fot. Jacek Poremba
W ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic" miałam przyjemność rozmawiać z Panem Mateuszem Janickim. O spektaklu "Wałęsa w Kolonos", serialu "Na dobre i na złe" oraz o sile pomagania za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Spotykamy się w Cieszynie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic". Czy na początek naszej rozmowy można stwierdzić, że Teatr jest dla Pana miejscem szczególnym?
Tak, Teatr jest dla mnie miejscem szczególnym.
O godz. 20:00 w Hali Sportowej Uniwersytetu Śląskiego wystawiony zostanie spektakl "Wałęsa w Kolonos". Premiera spektaklu odbyła się 8 września 2018 roku w Krakowie. Jak wyglądały prace nad spektaklem?
W mojego bohatera na premierze wcielał się Szymon Czacki. Współpracuję z Teatrem Łaźnia Nowa, więc kiedy w związku z jego zajętościami zawodowymi nastąpiła konieczność podzielenia się rolą, zgodziłem się bez wahania.
Całość narodziła się w głowie Bartosza Szydłowskiego, reżysera. Tekst do spektaklu stworzył Jakub Roszkowski. Przez czas pracy nad spektaklem pojawiło się wiele koncepcji i pomysłów, które dotyczyły całego przedstawienia oraz roli samego Wałęsy. Do współpracy udało się zaprosić prof. Jerzego Stuhra.
Bardzo ważną rolę odgrywa również chór, wzorowany na klasycznym chórze antycznym, który z muzyką Dominika Strycharskiego, komentuje rzeczywistość spektaklu, zarazem będąc jego częścią.
Co w tej sztuce najbardziej się Panu podoba, a za co Pana zdaniem cenią ją widzowie?
Najbardziej lubię ostatnią scenę. Scenę pogrzebu, w której dochodzi do przepychanki i w rezultacie do bójki. Krótka scena, która bardzo obrazowo pokazuję spór polityczny w naszym kraju. Myślę, że widzowie cenią spektakl za uczciwość. To spektakl o wojnie polsko-polskiej. Jak łatwo w imię doraźnych interesów niszczymy bohaterów. Dzisiaj, rozmawiamy 4 czerwca, spektakl nabiera jeszcze jednego, rocznicowego wymiaru. Gdzie jako kraj jesteśmy po tych 30 latach.
Co opowiedziałby Pan o swojej postaci? Przekazanie jakich emocji widzom podczas kreowania swojego bohatera jest dla Pana najistotniejsze?
To Teatr bardziej formalny, więc trudno mówić o emocjach. Tezeusz, Kreon oraz Polinejkes, w którego ja się wcielam, są przedstawicielami pewnych idei. Każdy z bohaterów chce wykorzystać Wałęsę w innym sposób.
Polinejkes jest reprezentantem młodej lewicowej myśli. Z różnym skutkiem próbuje przebić się do głównego nurtu. Uznaje zasługi Wałęsy, ale uważa, że ten czas minął, potrzeba nowych idei i świeżego spojrzenia na społeczeństwo.
Podobnie jak w przypadku festiwalu Kino na Granicy, głównym celem i atrybutem Festiwalu Teatralnego Bez Granic jest łączenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy?
(Śmiech.) Czechy kojarzą mi się z piwem, o którym pewnie wszyscy mówią. Okropna odpowiedź. (Śmiech.) Kojarzą mi się także z nieżyjącym już prezydentem Václavem Havlem i jego działalnością artystyczną. Kojarzą mi się także ze świetnym kinem, filmami między innymi Petra Zelenki, którego bardzo lubię.
Kilka dni temu w Teatrze Słowackiego w Krakowie odbyła się premiera "Lalki". Na scenie pojawia się Pan w roli Stanisława Wokulskiego. Na co zwracał Pan szczególną uwagę w budowaniu jego postaci?
Prace nad spektaklem zaczynaliśmy od rozmowy, czym teraz jest "Lalka", co mówi o nas dzisiaj. I okazało się że „Lalka“ jest niesamowicie aktualna. Nie zmieniając ani trochę tekstu Prusa, udało się dotknąć bardzo współczesnych tematów.
Sam Wokulski jest postacią nieoczywistą. Z jednej strony, działa, zarabia pieniądze, obnaża zakłamanie świata arystokracji. Z drugiej strony jest niezdolny do empatii, miłości. Jest człowiekiem, któremu wydaję się, że wszystko można kupić.
W jakich jeszcze spektaklach oprócz "Wałęsy" i "Lalki" można Pana obecnie zobaczyć?
W Teatrze Słowackiego można zobaczyć mnie w sztuce "W ogień". Gram postać Józefa Kurasia. To legendarny Żołnierz Wyklęty, bardzo kontrowersyjna postać. Do dzisiaj toczą się spory, czy był bandytą, czy bohaterem. Sam osobiście znam ludzi, którzy stracili bliskich z rąk „ogniowców“. Dla nas jako twórców spektaklu jego postać jest punktem wyjścia. Wzbudza dyskusje, po co nam pamięć o Żołnierzach Wyklętych, czym jest pamięć wojny, dlaczego odwołujemy się do niej.
Nie sposób pominąć seriali. Musimy przez chwilę porozmawiać o "Na dobre i na złe". Jak w kilku słowach opisałby Pan doktora Michała Wilczewskiego?
Jest empatyczny. Walczy o swoje. Nie podporządkowuje się zbyt łatwo. Ma skomplikowane relacje z kobietami. Z matką, (w tej roli Agnieszka Pilaszewska, przyp. red.) która nie była z nim do końca szczera, z córką Matyldą (w tej roli Amelia Czaja, przyp. red.), z którą próbują poukładać swoje relacje. No i oczywiście z doktor Sikorką, (w tej roli Marta Żmuda-Trzebiatowska, przyp. red.).
Nabycie, jakich umiejętności okazało się dla Pana konieczne, aby mógł Pan wiarygodnie wcielać się w rolę lekarza?
Cały czas uczę się słownictwa medycznego. Pierwszym słowem, które musiałem przyswoić w pierwszych dniach na planie była "resekcja". Od tego czasu znacznie poszerzyłem zasób słownictwa medycznego (Śmiech.)
Wykonywanie jakiego zabiegu na ekranie sprawia Panu największą trudność, a które najwięcej frajdy?
Jeżeli chodzi o działania medyczne, można zobaczyć nas w dwóch odsłonach. Na SOR-ze lub na sali operacyjnej. I tu, i tu najtrudniejsze jest połączenie dialogu z wiarygodnym wykonywaniem czynności medycznych.
W czym Pana zdaniem zawarty jest sukces serialu "Na dobre i na złe"?
Połączenie przypadków medycznych z losami pracowników Leśnej Góry. Mimo swojego wieku serial jest współcześnie opowiadany.
Niedawno dołączył Pan do ekipy serialu "Przyjaciółki". To zupełnie inna postać od doktora Wilczewskiego (Śmiech.) Już go Pan polubił?
Staram się lubić każdą postać, którą gram. Próbuje zrozumieć i usprawiedliwić motywy działań moich bohaterów.
Bardzo aktywny jest Pan na Instagramie. Czym najbardziej lubi się Pan dzielić z followersami?
Na Instagramie dziele się moim życiem zawodowym. Pokazuję często od kulis co dzieje się na planie, w teatrze. Próbuje też promować różne inicjatywy, w których biorę udział. Te bardziej związane z moim zawodem jak choćby grupa Impro Krk. Ale również różnego rodzaju działania charytatywne. A dodatkowo, ponieważ nie chcę i nie umiem milczeć, zabieram głos w sprawach ważnych.
Najbliższe plany.
Zobaczymy, co się wydarzy. Najprawdopodobniej pojawię się w kolejnym serialu, ale nie chcę zapeszać. Na razie delektuję się wakacjami.
Czytelnikom bloga #wywiadymarioli życzę dobrej końcówki wakacji.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji
:) dobrze się czyta :)
OdpowiedzUsuń