niedziela, 10 lipca 2022

Maciej Raniszewski: "W górach człowiek walczy nie tyle z naturą, co z samym sobą"

 Maciej Raniszewski: "W górach człowiek walczy nie tyle z naturą, co z samym sobą"

















fot. Dreamteam Agencja Aktorska

Z Maciejem Raniszewskim spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. 

Miłośnikom seriali nie trzeba go przedstawiać. W "Barwach szczęścia" wciela się w Hermana, niewidomego masażystę. Rozmawiamy o tym, czego nauczył się od wcielającej się w niewidomą aktorki z filmu "Czerwony smok", o tym, jak "wyłączyć" jeden ze zmysłów i skupiać się na całej reszcie oraz o tym, co imponuje mu w osobach niewidomych i niedowidzących.

Poruszamy również temat serialu "Korona królów. Jagiellonowie", w którym wcieli się w Zyndrama z Maszkowic. "Na ten plan chodzę, jakbym szedł do Disneylandu. (Śmiech.) Jest to fantastyczna zabawa. Spełniam swoje marzenie z dzieciństwa. Jestem rycerzem, mogę pojeździć na koniu" - mówi z uśmiechem. 

Rozmawiamy też o niezwykle wymagającym filmie "Broad Peak", którego premiera już na jesieni na platformie Netflix. 

Zacznijmy od...początku wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?

To tak trochę wydarzyło się z przypadku. O aktorstwie nigdy nie myślałem. Owszem interesowałem się teatrem, ale bardziej, jako formą wyrazu w sztuce. 

Z wyboru studiowałem geografię na UW. Interesowała mnie geografia społeczna, ekonomiczna, polityczna, natomiast na studiach trudzliśmy się przede wszystkim geografią fizyczną, a to nie bardzo mnie interesowało. Po pierwszym roku wiedziałem, że to nie to, co chcę robić w życiu. Wtedy poznałem ludzi z Teatru Akademickiego UW.

To wtedy dopiero uświadomił Pan sobie, że jest zainteresowany tym zawodem? Nigdy wcześniej nie przejawiał Pan zainteresowania aktorstwem?

Nie, nigdy. Chodziłem do teatru, interesowałem się nim, natomiast nigdy nie myślałem o tym, by być aktorem. 

Dopiero, jak poznałem tych ludzi, z którymi przyjaźnię się do dzisiaj, to oni zaprosili mnie do wspólnego występu. Wtedy zrobiło mi się bardzo gorąco, spociłem się jak szczur, (Śmiech.) ale po tym pierwszym razie zrozumiałem, że chyba to jest to, co chcę robić. 

Namówili mnie też do tego, abym zdawał do Szkoły Teatralnej. Wtedy postanowiłem, że to będzie moja droga. Teraz wiem, że to był dobry wybór. 

Kiedy nastąpiło Pana pierwsze poważne spotkanie z tym zawodem?

Na egzaminach. (Śmiech.) Wtedy zorientowałem się, że przede mną bardzo dużo pracy i zrozumiałem tak naprawdę, czym ten zawód jest. Na samym początku nie traktowałem tych egzaminów poważnie. Na dwa dni przed nauczyłem się sześciu tekstów na pamięć i poszedłem na nie z marszu.

W Warszawie od razu mnie odrzucili, w Krakowie przeszedłem do ostatniego etapu. Kiedy zobaczyłem Pana Krzysztofa Globisza, Panią Annę Dymną, Pana Jerzego Trelę i wielu innych, towarzyszyły mi ogromne emocje. Miałem blackout i do dzisiaj nie umiem opowiedzieć o tym, co tam robiłem. (Śmiech.) 

Oczywiście się nie dostałem, ale wtedy już wiedziałem, że nie wyobrażam sobie siebie w innym zawodzie i poszedłem do Lart studiO, Policealnego Studio Atorskiego w Krakowie. 

Od 2013 roku występuje Pan w Teatrze im. Horzycy w Toruniu, a to świetny moment na rozmowy o Teatrze, ponieważ nie tak dawno był właśnie Międzynarodowy Dzień Teatru. Czym jest dla Pana kontakt z widzem?

Kontakt z widzem jest dla mnie źródłem bardzo pozytywnej energii, z możliwością dialogu. To możliwość powiedzenia tego, co mamy gdzieś w środku, wyrzuceniatego z siebie i zbadania, jak to rezonuje, jaki wpływ ma to na ludzi, jak na to odpowiadają, jak reagują. Bardzo często okazuje się, że mylę się w swoich założeniach. Myślę, że wiem, jaka będzie reakcja, po czym jest ona zupełnie inna. To zaskakujące. Dzięki temu ta relacja z widzem jest cały czas żywa i stanowi źródło nieustającego zaskoczenia i nieustającej nauki. 

Gdzie czuje się Pan lepiej - na deskach teatralnych, czy przed kamerą telewizyjną?

To zależy od projektu.

W jakich obecnie spektaklach możemy Pana oglądać?

Obecnie w żadnym. Ze względu na produkcję "Jagiellonów" mam przerwę w graniu w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. 

W 2033 odcinku dołączył Pan do obsady serialu "Barwy szczęścia". Czy zanim trafił Pan do serialu, zdarzało się Panu go oglądać? Miał swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Nie. Nigdy nie oglądałem "Barw szczęścia", bo do niedawna nie miałem nawet telewizora. (Śmiech.) 

Coraz częściej słyszę od aktorów, że nie mają telewizora. (Śmiech.) 

W młodszych pokoleniach tak. To się zdarza dosyć często, z tego względu, że teraz jednak coraz większa aktywność serialowo-filmowa przenosi się do internetu i tak naprawdę wystarczy mieć komputer. 

Szczerze mówiąc, wchodziłem w tę produkcję trochę w ciemno. Nie znałem bohaterów, nie znałem historii, przynajmniej jej część poznałem dopiero po fakcie. 

W serialu wciela się Pan w rolę niewidomego masażysty, Hermana. Czy w ramach pracy nad rolą konsultował się Pan z niewidomymi, poznawał ich świat? 

Sporo o tym czytałem. Bardzo dużo dał mi wywiad z aktorką Emily Watson, która w "Czerwonym smoku" wcielała się w niewidomą Rebę. Grała to bardzo wiarygodnie.

Wzorował się Pan na niej w jakiś sposób?

Tak. W tym wypadku chodziło mi przede wszystkim o technikę, bo tak naprawdę telewizja posługuje się obrazem. Tu chodziło o wzrok, o to, jak używać tego narzędzia, a właściwie jak go wyłączyć. Biorąc pod uwagę, że jest to nasz podstawowy zmysł, wydawało mi się to bardzo trudne, natomiast jeszcze przed castingiem udało mi się dotrzeć do wspominanego wywiadu, w którym Watson wspominała pracę nad swoją rolą i po prostu technicznie opisała, w jaki sposób udało jej się to wypracować. Poszedłem tą samą drogą i chyba w którymś momencie też udało mi się to załapać. Początki były trudne, ale praktyka czyni mistrza. (Śmiech.) Długo ćwiczyłem i w końcu się udało. 





























fot. Dreamteam Agencja Aktorska

Co najbardziej imponuje Panu w niewidomych, którzy mają jasno wytyczone cele w życiu i mimo wszystkich przeciwności do nich dążą?

Najbardziej imponuje mi w nich odwaga. Wydaje mi się, że trzeba być niewyobrażalnie odważnym, żeby żyć normalnie i cieszyć się życiem, postrzegając świat zupełnie inaczej, niż większość ludzi. 

Czy spotyka się Pan z opiniami osób niewidomych lub z wadami wzroku, które sygnalizują, że to ważny wątek?

Tak. Pamiętam, że były odcinki, w których kręciliśmy wątek z dziećmi z Ośrodka dla Niewidomych i ich rodzice, oraz te dzieci mówili, że to jest ciągle taką białą plamą na mapie serialowo-filmowej w Polsce. 

O tym się niewiele mówi. W ogóle, w przestrzeni społecznej też problem osób niewidomych jest obecny, ale tylko w niewielkim zakresie. Scenarzyści w którymś momencie zorientowali się, że ten wątek może mieć właściwości edukacyjne, bo zaczyli w scenariuszu zwracać uwagę na takie szczegóły, które mogą uczyć ludzi, jak zachowywać się wobec osoby niewidomej i niewidzącej. 

Wydaje mi się, że ja sam sporo się przy tym nauczyłem. Okazuje się, że jeżeli podchodzi się do osoby niewidomej lub częściowo niewidzącej i chce się jej pomóc, to najpierw wypada o potrzebę tej pomocy zapytać, poinformować ją o tym. To jest coś, o czym większość z nas nie myśli, a wydawałoby się to oczywiste.

Herman ostatnio zbliżył się do Malwiny, (Joanna Gleń, przyp. red.) ostatnio zaprosił ją do dość nietypowego miejsca - restauracji, gdzie panuje całkowity mrok. Czy kiedykolwiek wcześniej był Pan w takim miejscu i doświadczał podobnych wrażeń?

Nigdy wcześniej nie doświadczyłem podobnych wrażeń. W ramach pracy nad rolą próbowałem wykonywać różne czynności, zasłaniając sobie oczy. To jest strasznie trudne.

Czy tym sposobem opanował Pan już jakieś czynności?

Tak. M.in. nalewanie wody do szklanki, jedzienie. To są rzeczy, które musiałem opanować już z myślą o konrektnych scenach. 

Co jest dla Pana największym wyzwaniem w kreowaniu tej roli? Czego dzięki niej się Pan nauczył?

Nauczyłem się korzystać z innych zmysłów w grze z partnerem. Zazwyczaj pierwszy kontakt i większość analizy, jaką przeprowadzam w głowie opiera się na wzroku, natomiast tutaj nauczyłem się niejako ten zmysł odłączać i skupiać się na innych wrażeniach, przede wszystkim słuchowych. 

To nie jedyny plan serialu, na którym obecnie Pan pracuje. Trwają zdjęcia do "Korona Królów. Jagiellonowie". To kontynuacja "Korony Królów". Czy oglądał Pan kiedyś ten serial?

Też nie, nie miałem jeszcze wtedy telewizora. (Śmiech.) 

Rola kostiumowa jest marzeniem wielu aktorów. Pana również?

Tak, absolutnie. Na ten plan chodzę, jakbym szedł do Disneylandu. (Śmiech.) Jest to fantastyczna zabawa. Spełniam swoje marzenie z dzieciństwa. Jestem rycerzem, mogę pojeździć na koniu, dostałem zbroję, broń i miecz, więc...jestem w raju. (Śmiech.) 

W Polsce aktorzy nie mają zbyt wielu okazji pograć w filmach lub serialach kostiumowych. Jeżeli już, to zazwyczaj są to czasy, niewykraczające poza XX wiek. Jest to niebywała przygoda, na pewno. 

Czy w ramach pracy na planie tej produkcji zgłębia Pan źródła historyczne? 

Tak, aczkolwiek, jeśli chodzi o moją postać, to nie znalazłem zbyt wielu informacji, więc większość wątków musiałem sobie wymyślić. Przeczytałem książkę "Polska Jagiellonów" autorstwa Pawła Jasienicy.


































fot. Dreamteam Agencja Aktorska

Czy ta lektura pomogła Panu w pracy nad rolą?

Tak, na pewno pomogło mi to w wykreowaniu sobie w głowie pewnego świata, który potem można było przełożyć na konretne sceny, aczkolwiek jest to książka, która nie jest książką stricte naukową, ale na pewno była pomocna.

Sporo przygotowań było też związanych z samą fizycznością, z resztą przygotowujemy się nadal, m.in. ćwicząc jazdę konną i szermierkę. 

Wcieli się Pan w postać  Zyndrama z Maszkowic. Jaką rolę pełnił on w historii Polski?
 
Zyndram z Maszkowic był jednym z członków dworu królewskiego. Podczas Bitwy pod Grunwaldem był odpowiedzialny za organizację obozu, ale też prowadził jedną z głównych chorągwi w natarciu. Po Bitwie pod Grunwaldem popadł w niełaskę Jagiełły. Ten wątek zostanie pokazany w serialu.

Z tego, co udało mi się zorientować, był osobą bardzo mocno oddaną słożbie koronie. Co ciekawe, nie był Polakiem z krwi i kości. Z tego, co wiem, jego rodowód wywodził się z Niemiec. Sługą był bardzo lojalnym. 

Pierwsze odcinki powinny być emitowane od września. 

W filmie "Broad Peak" wcieli się Pan w Tomka Kowalskiego. Jakim był człowiekiem?

Praca na planie filmu "Broad Peak" była dla mnie chyba największą z dotychczasowych przygód zawodowych i jednocześnie dużym wyzwaniem aktorskim. Tomek Kowalski, w którego rolę się wcieliłem, był hiperaktywną osobą. Żył tak, jakby jego doba miała 48 godzin. Jednocześnie studiował, trenował, startował w zawodach sportowych, wspinał się, prowadził firmę, podróżował i prowadził bardzo bujne życie towarzyskie. Wywierał znaczący i pozytywny wpływ na życie wielu ludzi, jego energia była zaraźliwa. Miał duszę dokumentalisty, co mocno ułatwiało mu pracę. Tomek ciągle pisał, nagrywał, robił mnóstwo zdjęć. Chciałem jak najlepiej przygotować się do tej roli, bo chociaż nie było nam dane się poznać, to Tomka bardzo polubiłem. Był wspaniałym człowiekiem i czułem, że w jakimś sensie jestem mu to winien. 

Dla roli można wiele zrobić. Pan, by wiarygodnie wcielać się w postać Kowalskiego, uczył się wspinać. Proszę opowiedzieć coś więcej. 

Nigdy wcześniej się nie wspinałem, więc tej dyscypliny uczyłem się od podstaw. To była niezapomniana przygoda. Góry i wspinaczka mają w sobie coś czystego, prostego i bardzo pociągającego. Potrafią uzależnić. Człowiek walczy tam nie tyle z naturą, co z samym sobą. Himalaiści to wojownicy, a walka, którą toczą, jest niewyobrażalnie trudna. Wymaga ogromnej siły charakteru oraz odporności fizycznej i psychicznej. 

Proszę opowiedzieć coś o warunkach,  które panowały na planie filmowym. 

Warunki na planie filmowym były momentami bardzo ciężkie, zdarzały się sytuacje niebezpieczne, a i tak w porównaniu z rzeczywistością Himalajów, kręciliśmy w warunkach niezwykle komfortowych. 
Premiera ma się odbyć tej jesieni na platformie Netflix. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz