Karolina Porcari: „Łatwiej przychodzą mi role dramatyczne“
Od naszej pierwszej rozmowy minęło sporo czasu, w życiu aktorki wiele się zmieniło. Rozmawiamy m.in o filmie „War, Music and Love“, który jest amerykańsko – polską coprodukcją. Premiera dwu filmów z jej udziałem już w 2016 roku.
Co od momentu naszej pierwszej rozmowy zmieniło się w Twoim życiu zawodowym?
Cały czas się dużo zmienia. Rok 2015 był dla mnie rokiem kobiecym. Pracowałam przeważnie z kobietami: z Marthą Coolidge (film fabularny „War, Music and Love“), z Kaliną Alabrudzińską (film 30minutowy „Było sobie życie“), z Olgą Chajdas (serial TVP „Barwy szczęścia“).
Czy nadal został w Tobie tak ogromny sentyment do Włoch? Czy w chwili obecnej możesz potwierdzić wcześniej wypowiedziane słowa, że „ładujesz we Włoszech baterie“?
Włochy są częścią mnie, sentyment jest i bedzie zawsze. Marzę o tym, żeby spędzić tam kawałek zimy i się podładować.
Teraz pracujesz nad filmem "War, Music and Love", który jest amerykańsko – polską coprodukcją. Czym różni się praca nad polskim filmem, od pracy nad coprodukcją amerykańską?
Pierwszy raz pracuję na amerykańskim planie. Trudno mi mówić o różnicach wogóle. Coś co mnie pozytywnie zaskoczyło i czego nie doświadczyłam na polskim planie, to tempo pracy. Jest ono wolniejsze, sceny są kręcone bez pośpiechu, w odpowiednim rytmie. Jest to zapewne związane z budżetem filmu, w Polsce przeważnie budżety filmów są znacznie skromniejsze. To oznacza bolesne dla twórców skreślanie scen lub kręcenie ich w szybkim tempie. To może rzutować na jakość obrazu, choć nie zawsze tak się dzieje. Jestem też pod wrażeniem pracy z reżyserką Marthą Coolidge. Jest wspaniale przygotowana do każdej sceny, dynamiczna i pełna energii, a przy tym wrażliwa i taktowna.
W jakiej roli będzie można Cię zobaczyć?
W roli Miriam Rubin, matki głównej bohaterki granej przez Adelaide Clemens. Miriam jest żydówką, kobietą przywiązaną do tradycji i wartości rodzinnych. Kocha córkę, ale nie podziela jej życiowych wyborów i jej pasji do muzyki.
U boku jakich aktorów wystąpiłaś?
Główne role grają aktorzy z UK, USA i Skandynawii, m.in. Stellan Skarsgard, Conie Nielsen, Adelaide Clemes. Z polaków grają m.in. Lech Mackiewicz, Małgorzata Kożuchowska, Mirek Zbrojewicz. Możesz opowiedzieć coś o kulisach pracy nad filmem? Przypominasz sobie jakąś najśmieszniejszą sytuację z planu?
Najśmiejszniejsza sytuacja zdarzyła mi się kiedy kręciliśmy bardzo dramatyczną scenę wywożenia całej mojej rodziny przez SSmanów. Ponieważ było kilka ryzykownych sytuacji, jak zrzucanie nas ze schodów, produkcja postanowiła zatrudnić kaskaderów i kaskaderki, którzy mieli nas dublować. Byli ubrani dokładnie tak samo jak my, w tej samej charakteryzacji. Nagle osoba dublującą mnie odwróciła się w naszym kierunku i okazało się, że to facet. Był drobny ale chodził typowo męskim krokiem i poruszał się w sposób daleki od Miriam. Bardzo nas to rozśmieszyło.
Kiedy premiera?
Jesienią przyszłego roku.
Ostatnio również pojawiłaś się w dwu filmach fabularnych – „Ojciec“ (jako Mila) oraz „W spirali“ (jako Karolina). Czym różnią się te dwie role?
W „Ojcu“ zagrałam główną rolę kobiecą. Mila jest aktorką, która próbuje wrócić do zawodu po urodzeniu dziecka. Zmaga się z trudnością pogodzenia roli matki, aktorki i partnerki Konstantego (Artur Urbański, przyp. red.). Pod koniec filmu Mila odchodzi od Konstantego, związek nie zdaje egzaminu i rodzina się rozpada. Poświęciłam się pracy nad tą rolą z dużym entuzjazmem, gdyż jest mi wyjątkowo bliska. Mam małe dziecko i przerabiam temat na codzień. W jednej scenie Mila i Konstanty są na spacerze z dzieckiem, prowadzą wózek i przez cały czas kłócą się. Mila dostała propozycję zagrania w filmie i chce podjąć pracę mimo tego, że syn ma dopiero dwa miesiące. Konstanty jest przeciwny, krzyczy na środku ulicy „Dziecko potrzebuje matki“. Te słowa świetnie opisują poczucie rozdwojenia, które towarzyszy mi bardzo często kiedy pracuję.
W filmie „W spirali“ zagrałam rolę epizodyczną. Karolina też jest aktorką, która należy do środowiska głownych bohaterów. Imprezuje z nimi trochę dla zabawy, a trochę dlatego, że liczy na to, że Agnieszka, która jest producekntą pomoże jej zdobyć rolę.
Kiedy te dwie produkcje będzie można zobaczyć?
Oba filmy będą miały premierę w 2016 roku.
Lubisz bardziej role dramatyczne, czy komediowe?
Myślę, że łatwiej przychodzą mi role dramatyczne. Ale chętnie wypróbowałabym swoich sił w komedii.
Jedną z takich ról, która na pewno była dużym wyzwaniem dla Ciebie, była rola Justyny, lesbijki, która wraz ze swoją żoną w „NDiNZ“ stara się o dziecko. Jak zostałaś przyjęta na planie?
Bardzo dobrze. Świetnie pracowało mi się z ekipą i z reżyserami serialu „NDiNZ“: Kordianem Piwowarskim, Sylwkiem Jachimowem i Arturem Urbańskim. Rola Justyny była dla mnie ogromną frajdą, ponieważ mogłam dotknąć nowych tematów. Justyna, to dziewczyna, która w młodości nie jest pewna swojej orientacji seksualnej i poddaje się zabiegowi podwiązania jajowodów, żeby uniknąć niechcianej ciąży. Jej obecna żona (Tola Jasionowska, przyp. red.) nie wie o tym. Gdy okazuje się, że żona Justyny pragnie, aby ta urodziła dziecko, Justyna prosi swojego przyjaciela Krzysztofa (Mateusz Damięcki, przyp. red.), aby wykonał zabieg udrażniania jajowodów, a potem został ojcem dziecka. To złożona postać i złożona historia, czyli najciekawsze co może się aktorowi przytrafić.
To nie koniec tego wątku, prawda? Jak potoczą się losy Twojej postaci? Czy jeszcze w tym sezonie zobaczymy Justynę w Leśnej Górze?
Wątek na razie został zawieszony. Justyna wyjechała z żoną do Genewy. Mam nadzieję, że dziewczyny wrócą.
Zagrałaś też epizod w filmie „Było sobie życie“ Jak pracowało się Ci na planie?
„Było sobie życie“ jest filmem dyplomowym Kaliny Alabrudzińskiej. Zdjęcia robił Bartek Świniarski. To wspaniały duet młodych twórców zapalonych do swojej pracy i pełnych świeżych pomyśłów. Urzekło mnie poczucie humoru, które jest obecne w tworczości Kaliny. Ja zagrałam epizod tzw. „weteranki insemki“, czyli dziewczyny, która po raz piąty próbuje zajść w ciążę dzięki inseminacji. Na planie śmialiśmy się do łeż, mimo, że temat jest dość poważny. Kobiety, które pragną dziecka, a nie mogą zajść w ciążę przeżywają ogromny dramat. Jednak historia „Było sobie życie“ jest opowiedziana z lekkością, jest w niej dużo światła.
Pojawiłaś się ostatnio wśród innych osób publicznych, na plakacie promującym książkę Beaty Pawłowicz, „Po szczęście do pracy“. Dlaczego? Czytałaś już?
Tak, czytałam. Bardzo polecam ten tytuł. Autorka Beata Pawłowicz zaprosiła mnie do publicznego czytania fragmentów książki podczas prezentacji w Empiku w Warszawie. Dzięki temu miałam okazję poznać bardzo ciekawych ludzi, z którymi Beata przeprowadziła rozmowę, m.in. prof. Eichelbergera. Bardzo ciekawie opowiadał o swoim szęściu w pracy, o metaforze podróży w pracy. Dokładnie tak odczuwam swoją pracę, jako wędrówkę pełną światła i cieni.
Materiał archiwalny z dnia 22 listopada 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz