Jarek Westermark: „Piszę, kiedy mogę”
Jarek Westermark z wykształcenia jest prawnikiem. Śmieje się, że ostatnią prawdziwą styczność z prawem miał na studiach. Frontman zespołu KRÓLDUCH, a także autor książki "Opowiadania, które napisałem".
Prawnik? Pisarz? Wokalista? Do czego jest Panu najbliżej?
Zależy kiedy… rankami bliżej mi do pisarza, wieczorami do wokalisty. Za dnia oddalam się od obu; tłumaczę seriale, robię zakupy i prasuję.
Śpiewający prawnik, który pisze książki. Jak odbierają to znajomi, czytelnicy, słuchacze? Czy nie zadziwia ich czasem to połączenie?
Znajomi wiedzą, że ostatnią prawdziwą styczność z prawem miałem na studiach, nie są więc zbyt zaskoczeni. Czytelnicy i słuchacze reagują głównie rozbawieniem. Pamiętam, że kilka osób „z branży“ zwyzywało mnie od najgorszych, że pakuję się w wydawanie dźwięków zamiast „kosić pieniądz” w kancelarii. Moje studia wspominam bardzo miło. Cieszę się, że stanowią teraz dodatkowy element, który może zaciekawić potencjalnych odbiorców tego, co robię.
Wyobraża Pan sobie porzucenie którejś z tych dziedzin na rzecz drugiej, czy trzeciej?
Zawodowo zajmuję się tłumaczeniami. Pozwoliły mi rozwinąć język, wyrobić umiejętność panowania nad tekstem (unikanie powtórzeń, nieustanna walka z interpunkcją). Uważam to za bazę, z której raczej nie zrezygnuję. Wybór musiałby więc dotyczyć pisania i muzyki, które z kolei traktuję jako dwa przejawy tego samego dążenia: próby wyrażenia swoich pomysłów i emocji. Mam nadzieję, że któraś z tych form zaciekawi publiczność. Jeśli okaże się, że tylko jedna, być może trzeba się będzie wyspecjalizować.
Co w Pana życiu pojawiło się pierwsze? Muzyka, czy zamiłowanie do pisania?
Rodzinna legenda głosi, że zacząłem nucić zanim nauczyłem się mówić... więc chyba muzyka. W liceum i na studiach zająłem się raczej pisaniem, ku radości znajomych, którym zależało na ciszy i spokoju. Teraz wszystko się wyrównało.
Jeśli o pisanie chodzi, zadebiutował Pan jakiś czas temu książką „Opowiadania, które napisałem“. Kto namówił Pana do napisania książki?
Żona zasugerowała mi, by zapisać się na studia podyplomowe „Szkoła Mistrzów. Studia technik pisarskich i prezentacji tekstu literackiego“ – coś między kursem creative writingu, a nauką o nurtach w literaturze XIX, XX wieku i współczesnej. Udało mi się wygrać organizowany na koniec studiów konkurs, nagrodą w którym był właśnie debiut. Zgłosić można było krótką powieść, zbiór wierszy, dramat, lub opowiadania. „Opowiadania, które napisałem“ to zestaw tekstów, które powstały podczas studiów, wzbogacony o teksty starsze, które przerobiłem tak, by – mam nadzieję – nie odstawały poziomem od reszty.
Pisał Pan kiedyś do szuflady, a teraz pojawiła się ochota wydania tego w wersji książkowej, czy było inaczej?
Pierwsze opowiadania zacząłem pisać w wieku 12 lat, więc przez lata trochę się tego nazbierało. Zawsze odkładałem próbę debiutu na później. Ochota była zawsze, brakowało jednak zdecydowania. Studia podyplomowe i związana z nimi szansa na publikację okazała się znakomitą motywacją!
Do jakich czytelników skierowany jest Pana debiut pisarski?
Mam nadzieję, że zajrzą do książki ci, którzy widzą w opowiadaniach tryumf pomysłu – możliwość przekazania w zwięzły sposób emocji czy obrazów. Chcę pokazać, że krótka forma może zawierać w sobie kompletną fabułę, wyczuwalny nastrój, ciekawą pointę. Z założenia chcę trafić do czytelników, którzy lubią tekst klarowny, z humorem, dający jednak pole do własnych przemyśleń. Jakie były pierwsze recenzje czytelników?
Moi dziadkowie byli zachwyceni!
Czy w chwili obecnej organizuje Pan spotkania z czytelnikami? Jak najbardziej. Pierwszy wieczór autorski zorganizowano w marcu w Domu Literatury na Starym Mieście w Warszawie. Następny – połączony z koncertem mojego zespołu Królduch – odbędzie się 24 kwietnia w klubokawiarni Kicia Kocia. Będzie dyskusja, odczyty fragmentów książki, no i trochę (wspaniałej!) muzyki. Serdecznie zapraszam.
Myśli Pan już o kolejnej książce?
Bardzo intensywnie! Słyszałem głosy, iż następnym krokiem powinna być dłuższa forma, na razie piszę jednak kolejne opowiadania. Chcę jeszcze trochę potrenować, zanim porwę się na wielotomową powieść o dziewczynie zakochanej w demonicznym jednorożcu.
Czy myślał Pan o tym, żeby spotkania z czytelnikami połączyć w jakimś stopniu z muzyką?
Jak mówiłem, najbliższe spotkanie autorskie planuję połączyć z koncertem. Jeśli ta forma się sprawdzi, pomyślimy, co można z tym dalej zrobić. Myślę, że te formy przekazu – proza i muzyka – są kompatybilne i nawzajem się uzupełniają…
Ponieważ jest Pan wokalistą świeżo powstałego zespołu – Królduch. Dla jakich odbiorców tworzycie muzykę?
Królduch to energia, szybkie rytmy, dobra muzyka do zabawy… a przy tym często ironiczny, żartobliwy przekaz. Wymarzonym odbiorcą jest dla nas osoba, której podobają się oba te elementy. Ale tak naprawdę tworzymy dla wszystkich.
Wasza muzyka to rock and roll z domieszką punka I elementami psychodelii. Jak mieszanka stylów przyjmuje się wśród słuchaczy?
Na razie reakcje są bardzo entuzjastyczne. Staramy się grać muzykę przystępną, ale odchodzącą od głównego nurtu „radiowego”. Zaostrzony rock and roll daje nam na to szansę, a psychodelia przychodzi bardzo naturalnie i pozwala dodać kompozycjom drugie dno. Warto wspomnieć, że istotne miejsce w aranżacjach zajmuje harmonijka ustna – instrument zwykle kojarzony z bluesem, w tym wypadku używany zgoła niebluesowo.
Jakie były pierwsze recenzje Waszej debiutanckiej płyty – “Dochodzę do siebie”?
Moi dziadkowie byli zachwyceni nieco mniej, niż po lekturze książki…
Czy na sezon wiosenny zaplanowane macie koncerty?
Po tym, jak zagramy na wieczorze autorskim, 12 maja wystąpimy w warszawskim klubie Fugazi. Później się zobaczy… jesteśmy otwarci na propozycje.
Albo premierę nowego materiału?
Dopiero co umieściliśmy w sieci debiutancki krążek; chcemy najpierw pokazać materiał na żywo i zobaczyć, jaki będzie odzew. Co nie znaczy, że nie myślimy już nad nowymi numerami. Wszystko w swoim czasie.
Jeśli chodzi o wenę, przychodzi ona łatwiej w pisaniu piosenek, czy opowiadań?
W „Szkole Mistrzów” usłyszałem od jednej z wykładowczyń, że „każdy pisarz jest solistą”. Coś w tym jest. Tworzenie piosenek to proces kilkuosobowy, zbiorowy wysiłek. Najbardziej lubię utwory, które wyrastają w sposób naturalny – na próbie. Zaczynamy grać pierwszą rzecz, jaka przyjdzie nam do głowy, melodia ewoluuje, zmienia się, rozwija. Jeśli jest „trafiona”, jeśli wzbudza konotacje, zaczynam od śpiewania w kółko pierwszych słów, które pojawią mi się w głowie. Na ich podstawie buduję dalszą fabułę. Z opowiadaniami jest inaczej – wymagają skupienia, wsłuchania się w siebie. Ciężkiej pracy w całkowitej samotności. Cała odpowiedzialność jest na jednych ramionach, co daje sporo satysfakcji i pełną kontrolę, jest jednak trochę onieśmielające. Pomijam sytuacje, gdy pomysł na opowiadania przychodzi nagle, sam z siebie, w całkiem nieoczekiwanej sytuacji – na przykład podczas ustawiania talerzy, albo jazdy windą. To są wspaniałe chwile, stanowią jednak wyjątek, nie regułę.
Czym lubi się Pan inspirować?
Inspiracją zawsze były dla mnie opowiadania Philipa Dicka, czy Ursuli K. Le Guin, proza Orsona Scotta Carda, Glena Cooka, Harry’ego Harrisona i braci Strugackich. Do moich ulubionych zespołów należą The Doors, Rolling Stones, Velvet Underground… a z rzeczy nowszych absolutnie uwielbiam i polecam wszystkim Th’ Legendary Shack Shakers. Są fantastyczni, a ich wokalista śmiga na harmonijce jak szatan. Inspirujące są wszystkie sytuacje, które pozwalają odłączyć świadomość od podświadomości; skupić się na czym innym, gdy mózg generuje zaskakujące obrazy i ciekawe złożenia słów. Stanowią one świetną podstawę wierszy, opowiadań, piosenek i generalnie pojmowanych życiowych mądrości.
Jeśli chodzi o porę dnia, kiedy najczęściej Pan tworzy, pisze?
Kiedy mogę… próby gramy zazwyczaj wieczorami, wtedy powstaje więc większość muzyki. Najbardziej twórczy czas na prozy przychodzi zazwyczaj między pierwszą a piątą po południu, albo po zmroku, kiedy przysypia Internet i łatwiej odciąć się od bombardujących zmysły bodźców.
Pytanie na koniec. Co jest dla Pana najważniejsze w życiu?
Jak mówi Conan z Cymerii, najważniejsze w życiu to: zmiażdżyć wrogów, pognać ich przed sobą i słuchać lamentu kobiet.
Materiał archiwalny z dnia 12 kwietnia 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz