Chinara Alizade: "W Teatrze Bolszoj spędziłam jedenaście lat. To kawał czasu"
fot. Waldemar Szmidt
Z Chinarą Alizade spotkałam się w Warszawie. Swoją karierę rozpoczynała w moskiewskim Teatrze Bolszoj. W 2015 roku rozpoczęła występy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, gdzie rok później została pierwszą solistką Polskiego Baletu Narodowego. Rozmawiamy o balecie, pracy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, ale też o poznawaniu świata i jego kultur.
Jedni wybierają aktorstwo, inni stawiają na muzykę, a Ty wybrałaś balet. Czy już od najmłodszych lat przejawiałaś zainteresowanie tą jedną z niewątpliwie najpiękniejszych dziedzin sztuki?
Moja Mama od zawsze marzyła o tym, by tańczyć, ale nie udało jej się tego marzenia zrealizować. Uwielbiała balet. W każdej wolnej chwili oglądała taneczne spektakle, a ja razem z nią. Za każdym razem, kiedy słyszałam muzykę, zaczęłam ruszać się, podnosić nogi i tańczyć. Od razu łapałam rytm. Mama zauważyła, że byłam bardzo ruchliwym dzieckiem. Zdecydowała, że zapisze mnie na zajęcia choreografii dla amatorów, ale nie zdążyłyśmy zrobić tego w terminie, więc mama zapisała mnie na łyżwy. Ćwiczyłam pół roku, ale już od samego początku wiedziałam, że to nie to. Wiecznie upadałam na pupę. (Śmiech.) Coś nie poszło. Najpierw mieliśmy ćwiczenia rozgrzewające, które odbywały się na sali i to właśnie mi się podobało, a potem szliśmy na lód.
Kiedy pojawiła się możliwość, Mama zapisała mnie na zajęcia z choreografii. To podobało mi się od samego początku. Nauczyciele też mnie chwalili. Mówili, że mam talent i warunki. Doradzili mamie, aby zapisała mnie do profesjonalnej Akademii Tańca. Tak zaczęła się moja przygoda. Początki nie były łatwe, bo doszłam dopiero w drugiej klasie, więc program nauczania był dość szeroki. Nauczycielka powiedziała, że sobie poradzę. Na koniec tylko ja z całej klasy otrzymałam piątkę. Tak było dlatego, że słuchałam uwag dla siebie, ale też uwag, skierowanych do innych osób. Wszystkiego próbowałam na sobie. Tak w moim życiu pojawił się balet.
Czy zanim wybrałaś balet, próbowałaś też swoich sił w innych rodzajach tańca? Jakich?
Nie, nie próbowałam swoich sił w innych rodzajach tańca. Podobał mi się tylko balet, nie myślałam o niczym innym.
Pamiętasz swój pierwszy poważny baletowy występ? Kiedy to było?
Mój pierwszy poważny występ nastąpił, kiedy na zakończenie ostatniego roku Akademii Tańca odbył się koncert galowy na scenie Teatru Bolszoj. Pamiętam, że później uczęstniczyłam w międzynarodowym konkursie baletowym, który odbywał się również na scenie Teatru Bolszoj. Otrzymałam pierwsze miejsce za taniec w duecie.
Swoją karierę rozpoczynałaś w moskiewskim Teatrze Bolszoj. Jak wspominasz tę przygodę?
Bardzo ciepło wspominam swoją przygodę z Teatrem Bolszoj. Spędziłam tam jedenaście lat, a to kawał czasu. Byłam solistką, grałam też główne role. Jedną z moich ulubionych była rola Ziny w spektaklu"Jasny potok", gdzie choreografem był Aleksiej Ratmansky, to on dał mi szansę. Bardzo go lubię, lubię też tańczyć do jego choreografii.
Teatr Bolszoj był dla mnie jak drugi dom, ponieważ spędzałam tam bardzo dużo czasu. Zjeździliśmy prawie cały świat, a to jest też fajne w tym zawodzie. Oglądanie świata i poznawanie nowych kultur jest wspaniałym doświadczeniem. Jestem wdzięczna pedagogom, z którymi tam współpracowałam.
Swietlana Densemirovna jest mi do dzisiaj bardzo bliska. Dzwonimy do siebie, utrzymujemy kontakt. Czasami mi jej bardzo brakuje, bo naprawdę to człowiek, któremu ufam.
W Teatrze Bolszoj pracuje z każdym jeden pedagog i poświęca czas swojemu uczniowi, ze mną pracowała właśnie Swietlana.
W Polsce jest trochę inaczej. Za każdy ze spektakli odpowiada inny pedagog.
W 2015 roku rozpoczęłaś występy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, gdzie rok później zostałaś pierwszą solistką Polskiego Baletu Narodowego. Jak tam trafiłaś?
W Teatrze Bolszoj jest duża konkurencja. Nie raz na główną rolę czeka się kilka lat. W pewnym momencie poczułam, że mogę i chcę więcej. Nie chciałam dłużej czekać. Byłam zapraszana przez inne Teatry, m.in w Azerbejdżanie, gdzie jeździłam na występy, ale chciałam spróbować swoich sił w innych spektaklach, w głównych rolach.
Chciałam gdzieś wyjechać.
Chciałam się dalej rozwijaać i współpracować z innymi choreografami.
Nagle pojawiła się propozycja pracy w Teatrze Wielkim. Pomyślałam, że mogę spróbować. Nic nie tracę. Zobaczyłam jak pracują, poznałam zespół, miałam też czas, by zaprezentować swoje umiejętności i dostałam kontrakt. Wybór był bardzo ciężki, bo pracowałam w najlepszym Teatrze na świecie. Przyznam, że nie była to łatwa decyzja.
Decyzja o wyprowadzce z Moskwy na stałe, na pewno też nie była łatwa. Czy mimo wielu zajętości, które niesie za sobą balet, zdarza Ci się często wracać w rodzinne strony?
Niestety, nie. Mam tyle zajętości, że bardzo rzadko udaje mi się wracać w rodzinne strony. Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, czułam się samotna, ale przez to, że miałam dużo pracy i od razu weszłam w proces twórczy, nie miałam czasu na nic innego. Na początku była to bardzo ciężka praca fizyczna. Repertuar był dla mnie nowy, bo od razu weszłam w choreografie autorstwa Krzysztofa Pastora, dyrektora teatru. Cały proces bardzo mi się podobał, mimo tego, że do przyswojenia miałam bardzo dużo materiału. Potrzebowałam trochę czasu, by przystosować się do nowego rytmu. Miałam próby, byłam zmęczona, ale mimo wszystko, bardzo szczęśliwa.
Zatrzymajmy się przy balecie "MAYERLING", którego premiera sceniczna odbyła się w Teatrze Wielkim 4 czerwca. Tytuł wskazuje nazwę wsi, gdzie rozegrała się tajemnicza i tragiczna historia, która stała się podstawą baletu Kenettha Macmillana. Występujesz jako Mary Vetsera.
Nigdy wcześniej nie występowałam w żadnej sztuce autorstwa Kenettha Macmillana, ale bardzo mi się podobały jego spektakle. Był jednym z najbardziej znanych choreografów na świecie.
Podczas przygotowań do sztuki "MAYERLING" pracowałam z jednym z wielu asystentów, którzy na całym świecie układają jego choreografie i uczą, jak ma to wyglądać na scenie. Bardzo fajnie się z nim pracowało. Starał się wszystko mi wytłumaczyć tak, by pomogło mi to stworzyć moją postać.
W tym spektaklu miałam do zatańczenia trzy trudne duety, złożone z ciężkich, niezwykłych, bardzo wysokich podniesień. Nad tym spektaklem pracowaliśmy ponad trzy miesiące. Mieliśmy czas, by do tej choreografii dostosować się, zapoznać się z nią i zbudować swoją rolę.
W roli Rudolfa towarzyszy Ci Vladimir Yaroshenko. Opowiedz coś o relacji scenicznej Waszych postaci.
Z Vladimirem tańczyłam już wcześniej w wielu innych spektaklach. To pomaga, ponieważ znamy się. Dla mnie było bardzo ważne, by pokazać budowanie mojej roli od maleńkiej dziewczynki, do dorosłej kobiety, która była gotowa na wszystko, byle by tylko być z Rudolfem, którego tak kochała. Była to bardzo emocjonalna relacja, podczas tego spektaklu towarzyszy nam cała gama emocji.
To był niezwykle krótki sezon teatralny. Jak wraca się na deski Teatru po tak długiej przerwie? Niesamowite uczucie, prawda?
Moja przerwa trwała jeszcze dłużej, ponieważ dwa lata temu miałam poważną kontuzję. W trakcie premiery "Śpiącej Królewny" w Teatrze Wielkim, zerwałam sobie Ścięgno Achillesa. Była to moja pierwsza tak poważna kontuzja. Miałam operację, potem poddałam się rehabilitacji. Był to dla mnie bardzo trudny czas, też emocjonalnie. Oczywiście, starałam się zachować pozytywne nastawienie, ale to nie zawsze jest takie oczywiste i łatwe. Pomagała mi rodzina i moi przyjaciele. Otoczyli mnie ogromnym wsparciem. Pomagała mi też miłość do tego zawodu. Bez tego nie dałabym rady. Bardzo lubię moją pracę i to poczucie dawało mi bardzo dużo siły, by iść do przodu i bez względu na wszystko odbyć rehabilitację. Wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, a pandemia dobrze mi zrobiła, bo miałam więcej czasu na regenerację.
Jak zniosłaś izolację?
Dzięki temu, że już wcześniej byłam w domu i widziałam, jak to wygląda, zdążyłam się przyzwyczaić. Cały czas ćwiczyłam. Bardzo mi pomogło, że moi przyjaciele z Teatru Bolszoj zorganizowali lekcje baletu online za pośrednictwem platformy ZOOM. Atmosfera była cudowna. Żartowaliśmy, śmialiśmy się. Kiedy pandemia trochę odpuściła, poczułam, że jestem w lepszej formie, niż przed kontuzją.
Często tańczyłaś w czasie pandemii...
Tak, sama też przypominałam sobie pewne układy taneczne z różnych spektakli. Miałam w domu mały kawałek linoleum i właśnie na tym małym kawałku starałam się coś zrobić. (Śmiech.)
fot. Ewa Krasucka
Scena to Twój żywioł, sama przyznajesz, że nie wyobrażasz sobie życia bez sceny, ludzi i tańca. Takiej postawy uczysz też najmłodszych. Mimo tego trudnego czasu, prowadziłaś warsztaty baletowe dla dzieci.
Znalazłam zajęcie dla swojej duszy, ponieważ bardzo lubię uczyć dzieci, a czuję, że one też mnie lubią. To bardzo ważne. Widzę ich postępy. Dzieciom w czasie pandemii było o wiele trudniej, niż osobom dorosłym. Trzeba ich wspierać. Fajnie, że chcieli ćwiczyć, nie odpuszczali.
Dla różnych placówek prowadziłam zajęcia grupowe na ZOOMIE, ale odbywały się też zajęcia indywidualne, na które zapraszam również w tym momencie.
Jak motywujesz najmłodszych do pracy? Pasję do tańca widać w każdym Twoim podopiecznym. Brawo! Jak dzieciaki radziły sobie w czasie pandemii? Chętnie trenowały w domu?
Nie trzeba było ich motywować, bo byli bardzo zmotywowani. (Śmiech.) Chcieli ćwiczyć, a ja też dawałam im tyle, ile mogłam. Wiele moich podopiecznych widziało mnie na scenie Teatru Wielkiego, więc często pytali mnie o odczucia i pracę nad spektaklami. Moje opowieści były dla nich inspiracją do dalszej pracy nad sobą.
Tancerz Jan Kliment powiedział mi kiedyś, że każdy może nauczyć się tańczyć. Czy z baletem jest podobnie?
Warto realizować swoje marzenia. Przygodę z baletem najlepiej zaczynać od małego, ale uważam, że zawsze warto próbować, ale na to, by zrealizować swoje marzenie, nigdy nie jest za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz