Ireneusz Czop: „Mundur mnie lubi“
Z Ireneuszem Czopem spotkałam się w ramach 19. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy/Kino na Hranici w Cieszynie. Rozmawialiśmy po projekcji filmu „Miłość w mieście ogrodów“, gdzie aktor wciela się w rolę główną. To nasza druga rozmowa.
Pierwszy raz rozmawialiśmy w 2013 roku, więc minęło od tego momentu sporo czasu. W Pana życiu zawodowym działo się bardzo wiele. Czy w kilku słowach mógłby Pan opowiedzieć o największych, bądź najważniejszych zmianach, które nastąpiły u Pana w tym czasie?
Każdy rok przynosił nowe wyzwania. Na małym i dużym ekranie pojawiłem się wiele razy. W niektórych serialach występuję od kilku sezonów. W tym czasie pojawiły się również propozycje, które były bardzo ciekawe.
Mam wrażenie, że dalej nie przekonała Pana tzw. „moc portali społecznościowych“. Na próżno było mi szukać Pana fanpage na Facebooku, profilu na Instagramie lub Twitterze. Nie wierzy Pan w siłę internetu?
(Śmiech.) Wierzę w siłę internetu, ale to miecz obosieczny. Prywatność jest ważniejsza niż wirtualne istnienie. Ale jeśli już jest się w sieci, trzeba to traktować poważnie i porządnie. To zabiera sporo czasu, którego ciągle mi brak.
Chciałabym jednak przejść do ról telewizyjnych. Nie sposób tu pominąć „Komisarza Alexa“ i Pana postać Rysia Puchały. Wciela się Pan w swojego bohatera już 7 lat, to szmat czasu. Co trzeba robić, by przez tak długi czas postać nie znudziła się ani widzom, ani Panu?
(Śmiech.) Nie można się nudzić. Trzeba ustawiać sobie poprzeczkę, która pozwoli zaskakiwać siebie i widza. To postać, którą ludzie polubili. Nie wiem dlaczego, bo to przecież nie James Bond. (Śmiech.) Puchała jest raczej pantoflarzem, który łapie łobuzów. Cieszę się, że również ta postać, wybrana z mojej palety zawodowej, podoba się widzom.
Czy jeśli stwierdzę, że Puchała jest postacią, z którą jest Pan najczęściej kojarzony przez widzów, to się nie pomylę?
Z tym bywa różnie. Miałem poczucie, że dziewięć sezonów „Komisarza Alexa“, które zostały nakręcone, daje przewagę nad innymi rolami, ale okazuje się, że ludzie dzielą się na widzów różnych stacji i gatunków, a co za tym idzie, każdy z sympatyków kojarzy mnie z czymś innym. Tak samo jest mi miło kiedy ktoś gratuluje mi roli telewizyjnej, czy teatralnej. Zgodzę się jednak z tym, że ostatnio najczęściej jestem łączony z Puchałą. To sprawdza się zwłaszcza u młodych widzów.
Jednak jeśli chodzi o obserwowanie Pana ról na przestrzeni lat, zauważyłam pewną prawidłowość. Otóż, bardzo często jest Pan obsadzany w rolach mundurowych – policjanci, lekarze. Można nazwać to działaniem zamierzonym, czy raczej zbiegiem okoliczności?
Mundur mnie lubi. Widocznie twarz mi tężeje. (Śmiech.) Osoby, z którymi pracuję uważają, że mógłbym nosić mundur, kitel, czy habit. Myślę, że w pewnym wieku postać dostaje kolorytu przez to, że wykonuje określony zawód przez wiele lat. Dorosłem do takich ról.
Role osób duchownych też nie są Panu obce. W spektaklu telewizyjnym „Totus Tuus“ został Pan obsadzony w roli Świętego Jana Pawła II. Papież Polak to ikona polskiej historii. Jak wyglądały przygotowania do roli? Odczuwał Pan presję, związaną z powagą osobowości, w którą miał się Pan wcielić?
Oczywiście, że tak. Jest parę postaci, z którymi aktor chętnie zmierzyłby się. Historia w roli głównej z Karolem Wojtyłą to spektakl, który skupia się na okresie jego pontyfikatu, w którym został postrzelony. Rola dała mi szansę być bliżej niego, bliżej jego światopoglądów, wiary. Spektakl „Totus Tuus“ był dla mnie piękną prywatną podróżą.
Kolejną postacią duchowną, w którą Pan się wcielił, jest ksiądz, który pada ofiarą bestialskiego mordu. Mowa oczywiście o filmie „Wołyń“. Wojciech Smarzowski to reżyser ogromnego formatu. Jak trafił Pan do jego ekipy?
Wojtek Smarzowski ma grupę sprawdzonych ludzi, z którymi pracuje. Niezmiernie mi miło, że to zapraszanie do współpracy również mnie dotyczy.
W Cieszynie pojawia się Pan z okazji 19. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy. Nie jest to ani Pana pierwsza wizyta w tym mieście, ani pierwsza wizyta na Festiwalu. Z tego, co wiem, na KNG pojawił się Pan również w roku 2013. Jaki jest Pana stosunek do tego typu imprez?
Bardzo lubię ten festiwal. W Cieszynie panuje sympatyczna, ciepła, rodzinna atmosfera. Na Festiwalu nie ma napięcia, które towarzyszy na ściankach i czerwonych dywanach. Tu można pięknie rozmawiać i to nie tylko o kinie.
W tym roku na KNG zosały wyświetlowne aż cztery filmy z Pana udziałem. Chciałabym się jednak zatrzymać przy filmach „Konwój“ i „Miłość w mieście ogrodów“. W pierwszym wciela się Pan w rolę Kulesza „Nauczyciel“, a w drugim występuje Pan jako Michał. Rola w którym z tych filmów była dla Pana bardziej wymagająca?
Nie powiem, która rola była bardziej wymagająca. Filmy dotyczą różnych przestrzeni życia ludzkiego, są więc przy nich używane inne narzędzia artystyczne. Bardzo trudno porównać te postaci. W filmie „Konwój“ to mężczyzna oskarżony i osądzony, ale powstaje pytanie o granicę kary. Natomiast „Miłość w mieście ogrodów“ to powieść wewnętrzna, historia o zdradzie, z początkiem dramatycznych zmian. Nie umiem określić, która rola jest trudniejsza. Uważam, że obie mnie dopełniają.
Naszym głównym tematem jest Festiwal KNG, więc nasuwa mi się oczywiste pytanie. Jakie filmy najbardziej lubi Pan oglądać z perspektywy widza?
(Śmiech.) To zależy od tego, z kim te filmy oglądam. Lubię oglądać takie, które mnie inspirują.
Czy wśród filmów prezentowanych na Festiwalu wybrał Pan pozycje, które zechce zobaczyć? -Na pewno znajdę coś dla siebie. Znajdzie Pan również czas, by zwiedzić miasto?
Mam nadzieję, że tak. Chciałbym również przejść się na czeską stronę.
Pytanie na koniec. Bardzo ciekawi mnie tu Pana odpowiedź. Lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy jednak tak, jak wielu aktorów, doszukuje się Pan wtedy czegoś, co mógłby poprawić, zagrać lepiej?
Staram się patrzeć na siebie jak na kogoś zupełnie innego.
Materiał archiwalny z dnia 9 maja 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz