbytnio gloryfikować, zawsze na to uważam.

Nie sposób nie porozmawiać o "Familiadzie". Żarty, które opowiada Pan w tym programie są jego znakiem rozpoznawczym, ale okazuje się, że nie pojawiały się one od pierwszego odcinka. Kiedy pojawił się pomysł na nie?

Kiedy od premiery "Familiady" minęło kilka miesięcy, zacząłem szukać żartobliwych rozwiązań, jak rozpocząć program. Wtedy pojawiły się żarty i wydaje mi się, że dobrze się stało, aczkolwiek nie przywiązuję się zbytnio do tego i nie jest to rzecz, która w pewnym stopniu zobowiązuje mnie do tego, że tak musi być. Jestem już z tymi żartami kojarzony. Kiedy mam coś fajnego na podorędziu, jakąś anegdotę, czy historię, chętnie zawsze opowiadam.

Od 17 września 1994 cieszy się ogromną popularnością. W czym Pana zdaniem zawarty jest największy sukces "Familiady"? 

Na sukces programu składają się dwa czynniki. Po pierwsze to kwestia związana z samym formatem i tym, że nie jest to wiedza encyklopedyczna. Tu uczestnicy muszą trafić w odpowiedzi tzw. "średniego Polaka". Nigdy nie wiadomo, co to określenie tak naprawdę oznacza, bo każdy z reguły uważa, że jest powyżej średniej.

Powiem nieskromnie, że sukcesem jest mój udział w tym całym przedsięwzięciu, polegający na takiej formie zachowania szacunku dla tych ludzi, podarowanie im uśmiechu. Robię wszystko, by zawodnicy czuli się w dobrze, jak u siebie w domu. Nie staram się uzyskiwać swojej przewagi nad tym, co tam się dzieje. 

Czy po 29 latach emisji jeszcze jest w stanie coś Pana w tym programie zaskoczyć?

Zawsze coś takiego się pojawia. Myślę, że jeszcze dużo atrakcji przede mną. Wolałbym, by były to kwestie raczej pozytywne, śmieszne i zabawne, niż jakieś nieprzyjemne, ale takich na szczęście nie pamiętam zbyt wiele. 

W 1551 odcinku "M jak miłość" dołączył Pan do obsady serialu. Czy zanim trafił Pan do tej produkcji, zdarzało się Panu oglądać serial? Miał swoje ulubione wątki, ulubionych bohaterów?

Serial "M jak miłość" oglądałem, ale sporadycznie. Tak dzieje się do dnia dzisiejszego, ponieważ nie mam tyle czasu, by móc siedzieć i śledzić wszystkie odcinki. Kiedy czasami zdarza mi się oglądać, muszę przyznać, że zawsze jestem zdziwiony, że ten serial jest tak fajny i wciągający.

W czym Pana zdaniem tkwi fenomen tego serialu?

Dużą rolę odgrywa tutaj profesjonalna realizacja. Wszyscy przykładają się do tego, by wszystko było na dobrym, zawodowym poziomie. 

Mój wątek jest naprawdę fajny, dobrze się w nim czuję. 

Czy kreowanie negatywnej postaci jest dla Pana większym wyzwaniem aktorskim?

Tak. Dużo dzieje się złych rzeczy. Z tego, co wiem, widzowie byli mocno wkurzeni za różne zachowania mojego bohatera, ale jest to dobrze napisane, ponieważ podobnie jak w naturze, po deszczu wychodzi słońce, to i w postaci Jerzego nastąpi przemiana. Argasiński stanie się bohaterem, którego będzie można polubić. Okaże się, że jest człowiekiem, któremu nie jest tak łatwo w życiu. 

Myślę, że to wielowymiarowa postać, która od tego momentu nie będzie miała w sobie już tylko negatywne emocje, ale również te pozytywne. To najfajniesze, co może przytrafić się aktorowi.

Broni Pan zachowań swojego bohatera?

Bronię, ponieważ nie chciałbym się znaleźć w takiej sytuacji, nie życzę tego nikomu. Częstym w dzisiejszych czasach jest to, że sprawy zawodowe na tyle pochłaniają ludzi na stanowiskach, że zapominają o rodzinie. Jest to pewna przestroga, a jednocześnie naturalność tych, którzy chcą odnosić sukcesy. Potem widać, jak to się może skończyć. Czasami na poprawę jest za późno, ale dobrze, jak w ogóle następuje. Znalezienie pozytywnego balansu między życiem zawodowym a rodzinnym bywa czasem trudne. W jakimś sensie rozumiem te problemy.

Czy w nawiązaniu do swojej roli w "Emce" mierzy się Pan z hejtem? Ludziom czasami trudno rozgraniczyć filmową fikcję od tego, co dzieje się w realu...

Miejscami tak. Nie jestem osobą, która hejt śledzi, więc wiem tylko z ocen widzów, że tak, jak wspominałem, są wkurzeni. Na szczęście nie zdarzało mi się, by ktoś do mnie podchodził i specjalnie mi urągał. Natomiast jednym z błędów medialnych jest to, że postać Argasińskiego utożsamiana jest z moją osobą prywtnie. To jest nie do przyjęcia. Tytuły różnych medialnych wypowiedzi są związane z moim nazwiskiem, a nie z personaliami mojego bohatera. Hejt, który się pojawia, najczęściej dotyczy mojej żony, która jest oskarżana o to, że mnie zdradziła, mimo że rzecz dotyczy mojej żony filmowej (w roli Patrycji Argasińskiej Alżbeta Lenska - przyp. red.) Niektórzy i tak przekładają to na język prywatny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz