Jan Peszek nie tylko o Kwartecie [WYWIAD]
fot. Paweł Wodnicki
11 marca w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie zagrany został "Kwartet" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, na podstawie tekstu Bogusława Schaeffera. Z Janem Peszkiem, który niedawno obchodził 80. urodziny, miałam okazję porozmawiać m.in. o wyjątkowości "Kwartetu"
To prawda, że nie planował Pan artystycznej kariery? Podobno będąc nastolatkiem, wydawało się, że zostanie Pan stomatologiem i przejmie po ojcu gabinet dentystyczny w Andrychowie. Ile w tym prawdy?
To cała prawda. Właśnie tak było. Jako pierworodny z szóstki rodzeństwa miałem przejąć gabinet, ale stało się tak, że zostałem aktorem.
Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedyś w jakimś filmie przyszło zagrać Panu lekarza...
Nie, lekarza faktycznie nie grałem (Śmiech).
Dziś spotykamy się w cieszyńskim Teatrze im. Adama Mickiewicza, gdzie miał Pan okazję wystąpić już kilkakrotnie.
Występowałem tutaj m.in. z Teatrem Polonia. Grałem tutaj również w spektaklu "Scenariusz dla trzech aktorów", którego autorem jest Bogusław Schaeffer, a reżyserem Mikołaj Grabowski. Pamiętam, że przyjechałem tutaj z jeszcze jakąś sztuką, ale gram tak dużo, że już nawet nie wiem, co to było.
To właśnie z okazji 50-lecia spektaklu, zagrany zostanie dzisiaj "Kwartet". Zacny jubileusz.
Uściślijmy, że gramy ten tytuł już pięćdziesiąt jeden lat, ponieważ premiera miała miejsce w Łodzi w 1973 roku. Zagraliśmy wtedy w tamtejszym Biurze Wystaw Artystycznych.
Gdyby miał Pan w jednym słowie lub zdaniu podsumować te lata z "Kwartetem" na scenie, jakie mogłoby paść?
To przygoda życia. Mało jest spektakli, które mają taką żywotność. To wybitny utwór, w którym z jakością muzyczną miesza się jakość teatralna, ponieważ autor jest przede wszystkim kompozytorem muzycznym. Utwór ten powoduje, że aktorzy nigdy się nie nudzą, zawsze mają przed sobą nowe wyzwania i nowe doświadczenia. Mam wrażenie, że dopóki się ruszamy, będziemy to grać (śmiech).
To nie jest powtarzalny spektakl.
To prawda. Jest za każdym razem inny, o czym w dużym stopniu decyduje publiczność.
Na scenie przedstawione są perypetie artystów poszukujących ideału sztuki i formy, która zadowoliłaby ich wszystkich. To się jednak nie udaje, bo panowie nie potrafią się ze sobą dogadać. Proszę opowiedzieć coś więcej.
To kompozycja, która składa się z ponad dwudziestu akcji. Wszystkie się nie udają. Ostatnim zdaniem, które zamyka cały spektakl, jest stwierdzenie, że najważniejsza jest intencja, czyli to, żeby chcieć coś zrobić, nawet jeżeli w perspektywie są nieudane próby.
W czym Pana zdaniem zawarty jest sukces "Kwartetu", a za co najbardziej cenią go widzowie?
Na pewno należy podkreślić tu oryginalność kompozycji, niezwykle wrażliwą reżyserię Mikołaja Grabowskiego. Nie będę ukrywał, bo bym kokietował, że jest to jakość aktorska. Mamy bardzo długie doświadczenia przebywania z Bogusławem Schaefferem. Jesteśmy aktorami Schaefferowskimi. Pracując w Awangardzie Muzycznej, nabraliśmy tego, czego nie doświadczają aktorzy po tzw. "normalnych" szkołach teatralnych. Oczywiście, my też je skończyliśmy, ale to doświadczenie i spotkanie z awangardą powoduje ostrość pewnych sytuacji, odmienność pewnych zachowań. Energia jest podstawą tych poszukiwań. "Kwartet" ma się dobrze. Publiczność jest zadowolona, więc my też.
Ma Pan w tej sztuce jakiś swój ulubiony moment? Czego dotyczy?
"Kwartet" składa się z wielu moich ulubionych momentów. Tu wszystko jest na styku pewnego rodzaju prowokacji. To nie jest coś skończonego. Kompozycja otwarta zawsze stawia przed aktorem nowe wyzwania. Ten rodzaj aktywności nie pozwala się nudzić.
Głównym celem inscenizacji jest tu improwizacja aktorska. Mam wrażenie, że zdecydowanie więcej przestrzeni na improwizację niż w filmie jest na scenie.
Tak. Kamera ma swoje prawa. Trzeba się dostosować do jej wymogów. Natomiast żywy aktor w żywym teatrze może sobie swobodnie pohasać, co sprawia, że ma poczucie o wiele większej wolności.
Niedawno świętował Pan 80. urodziny. Podobno jest Pan osobnikiem deklarującym niechęć do jubileuszy. Jak zatem spędził Pan ten wyjątkowy dzień?
Poddałem się ciśnieniu. Doceniłem wysiłek organizatorów i pamięć wielbicieli. Nie można tego nie doceniać, ale niechęć w dalszym ciągu we mnie jest, ponieważ nie uważam, że jest się z czego cieszyć, kiedy kończy się osiemdziesiąt lat. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie tak się cieszą w sylwestra, skoro minął kolejny rok, a nie wiadomo, co wydarzy się w następnym. Moje odczucia dotyczące wszelkiego rodzaju jubileuszy się nie zmieniają, ale absolutnie doceniam pamięć innych o moich 80. urodzinach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz