czwartek, 30 listopada 2023

Olga Miłaszewska o współpracy z Joanną Kulmową, "O psie, który jeździł koleją" i teatrze improwizacji [WYWIAD]

Olga Miłaszewska o współpracy z Joanną Kulmową, "O psie, który jeździł koleją" i teatrze improwizacji [WYWIAD]
















fot. zdjęcie nadesłane

Z Olgą Miłaszewską spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. Rozmawiałyśmy o audiobooku "Wio, Leokadio", nagranym kilka lat temu razem z Joanną Kulmową i jej mężem Janem, o książkach, które Olgę Miłaszewską ukształtowały jako człowieka, ale też o pracy z dziećmi i filmie "O psie, który jeździł koleją".

Aktorka spróbowała również odpowiedzieć na pytanie, jak grać role drugoplanowe, by zapadały w pamięci widzów. "Trafiają mi się role w fajnych fabułach. Uważam to za dar od losu. To są małe role, ale wierzę, że te filmy zostaną dla kolejnych pokoleń" - przekonywała z uśmiechem. 

Aktorka o charakterystycznym głosie, lektorka audiobooków, prowadząca warsztaty Teatru improwizowanego, skierowane do najmłodszych adeptów sztuki. Wszystko się zgadza? (Śmiech.)

Wszystko się zgadza. (Śmiech.) Dla mnie jest ważne, po co człowiek przyszedł na świat, jaki jest jego cel, sens życia. To zawsze było moją ideą, która prowadziła mnie od dziecka. 

Równie ujmująca, jak Pani dorobek artystyczny, jest ta niesamowita energia, która towarzyszy nam od pierwszych minut naszej rozmowy. Pozytywne nastawienie to Pani świadomy wybór? Chyba nie mogłaby Pani inaczej, prawda? (Śmiech.) 

Takie nastawienie to mój świadomy wybór. 

Bardzo duży wpływ na mnie miała książka “Pollyanna” i jej kontynuacja "Pollyanna dorasta" autorstwa Eleanor Porter. To jedna z książek, która mnie uformowała. Tytułowa bohaterka w każdym negatywie, który spotykał ją w życiu, szukała pozytywów. Wiedziała, że trudne doświadczenie miało ją czegoś nauczyć, że wszystko jest po coś. Nie miała łatwo. Jako mała dziewczynka była przykuta do łóżka, nie mogła chodzić. 

Myślę, że ta książka odcisnęła na mnie piętno i zdeterminowała moje myślenie. W każdym doświadczeniu, ale też w każdej relacji, staram się szukać czegoś pozytywnego, co powiększyłoby mnie jako człowieka. 

Czasami spotykam się z opinią, że pozytywnego nastawienia, tak, jak gry na fortepianie, czy jazdy na rowerze, można się nauczyć. Jak Pani to odbiera?

To decyzja woli. 

Kiedy czasami w relacjach międzyludzkich spotyka nas trudna miłość, ale decydujemy się mimo wszystko tego kogoś kochać, to nie muszą nam się podobać jego cechy charakteru, czy jego zachowanie, ale jest to naszą decyzją. Miłość jest bardziej związana z wolą, niż z emocjami, bo emocje są przemijające. Człowiek się zakocha, potem to mija. Na przestrzeni lat ludzie inaczej się zakochują. 

 Gram w "Gangu zielonej rękawiczki", gdzie ludzie zakochują się w sobie w bardzo dojrzałym wieku, bo mają już sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat. To też jest miłość. Ludzie starsi też się zakochują. Główna bohaterka pierwszego sezonu zakochuje się nawet kilka razy. 

Jak już wspomniałyśmy, pracuje Pani z młodzieżą, chcącą związać swoją przyszłość z aktorstwem. Kilka dni temu rozpoczął się nowy rok szkolny, więc wkrótce rozpocznie się kolejny rok warsztatów dla najmłodszych. Stara się Pani być takim nauczycielem, jakiego to Pani chciałaby spotkać w szkole, będąc na miejscu dzieciaków, prawda?

Tak, to prawda. 

Pierwszą zasadą teatru improwizacji jest akceptowanie zmian w sobie, ale też w innym człowieku i świecie. To pozwala nam posuwać się naprzód. 

Na zajęciach teatralnych śmiejemy się z siebie i własnych błędów a jednocześnie uczymy się je akceptować. Dlatego polubiłam tę formę teatru i prowadzę ją z dziećmi. To teatr tradycyjny, ale całą rozgrzewkę i wstęp prowadzę w oparciu o zasady impro, ponieważ chcę, by dzieci pokochały teatr. 

Życie mnie nauczyło, że szczęście dla każdego człowieka jest czymś innym. Dlatego, każdy powinien odnaleźć to, co jest jego pasją i iść za swoim marzeniem. Trzeba dbać o to, by to marzenie było drogowskazem. 

Jak sama to Pani określiła, prowadzenie warsztatów Teatru improwizowanego traktuje Pani jako pozytywistyczną pracę u podstaw na polu artystycznym. Proszę tę myśl rozwinąć. 

W okresie Pozytywizmu Polska była pod zaborami. Były dwa rodzaje pracy - praca u podstaw oraz praca organiczna. Praca organiczna dotyczyła gospodarki, a praca u podstaw była dbałością o zachowanie tradycji i kultury polskiej, ale też języka polskiego. 

Nie jestem w stanie zmienić całego świata, ale mam wpływ na ludzi, których spotykam i na swoje otoczenie, więc taki swój maleńki ogródek uprawiam. Ostatnio przeczytałam świetną opowieść. Jeśli wyobrażasz sobie, że jesteś za mały i nic nie możesz zmienić w tym świecie, to wyobraź sobie siebie, zamkniętego w namiocie z komarem. (Śmiech.) 

Staram się, by na zajęciach zawsze było ciekawie. Praca z dziećmi nie jest łatwa, bo przychodzą do mnie różne dzieci. Scena obnaża. 

Czego to Pani uczy się od dzieci podczas warsztatów?

Cały czas uczę się pokory. Uczę się także cierpliwości, bo czasami nie wytrzymuję. Dzieci traktuję jak dorosłego partnera. Ich problemy traktuję tak, jak problemy dorosłego człowieka. Każdy ma kłopoty na miarę siebie. Pokonywanie trudności jest rozwojowe. Dzieci uczą mnie też podejmowania trudnych decyzji. 

Chcę, by zwyciężały miłość, radość i dobro, mam nadzieję, że zajęcia pomagają dzieciom kształtować siebie. Nie ograniczam moich poleceń do nauczenia się tekstu, czy wiersza,  pozwalam im, by poznawały siebie i rozwijały się. 

To prawda, że tak, jak są one najbardziej wymagającą publicznością, tak samo są najbardziej wymagającą grupą warsztatową? Podzielam to zdanie, bo prowadziłam już warsztaty dziennikarsko-aktorskie dla młodych. (Śmiech.)

Wydaje mi się, że tak. Wymagam od dzieci, ale też napisano o mnie wypracowanie z języka polskiego, że jestem dla nich autorytetem. Byłam bardzo zdziwiona, ale też wzruszona. Dostałam od jednej z mam, trzymam na pamiątkę. 

25 sierpnia do kin trafił film "O psie, który jeździł koleją", wyreżyserowany przez Magdalenę Nieć. Można Panią w tym filmie zobaczyć w roli pracownicy NFZ. Choć czasem przypadają Pani w udziale role drugoplanowe, mają w sobie coś tak charakterystycznego, że zostają zapamiętywane. Jak Pani to robi? (Śmiech.)












fot. zdjęcie nadesłane

To pytanie do Pana Boga. (Śmiech.) Nie wiem, na czym to polega, ale kiedy oglądam filmy, to często aktor, który gra małą rolę przyciąga moją uwagę. Śmieję się, że czasami nawet złe filmy oglądam, a wszystko ze względu na to, że gra człowiek, który skupia moją uwagę. Lubię obserwować jak myśli, jak wykonuje poszczególne gesty. 

Faktycznie, docierają do mnie głosy, podobne do twoich spostrzeżeń, że moje role drugoplanowe mają coś w sobie.

Bardzo się cieszę, że zagrałam w filmie "O psie, który jeździł koleją", choć książki chyba nawet nie czytałam, a na pewno nie utkwiła mi w głowie, w przeciwieństwie do wielu moich znajomych. Wiadomo, ja zawsze w stronę radości, więc tak, jak już mówiłam, o wiele bliższa jest mi Pollyanna. (Śmiech.) 

Mam wrażenie, że będzie to film, który będzie się oglądało, jak "Kevina w Nowym Jorku" na całym świecie w święta. 

Ten film daje nadzieję, pokazuje współczesność, ale też, że siłą woli można poczuć szczęście, radość, nadzieję i wiarę. Obrazuje, jak nadzieja powoduje, że możemy zmienić rzeczywistość i zmienić czyjeś życie poprzez radość. 

To kolejna lektura szkolna, która doczekała się ekranizacji. Czy Pani zdaniem, film pozwoli dzieciakom nieco łaskawszym okiem spojrzeć na książkę Romana Pisarskiego i przekona ich do lektury?

Mam nadzieję. Podobnie, Książka "Wio, Leokadio", do której razem z jej autorką, Joanną Kulmową i Janem Kulmą nagrałam audiobook o tym samym tytule,  jeszcze kilka lat temu również była lekturą szkolną. 

Pani często na warsztat bierze m.in. wiersze autorstwa Jana Brzechwy, które czyta lub recytuje przy różnych okazjach. Czy obserwuje Pani wtedy zainteresowanie jego osobą, odczuwalne ze strony dzieci? Jak mówić o wierszach i ich autorach, by najmłodsi chcieli tę wiedzę przyswajać?

Absolutnie tak. Wyprodukowałam spektakl "Lekcja dobrego zachowania, czyli Brzechwa i Tuwim dzieciom", według "Akademii Pana Kleksa". Jeszcze przed lockdawnem, jeździliśmy z tym spektaklem po Polsce. Uważam, że obcowanie ze sztuką to podstawowa rzecz, z którą człowiek powinien się zaprzyjaźniać od dziecka. Każdy powinien uprawiać ją w dowolnym zakresie. Można malować, mówić wiersze, śpiewać i robić wiele różnych innych rzeczy twórczych. To wszystko rozwija. 

Było już o warsztatach, filmach i lekturach. Porozmawiajmy o dubbingu. Czy dzięki temu, że ma Pani  tak bogaty owy dorobek, jest częściej przez widzów rozpoznawana po głosie? (Śmiech.) 

Czasami tak, ale np. w przypadku wedlowskiej zebry, o której będziemy jeszcze rozmawiać, niekoniecznie. (Śmiech.) Kiedy nagrywałam dźwięk, reżyser upominał mnie, kiedy zdarzało mi się schodzić z głosu-charakteru zebry. Pamiętam, że musiałam wejść w tę rolę mimo wszystko. Nie wyczuwałam, że nie mówię jej głosem. Dużo osób nie miało świadomości, że to ja użyczam jej głosu. 

Gdyby miała Pani wytyczyć, którą z postaci, pod które podkładała głos najbardziej lubi, na którą mogłoby paść? 

Oczywiście, wedlowska zebra. (Śmiech.) 

Bardzo często biorę udział w dyplomach szkół filmowych. W tym roku dwa filmy, w których brałam udział, trafiły na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Pierwszy to "Święto ognia" Kingi Dębskiej, drugi film to "Pieśń Humabków" Kludii Folgi,  który jest projektem krótkometrażowym. 

W ramach przygotowania do naszego wywiadu kilka tych reklam z zebrą sobie przypomniałam. Ma Pani swoją ulubioną z tej serii? Moja to ta, z nauczycielką historii oraz świąteczna, z parkowaniem zadem. (Śmiech.)

Lubię lekcję geografii, ale najbardziej podobała mi się ta, która realizowana była na dachu. To ta, w której pada pytanie, "A dlaczego Ciebie nie ma na czekotubce?" To reklama, mówiąca o naszym życiu i tym, co dzieje się, kiedy ktoś ma znajomości. Bardzo podobało mi się jej przesłanie - "poczuj dziecięcą radość". Znowu o mnie. (Śmiech.) 

Kiedy spotykamy się ze stratą bliskiej osoby, uświadamiamy sobie, co tak naprawdę jest ważne w życiu. Liczy się to, że mamy bliskich wokół siebie i że nawet kromka chleba ze smalcem, zjedzona z kimś w przyjaźni, jest lepsza, niż rarytasy na największych celebryckich przyjęciach. 

Co jest dla Pani najbardziej istotne w pracy głosem? Czy pracę głosem podczas tworzenia audiobooka, a reklamy można jakoś rozróżnić? 

Tak. W reklamie tworzy się postaci, których kwestie trzeba czytać pod konkretnym kątem. W bardzo krótkim czasie trzeba przeczytać bardzo wiele wyrazów. W przypadku audiobooka można pozwolić sobie na interpretację. Postaciom, które się czyta, nadaje się charakter. Do audiobooka można wnieść od siebie więcej, niż w przypadku reklamy. 

Audiobooki przeważnie Pani nagrywa, ale odpowiada Pani też za produkcję wspominanego już przez nas audiobooka "Wio, Leokadio". Proszę o nim opowiedzieć.

Tę książkę pamiętałam z dzieciństwa i lat młodości. Pomyślałam, że będzie fajna na te trudne czasy. Wówczas mieściła się jeszcze w kanonie lektur szkolnych. Chciałam wykupić prawa w ZAiKSie, bo myślałam, że autorka nie żyje. Okazało się, że Joanna Kulmowa żyje i ma się całkiem dobrze. Razem z mężem zgodzili się na wykupienie praw. Spontanicznie zaproponowałam, by Pani Joanna czytała  główną postać. Zapytała mnie czy wiem o czym to jest Jej powieść, a ja stwierdziłam, że tak naprawdę napisała tę książkę o sobie i swoim mężu. Przyznała mi rację. 

Potem nastał cudowny czas, w którym to Państwo Kulmowie jeździli ze mną do studia. Pan Jan powiedział, że wierzy, że Pani Joanna dzięki nagraniu tego audiobooka zostanie w świadomości pokoleń. Było to dla nich ogromne przeżycie. 

Lubi Pani współpracować z młodymi twórcami, czy to na planach teledysków, czy etiud szkolnych i wspomnianych filmów krótkometrażowych. Czy ostatnio wsparła Pani swoją osobą jakiś ciekawy projekt z tej grupy? 

Te filmy jeżdżą po festiwalach, dlatego nie są pokazywane w Polsce. "Stygnie ciało" Przemka Kopacza to jeden z takich filmów, który jest etiudą katowickiej filmówki. Warto też wspomnieć o filmie "Wolne pokoje" Bartłomieja Jakubiaka,  który został nagrodzony w Los Angeles, nagrodą dla najlepszego krótkiego  filmu nieanglojęzycznego oraz nagrodą dla najlepszego krótkiego filmu dziecięcego.

Spotykam fantastycznych, młodych ludzi. Jestem zdziwiona ich myśleniem o świecie. Bardzo im kibicuję. Z marzeń wyrastają wielkie rzeczy. Trzeba marzyć. 

W serialu "Korona królów. Jagiellonowie", wciela się Pani w Eugenię. Z tego, co się orientuję, nie jest to postać, zaczerpnięta z dziejów historycznych, ale wykreowana przez scenarzystów, prawda?

Nie startowałam w castingach do tego serialu. Kiedy agentka zadzwoniła z informacją, że zagram matkę kata, pomyślałam, że to musi być świetna postać, bo przecież wszyscy się boją kata a kat na pewno boi się mamusi. W tę stronę poszłam. (Śmiech.) 

Wystąpiłam jedynie w kilku odcinkach, ale było to fajne wyzwanie aktorskie, które miło wspominam. Grałam kochającą, ale też  zaborczą matkę. 

Taka rola jest jednak okazją do wcielenia się w postać w stroju z epoki. Marzy o tym prawie każda aktorka. Pani również marzyła? (Śmiech.)

Ja o tym nie marzyłam, ale bardzo się ucieszyłam. Kiedy włożyłam kostium, dobrze się w nim czułam. To rodzaj sukienki, w której każda kobieta ładnie wygląda. W takich pięknych strojach powinno się chodzić ulicami. (Śmiech.) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz