Maria Ciunelis o spektaklu "Rubinowe Gody" [WYWIAD]
fot. Bartek Warzecha
Z Panią Marią Ciunelis spotkałam się w Jastrzębiu. Jak sama mówi, choć realizuje się w kilku dziedzinach artystycznych, najbliżej jej do aktorstwa. Nie ukrywa, że kontakt z widzem ją uszczęśliwia. Rozmawiamy o spektaklu "Rubinowe Gody", określanym mianem niewąskiej komedii teatralnej i tym, co ma ono wspólnego z aktorem Krzysztofem Kiersznowskim. Zdradza, jak ona uczciłaby tak zacny jubileusz.
Nie przechodzimy obojętnie również obok spektaklu "Zesłanie", który od kwietnia 2023 wystawiany jest w stołecznym Teatrze Ateneum.
Aktorka o charakterystycznym głosie. Scenarzystka. Reżyserka. Słowem wstępu - wszystko się zgadza? (Śmiech.)
Przede wszystkim aktorka, choć faktycznie bywało, że realizowałam się także w tych wymienionych obok aktorstwa profesjach.
Zatem nie ukrywajmy, że na ten moment najbliżej Pani do aktorstwa.
Tak, to prawda, jednak wyuczony zawód przeważa. Najszczęśliwiej się czuję, występując w roli aktorki. Uszczęśliwia mnie również kontakt z widzem.
Już na pierwszy rzut oka sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Pozytywne nastawienie to Pani świadomy wybór? Nie mogłaby Pani inaczej, prawda? (Śmiech.)
Nie wiedziałam, że sprawiam takie wrażenie, ale to dobrze. (Śmiech.) Taki mam charakter. W wieku czterdziestu lat uświadomiłam sobie, że nie ma już szans, by było inaczej. (Śmiech.)
Czy takie nastawienie ułatwia funkcjonowanie w dzisiejszej, trudnej codzienności?
Takie nastawienie pozwala zachować optymizm, wiarę w ludzi i w to, że jeszcze coś dobrego się wydarzy. To ratuje w wielu sytuacjach.
Choć zdania w tej kwestii są podzielone, są osoby, które twierdzą, że takiego podejścia można się nauczyć. Jakie jest Pani zdanie na ten temat?
Pochodzę z optymistycznej rodziny. Moim dziadkowie wiele przeszli. Bardzo dużo stracili. Byli repatriowani do kraju. To uświadomiło im, że ważniejsze od tego, ile posiadamy, są relacje międzyludzkie.
Pozytywnego podejścia uczą też spektakle komediowe. My spotykamy się dzisiaj przed sztuką "Rubinowe Gody", określaną mianem "niewąskiej komedii teatralnej". Skąd to określenie?
W spektaklu miał z nami grać nieodżałowany Krzysztof Kiersznowski, znany z roli Wąskiego z filmów z serii "Killer". Choć w spektaklu już się nie pojawił, to pozostaje w naszej pamięci a określenie naszej sztuki mianem "niewąskiej" bierze się właśnie od roli, z którą do dzisiaj jest utożsamiany przez widzów.
Cała akcja toczy się podczas wyjazdu do luksusowego hotelu, który jest pretekstem ku temu, by czterdziestą rocznicę ślubu uczcić inaczej, niż wszystkie poprzednie. Gdyby to Pani miała wybrać sposób na uczczenie Rubinowych Godów, na co by się Pani zdecydowała? (Śmiech.)
Pewnie nie zdecydowałabym się na pobyt w hotelu, bo na co dzień często w nich bywam. (Śmiech.) Wybrałabym się w szaloną, nieco ekstremalną podróż, najprawdopodobniej w góry.
Czy przypadkiem widzowie nie decydują się pod wpływem spektaklu na spędzanie rocznicy w podobny sposób, jak jest tutaj pokazane? Mowa oczywiście o wyjeździe. (Śmiech.)
Jeżeli nasz spektakl zainspiruje kogoś do wyjazdu, będę szczęśliwa. My na scenie pokazujemy, że wyjazdy mogą być źródłem wielu przygód.
Pani w całej tej historii wciela się w Grażynę. Co opowie Pani o swojej postaci?
Mąż bardzo narzeka na jej charakter, ale ja uważam, że Grażynka jest dobrą żoną. Wytrzymali ze sobą czterdzieści lat, więc chyba faktycznie sprawdziła się w tej roli.
Czy Grażyna ma jakąś Pani cechę, którą Pani jej świadomie podarowała?
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. W sztuce jest taki moment, w którym przejmuje inicjatywę, uważając, że ma świetny pomysł na przyszłość. To nas do pewnego stopnia łączy, bo mnie również czasem zdarza się działać w ten sposób.
Gdyby miała Pani wytyczyć coś, co kompletnie Was różni, co by to było?
Grażynka jest bardzo roszczeniowa. Ja, odkąd pamiętam, zawsze miałam z tym problem. Nigdy nie lubiłam jakoś przesadnie walczyć o swoje. Ona walczy. To w niej podziwiam.
Proszę zamknąć pracę nad tym spektaklem w jednym słowie lub zdaniu.
Była to duża przygoda, ale też bardzo optymistyczna szczepionka po pandemii.
Co, czego nie mają inne spektakle, mają właśnie "Rubinowe Gody"?
Przedstawiamy polskie realia. Mamy polskich bohaterów. No cóż, rozbrajamy widownię, która szybko nas kupuje. (Śmiech.) Co prawda w trochę krzywym zwierciadle, ale widzą w tych wszystkich sytuacjach, które przedstawiamy, siebie, swoich rodziców, krewnych i przyjaciół.
Jest jeszcze jeden spektakl, o którym warto porozmawiać. To "Zesłanie", wystawiane w stołecznym Teatrze Ateneum. Sztuka swoją premierę miała 23 kwietnia 2023. To spektakl, traktujący o zesłaniu na Syberię. Mam wrażenie, że do pewnego stopnia, w kontekście ostatnich wydarzeń na świecie, jest spektaklem na dzisiejsze czasy. Jak Pani się do tego odniesie?
Zgadzam się. To spektakl na dzisiejsze czasy. Bardzo lubię go grać. Reżyserem jest Mikołaj Grabowski.
Choć wcześniej nie znałam tego tekstu, to autor tych pamiętników, swoją inteligencją, poczuciem humoru i spostrzegawczością nie zaskoczył tylko mnie, ale tak naprawdę nas wszystkich. Wyłapał rzeczy, które do tej pory wydają się być plagą tamtejszego społeczeństwa. To wszystko zawarł w pigułce. Nie jest to spektakl martyrologiczny. Jest skazany na zasiedlenie.
Nie używa się tu stwierdzenia, jakoby chodziło o Rosję, mówi się o niej "moskiewskie państwo". To próba diagnostyki, co jest nie tak z tym krajem.
Na jeden z tych spektakli, wtedy grany jeszcze bez świateł i kostiumów przyjechała dyrektor Lwowskiego Teatru. Kiedy go obejrzała, powiedziała, że jest świetny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz