Mirosław Zbrojewicz: "Lear jest wyzwaniem. To rola obciążona legendą teatralną"
fot. panipanfotograf
Z Mirosławem Zbrojewiczem spotkałam się w ramach 30. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Bez Granic w Cieszynie. W ramach jubileuszowej edycji przedsięwzięcia wystawiono spektakl "Król Lear", gdzie Mirosław Zbrojewicz jednocześnie zagrał rolę tytułową oraz jedyną rolę męską w tej sztuce.
Rozmawiamy o obciążeniach, które ta rola za sobą niesie, ale też o nieustannym odkrywaniu swojego bohatera, ale też o tym, co najbardziej podoba się aktorowi w twórczości Szekspira.
"Nasz spektakl nie jest spektaklem widowiskowym, feerycznym, raczej idzie za tekstem. Emocje zawarte są w słowach. W tym, co napisał Szekspir" - mówi Mirosław Zbrojewicz.
Spotykamy się na 30. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Bez Granic w Cieszynie. Jak wraca się na takie imprezy po tylu miesiącach przerwy? Jakie towarzyszą Panu emocje?
Towarzyszą mi same radosne emocje, bo wreszcie, po tak długiej przerwie możemy grać. Dla aktora teatralnego najważniejsza jest ta konfrontacja z żywym widzem.
To festiwal, który podobnie jak Kino na granicy, łączy kulturę polską, czeską i słowacką. Z czym kojarzą się Panu Czechy?
Tak, jak wszystkim, Czechy kojarzą mi się z piwem. (Śmiech.)
Jednak sprecyzuję odpowiedź na to pytanie. Ze spektaklem "Trzy siostry", w reżyserii Luka Percevala, dwa tygodnie temu byliśmy w Pilznie. To spektakl, który powstał w Polsce, z polskimi aktorami, gdzie reżyser, który jest Belgiem, poszedł za aktorami. Intensywnie próbowaliśmy, ale też improwizowaliśmy.
Zrobiliśmy bardzo ciężki, wręcz depresyjny spektakl. Jest bardzo pesymistyczny, wydaje mi się, że jest bliski opowieści o końcu świata. Pokazaliśmy to w na wspominanym Festiwalu w Pilznie. Po spektaklu odbyło się spotkanie z nami, a czeska publiczność zadawała pytania, na które nie byliśmy gotowi. Pytali o to, dlaczego spektakl jest tak mroczny i dlaczego nie daje żadnej nadziei.
Czesi kojarzą mi się z racjonalnym podejściem do życia i z dużo większym poczuciem humoru, niż mają go Polacy. Może to stereotyp, który może okazać się nieprawdą, ale tak mi się wydaje.
Inscenizacja "Króla Leara", w której Pan odgrywa tytułową i jedyną rolę męską, jest nieco przekorna, bo w inscenizacji elżbietańskiej, w której wszystkie role odgrywali mężczyźni, tu królują kobiety. W jednym z wywiadów powiedział Pan, że Lear dla Pana jest przede wszystkim wyzwaniem. Proszę tę myśl rozwinąć.
Sam Lear jest wyzwaniem, bo to rola obciążona legendą teatralną. W dużym uproszczeniu to rola, za którą zabierają się najstarsi aktorzy, domykający swoją karierę. Za każdym razem są to aktorzy z ogromnym doświadczeniem, bo rzadko kiedy powierza się tę rolę niedoświadczonemu aktorowi, choćby miał i sto pięćdziesiąt lat.
Ja jestem w sytuacji, kiedy nie jestem stary, daleko mi jeszcze do końca kariery aktorskiej i na pewno daleko mi jeszcze do tego, by użyć właściwych narzędzi do zbudowania tak skomplikowanej, dużej i wszechstronnej, jaką jest Szekspirowski król Lear.
To nieoczekiwane dla mnie doświadczenie.
Niektórzy aktorzy wręcz umierali na scenie, próbując Leara. Tadeusz Łomnicki chyba miał przeczucie, że to jest właśnie taka rola, domykająca jego karierę. Do premiery nie doszło.
Ta legenda i to obciążenie spowodowało, że na początku byłem ciężko przerażony.
W momencie, kiedy zdałem sobie sprawę, że to w jakimś sensie nie jest dla mnie, nie w tym momencie, nie na ten wiek i nie na te umiejętności, poczułem się dużo lepiej i po prostu zmierzyłem się z rolą.
To fantastyczna rola, która ma jeszcze bardzo dużo do odkrycia. Niektóre rzeczy odkrywam, grając kolejne spektakle.
fot. Małgorzata Krawczyk
W temacie odkryć. To prawda, że nieustannie pracuje Pan nad swoim bohaterem?
To prawda, ale dotyczy chyba większości ról. Kiedy po całym cyklu przygotowań i prób przystępowaliśmy do premiery, była to pierwsza rola, kiedy tak mało wiedziałem o swojej postaci. Nie było to dla mnie problemem. Podszedłem do tego intuicyjnie, zrobiłem tyle, ile potrafiłem w tym momencie zrobić. Pewne rzeczy, których się dowiaduję, są do wychwycenia przy następnych spektaklach.
Z jakimi emocjami mierzy się Pan podczas budowania postaci Króla Leara?
Musiałbym sobie bardzo precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, kim jest Lear i w jakim jest momencie, a tak do końca jeszcze tego nie wiem, więc myślę, że to są emocje, które towarzyszą człowiekowi, który coś odkrywa, wpada na jakiś trop i idzie za nim.
Nasz spektakl nie jest spektaklem widowiskowym, feerycznym, raczej idzie za tekstem. Emocje zawarte są w słowach. W tym, co napisał Szekspir.
Co jest dla Pana największą korzyścią, która wynika dla Pana z tej roli?
Mam wrażenie, że Leara stopniowo pokonuję, poprzez kolejne spektakle. Nie choruję, grając Leara, a przyznam, że to mi groziło. (Śmiech.)
fot. Małgorzata Krawczyk
Wiele jest interpretacji tego spektaklu, ale też interpretacji postaci samego Leara. Co wyróżnia Pana bohatera? Czego, co pojawia się w Pana rozumieniu tej postaci, nie ma w kreacjach budowanych przez innych aktorów?
Tak, jak już wspominałem, to rola, w której obsadzani są przede wszystkim starzy aktorzy, u schyłku kariery. Ja jestem młodym człowiekiem, w pełni sił witalnych. (Śmiech.) W związku z tym mój Lear musi być trochę inny, bo o co innego tu chodzi. To, co ja oddaję w tej roli, to jakby zupełnie co innego, niż gdybym grał go za dwadzieścia lat.
Czy w ramach pracy nad rolą oglądał Pan czyjąś inscenizację tego spektaklu?
Nie. W momencie, kiedy przystępowałem do roli, nie wiedziałem nic. Teraz wiem troszeczkę. Miałem obawy, że gdybym się naoglądał, jak wspaniale kreują tę rolę inni aktorzy, mógłbym podświadomie posługiwać się ich narzędziami. Podszedłem do tego intuicyjnie. Rozwiązań szukałem z próby, na próbę. Trochę improwizowaliśmy.
fot. Małgorzata Krawczyk
Co najbardziej ceni Pan w twórczości Szekspira?
Słowo. Piękną frazę. Takiej formy się już dzisiaj nie używa na scenie. Troszeczkę jest tak, że coraz trudniej jest się nam na scenie posługiwać takim językiem. Staje się powoli językiem obcym. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat posługujemy się coraz częściej, w dużym uproszczeniu, mową potoczną. Fraza tak zakomponowana zaczyna być trochę trudna. Jednak to ogromna przyjemność serfowania po tych słowach i frazach.
Jakim jest Pan widzem? Czego poszukuje w sztuce?
Jestem na maksa wybrednym widzem. (Śmiech.) Pewne rzeczy w Teatrze w ogóle mnie nie interesują. Najbardziej kręci mnie eksperyment, czyli to, co może mnie jeszcze w Teatrze zaskoczyć.
Jak zniósł Pan izolację? Jaki wpływ pandemia miała na Pana pracę?
Czas izolacji był takim szarpnięciem dywanika spod nóg. Wszyscy traciliśmy równowagę. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony, co się dzieje. Ludzkość nie miała z czymś takim do czynienia nigdy wcześniej. Cały świat się nagle zatrzymał. Wszyscy byliśmy w głębokim pomieszaniu. Były oczywiście takie momenty, kiedy było fajnie, można było poleżeć na kanapie, ale też takie, kiedy zaczęło brakować pracy. Pojawiał się lęk, czy wszystko wróci do normy, czy będzie inaczej. Ja myślę, że już będzie zupełnie inaczej.
Proszę opowiedzieć o swoich najbliższych planach.
Jesteśmy po premierze "Trzech sióstr" w reżyserii Luka Percevala. To była praca, która wyeksploatowała mnie bardzo, bo poświęciłem jej bardzo dużo czasu, energii i uwagi. Mam wrażenie, że dalej żyję tym spektaklem.
Gram różne sztuki. Lżejsze, cięższe i jeszcze jakieś. (Śmiech.) Wystąpię w nowym serialu Netflixa. Wkrótce wejdę też na plan dwóch filmów. Pracy jest bardzo dużo, nie wiem, czy nie za dużo. (Śmiech.) Pewnie dlatego, że jedni próbują odrobić straty, a drudzy zdążyć przed czwartą falą. Może dlatego jest taka kumulacja. (Śmiech.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz