piątek, 12 października 2018

Ilona Janyst: "Każda postać jest inna"

Ilona Janyst: "Każda postać jest inna"


















Fot. Paweł Janyst


Ilona Janyst, aktorka młodego pokolenia. Szerszej publiczności znana m.in. z roli Anety Kryńskiej w serialu "M jak miłość". Rozmawiamy o pierwszych zauroczeniach tym zawodem, fenomenie serialu i kreowaniu negatywnych postaci.

 Proszę na początek opowiedzieć, jak to się zaczęło? Aktorstwo od zawsze było zawodem, któremu chciała się Pani poświęcić, czy "po drodze" pojawiały się u Pani także inne pomysły?

Decyzję o tym, że zostanę aktorką podjęłam chyba jeszcze zanim nauczyłam się mówić. Brzmi to zabawnie, ale rzeczywiście tak było, od najmłodszych lat przejawiałam zainteresowanie nie tylko występowaniem na scenie, ale aktorstwem w każdej formie. Podobno pierwszy wiersz recytowałam - tak szumnie nazywa to moje ówczesne gaworzenie rodzina - w wieku jedenastu miesięcy. Z biegiem lat utwierdzałam się tylko w przekonaniu, że to jedyny możliwy zawód dla mnie, także niewiele się zmieniło. Mam tylko nadzieję, że gaworzę już nieco wyraźniej. (Śmiech.)

Proszę opowiedzieć o najciekawszych, bądź najbardziej orginalnych.

Ponieważ od najmłodszych lat miałam już dość sprezycowane zainteresowania, występy były na porządku dziennym. Żadna rodzinna uroczystość nie mogła odbyć się bez pokazu artystycznego przygotowanego przez dwie moje kuzynki i mnie. Przebierania się w różne stroje były naturalnie elementem każdego pokazu. Istotnym, acz nie kluczowym. W późniejszych latach z entuzjazmem brałam udział w szkolnych akademiach i konkursach.

W jakich okolicznościach nastąpiło Pani pierwsze spotkanie z tym zawodem? Miało to miejsce w Teatrze, czy przed kamerą?

Jeżeli chodzi o debiut stricte zawodowy, miał on miejsce we Wrocławskim Teatrze Komedia. Byłam wtedy na drugim roku szkoły teatralnej. Dyrektor teatru Wojciech Dąbrowski zaprosił mnie na rozmowę, poszukiwał młodej aktorki do roli dziennikarki w sztuce "Czysta komercja". Spodobałam się i dostałam rolę. Było to wyzwanie dla drugorocznej studentki, zwłaszcza, że w obsadzie znaleźli się znakomici aktorzy, miałam przyjemność współpracować wtedy między innymi z Panią Emilią Krakowską, czy Maciejem Tomaszewskim. We Wrocławskim Teatrze Komedia gram zresztą do dziś, obecnie w sztuce "Pomoc domowa", na którą oczywiście serdecznie zapraszam.

Każda postać, w którą się Pani wciela jest charakterystyczna, dzięki czemu zapada widzowi  w pamięć. Jak grać, by zostać zapamiętaną? Ma Pani na to jakąś receptę?

Nie mam żadnej recepty. Każda postać jest inna, zatem dobrze znaleźć jej indywidualne cechy. Nie zaczynam jednak tworzenia postaci od myślenia: co zrobić, żeby została zapamiętana, to byłoby bardzo zgubne. Przede wszystkim staram się skupiać na dobrze wykonanej pracy, czyli - interesująco stworzonej roli, nie starając się "przypodobać" widzowi. Poza tym w serialu zazwyczaj nie ma miejsca na szeroko rozbudowane role, tak, jak ma to miejsce w teatrze. W przypadku produkcji serialowych, efekt wielowymiarowości przychodzi z czasem, kiedy historia bohatera trwa już nieco dłużej. Generalnie gramy bardzo konkretne sceny, w obrębie których staram się odnajdywać intrygujące elementy swojej postaci.

Po prześledzeniu Pani ról dochodzę do wniosku, że w znacznej ilości przeważają w Pani dorobku zawodowym czarne charaktery. Czy nie marzy się Pani dla odmiany jakaś pozytywna postać?

Oczywiście, że mi się marzy. Jednym z najciekawszych elementów tego zawodu jest jego różnorodność, zatem po kilku rolach negatywnych przydałoby się zagrać sympatyczniejszą postać. Czarne charaktery są oczywiście zazwyczaj dużo ciekawsze do grania, jednak dla samej równowagi chętnie zmierzyłabym się z nieco innym repertuarem. 

Co jest najtrudniejsze w wcielaniu się w postać z tzw. "rysą", złamaniem? Czy takie postacie są dużym wyzwaniem aktorskim?

Jako wciąż początkująca aktorka nie mam jeszcze odpowiedzi na wiele warsztatowych zagwozdek. Nie wiem na przykład, czy zawsze trzeba lubić postać, którą się gra, choć mam wrażenie, że nie jest to konieczne. Co jest natomiast bardzo ważne - zawsze trzeba ją rozumieć. Najtrudniejsze jest znalezienie motywacji dla negatywnej postaci. W przypadku Anety miałam z tym na początku problem, szczególnie w momentach, kiedy wydawało mi się, że już gorzej się zachować nie może, aż dostawałam nowe odcinki, w których scenarzyści wymyślali dla niej coraz to odważniejsze wyskoki. Mam nadzieję, że udało mi się jej działania jak najbardziej uwiarygodnić.

Pani Anetę lubiła od samego początku, czy przyszło to z czasem? 

Zdecydowanie z czasem. Na początku mocowałam się z nią z powodów, o których wspominałam wcześniej. Ale to dobrze! To kolejny z powodów, dla których zawód, który mam szczęście uprawiać, jest tak interesujący, wieczne zmagania z rolami. Nie ma miejsca na nudę. 

"M jak miłość" jest serialem kultowym. Czy zanim trafiła Pani na plan, zdarzało się Pani oglądać perypetie rodu Mostowiaków?

Naturalnie, że oglądałam, zwłaszcza w początkowych latach emisji. Myślę, że nie ma w Polsce osoby, która, nawet nie oglądając serialu stale, nie zobaczyłaby choć jednego, czy kilku odcinków. 

Co jest według Pani największym sukcesem tego serialu?

Na pewno jest to stała, wierna widownia, utrzymująca się na poziomie ok. 6 milionów widzów oglądających każdy odcinek! Po 18 latach emisji to naprawdę ogromny sukces. 
 
"M jak Miłość" to nie wszystko. Już wkrótce pojawi się Pani w serialu "W rytmie serca". To podobno (znowu) czarny charakter. Co opowie Pani o tej postaci?

Sandra to również negatywna postać, jak już udało nam się ustalić, mam do takich szczęście :) Jest to dziewczyna z mroczną przeszłością, która namiesza w życiu Adama Żmudy z powodów, których zdradzić nie mogę, ale które jednak nie są tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać po obejrzeniu pierwszych odcinków z jej udziałem. Praca była bardzo interesująca, scenariusze wciągały mnie już przy czytaniu, także serdecznie zapraszam do oglądania. 

Jakie ma Pani najbliższe zawodowe plany?

Dalsza praca na planie serialu oraz we Wrocławskim Teatrze Komedia. Być może czekają mnie jeszcze inne, ciekawe projekty, ale jest zbyt wcześnie, żeby cokolwiek zdradzać. Pożyjemy, zobaczymy.

Proszę na koniec przytoczyć swoje motto życiowe.

Niejedno. Życie to zbyt rozległa i zbyt poważna sprawa, żeby zawężać je do jednego tylko motta. To już jest temat na zupełnie inną rozmowę :)


Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz