niedziela, 15 września 2024

Robert Stockinger nie tylko o tenisie [WYWIAD]

 Robert Stockinger nie tylko o tenisie [WYWIAD]
















fot. Robert Stockinger / oficjalna strona na Facebooku

W dniach 5-8 sierpnia odbywała się XVIII edycja rozgrywek tenisowych Beskid Cup. Jednym z uczestników był Robert Stockinger. Choć pierwszego dnia imprezy pogoda nie dopisała, swojego pierwszego meczu nie przerwał, walczył do końca w strugach deszczu. Ostatniego dnia tryumfował, zdobywając I miejsce na rzeczonych rozgrywkach.

Rozmawialiśmy nie tylko o tenisie, ale też pozytywnym nastawieniu w sporcie i w życiu.

Już na pierwszy rzut oka sprawia Pan wrażenie osoby pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Czy uprawianie sportu pomaga w tym, by takie nastawienie utrzymać?

Uprawianie sportu pomaga się zrelaksować, zrzucić z siebie napięcie i negatywne emocje. Ja dobrze się czuję, kiedy się ruszam. Cieszę się, kiedy dzięki temu dobrą energią mogę zarażać innych.

Choć zdania w tej kwestii są podzielone, to niektórzy twierdzą, że takiego nastawienia, choć do pewnego stopnia, można się nauczyć. Jak Pan się do tego odniesie?

Jestem przekonany, że można, jednak wbrew pozorom, to wcale nie jest taka prosta sprawa. Trzeba doceniać to, co się ma i nie mieć zbyt dużych oczekiwań, bo to z nich biorą się rozczarowania.

Podobno, kto uprawia sport, częściej się uśmieha.

Ja po każdym treningu, po każdym meczu się uśmiecham, także zgadzam się z tym maksymalnie. (Śmiech.)

Pasję do sportów zaszczepił w Panu tata...

Na pewno tata zaszczepił we mnie miłość do tenisa. Jako dziecko zapisał mnie na treningi. Bywałem na nich regularnie, bo tata tego wymagał.

Kiedy nastąpił moment, w którym to Pan chciał chodzić na treningi tenisa?

Będąc dzieckiem, wolałem grać w piłkę. Rzeczywiście, z biegiem  czasu, na kortach bywałem częściej niż na boisku. Studiując na Uniwersytecie Warszawskim, grałem w drużynie AZS. Potem na chwilę ten tenis porzuciłem i właściwie to przy okazji Beskid Cup przypominam sobie o istnieniu tenisa. Zawsze kiedy wyjeżdżam z Jaworza, mówię sobie, że do kolejnej edycji będę przygotowywał się bardziej. 

Kiedy nastąpiła taka Pana pierwsza, świadoma fascynacja tym sportem?

Moja pierwsza fascynacja tym sportem nastąpiła, kiedy tata w wieku czterdziestu lat zaczął go uprawiać. Uczyliśmy się go razem.

Teraz pewnie razem kibicujecie Idze Świątek?

Jak wszyscy, trzymamy kciuki za Igę Świątek i Huberta Hurkacza. Karierę Igi śledzę od juniorskich czasów. Kiedy na topie była Agnieszka Radwańska, nagrywałem z Igą repoertaż, wtedy miała około 14 lat. Jeszcze nikt o niej nie słyszał. W domowym „eksperckim“ zaciszu czuliśmy, że do kobiecego tenisa zmierza wielka gwiazda. Na szczęście, to marzenie się spełniło.

Kiedy tylko obowiązki zawodowe Panu pozwalają, zawsze przyjeżdża Pan do Jaworza. Co takiego ma Beskid Cup, czego nie mają inne tego rodzaju rozgrywki?

Beskid Cup to przede wszystkim tradycja ludzi, którzy tutaj bywają. To od osiemnastu lat prawie ten sam skład. Miałem to szczęście, że kiedy byłem nastolatkiem, tata zabierał mnie tutaj, więc ja to towarzystwo pamiętam. To sprawia, że kiedy ci ludzie się tutaj na początku sierpnia spotykają, jest jak w rodzinie. Wszyscy świetnie się znają.

Jako kilkuletniego chłopca, tata zabierał Pana na plan filmowy?

Zabierał mnie na plan, choć szczególnie go o to nie prosiłem. Nie było to coś, co specjalnie mnie fascynowało. Trochę się nudziłem, jak to dziecko. (śmiech)  Lubił zabierać mnie ze sobą w różne miejsca.

Nie miał Pan takiego momentu, że chciał pójść w ślady taty i zostać aktorem?

Nie było takiego pomysłu.

Co daje Panu tenis, czego nie dają inne sporty?

Tenis daje towarzystwo. Wydaje mi się to nawet fajniejsze, niż samo odbijanie piłki. (śmiech) To bardzo dobra wizytówka naszego turnieju. Tu nie tylko gra się w tenisa, ale spotykamy się też towarzysko.

Tak jak Pana tata, Pan też zaszczepia teraz miłość do sportów w swoich dzieciach?

Chciałbym, by moje dzieci były aktywne, natomiast niczego im nie narzucam, na razie moja córka wykazuje talent artystyczny. Jeśli nie będzie chciała uprawiać żadnej dyscypliny, ja to zaakceptuję. Mój synek jest jeszcze mały, ale widzę, że jest bardzo sprawny ruchowo. Może przyjdzie taki czas, w którym weźmie rakietę do ręki, spełni marzenie dziadka i poodbija piłeczkę. 

Od jakiegoś czasu, razem z Joanną Górską prowadzi Pan „Pytanie na śniadanie“. Co jest największą siłą Waszego duetu?

Z Asią bardzo dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Jesteśmy drużyną. Stoimy za sobą. Wspieramy się, rozmawiamy ze sobą. Szczerość i komunikacja to podstawa.

Jaki jest Pana przepis na to, by rano wstać z uśmiechem i powitać widzów?

Nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. Do niczego nie muszę się zmuszać. Wstaję wcześnie. Bardzo lubię tę pracę. Uwielbiam o 7.30 budzić naszych widzów. Muszę się raczej hamować, niż pobudzać do dobrej energii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz