niedziela, 17 stycznia 2021

Natalia Rewieńska: "Trema i stres paraliżowały mnie w latach szkolnych. Od zawsze jednak marzyłam, by zostać aktorką"

 Natalia Rewieńska: "Trema i stres paraliżowały mnie w latach szkolnych. Od zawsze jednak marzyłam, by zostać aktorką"













fot. zdjęcie nadesłane

Aktorka, miłośnikom seriali medycznych znana z roli ratowniczki medycznej Soni z "Na Sygnale".

Rozmawiamy o odpowiedzialności i trudach, które niesie wcielanie się w ratownika, ale także o nomenklaturze medycznej, serialu "Klan", Teatrze Ptasie Melodie i przymusowej izolacji. 

Spotykamy się w Warszawie, w dobie pandemii. Zacznijmy od..początku. Co spowodowało, że wybrała Pani akurat aktorstwo?

Nigdy nie brałam pod uwagę, że mogłabym robić coś innego. Przyznam jednak, że w podstawówce i w gimnazjum nauczyciele wysyłali mnie na prawo. Mówili, że byłabym świetnym adwokatem, bo stawałam w obronie wszystkich kolegów i koleżanek z klasy. (Śmiech.)

Na czas mojej edukacji stres i trema nie pozwalały mi występować w przedstawieniach i różnych innych przedsięwzięciach. Kiedy nie miałam jednak innego wyjścia, zawsze prosiłam o jak najmniejszą ilość tekstu, który i tak myliłam. Pamiętam nawet taki moment, kiedy zemdlałam ze stresu.

Przez cały czas jednak tliła się we mnie nadzieja, że kiedyś stanę na prawdziwej scenie. Kiedy miałam dziewiętnaście lat, wstąpiłam do Teatru Kreatury w Gorzowie Wielkopolskim.

Wtedy już umiała Pani walczyć z tym stresem?

Tak. Myślę, że to właśnie w tym miejscu się tego nauczyłam. Tremę zostawiałam za kulisami. Jeździliśmy na różne festiwale, tam obeznałam się z tym zawodem.

Można tak stwierdzić, że na początku z jednej strony przyciągał Panią ten zawód, ale z drugiej strony coś jednak Panią w nim odpychało?

Dokładnie. Przyciągał, a jednak nie miałam takich zasobów i nie czułam wewnętrznych warunków, które dawałyby mi poczucie pewności i spokoju, że dam radę. To mnie przerastało na tamten czas.

 Proszę opowiedzieć o najciekawszych pomysłach na siebie.

Tak, jak wspominałam wcześniej, był taki czas, kiedy myślałam o studiach prawniczych, ale było to jedynie alternatywą. Jedną z ulubionych zabaw w dzieciństwie była zabawa w policjantów i złodziei, w której oczywiście zawsze byłam policjantką. Pamiętam taki czas, że rzeczywiście chciałam nią zostać, a trochę później – i nawet były to dość poważne plany – zamiast do liceum ogólnokształcącego, chciałam pójść do wojskowego, a potem wstąpić do wojska. Ale za dużo było tam matematyki (śmiech). No i w głębi duszy, marzyłam o tym, by zostać aktorką.

 Czy myślała Pani kiedyś o związaniu swojej przyszłości z medycyną? (Smiech.)Pytam oczywiście dlatego, że dołączyła Pani do obsady serialu "Na Sygnale".

(Śmiech.) Szczerze przyznam, że z chemii byłam słaba, z biologii interesowały mnie tylko niektóre tematy i nie porwałabym się na pracę w tym zawodzie. Na widok krwi robi mi się słabo. To ogromna odpowiedzialność. To zawód dla ludzi z powołaniem, takich, którzy to kochają. Chciałabym być superbohaterem i ratować świat, ale nie wyobrażam sobie siebie ani na medycynie, ani w zawodzie lekarza, więc póki co, lepiej będzie, jak będę ich tylko odgrywać. (Śmiech).











fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM

Czy zanim dołączyła Pani do obsady, zdarzało się Pani oglądać serial?

Tak. Zdarzało mi się oglądać ten serial.

Miała Pani swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Zwracałam uwagę przede wszystkim na ludzi, których znam osobiście. Jeżeli chodzi o bohaterów, najbardziej przyciągał moją uwagę doktor Banach. (Śmiech.)                                                                (W tej roli Wojciech Kuliński, przyp. red.)  

Sonia po raz pierwszy pojawiła się w 273 odcinku serialu. Pierwsza charakterystyka z którą można było się spotkać w sieci wskazywała, że jest odważna i profesjonalna. Z perspektywy zgadzam się z tym. Co Pani opowie o swojej postaci?

To postać nieco tajemnicza. Przede wszystkim obserwuje to, co się dzieje. Trochę namąci. Cicha woda brzegi rwie. (Śmiech.)

Jak radzi sobie Pani z przyswajaniem terminologii medycznej?

Na razie nie było ich za wiele, ponieważ więcej od ratowników medycznych takich terminów do przyswojenia mają lekarze. My przede wszystkim mierzymy cukier i ciśnienie. (Śmiech.) Kiedy pojawią się jakieś trudniejsze zbitki językowe, na pewno nie będę zostawiać ich na ostatnią chwilę, a będę przyswajać je na bieżąco. 









    

fot. Przemek Wiśniewski - spektakl "Kto otworzy drzwi"

Proszę przytoczyć najtrudniejsze terminy medyczne z którymi spotkała się Pani na planie serialu.

Są tak trudne, że niektóre ciężko wymówić, więc nie przytoczę. (Śmiech.)

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pani konieczne, by mogła się wiarygodnie wcielać w postać Soni?

Na szczęście na planie obecny jest konsultant medyczny, a to wszystko ułatwia. Bez profesjonalnego wsparcia nie dalibyśmy rady. (Śmiech.) Najtrudniejsze były pierwsze dni, kiedy uczono mnie technicznych rzeczy. M.in uczyłam się zakładania chusty na zwichnięte ramię. Dodatkowym utrudnieniem na planie jest presja czasu.

Co w wcielaniu się w ratownika medycznego sprawia Pani największą frajdę, a co przysparza swego rodzaju trudności?

Już samo przebywanie na planie filmowym sprawia wielką frajdę. Rola w serialu medycznym nie tylko widzom, ale i aktorom przybliża pracę ratowników medycznych: udzielanie pomocy, czy ratownie życia. Frajdę sprawia sama nauka tych wszystkich czynności, które należy wykonać począwszy od mierzenia tętna. I właśnie te czynności medyczne niejednokronie przysparzają trudności. Aktor grający ratownika medyczego musi być przecież wiarygodny, jakby robił to od lat, a ciężko tę wiarygodność budować zakładając np. rurkę intubacyjną do góry nogami (Śmiech.) A z innych trudności, pomijając już nazwy leków, wymienię wsuwanie i wyswuanie z karetki noszy, na których jest pacjent. Zdarza się, że dość ciężki. W ogóle w zawodzie aktora podoba mi się to, że mogę wcielać się w tak różne charaktery. Każdego dnia być kimś innym. Mam to szczęście, że ta „praca“ to moje hobby i pasja, a więc i ciągła przygoda. To świat wyobraźni. Barwny, intrygujący i fascynujący. 


fot. zdjęcie nadesłane

Która z ról jest dla Pani na ten moment większym wyzwaniem  aktorskim, Sonia z „Na Sygnale“, czy Paulina z „Klanu“?

Oczywiście Sonia, ponieważ dochodzą tutaj wspomniane trudności techniczne oraz te z nomenklaturą medyczną, o których już wspominałam. Moim marzeniem jest zagrać w filmie wojennym z minionej epoki.

Serial "Na Sygnale" pełni funkcję edukacyjną. Czy Pani również spotkała się z opiniami, że dzięki oglądaniu "Na Sygnale" ktoś z fanów wiedział jak zachować się w sytuacji kryzysowej?

Sama tego nie doświadczyłam, ale dowiedziałam się o takich przypadkach od kolegów z planu. Przyznam, że ze wzruszenia przeszły mnie dreszcze. Poruszająca historia. To potwierdza, że nasz serial pełni swoją misję, jest potrzebny.

Seriale medyczne są jednym z najbardziej lubianych gatunków wśród widzów. Jak Pani myśli, z czego to wynika?

Myślę, że uchylają rąbka tajemnicy i odkrywają to, co dzieje się za szpitalną kotarą. Seriale medyczne pokazują to, do czego nie możemy być dopuszczeni.

Ogląda Pani seriale medyczne, czy prywatnie wybiera inny gatunek?

Nie oglądam seriali zbyt często. Jeśli już się decyduję, są to zazwyczaj te, które liczą tylko jeden sezon. Gdybym miała czerpać z nich inspiracje, musiałabym szukać archiwalnych odcinków w sieci.


 









fot. zdjęcie nadesłane

Warto wspomnieć też o serialu "Klan", w którym wciela się Pani w Paulinę, żonę Jacka Boreckiego. Proszę powiedzieć, za co Pani zdaniem widzowie tak lubią ten serial?

"Klan" był pierwszym rodzimym, polskim serialem, który na antenie pojawił się w latach 90-ych. Ludzie pokochali go już wtedy, a tej miłości nie da się tak po prostu odciąć. Może pozostał sentyment. Ja go również oglądałam, kiedy byłam w podstawówce. Jeśli zdarzało się, że nie zdążyłam, prosiłam Tatę, by mi go nagrywał. "Klan" od samego początku pokazywał prawdziwe życie, taką naszą polską codzienność i każdy mógł utożsamiać się z tym, co działo się na ekranie.

Jakie losy czekają Jacka i Paulinę w najbliższym czasie?

Będą wić swoje rodzinne gniazdko. (Śmiech.) Więcej nie mogę zdradzić. 

Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko spowodowane było oczywiście wspominaną już na samym początku epidemią koronawirusa. Jak zniosła Pani izolację?

Oczywiście towarzyszył mi lęk i stres, bo wszystko zatrzymało się tak nagle. Tak nagle w gruzach legły moje plany zawodowe i prywatne. Na dodatek na horyzoncie zero perspektyw na pracę. Takie emocje towarzyszyły nam wszystkim, albo większości.. W marcu adoptowałam kolejnego psa ze schroniska, poświęciłam się jego wychowaniu, bo był strasznym dzikusem. (Śmiech.) Najbardziej ucierpiałam, kiedy parki zostały zamknięte i nie miałam gdzie chodzić na spacery. Nadrobiłam zaległości czytelnicze, i w końcu, z czystym sumieniem, oglądałam Netflixa. 














fot. zdjęcie nadesłane

Czego nauczył Panią ten trudny czas?

Moje życie zwolniło.

W sytuacjach, kiedy wszystkim jest źle i wszystkim nam towarzyszą te same emocje, umiemy się jednoczyć. Miejmy nadzieję, że kiedy wszystko wróci już do normy, zostanie w nas umiejętność docenienia czasu wolnego.

Jak wygląda praca na planie przy panujących restrykcjach i obostrzeniach?

Przed rozpoczęciem zdjęć cała ekipa poddawana jest testom. Trzymamy dystans, ekipa jest w maseczkach, ale aktorzy podczas kręcenia scen ich oczywiście nie mają. Na stołówce potrawy są pakowane próżniowo. Na każdym kroku też rozstawione są płyny do dezynfekowania rąk.

Porozmawiajmy jeszcze o social mediach. Jakim jest Pani użytkownikiem, czego Pani w nich poszukuje, a jakich treści unika?

Nie wyznaję się w social mediach, nie potrafię umiejętnie ich prowadzić, nie czuję też potrzeby, by co pięć minut informować świat, że oto jestem w pracy, pojechałam na wakacje, zjadłam zupę, nabiłam sobie guza, kupiłam nowy sweter albo zmokłam, bo właśnie pada deszcz, a ja nie wziełam parasolki. Jedni dzielą się żenująco pustą treścią, inni niosą jakieś przesłanie, a jeszcze innym sprawia to po prostu frajdę. Bawią się tym. Często jestem przekonywana przez znajomych, że social media powinnam traktować  jako narzędzie wspierające moje działania zawodowe i... pewnie mają rację, ale jeszcze dużo wody musi upłynąć w rzece, zanim się z tym trendem zaprzyjaźnię.

Proszę opowiedzieć o działalności Teatru Ptasie Melodie, który prowadzi Pani wraz z przyjaciółką.

Teatr Ptasie Melodie powstał z myślą o najmłodszych widzach. Stworzyły go dwie pełne zapału aktorki z fantastyczną wyobraźnią, spełniające się w pracy z dziećmi. Naszą misją jest zaprzyjaźniać młodych widzów z Teatrem. Budzić wrażliwość, bawić, uczyć i poruszać. Zapraszać w podróż po bezkresach wyobraźni. Ten teatr to takie moje dziecko, jestem na nim bardzo skupiona. Tworzymy je od samego początku: same piszemy scenariusze, reżyserujemy i gramy. Tym bardziej boli, że jesteśmy „zamrożone“. Brakuje mi kontaktu z naszą najmłodszą widownią i tęsknie do czasów, gdy grałyśmy codziennie. Bardzo lubię kontakt z dziećmi. 

To prawda, że dzieciaki są najbardziej wymagającymi odbiorcami?

Tak, ale ich wdzięczność i zaangażowanie są tak ogromne, że uważam, że są najpiękniejszą widownią. Mają otwarte serca. Wchodzą w fabułę, wierzą w nią i bez zastanowienia wchodzą w świat, który im prezentujemy. Obdarzają nas zaufaniem. Dzieciaki są autentyczne w okazywaniu swoich emocji.

Jakiś czas temu pomyślałam, że skoro lubię kontakt z dziećmi, pracę na scenie, ale lubię też pisać, to dlaczego miałabym tego nie wykorzystać i czegoś nie stworzyć? Nasze scenariusze są w dużej mierze improwizowane a bajki interkatywne, co pozwala na wspólną zabawę. Angażujemy dzieci zapraszając je na scenę. Razem tańczymy, śpiewamy. Dzieci uczestniczą w tworzeniu fabuły i doświadczają żywych emocji, takich, jakie towarzyszą bohaterom bajki.

1 komentarz:

  1. sympatyczna informacjo o pracy na planie młodej atrakcyjnej aktorki

    OdpowiedzUsuń