Magdalena Łoś: „Aktorstwo było dla mnie efektem poszukiwań”
Wszechstronnie uzdolniona. Oprócz aktorstwa zajmuje się malarstwem i grafiką. Kolory jej obrazów są nasycone i wyraziste. Jak sama przyznaje, stara się korzystać z całej palety barw. Poznajcie Magdalenę Łoś.
Do czego zamiłowanie pojawiło się u Pani w pierwszej kolejności? Do malarstwa, grafiki, czy jednak aktorstwa?
Aktorstwo zdecydowanie było, jest i będzie zawsze na pierwszym miejscu. Kiedy wszyscy moi znajomi stresowali się maturą, dla mnie był to kolejny sprawdzian bez większego znaczenia. Wiedziałam, że ją zdam i to mi wystarczało. Nie zależało mi na wyniku, bo wiedziałam, że ona nie zagwarantuje mi miejsca w szkole teatralnej. Czekał mnie egzamin wstępny i na samą myśl dostawałam palpitacji serca. Pamiętam, że wtedy byłam tak mocno zdeterminowana, że stawiałam wszystko na jedną kartę. Albo aktorstwo albo nic. Życie zweryfikowało mój radykalizm i teraz jest i aktorstwo i malarstwo i grafika. Zobaczymy co przyniosą kolejne lata, może odnajdę jeszcze jakieś ciekawe dziedziny, w których będę mogła się realizować.
Czy już od najmłodszych lat wiązała Pani swoją przyszłość z tymi dziedzinami?
Od dziecka rozpierała mnie energia i chodziłam na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe w poszukiwaniu dziedziny, która mnie zafascynuje. Początkowo moja energia skierowana była raczej na aktywność fizyczną. Byłam w klasie sportowej, codziennie ćwiczyłam na dwugodzinnym w-fie, a po szkole chodziłam na treningi piłki siatkowej. Z czasem jednak moje oczekiwania względem siebie zaczęły się krystalizować i zaczęłam świadomie selekcjonować zajęcia, które wypełniały mój wolny czas. Sport już mi nie wystarczał. Zaczęłam rozwijać się w kierunku aktorstwa. Malarstwo pojawiło się w moim życiu dopiero trzy lata temu.
Pamięta Pani moment, w którym wykonała swój pierwszy „poważny“ obraz, bądź grafikę?
Doskonale pamiętam, bo było to w lutym tego roku. Powstał obraz Birdman 2, który jest pierwszym obrazem z serii moich prac dyplomowych. W czerwcu tego roku będę miała obronę. Oczywiście malowałam wcześniej, ale nie lubię tych prac. Nawet mnie trochę denerwują. Schowałam je na strychu babci, a część oddałam. Do tej pory było tak, że nie przywiązywałam się do swoich prac, one mi się po prostu przestawały podobać. Obrazy z cyklu "Kadry filmowe" jeszcze mnie nie drażnią, a wiszą u mnie w domu na ścianach, więc traktuje je bardzo poważnie (Śmiech).
W którym momencie zafascynowała się Pani aktorstwem?
Nie było żadnego konkretnego momentu. Żadnego przełomu, czy osoby, która zafascynowałaby mnie do tego stopnia, żeby mnie ukierunkować na aktorstwo. To się po prostu stało. Było efektem poszukiwań i mojej potrzeby wypowiadania się różnymi środkami wyrazu artystycznego. Każdy, kto chociaż raz poczuł głęboką satysfakcję po publicznym wystąpieniu, wie, co to za wszechogarniające uczucie. Ten stan może uzależniać i determinować dalsze życie. Do niedawna nie wiedziałam, że ten stan ktoś nazwał. Jest to „Przepływ”, a autorem charakteryzującym to zjawisko jest Mihály Csíkszentmihályi. Uświadomił mnie, że można go świadomie wywoływać, poprzez ciężką pracę, co staram się uskuteczniać. „Przepływu” doświadczałam już w dzieciństwie, po każdych publicznych wystąpieniach. Pragnienie powtarzania tego uczucia pcha mnie na scenę. Inaczej byłabym nieszczęśliwa – to główny powód dla którego parłam w stronę aktorstwa. Teraz, kiedy jestem już troszkę dojrzalsza i bardziej świadoma, potrafię czerpać satysfakcję również z innej działalności – m.in. malarstwa i różnego rodzaju sztuk wizualnych. Tym samym zwiększam sobie dawkę szczęścia (Śmiech).
Czy łączenie aktywności zawodowej w trzech dziedzinach jednocześnie nie bywa trudne, bądź na dłuższą metę męczące?
Absolutnie nie. Co więcej, te dziedziny się przepięknie uzupełniają. Kiedy mam przerwę w zdjęciach, albo w próbach, to mam sporo czasu. Zbyt duża ilość wolnego czasu mnie frustruje. Z pomocą przychodzi wówczas malarstwo i sztuki wizualne, które wypełniają mój wolny czas, a wręcz sprawiają, że jest to pełnoprawny pracujący dzień. Bo kiedy sprzedam jakiś obraz, czy zrealizuje projekt graficzny dla teatru i ktoś to kupi, to czuję, że ma to sens. To nie może być męczące z jednego prostego powodu. Bo jest przyjemne (Śmiech).
Ale jednak w Pani obrazach, a wybraniu aktorskiej drogi znajduję wspólny mianownik. Wybrała Pani montaż intelektualny. Co najbardziej Panią w nim zachwyciło?
Montaż intelektualny to koncepcja Siergieja Eisensteina, w myśl której zderzenie dwóch różnych ujęć uwalnia przekaz od bezpośredniej konkretności tego, co one przedstawiają i kieruje odbiorcę ku konstruowaniu abstrakcyjnego znaczenia. Dotyczy to oczywiście filmu. Ja starałam się przenieść tę koncepcję na malarstwo. Komponując obraz, zestawiam ze sobą, łącze, nakładam na siebie różne elementu kadrów filmowych, szukając tym samym nowej treści, podobnie jak robili to montażyści filmowi. Szukam nowych znaczeń, nie odnosząc się do treści filmu, a raczej do jego nastroju.
Za pomocą tego właśnie montażu zależy Pani na tym, by móc pokazać najciekawsze szczegóły kadru filmowego. Jakie szczegóły są dla Pani ważne?
Przestrzeń, człowiek w przestrzeni, nastrój, emocje postaci. Kompozycję pozostawiam otwartą podobnie jak w filmie. Uwagę nieustannie przekierowuję na to, co „dzieje się” poza ramami płótna. Niektóre postaci „grają” z postaciami z poza kadru co buduję pewien rodzaj napięcia i daje duże możliwości przy komponowaniu wystawy. Staram się żeby obrazy korespondowały również między sobą.
Szukam w nich rytmu i dynamiki, m.in. poprzez tryptyczne kompozycje nawiązującego do taśmy filmowej. Wiele uwagi poświęca Pani postaciom. Jakie osoby przedstawia Pani na kadrach?
Filmy, których elementy można odnaleźć w moich pracach są dla mnie bardzo ważne. Głównie ze względu na treść i zbudowane w nich role. W galerii moich postaci znajdują się osoby samotne, odosobnione, zastygłe w bezruchu. Podobnie jak u Hoppera, którego twórczość mocno wpłynęła na moje widzenie obrazu. Grube mury, kurtyny, temperatura kolorów podkreślają dystans i odizolowanie moich bohaterów.
Kolory w Pani pracach są nasycone i wyraziste. Jakich kolorów używa Pani najczęściej, a których stara się unikać?
Staram się uzyskać efekt ekranowego świecenia, stąd wyrazistość używanych przeze mnie kolorów. W moich pracach odnaleźć można dużo, niemalże graficznych kontrastów, co jest charakterystyczne dla sztucznego oświetlenia, które stosuje się w kinie i teatrze. Używam bardzo dużo bieli, ale staram się korzystać z całej palety barw.
Prowadzi Pani bloga kadrymalarskie.blogspot.com na którym przedstawia i sprzedaje swoje obrazy. Czy znaleźć tam można wszystkie Pani prace?
Nie. Znajdują się tam tylko prace, które jeszcze mnie nie denerwują (Śmiech). Pracuję nad pisemną pracą dotyczącą moich kadrów, która dopełni moją artystyczną wypowiedź. Upubliczniam obrazy, które są z nią spójne, których jestem pewna i które najlepiej oddają to, co mam w tej chwili do powiedzenia. Nie są to przypadkowe obrazki martwych natur czy pejzaży, które zdarzało mi się malować wcześniej, a niewiele miały wspólnego z tym, kim jestem jako artystka.
Myślała już Pani kiedyś o zorganizowaniu wystawy swoich obrazów?
Tak. Chciałabym, żeby odbyła się w czerwcu. Jeśli się nie uda to we wrześniu. Na razie szukam miejsca. Jeśli uda mi się coś zorganizować to wszystkie informację znajdą się na mojej stronie internetowej www.magdalenalos.com. Jednak chciałabym jeszcze przez moment poopowiadać o aktorstwie.
Lepiej czuje się Pani na deskach teatru, czy przed kamerą telewizyjną?
To pytanie pojawia się zawsze. Odpowiedź też nie będzie oryginalna. To są dwa zupełnie nieporównywalne doświadczenia. Kamera daje szanse na użycie delikatniejszych środków aktorskich – minimalnych gestów, subtelnych emocji. Jest również wyrozumiała – pozwala na błędy, które w dublu można poprawić. Teatr jest pod tym względem bezwzględny. Wychodzisz na scenę i dostajesz tylko jedną szansę na odnalezienie prawdy. To ma również zalety. Bez zbędnego rozpraszania można budować strumień emocjonalny, co zdecydowanie ułatwia utrzymanie napięcia i odnalezienia prawdy przy budowaniu postaci.
…Przed kamerą ostatnio pojawia się Pani w serialu „Na Wspólnej“. Jak trafiła Pani do produkcji?
Agentka jednej z warszawskich Agencji Aktorskich była na moim spektaklu i spodobałam jej się na tyle, że postarała się mocno, abym znalazła się na castingu do roli Łucji. Udało mi się wziąć w nim udział. Nie jest to oczywiste, bo informacje o castingach nie są powszechne. Wyłączając castingi do reklam. Poszłam tam i zaprezentowałam się najlepiej jak potrafiłam. Losy Łucji nabierają rumieńców.
Co wydarzy się wkrótce?
Łucja na razie ma czas na odreagowanie całego zamieszania, które ją spotkało. Wstyd jej. Potrzebuje chwili na przemyślenia. Więcej wiedzą tylko scenarzyści (śmiech).
Na koniec, może Pani zdradzić, co jest tak wyjątkowego w „Na Wspólnej“, że niezmiennie od lat przyciąga rzesze widzów?
Obyczajowy charakter tej produkcji sprawia, że ludzie się z nią identyfikują. Akcja serialu mocno jest osadzona w polskich realiach. Wydaje mi się, że to w dużej mierze przyczynia się do jego sukcesu.
Materiał archiwalny z dnia 11 kwietnia 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz