Małgorzata Klara o "Rage of Stars", rolach, w których nie można dobrze wyglądać i i serialu "Korona królów. Jagiellonowie" [WYWIAD]
fot. Naturalne Portrety
Małgorzata Klara, aktorka, która jak sama mówi, lubi role w których nie trzeba, a nawet nie można dobrze wyglądać. Ceni sobie współpracę z początkującymi twórcami, którym daje swoje doświadczenie, w zamian za fajną przygodę.
Ostatnio zakończyła pracę na planie "Rage of Stars", filmie, klasyfikowanym jako kino przyszłości. Przyznaje bez ogródek, że to jedna z najbardziej szalonych zawodowych przygód ostatnich lat.
W wywiadzie opowiada również o roli Anny Witoldowej z "Korony królów" i podróżach. Aktorka, która z jednym plecakiem jest w stanie wyruszyć na drugi koniec świata, marzy o udziale w "Azja Express".
Już od pierwszych minut naszej rozmowy, bije od Ciebie radość, ciepło i masa pozytywnej energii. Pozytywne nastawienie to Twój świadomy wybór? Chyba nie mogłabybyś inaczej, prawda? (Śmiech.)
Dzisiaj mam bardzo dobry humor, bo przed naszym spotkaniem dostałam informację, że wygrałam casting do serialu w Wielkiej Brytanii. W sobotę nagrywałam selftape, którego deadline mijał w poniedziałek. Kilka godzin po zakończeniu castingu dostałam informację, że mnie wybrano. Wylatuję na tydzień do Birningham. Staram się być pozytywną osobą, ale dzięki wygranemu castingowi mam do tego dodatkowy powód. Złapałaś mnie w dobrym momencie. (Śmiech.)
Takie nastawienie jest choć w pewnym stopniu, ułatwieniem funkcjonowania w niełatwej dla nas wszystkich codzienności?
Wydaje mi się, że jeżeli mamy świadomość, że szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta, to wtedy jest nam łatwiej. Tym bardziej, że zawód aktora łączy się z wiecznym odrzuceniem, którego jest czasem więcej, niż pozytywnych rzeczy. Uważam jednak, że odrzucane są osoby, które próbują, walczą o marzenia, ryzykują. By w tym zawodzie przetrwać, trzeba mieć w sobie wiarę i pozytywne myślenie.
Czasami spotykam się z opinią, że pozytywnego nastawienia, tak, jak gry na fortepianie, czy jazdy na rowerze, można się nauczyć. Jak Ty to odbierasz?
Ja się tego nauczyłam. Jeszcze kilkanaście lat temu byłam trochę marudą, ale w pewnym momencie przedstawiłam sobie coś w głowie. To nastawienie bardzo pomaga.
Wróćmy jednak do początków. Jak to się stało, że ze wszystkich zawodów na "A", wybrałaś akurat aktorstwo? (Śmiech.)
Aktorką chciałam zostać od zawsze. Podobno pierwszy raz powiedziałam to, kiedy miałam trzy latka, ale kompletnie tego nie pamiętam. Później były kółka teatralne, na które mnie ciągnęło.
Kiedy skończyłam liceum, przez rok studiowałam dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale cały czas pisałam o teatrze, w czym byłam bardzo monotematyczna. W tajemnicy przed wszystkimi postanowiłam, że na aktorstwo będę zdawała raz, a kiedy się nie dostanę, temat uznam za niebyły. Miałam to szczęście, że dostałam się za pierwszym razem, bo nie jestem pewna, czy próbowałabym dalej.
Przeczytałam gdzieś, że lubisz takie role, w których nie trzeba, a wręcz nie można dobrze wyglądać. (Śmiech.) Takie role stwarzają dodatkowy atut do grania?
(Śmiech.) Wydawać by się mogło, że najciekawsze są role, do których trzeba zmienić się fizycznie. Jakiś czas temu dostałam rolę, gdzie w didaskaliach było napisane, że moja bohaterka ma wyglądać olśniewająco. Sparaliżowało mnie na samą myśl.
O wiele łatwiej jest nie skupiać się na wyglądzie, a przeprowadzić jakiś konkretny proces. Role bitej żony lub kogoś, kto siedzi w więzieniu, oparte są m.in. na swoich celach. Role, które nie są tylko ładne lub nie są tylko dodatkiem do mężczyzny, zawsze są ciekawsze.
Z takimi rolami miałaś w ostatnim czasie do czynienia m.in. przy serialu "Sortownia" oraz przy filmie krótkometrażowym "Kaja". Opowiedz proszę o "Kai".
"Kaja" swoją premierę miała rok temu na WAMA Film Festival. Film krótkometrażowy, który dostał się na różne festiwale, był tak naprawdę pierwszorocznym egzaminem. Grałam tam dziewczynę, która po wielu latach wychodzi z więzienia i musi zmierzyć się z rzeczywistością, która na nią czeka. Okazuje się, jak często w takich sytuacjach, że nie ma do czego wracać. Była to dla mnie niesamowita przygoda.
Lubię brać udział w etiudach szkolnych. Bardzo lubię twórczą pracę ze studentami, bo mają w sobie ogromną pasję i swieże spojrzenie na rzeczywistość, na nasz zawód. Otaczając się młodymi ludźmi, ja też się poniekąd odmładzam. Przynosi to obopólne korzyści. Ja daję swoje doświadczenie, a zyskuję energię i młodość. Ostatnio zagrałam w krótkim metrażu "Mania" u Leny Jaworskiej. Mimo, że był on egzaminem pierwszego roku w Szkole Filmowej w Katowicach, dostał się m.in. na festiwale w Koszalinie i Gdyni.
Czy o tym, że przyjęłaś tę rolę, zadecydowało m.in. to, że lubisz twórczą pracę ze studentami szkół filmowych? Gdybyś miała wytyczyć swój ulbuiony z dotychczas realizowanych projektów z twórczą młodzieżą, padłoby na który?
Zazwyczaj najbardziej żyją we mnie projekty, które realizowane były ostatnio. "Manię" realizowaliśmy faktycznie niedawno, bo w minione wakacje. Kręciliśmy z dzieckiem i z kurami, a wiadomo, że kury są nieobliczalne. Zwierzęta to zawsze armagedon na planie. (Śmiech.) Spośród tych moich studenckich projektów, to właśnie ten wspominam z największym rozrzewnieniem. Mam tak, że żyję rolami, które były ostatnio, a nie tymi sprzed dziesięciu lat.
W "Kai" wcieliłaś się w więźniarkę, mającą wkrótce wyjść na wolność. To kolejna rola ze złamaniem i z tych, gdzie nie można być ładnym. (Śmiech.) Z jakimi emocjami mierzyłaś się, tworząc ją?
Starałam się znaleźć w sobie poczucie, że nic na mnie nie czeka, że całe życie mnie w roli Kai jest za mną, a nie, jak prywatnie - przede mną. Czułam, że nie chcę wyjść z więzienia, a być może nawet, zaraz do niego wrócę, bo więzniowie często nie umieją odnaleźć się na wolności, przez co robią coś, by za te kratki wrócić. Starałam się znaleźć w sobie poczucie bezsensu, zamknięcia. Pierwszym tytułem tego shorta było "Bez wyjścia", co moim zdaniem bardziej oddawało jego klimat i uczucia bohaterki.
"Rage of stars" to, jak sama określiłaś przed rozmową, jeden z najfajniejszych projektów, który obecnie realizujesz. To "future film", czyli jednym słowem, kino przyszłości. Co jeszcze dodałabyś na jego temat?
Ja swoje zdjęcia skończyłam miesiąc temu, a zdjęcia do produkcji zakończono kilka dni temu. To chyba najbardziej szalone przedsięwzięcie, w jakim kiedykolwiek wzięłam udział. To produkcja polska, finansowana z prywatnych funduszyy w której wzięła udział międzynarodowa plejada aktorów m.im. z Wielkiej Brytanii, Holandii, Irlandii, Zimbabwe, pojawiły się też polskie akcenty:) Dodatkowe szaleństwo polega na tym, że gram po angielsku rolę, która początkowo napisana była dla faceta w średnim wieku.
Po otwartych castingach, które dla wszystkich aktorów wyglądały podobnie, Łukasz zadzwonił do mnie i powiedział, że jestem dziewczyną, która jest w stanie udźwignąć rolę, zapisaną stereotypowo dla mężczyzny - rolę dowódcy międzynarodowej policji operacyjnej. Podobno jako jedyna miałam taką siłę i charyzmę, dzięki której według reżyera byłam w stanie tę rolę "pociągnąć". Było to ogromne wyzwanie. Co ciekawe już drugi raz zdarzyło się, że przypadła mi w udziale rola, napisana pierwotnie dla mężczyzny. Pierwszy raz miało to miejsce przy "Chyłce", gdzie w książce pojawia się prokurator, co zostało zmienione na panią prokurator, specjalnie dla mnie.
Teraz, po raz drugi, charyzmatyczna rola męska została przepisana na kobietę. To nie było łatwe. Na plan przyjechały bardzo silne osobowości aktorskie. Ja musiałam trzymać ich wszystkich w ryzach i być tą, której mieli się słuchać i bać się mojego spojrzenia. (Śmiech.)
Jak współpracuje się z reżysrem Łukaszem Rogiem?
Łukasz jest szalony, jest wizjonerem, ale wie, czego chce. Wydaje mi się, że ten film był bardzo mocno inspirowany amerykańskimi filmami. Widziałam materiały i robią wrażenie.
Na szybowisku na Bezmiechowej oraz nad Soliną lataliśmy helikopeterami. Była to świetna zabawa. Jedyne, czego żałowałam, to to, że nie mogłam podziwiać sobie tych widoków od tak po prostu podziwiać, bo musiałam łączyć to z graniem. (Śmiech.)
fot. Weronika Kuźma / Wukastudio
To pełnometrażowe rozwinięcie amatorskiego, polskiego filmu science-fiction NO STARS ANYMORE. Film w 2021 roku został doceniony na 38 międzynarodowych festiwalach filmowych, wygrywając jedenaście głównych statuetek. Czy "Rage of stars" ma szansę podzielić ten sukces?
(Śmiech.) Mam nadzieję, bo na pewno jest bardziej profesjonalny. Chciałabym, by nasz film zainteresował widzów, nie tylko w Polsce. Jest to coś innego. Trzymam kciuki i życzę Łukaszowi, by wszystko się udało, bo była to prawdziwie szalona przygoda w moim życiu. Nauczyłam się mnóstwa nowych rzeczy. Pokonałam swoje lęki. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam te helikoptery, bałam się, że śmigło obetnie mi głowę. (Śmiech.)
Kiedy dostałam kałasznikowa, buntowałam się, że nie będę strzelać. Potem latałam z nim, strzelałam i trafiałam w dziesiątki. Pokonałam mnóstwo ograniczeń, które siedziały w mojej głowie. Jestem bardzo wdzięczna. To nowe umiejętności.
Jak sama przyznałaś, ta rola, to spełnienie Twoich marzeń. Z bronią, którą musiałaś opanować, radzisz sobie coraz lepiej.
Polubiłam to i nawet niedługo wybieram się na strzelnicę, bo połknęłam bakcyla. (Śmiech.)
Gdybyś miała dotychczasową pracę nad nim zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?
Przygoda życia i najbardziej szalona rzecz, jaką ostatnio zrobiłam.
Warto również porozmawiać o serialu "Korona Królów. Jagiellonowie", gdzie wcielasz się w Annę Witoldową. Podobno każda aktorka marzy o zagraniu w stroju z epoki. To prawda? (Śmiech.)
U mnie to się totalnie sprawdza. (Śmiech.) Przez całe studia słyszałam, że mam taką urodę, która bardzo pasuje do kostiumu. W kostiumie grałam do pewnego czasu jednak tylko w Teatrze, a przed kamerą miałam okazję robić to rzadko.
W średniowiecznym kostiumie pojawiłam się pierwszy raz faktycznie w "Koronie królów". Takich rzeczy w Polsce robi się bardzo mało, chyba nie ma drugiego serialu, gdzie kostiumy z tej epoki byłyby wykorzystywane. Te ciężkie stroje, które tę rolę wspomagają, są niesamowite, choć mówi i porusza się w nich nawet do trzech razy wolniej.
Trafiła mi się pełnokrwista postać, którą na nasze potrzeby nazywaliśmy Lady Mackbet. Steruje mężem, ma wpływ na politykę...
Czy w ramach pracy nad rolą zgłębiałaś losy Jagiellonów oraz Anny Witoldowej? Co w Jej życiorysie najbardziej Cię zaskoczyło?
Wiele o niej nie wiemy. Dotarłam do kilku materiałów źródłowych, ale jest ich bardzo mało. Scenarzyści poprowadzili Annę w kierunku silnej, wpływowej kobiety. Jej nienasycenie i ambicja były dla mnie naprawdę ciekawym materiałem do grania. Odcinki, które nie były jeszcze w emisji, zaskoczą widzów. Zapraszam do oglądania.
Uważam, że konsekwencja jest śmiercią aktorstwa, dlatego zawsze staram się zrobić jakąś voltę, jeśli tylko scenariusz na to pozwala.
Na koniec porozmawiajmy o podróżach. Podobno jesteś w stanie wyruszyć z plecakiem do Indonezji, Gwatemali a nawet na Kubę. Co dają Ci podróże?
Podróże dają mi dystans do rzeczywistości, aktorstwa... Zazwyczaj, kiedy jestem w podróży, dzwoni ktoś, by zaproponować jakiś ważny casting. Tak się wydarzyło, kiedy siedziałam w Gwatemali, patrząc na budzący się wulkan. Powiedziałam, że jestem w drodze i zapytałam, czy mogą poczekać do mojego powrotu. Poczekali. Poznaję też ciekawych ludzi, podpatrując inne kultury i zachowania. Dla mnie podróże są równie ważne, jak mój zawód. Bez podróży nie istnieję.
Kiedy kupowałam ostatnio bilety na kolejną podróż, dowiedziałam się o kolejnym wygranym castingu, więc nie mogę lecieć, ale jestem wiecznie przed lub po podróży.
Jakie miejsce zachwyciło Cię ostatnio?
Ostatnio dwa razy byłam w Maroko. Afryka nigdy mnie nie pociągała, ale zmieniłam zdanie na jej temat. Ten pustynny klimat, jedzenie i ludzie jest moim ostatnim odkryciem.
Oj, tak. Cały czas mam nadzieję, że załapię się na udział w którejś z edycji. Uważam, że nadaję się do tego formatu. Koleżanka obiecała mi, że jeżeli ją zaproszą, to mnie weźmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz