Krzesimir Dębski o 50-leciu pracy twórczej i muzyce filmowej [WYWIAD]
fot. Szymon Szcześniak
Niedawno Cieszyn odwiedził Krzesimir Dębski, kompozytor, dyrygent orkiestrowy, wirtuoz skrzypiec jazzowych i pianista, który obecnie obchodzi jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Opowiedział, dlaczego czasem lubi, a czasem wręcz nie znosi być nazywany muzykiem, skomponowania jakiego utworu zazdrościł mu Wojciech Karolak i czy zatrzymuje się autem na poboczu, by zanotować pomysł kompozycji.
Wybitny kompozytor, uznany dyrygent orkiestrowy, a także wirtuoz jazzowych skrzypiec i pianista. Poruszający się równie swobodnie w świecie jazzu, jak i muzyki klasycznej oraz filmowej. Wszystko się zgadza?
Wszystko się doskonale zgadza.
Chyba najbardziej Pan lubi, kiedy przedstawia się Pana po prostu jako muzyka, bo w tym określeniu mieści się wiele specjalności.
Tak, określenie niekiedy bardzo pozytywne, z którym bardzo dobrze się czuję, ale czasami wyczuwam w nim pogardę.
Dlaczego?
Wynika to z faktu, że wielu ludzi na co dzień nie styka się z muzyką. Jesteśmy narodem mało muzykalnym. Ze smutkiem obserwuję, że spada liczba ludzi muzykujących. Upadają chóry i amatorskie życie muzyczne, które daje dużo radości.
Obchodzi Pan jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Kiedy to minęło?
No właśnie... (Śmiech)
Jakie emocje, a przede wszystkim przemyślenia towarzyszą Panu w obliczu tak szczególnego jubileuszu?
Kiedy ktoś obchodzi tak zacny jubileusz, zazwyczaj zastanawia się, jak to się stało, że ma już tyle lat (Śmiech).
Ja czuję, jakby nic się nie zmieniło. Mój management zadbał o moją jubileuszową trasę koncertową, więc zasuwam, jak byłbym osiemnastoletnim młodzieńcem (Śmiech.) I dobrze mi z tym. Cieszę się, że mam mnóstwo koncertów.
Gdyby miał Pan te pięćdziesiąt lat zamknąć w jednym słowie, jakie mogłoby paść?
Sam jestem zdziwiony, że spotkał mnie taki los. Czuję się wyróżniony przez opatrzność i zastanawia mnie, jak to się stało, że tyle darów dostałem za nic.
Jedni mówią, że człowiek artystą się rodzi, drudzy zaś, że się nim staje. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Jestem typowym produktem polskiego systemu edukacyjnego. Swoją edukację w szkole muzycznej rozpocząłem, mając sześć lat.
Na początku najbardziej interesowały mnie sport i zabawy z rówieśnikami, ale bardzo szybko zorientowałem się, jak ważna jest dla mnie muzyka. Uczyłem się razem z zakonnicami i żołnierzami. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy pisaliśmy dyktanda muzyczne, w których trzeba było rozpoznawać dźwięki, to oni ode mnie ściągali. Bardzo mnie to napawało dumą (Śmiech). Wtedy poczułem się wyróżniony i chętnie chodziłem do szkoły.
Mam wrażenie, że wszyscy znają Pana dorobek z zakresu muzyki filmowej, a prawie nikt nie zna Pana twórczości współczesnej. Czy nie ma Pan czasem wrażenia, że pod tym względem film do pewnego stopnia Panu zaszkodził?
Tak, na pewno. Ostatnio miałem koncert w Częstochowie.
Wykonałem dwa utwory współczesne. Orkiestrze nie przypadły one do gustu, bo wiadomo, że to muzyka filmowa słuchaczom się podoba, a za współczesną nie każdy przepada.
Czy proces komponowania muzyki filmowej różni się czymś od komponowania muzyki współczesnej?
Te dwa procesy bardzo się od siebie różnią. Muzykę filmową przeważnie komponuje się do obrazu. Kiedyś było tak, że film przesyłano do mnie na kasetach wideo, a ja, oglądając te jeszcze niezmontowane zdjęcia, musiałem wymyślić, jaki rodzaj muzyki będzie do nich pasował. Natomiast z muzyką współczesną jest tak, że piszesz niby co chcesz ale właściwie trzeba wymyśleć coś oryginalnego, coś własnego i żeby to mieściło się w idiomie muzyki współczesnej, no i żeby orkiestra chciała to grać (Śmiech.)
Podobno kiedy przychodzi Panu do głowy pomysł na kompozycję, jest Pan w stanie stanąć autem na poboczu, włączyć światła awaryjne i notować. Ile w tym prawdy?
Faktycznie, zdarzało się tak, że zjeżdżałem na pobocze i pisałem. Co więcej, zdarzało się nawet tak, że kiedy przyszedł do mnie jakiś pomysł, stawałem na środku drogi (Śmiech).
Przepraszam wszystkich tych kierowców, którzy denerwowali się w takich sytuacjach. Pomysły są czasem zaskakujące i trzeba je wykorzystywać.
Gdyby miał Pan sam powiedzieć, z którą kompozycją filmową jest Pan kojarzony najczęściej, na którą mogłoby paść?
Biorąc pod uwagę oglądalność kinową i telewizyjną, najczęściej kojarzony jestem z kompozycjami do filmu "Ogniem i mieczem". Podobnie jest z kompozycją "Miłość jest piękna", którą można usłyszeć w serialu "Na dobre i na złe". Przepraszam tych wszystkich, którym przy okazji każdego odcinka wyskakiwałem z tym utworem z telewizora i być może była to zbyt wielka ingerencja w wasze życie ,drodzy widzowie.
Zdarzało się Panu pisać muzykę do filmu, który jeszcze nie powstał. Czy kiedy zobaczy się film, proces twórczy staje się łatwiejszy?
Zdarzało się też kiedyś, że ekipa filmowa wydawała pieniądze na honoraria i nie starczyło ich już na muzykę (Śmiech). Podczas produkcji filmów, w których brałem czynny udział, mam wrażenie, że zdarzyły mi się wszystkie możliwe dziwactwa. Kiedyś byłem na bankiecie z okazji rozpoczęcia zdjęć do jednego z filmów. Jak się później okazało, ten bankiet wyczerpał cały fundusz.
Choć pisze Pan muzykę, nie ciągnie Pana do bycia tekściarzem. To prawda?
Faktycznie, nie ciągnie mnie do tekściarstwa, choć napisałem dwie książki, ale lubię pisać muzykę do gotowych już tekstów np. Sofoklesa, St. Barańczaka. Miałem bardzo dużo do czynienia z tekstami noblistów, wielkich pisarzy współczesnych i poetów starszej daty.
Niektórzy twierdzą, że dzisiejszy poziom muzyki jest słabszy niż kiedyś. Rzecz jasna, nie wszystko co powstaje jest świetne. Pan obserwuje pogarszający się poziom muzyki?
Teraz już tak. Patrząc obiektywnie na to, jaką muzykę pisano w XV, XVI oraz XVII wieku, trzeba przyznać, że była genialna.
Czy każdy potrafi sobie wyobrazić fabułę kompozycji muzycznej? Wydaje mi się, że tu wyobraźnia musiałaby działać na prawdziwie wysokich obrotach. (Śmiech.)
Wyobraźnia, podobnie jak pamięć, potrafi płatać figle. Mnie wiele utworów zaskakuje do tego stopnia, że nie wierzę, że sam je napisałem.
Jest też kilka piosenek, które stały się popularne, a ja do tej pory nie rozumiem dlaczego.
Jakie?
Taka jest m.in. kompozycja "Miłość jest piękna" z serialu "Na dobre i na złe", o której już rozmawialiśmy. To prosty utwór. Nieodżałowany Wojciech Karolak, kompozytor i muzyk jazzowy, kilkakrotnie zagadywał mnie, pytając, jak to jest możliwe, że udało mi się napisać tak prosty, ale też piękny utwór. Podobno zawsze marzył, by coś takiego napisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz