środa, 26 stycznia 2022

Wojciech Zygmunt: "Wpadamy w sidła sieci, która nie daje nam podstawowych potrzeb"

 Wojciech Zygmunt: "Wpadamy w sidła sieci, która nie daje nam podstawowych potrzeb"



























fot. zdjęcie nadesłane

Z Wojtkiem Zygmuntem miałam przyjemność spotkać się podczas mojego pobytu w Warszawie. Rozmawiamy o serialu "Na Sygnale", największych wyzwaniach i trudnościach w kreowaniu postaci ratownika medycznego, o przyswajaniu terminologii medycznej, ale również o tym, co dają, a co zabierają nam social media. 

Zacznijmy jednak od...początku. Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?

Spodziewałem się tego pytania i zastanawiałem się, jak na nie odpowiedzieć. (Śmiech.) 
Kiedy w liceum przyszedł moment wypełniania testów z kompetencji, uświadomiłem sobie, że nic mi nie wychodzi. Nie byłem dobry ani z matematyki, ani z chemii, ani nawet z fizyki. (Śmiech.) W szkole byłem nogą, ale zawsze lubiłem wychodzić do ludzi. 

Czyli można tak stwierdzić, że od najmłodszych lat przejawiał Pan zainteresowanie tym zawodem, lubił wcielać się w różne postaci?

Tak. W podstawówce rozpocząłem swoją przygodę ze śpiewaniem w chórze, a w gimnazjum wraz z kolegami założyłem kabaret. W liceum dalej śpiewałem, trochę też tańczyłem i gdzieś w mojej głowie pojawił się pomysł, by spróbować swoich sił w szkole aktorskiej. 

Do szkoły teatralnej, podobnie jak Janusz Gajos, dostał się Pan za czwartym razem. Czy w trakcie tej drogi rozważał Pan wybranie innego zawodu? Jeśli tak, to z jakimi pomysłami na siebie Pan się mierzył?

(Śmiech.) Kiedy nie udało mi się  zdać za pierwszym razem, myślałem, że nie miałem szczęścia. Za drugim razem postanowiłem, że będę dalej rozwijał swoje umiejętności i wtedy na pewno się dostanę. Kiedy jednak za trzecim razem ponownie nie wyszło, nie byłem pewien, czy się do tego nadaję. Za każdym razem jednak dostawałem się do finału, a nie odpadałem w pierwszych etapach. 

Imałem się różnych zajęć - sprzedawałem marzenia, pracowałem w call center, pracowałem też w Teatrze objazdowym. Zastanawiałem się, czy nie pójść w kierunku psychologii biznesu. Wiedziałem jednak, że jeżeli się na to zdecyduję, to moje marzenia o zostaniu aktorem legną w gruzach. 

Czy wiązał Pan kiedyś swoją przyszłość z medycyną? (Śmiech.) Pytam oczywiście w kontekście roli w serialu "Na Sygnale". 

Anbsolutnie nie. (Śmiech.) Kiedy dostałem się do serialu, byłem nieco przerażony tymi wszystkimi czynnościami medycznymi i fachowym nazewnictwem. Mimo tego, że w ekipie serialu "Na sygnale" jestem już trzy lata, to nadal jest to dla mnie trudne, może też dlatego, że nigdy wcześniej nie interesowałem się medycyną. 

Do obsady dołączył Pan w 197 odcinku, wciela się Pan w  ratownika medycznego Kubę Szczęsnego. Z perspektywy widza mogę stwierdzić, że Kuba jest uparty, profesjonalny i...nieco złośliwy.  No, jednym słowem, nie ma łatwego chatakteru. (Śmiech.) Co Pan powie o swojej postaci?

Zgadzam się z opisem. (Śmiech.) 

Kiedy dołączyłem do obsady, w pierwszej chwili myślałem, że ma w sobie coś mojego, ale teraz już wiem, że na pewno nie.

Co Was dzieli, a co Was łączy?

Na pewno dzieli nas to, że Kuba faktycznie jest złośliwy i ma takie momenty, kiedy lubi robić ludziom krzywdę. A ja, mimo tego, że może się  tak wydawać, bardzo nie lubię uprzykrzać ludziom życia. Oczywiście, w prywatnym życiu bronię przede wszystkim siebie i swoich bliskich, ale z natury nie jestem zły dla ludzi.

Kuba jest z dobrego domu, ma wpływowych rodziców. Ja jestem z normalnego domu, pochodzę z małej wioski, ze Starego Waliszowa. Ma parcie na szkło. Nowemu (w tej roli Kamil Wodka, przyp. red.) zazdrości gwiazdorstwa. Ja, Wojciech Zygmunt, nie mam chyba parcia na szkło. (Śmiech.) 

Jak radzi sobie Pan z przyswajaniem nazewnictwa medycznego?

Nazewnictwo medyczne to moja kula u nogi. Na szczęście nie mam tak dużo tych tekstów, jak Wojtek Kuliński, czy Tomek Piątkowski, ale jak się zdarzają, to wtedy muszę się ich uczyć w ogromnym skupieniu. 

Proszę przytoczyć terminy medyczne, które sprawiają Panu najwięcej trudności. Ma Pan jakieś sprawdzone metody na ich zapamiętanie?

Nie pamiętam ich zbyt wiele. (Śmiech.) Tak za ciosem, kojarzy mi się jedynie lista urgensowa. To określenie pojawiło się w wątku z Tadziem, (w tej roli Noah Culbreth, przyp. red.) który dotyczył przeszczepu. Czym jest ta lista, wytłumaczyła mi Justyna Sieniawska, czyli nasza doktor Górska. Zapytałem jej wtedy, jak to wszystko zapamiętuje. Powiedziała, że kluczowe jest rozumienie tych słów. 

Ma Pan jakieś swoje sposoby na zapamiętywanie najtrudniejszych zbitek językowych?

Na szczęście nie ma ich dużo, ale jeśli już się pojawiają, to po prostu tłukę je na pamięć i podobnie jak Justyna, ja również staram się je zrozumieć. 

Czy trudne jest połączenie zastosowania fachowej terminmologii z wykonywaniem podstawowych czynności medycznyh?

Tak. Jeżeli dużo jest tekstu, a dochodzą do niego czynności medyczne, to wszystko wtedy bardzo się komplikuje. 

Wykonywanie jakich czynności medycznych sprawia Panu najwięcej frajdy, a co najwięcej trudności?

Strasznie nie lubię zakładać ciśnieniomierza.

Z czego to wynika?

Jest bardzo skomplikowany. Przy wykonaniu pomiaru, pacjenta trzeba rozbierać bez względu na to, jaka jest akurat pogoda. 

Od 9 września serial  można oglądać w TVP1. Czy zanim Pan trafił do serialu, zdarzało się Panu go oglądać? Miał Pan swoje ulubione wątki? Ulubionych bohaterów?

To bardzo ciekawe pytanie. Jeszcze zanim pojawiłem się na stałe w tym serialu, wystąpiłem w jednym z odcinków jako epizodysta. Moja postać nazywała się Czarny, byłem wtedy chyba na pierwszym roku studiów aktorskich. 

Wasz serial niewątpliwie pełni funkcję edukacyjną, co zostało już wielokrotnie udowodnione. Wiele razy dzięki temu, co pokazujecie na szklanym ekranie, ktoś uratował życie sobie lub komuś. Czy Pan również spotkał się z opiniami osób, które przyznały, że dzięki serialowi wiedzą jak zachować się w sytuacji zagrażającej życiu?

Ostatnio spotkałem dwójkę ratowników medycznych. Poznali mnie, zagdali. Chwilę rozmawialiśmy. Odnoszę takie wrażenie, że ratownicy nie za bardzo lubią nasz serial. Wiadomo, to tylko serial, a nie prawdziwe życie. Jednak ich opinia była pozytywna. Jeden z dni stwierdził, że jest to dla niego studium chorób, które poznaje. To jest fajne w tym serialu. Usłyszałem, że poszerza to jego wiedzę medyczną, kiedy dowiaduje się o jakimś przypadku i próbuje się dowiedzieć czegoś więcej.

Teraz sytuacja w Polsce i na świecie nie należy do najłatwiejszych. Wszystko oczywiście spowodowane jest panującą pandemią koronawirusa. Jak zniósł Pan izolację?

To były dwa miesiące siedzenia w domu, ale muszę przyznać, że był to fajny czas.

Umiał Pan go ciekawie wykorzystać? Czego nauczył Pana ten trudny czas?

Uczyłem się poszukiwać nowych miejsc na mapie. (Śmiech.) Kiedy było już można wyjść z domu, wtedy z dziewczyną staraliśmy się znaleźć miejsce, które możemy odwiedzić. Działało to tak, że włączałem mapę w podglądzie niesatelitarnym i szukałem "niebieskich plam" dookoła Wrocławia, które mogły być zbiornikami wodnymi. W ten sposób znaleźliśmy wiele fantastycznych miejs, gdzie udaliśmy się na odpoczynek.

Co Pana zachwyciło?

Pod Wrocławiem jest piękne jeziorko o nazwie Szczodre. Wiele jest takich miejsc. 

Chciałabym porozmawiać jeszcze o social mediach. Czego Pan w nich poszukuje, a od jakich treści stroni?

Kolejne dobre pytanie. (Śmiech.) Ostatnio próbuję odcinać się od social mediów. Kiedy przed naszym spotkaniem scrollowałem Instagrama, doszedłem do wniosku, że nie ma tam nic, co mnie interesuje. Pomyślałem, że to bardzo nudne miejsce. (Śmiech.) Cały czas walczę ze sobą. Chciałbym coś wrzucać, ale jestem bardzo krytyczny wobec swoich zdjęć. Z drugiej strony, nie mam potrzeby zbierania lajków. Powinniśmy być przede wszystkim przez ludzi z naszego najbliższego otoczenia. Wpadamy w sidła sieci, która nie daje nam podstawowych potrzeb. Życzę przede wszystkim dzieciakom, by relacje rodzinne były dla nich ważniejsze od tego, co dzieje się na Facebooku, czy Instagramie.

5 listopada miała miejsce premiera filmu "LOVE STORY. KRIME STORY". Tu podobnie, jak w serialu "Na Sygnale" wciela się Pan w rolę ratownika. Czym różnią się Ci dwaj z pozoru tacy sami bohaterowie?

Są zupełnie inni. (Śmiech.) Do tej pory widziałem jedynie fragmenty, w których jestem. W serialu ma się ciągłość postaci, ale w filmie trzeba grać ją nieco krócej, a zarazem intensywniej, bo tu dzień zdjęciowy nie składa się z dwunastu, czy szesnastu scen, ale na przykład z czterech. W każdej musimy zagrać coś innego i pokazać coś interesującego. 

Jak wyobraża Pan sobie sytuację polskich kin i teatrów w najbliższych miesiącach? 

Wydaje mi się, że jesteśmy w tym coraz lepsi i bardzo mnie to cieszy. Jest masa fantastycznych reżyserów, którzy robią coraz lepsze kino. Uwielbiam polskie kino. Jeśli ktoś mówi, że kino polskie nie dorasta do pięt amerykańskiemu, absolutnie się z tym nie zgadzam. 

Wiele osób "przerzuca" się na platformy streamingowe. Z jakich platform to Panu zdarza się korzystać?

Najczęściej korzystam z Netflixa i HBO. Seriali staram się unikać. Bardzo lubię mini - seriale. Ostatnio zachwycił mnie film "Małe kobietki" z genialną Meryl Streep. Jest fantastyczny. To piękna historia kilku kobiet. Polecam wszystkim czytelnikom naszej rozmowy.

Najbliższe plany. 

Chciałbym zagrać dużą rolę w jakimś pięknym filmie, który dostanie nagrodę w Gdyni. (Śmiech.) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz