Grażyna Zielińska: "Nie każdy aktor lubi oglądać siebie na ekranie"
fot. zdjęcie nadesłane
Z Panią Grażyną Zielińską miałam przyjemność rozmawiać w Cieszynie, przed spektaklem "Klimakterium i...już", gdzie wciela się w Zosię. Rozmawiałyśmy o tym, czy sztuka pomaga oswoić niektóre tematy i podejść do nich bardziej na luzie.
Nie zabrakło też wspomnień z planu "Na dobre i na złe" oraz kilku słów o filmie "Uwierz w Mikołaja", który jest ekranizacją książki Magdaleny Witkiewicz o tym samym tytule.
Przed spektaklem zawsze trzeba mieć dobre samopoczucie. Wcześniej trzeba się skupić, przygotować, bo to ma być rozrywka.
Z "Klimakterium", gdzie wciela się Pani w rolę Zosi, jest związana od samego początku. Jak w kilku słowach opisałaby Pani przemianę, jaką Pani bohaterka przeszła na przestrzeni poszczególnych części spektaklu?
Tak, od początku wcielam się w rolę Zosi.Od tego czasu wcieliłam się też w inne role w tym przedstawieniu, wchodząc w zastępstwa w miejsce koleżanek.
Nie wydaje mi się, że Zosia przeszła jakąś szczególną przemianę. Ani nie można powiedzieć, że zmądrzała, ani nie podjęła żadnych decyzji jeśli chodzi o jej małżeństwo i jej męża Heniutka. Dalej go kocha. Nie oznajmiła nagle, że idzie szukać kochanka. (Śmiech.) Nic gwałtownego się nie stało. Spotkała się z przyjaciółmi, pogadała, wyżaliła. Opowiedziała trochę prawdy i trochę nieprawdy, jak to w życiu bywa i szczęśliwie wróciła do domu. (Śmiech.)
Proszę w kilku słowach opowiedzieć o Niej.
Wszystkie te dziewczyny nie są z jednej klasy, bo są w różnym wieku, ale są z jednej kamienicy. Spotykały się, a ta moja Zośka była wśród nich taką dziewuchą, która wyszła za mąż i mieszka w Białymstoku. Stamtąd przyjeżdża na spotkania z nimi. Jest zaradna, ale jest też taką typową Matką-Polką, co to wszystko przygotuje. Ciasto w dwóch tonacjach, jak to mówi moja koleżanka - i brązowe i inne, ale swoje marzenia, pragnienia oczywiście ma. Są to rzeczy związane z emocjami, uczuciami. Jest wierna swojemu mężowi, co jest bardzo piękne, ale jak to zwykle w małżeństwie bywa, są też tam złe momenty. Inaczej byłoby dziwnie i nikt nie uwierzyłby, że przez cały czas wyjadają sobie z dzióbków. (Śmiech.)
Zosia jest osobą życiową, optymistyczną, energiczną. Ma do siebie dystans, do życia podchodzi z humorem. Dzięki mnie to bardzo fajna postać. (Śmiech.)
To spektakl komediowy. Kiedy rozmawiam z aktorami, znaczna część stwierdza, że to najtrudniejszy gatunek do grania. Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem? W czym Pani zdaniem zawarta jest ta trudność?
Tak się mówi, że to trudny gatunek, ponieważ przyjęło się, że trudno rozbawić publiczność. To taki sam gatunek, jak inne. Grać należy dobrze.
W komedii być może to sprawia trudność tym, co tak mówią, nie ma miejsca dla aktora na miny, komikowanie, robienie oczek. To nie estrada. Grać trzeba poważnie. To publiczność ma się bawić, a nie ja.
Komedia komedią, ale czy nie marzy się Pani rola teatralna lub filmowa, która będzie totalnym przeciwieństwem dotychczasowych? Może jakiś czarny charakter? (Śmiech.)
Tak, to jest zawsze ciekawe.
Wszyscy mówią - "Boże, Pani taka miła, taka ciepła, ojej"... a tu nagle, diabeł za skórą, czarny charakter, przedstawicielka, która ma pod sobą pięciu, sześciu chłopa, wysyła ich na zadania. (Śmiech.)
Każda postać, która nie budzi sympatii ludzi jest zawsze ciekawym wyzwaniem. W aktorach powinno być coś takiego, że każdy czarny charakter zagrają tak, by go wybronić.
Czy każdą postać można wybronić?
Nie wiem tego.
Nie pamiętam, by kiedykolwiek grała Pani w jakimkolwiek projekcie stricte złą kobietę...
Chyba nie, ale też takich anielic grzecznych, co to tylko do rany przyłóż, też nie. Każdą rolę staram się zagrać barwnie, żeby była ciekawa, bo jak jest taka jednowymiarowa, taka dobra i ciepła, to z nudów można zdechnąć i chcieć oddania forsy za bilet. (Śmiech.)
Nie sposób nie porozmawiać o filmie "Uwierz w Mikołaja". Jest on ekranizacją książki pod tym samym tytułem, której autorką jest Magdalena Witkiewicz. Zna Pani jej książki? Czytała Pani tę zimową powieść?
Nie, nie czytałam. Magdę poznałam właśnie na tym planie filmowym. Fajna z niej dziewucha, jest bardzo popularna.
Byłam jeden dzień na planie na Stawisku, tam, gdzie dom Iwaszkiewiczów. Nigdy wcześniej tam nie byłam.
Kiedy przyjechałam na plan, zgromadzili się na nim tacy aktorzy, że aż zaniemówiłam z wrażenia. Był Bohdan Łazuka, Maciej Damięcki, Ewa Szykulska, Teresa Lipowska, Marta Lipińska, Elżbieta Starostecka, Dorota Stalińska, Dorota Kolak. Bardzo się cieszyłam, że jestem wśród nich. Było bardzo przyjemnie.
W jaką postać się Pani wcieli? Proszę powiedzieć więcej.
Wcieliłam się w kuzynkę postaci granej przez Elżbietę Starostecką, która jest jedną z pensjonariuszek Domu Spokojnej Starości. Ja, Ela Jodłowska i Jerzy Rogalski graliśmy razem w tym wątku. Przyjechaliśmy tam, by bohaterkę graną przez Elę stamtąd zabrać. Ona odmawia, nie chce.
Zostajemy na wieczorze kolęd, który przygotowali emeryci. Wspaniała przygoda. Świetnie było.
Pani Ilona Łepkowska długo o ten film walczyła. Pojawiały się głosy, że wątek, który toczy się właśnie w rzeczonym domu seniora, będzie mało atrakcyjny dla widzów. Jako argumentu użyła wtedy historię "Hotelu Marigold"...Jakie jest Pani zdanie?
Nie mnie oceniać, ponieważ ja na tym planie spędziłam tylko jeden dzień. Nie wiem, jak będzie. Jestem takim samym widzem i oczekiwaczem, jak wszyscy.
Od Magdy dostałam książkę z autografem, ale jeszcze jej nie przeczytałam.
Jak to w ogóle jest w Pani przypadku - lubi Pani oglądać siebie na ekranie, czy raczej za tym nie przepada?
Jezu, nie bardzo. (Śmiech.) Patrzę na siebie i mam tak - "Co ja takie miny robię?; Matko, co ja tak lezę jak krowa?" (Śmiech.) Rzadko zdarza mi się, że jestem z siebie zadowolona.
Boję się siebie oglądać, psuje mi to humor. Chciałabym się sobą zachwycać i słyszeć to czasem też od męża lub syna, to słyszę czasem, że mogłam się bardziej postarać. (Śmiech.)
Serial "Na dobre i na złe", w którym wciela się Pani w rolę Marii Zbieć, mamy Mareczka, ma już 22 lata. Ogląda Pani serial?
Oglądałam, jak jeszcze w nim nie grałam.
Podobali mi się - Artur Żmijewski, Krzysztof Pieczyński, Małgosia Foremniak. śp. Bogdan Baer grał hrabię, bardzo zaprzyjaźnionego z Markiem ( w tej roli Paweł Wilczak, przyp. red.)
Nie znałam ich wcześniej. W tym serialu po raz pierwszy zobaczyłam właśnie Pawła. Zastanawiałam się, skąd wzięli takiego fajnego aktora.
Kiedy zatelefonowali do mnie z produkcji, abym zagrała jego matkę, powiedziałam, że zrobię to z ogromną przyjemnością. Później poznaliśmy się na planie. Fajnie nam się razem grało.
Jak wspomina Pani swoje pierwsze spotkanie ze swoim serialowym synem?
Mieliśmy fajną scenę. Początkowo miałam zagrać tylko w jednej, gdzie tłumaczę Bożence, że mój syn jest dobrym człowiekiem i zastanawiam się, dlaczego go nie chce.
Po tym, jak się zgubił, odnalazł się w szpitalu, miał złamaną nogę. Przyszłam do niego i pamiętam, że karmiłam go pierogami, a on mi przytakiwał, a zdanie "co, mamusia" weszło nam w dialog.
Który wątek ze wszystkich dotychczasowych określa Pani jako przełomowy dla swojej postaci?
Pamiętam ślub Mareczka i Bożenki w więzieniu. Ładnie mnie wtedy ubrali i uczesali.
Te sceny kręciliśmy w prawdziwym więzieniu. Pamiętam, że musieliśmy zostawić telefony, sprawdzali nas. Jak tylko człowiek tam wejdzie, czuje się jak przestępca. (Śmiech.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz