Marcin Urbanke o serialu "48 h. Zaginieni", zaginięciach, "Na dobre i na złe" i fotografii [WYWIAD]
fot. Marek Zimakiewicz
Z Marcinem Urbanke spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. Rozmawialiśmy o dwóch serialach - "Na dobre i na złe" i "48h. Zaginieni". Poruszyliśmy też temat terminologii medycznej i zaginięć. Obaliliśmy największy mit, dotyczący zgłaszania osób zaginionych po upłynięciu 48h. W wywiadzie znalazło się też miejsce dla terminologii medycznej i...fotografii. Czy każdemu można zrobić dobre zdjęcie?
Już na pierwszy rzut oka, sprawiasz wrażenie osoby, niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Pozytywne nastawienie to Twój świadomy wybór, prawda? Chyba nawet nie mógłbyś inaczej?
(Śmiech.) Pewnie mógłbym, ale inne nastawienie nie pomaga. Moim klimatem jest słońce, a pogoda czasami przynosi chmury. Powtarzam to często, ale wydaje mi się to bardzo trafne. (Śmiech.)
Jak na co dzień dbasz o swoją pozytywną powierzchowność?
Staram się patrzeć na to, co mnie otacza jak na możliwości, na problemy jak na wyzwania, a nie jak na koniec świata. Czasem to jest trudne, ale to też kwestia tego, z jakiej perspektywy na to wszystko się patrzy. Można się położyć i płakać, że jest źle, ale można też stwierdzić, że wszystko jest po coś. Ja hołduję tej zasadzie.
Czy takie nastawienie jest pomocne w dzisiejszej, niełatwej dla nas wszystkich codzienności?
Na pewno, każdemu to polecam. (Śmiech.) Gdyby tak spojrzeć globalnie na to wszystko, co dzieje się na świecie, to chyba najlepiej byłoby zamknąć się w bunkrze, ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Walka o dobro i życzliwość względem drugiego człowieka, to już jest dużo.
Od ogółu, do szczegółu. (Śmiech.) Co spowodowało, że spośród wszystkich zawodów na "A", wybrałeś akurat aktorstwo?
Nie wiem, czy mogę powiedzieć o tym publicznie. (Śmiech.) Kiedyś miałem pewien romans internetowy. Dowiedziałem się, że dziewczyna, z którą się widywałem, studiuje aktorstwo. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o takich studiach. Wtedy studiowałem teologię, później rzecznictwo prasowe. Aktorstwo, to był ogromny przeskok. Dowiedziałem się, że są takie studia, na których egzamin nie polega na recytowaniu tego, co przeczytało się w podręczniku, ani na przepisywaniu już raz napisanych książek. Okazało się, że istnieją studia na których są obowiązkowe zajęcia na basenie, jest szermierka, studia na których można, a nawet trzeba śpiewać i tańczyć. Rok dałem sobie na przygotowanie, zdawałem do różnych szkół. Dostałem się do Bytomia i do Krakowa. Wybrałem Kraków.
Było tak, że już od najmłodszych lat przejawiałeś zainteresowania artystyczne?
To jest trudne, bo sam przed sobą, nigdy nie potrafiłem tego stwierdzić. Nigdy nie miałem poczucia, że to jest moja droga. Pamiętam jednak, że kiedy byłem w przedszkolu, chciałem się przebrać za błazna. Myślę, że to już był sygnał. (Śmiech.) Moja mama zapomniała tego stroju i koniec końców, skończyłem jako kogut. (Śmiech.) Drugim zwiastunem były teatrzyki kukiełkowe - które przygotowywaliśmy z braćmi - biorąc po złotówce za bilet od rodziny.
Marzyłeś kiedyś o zostaniu policjantem lub lekarzem? (Śmiech.) Pytam w nawiązaniu do ról, o których zaraz porozmawiamy.
O tym, żebym był lekarzem, marzyła moja babcia Krystyna. Uważała, że mam rękę do ludzi i powinienem pójść w tym kierunku.
Do obsady serialu "Na dobre i na złe", dołączyłeś w 754 odcinku. Czy zanim trafiłeś na plan, zdarzało Ci się oglądać ten serial, miałeś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?
Tak, oglądałem serial, kiedy przeżywał swoje początki. Pamiętam Krzysztofa Pieczyńskiego w roli Bruna, doktor Zosię graną przez Małgorzatę Foremniak, ale też Mariolę i Henryka, czyli Agnieszkę Dygant i Tomasza Kota.
Wcielasz się w Tadka Boruckiego, który zaczynał jako stażysta, a teraz jest już pełnoprawnym lekarzem. Zapytam, jak radzisz sobie z przyswajaniem terminologii medycznej?
fot. Marek Zimakiewicz
Po prostu, terminologię medyczną trzeba powtórzyć więcej razy, niż normalny tekst. Często potrzebne są mnemotechniki. Mi pomaga np. stworzenie sobie jakiejś krótkiej historyjki. Trzeba sobie wyjaśnić poszczególne fragmenty danego zagadnienia. Czasami te terminy są śmieszne i same zapadają w pamięć.
Przytocz, proszę, kilka medycznych zbitek językowych, da radę? (Śmiech.)
Podziwiam lekarzy za to, że zapamiętują te wszystkie zbitki językowe. Ja mam tak, że zapamiętuję je na chwilę. Wylatują z głowy zaraz po zdjęciach. (Śmiech.)
Jakie czynności medyczne byłbyś w stanie zastosować, gdyby pojawiła się potrzeba udzielenia komuś pierwszej pomocy?
Jestem certyfikowanym wychowawcą kolonijnym, więc dałbym radę udzielić pierwszej pomocy. Taką podstawową wiedzę powinien mieć każdy.
Jakie czynności medyczne, wykonywane na planie, sprawiają Ci największą trudność, a które najwięcej frajdy?
Największą frajdę sprawiają mi operacje. Na planie mamy prawdziwych lekarzy, pielęgniarkę i konsultantów, więc to zawsze jest ciekawe. Niesamowite co ci ludzie potrafią zrobić, jaki zasób wiedzy i opanowania posiadają. Podziwiam takich ludzi.
Zdarzyło się już, że ktoś poprosił Cię o interwencję lekarską lub...policyjną? (Śmiech.)
Nie, to jeszcze mi się nie zdarzyło, ale moi bliscy pytają czasem, w nawiązaniu do tego, że gram lekarza, więc powinienem coś wiedzieć, o konsultację. Pytają np. czy dany lek jest w porządku, lub pytają, co powinni zrobić w konkretnej sytuacji. Unikam takich konsultacji, nie mam po prostu takich kompetencji. (Śmiech.)
Warto porozmawiać też o serialu "48h. Zaginieni". To chyba jedyny serial na polskim rynku, który zgłębia tematykę zaginięć i pokazuje, jak wygląda proces poszukiwań, prawda?
Tak. Bardzo dużo ludzi znika bez śladu.
Serial pokazuje pracę policyjnej grupy operacyjnej ds. osób zaginionych. Największym wrogiem tych policjantów jest czas - w przypadku zaginięć liczą się pierwsze dwie doby. Czy kiedy dołączyłeś do obsady, zacząłeś interesować się zaginięciami i poszukiwaniami?
Tak, w ramach pracy nad rolą zawsze robię research. Obejrzałem chyba cztery różne seriale. Dwa dokumentalne, jeden fabularyzowany, ale oparty na prawdziwym zaginięciu kobiety, która potem, jak się okazało, robiła jakieś potworne malwersacje podatkowe i zmieniła tożsamość. Co człowiek, to inny powód zniknięcia - albo chce się od czegoś uciec, albo dochodzi do samobójstwa lub porwania.
Co w temacie zaginięć i poszukiwań, było dla Ciebie największym zaskoczeniem, kiedy zacząłeś ten temat zgłębiać w ramach pracy nad rolą?
Wbrew pozorom, zaskoczyło mnie to, że tak bardzo liczy się czas. Powszechnie panuje mit, że od zaginięcia muszą upłynąć dwie doby, by rozpocząć poszukiwania. Jednak czas gra w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia niezwykle ważną rolę, dlatego w przypadku podejrzenia zaginięcia należy to zrobić niezwłocznie. Takie stanowisko podtrzymuje między innymi Fundacja ITAKA
Macie na planie konsultantów, tak, jak bywa to na planach seriali medycznych?
Konsultant działa na poziomie scenariusza. My mieliśmy przygotowanie policyjne z czynnym funkcjonariuszem. Przeszliśmy przeszkolenie m.in. z zatrzymania podejrzanego, policyjnych procedur, asekuracji partnera itd.
Kiedy czytałam charakterystykę starszego aspiranta Łukasza Mierzejewskiego, miałam takie wrażenie, że wiele Was łączy. Hołdujecie podobnym wartościom, macie wspólne cechy. Jak Ty to odbierasz?
Tak. To chyba naturalne. Mam tak, że szukam punktów wspólnych i kontrastowych. Tych wspólnych trochę jest. (Śmiech.) Fajnie jest robić coś, co jest pewnego rodzaju życiowym wyzwaniem i chyba dla Żelka, tym jest praca w policji. Co prawda, mógłby siedzieć na fotelu w firmie rodziców i robić żelki, ale wybrał coś innego, woli pomagać ludziom.
Nie widujemy Twojego bohatera tylko na komendzie, ale czasami też z bronią. Jak sobie z nią radzisz?
Nie mam dużego doświadczenia, nie jestem też zwolennikiem, by broń była ogólnodostępna, ale trochę strzelałem. (Śmiech.) Swego czasu bawiłem się też w ASG. Lataliśmy z kolegami po lesie, strzelaliśmy do siebie plastikowymi kulkami, odgrywając najróżniejsze scenariusze.
Spotkałeś się już kiedyś z opiniami na temat serialu od osób, które na co dzień pracują nad rozwiązaniami zagadek kryminalnych i poszukiwań?
Nie, nie spotkałem się z takimi opiniami.
Nie wiesz, czy serial jest oglądany przez osoby pracujące w takich miejscach?
Nie wiem, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś robi to na co dzień, to w domu chce od tego odpocząć. (Śmiech.)
Czasami wpadasz na plan z aparatem. Koledzy nie uciekają, kiedy widzą, że robisz im zdjęcia? (Śmiech.)
Mam szczęście spotykać się z reguły z aktorami i aktorkami, którzy uwielbiają aparat. (Śmiech.) Tak serio, to czasami zdarza się, że nie lubią, ale nie jestem papparazzim z charakteru i zawsze staram się robić zdjęcia w porozumieniu z drugim człowiekiem. Nawet zdjęcia z ukrycia, daję do autoryzacji. (Śmiech.)
Wiele osób ma w sobie przeświadczenie, że źle wychodzi na zdjęciach, dlatego unika obiektywu. Jak to jest - czy każdemu można zrobić dobre zdjęcie?
Nie wierzę w to, że można źle wyjść na zdjęciu. Można siebie lubić na zdjęciu lub nie. Dobre zdjęcie można zrobić każdemu. Czasami ciężko o zadowalające zdjęcie przy pracy z kobietami, nie wiem, dlaczego. (Śmiech.)
Jakie obrazy zatrzymywałeś w kadrze w ostatnich miesiącach?
Ostatnio na zdjęciach zatrzymywałem codzienność, jak to się mówi: „prozę życia”. To bardzo satysfakcjonujący proces, kiedy w stosie codzienności, po wnikliwych poszukiwaniach, znajduje się magiczne momenty i na dodatek udaje się je złapać w kadr.
Z czym byłoby Ci się łatwiej rozstać, z aparatem, czy z aktorstwem? (Śmiech.) Na szczęście, nie trzeba.
Gdybym musiał z czegoś zrezygnować, zrezygnowałbym z aparatu, bo jest to moja wielka, ale jednak druga miłość. Kiedy dostaję zlecenie aktorskie, odkładam aparat. (Śmiech.) Wszystko ma swój czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz