Philippe Tłokiński o Francji, Marii Antoninie i serialu "M jak Miłość" [WYWIAD]
fot. Fotografia Małgorzata Wielicka
Urodziłeś się we Francji, wychowałeś w Szwajcarii, mieszkasz w Polsce, a pracujesz w całej Europie. Rozpiętość godna podziwu. (Śmiech.) Z jakim krajem czujesz największą więź?
Ze względu na to, że mam tu najwięcej znajomych i przyjaciół, to Polska jest tym krajem, z którym czuję największą więź… Przynajmniej w tej chwili! Także rodziców mam już przy sobie, ponieważ kiedy przeszli na emeryturę, postanowili wrócić do Polski.
Na drugim miejscu jest obecnie chyba Francja, ze względu na pracę i paru dobrych znajomych. Bliska jest mi również Anglia, ale to przede wszystkim ze względu na projekty zawodowe, które realizowałem tam w przeszłości. W związku z tym, i w Anglii mam teraz przyjaciół. O dziwo, najmniej mnie łączy w tej chwili ze Szwajcarią…
Gdziekolwiek bym nie był, najważniejsze są dla mnie otaczające mnie osoby.
Przeczytałam gdzieś, że miałeś być piłkarzem, ale wolałeś zostać aktorem. Czy zatem można tak powiedzieć, że od najmłodszych lat ganiałeś za piłką, recytowałeś i lubiłeś wcielać się w różne postaci? Tak to wyglądało? (Śmiech.)
fot. Fotografia Małgorzata Wielicka / kurtka: Warsztatownia Piła / Joanna Przybył
Przyznam, że pasja do piłki została mi trochę narzucona przez tatę, który był piłkarzem. Zawdzięczam mu jednak przekazanie mi sportowego temperamentu.
Co takiego się wydarzyło, że ostatecznie porzuciłeś sport i zdecydowałeś, że zostaniesz aktorem? Jedno jest pewne, to była właściwa decyzja. (Śmiech.)
Nic takiego nadzwyczajnego się nie wydarzyło. To nie była moja droga i potrzebowałem jedynie trochę czasu by to ojcu dać do zrozumienia… Choć sport porzuciłem już dawno, ostatnio coraz częściej myślę, by do niego wrócić. Kondycja przydaje się w zawodach artystycznych. Aktor musi być sprawny fizycznie. To, co przekazał mi tata, zostanie ze mną do końca życia.
Wiele jest produkcji z Twoim udziałem, o których warto porozmawiać. Jedną z nich jest międzynarodowa serialowa superprodukcja Canal+ "Maria Antonina". Jak jej postać była odbierana we Francji?
Postacie historyczne zawsze poddane są pewnego rodzaju interpretacji, szczególnie w momencie, w którym tworzony jest scenariusz, w którym się pojawiają. Im starsze historycznie są to postaci, tym stopień interpretacji jest większy. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że archiwa są ograniczone. W takich momentach dopisuje się więc pewne kwestie, bo nie wiadomo, jakie te postacie były w rzeczywistości.
Postać Marii Antoniny do dzisiaj odbierana jest bardzo różnie. Zależy to m.in. od kraju i kultury. Anglicy chyba ogólnie widzą ją bardzo pozytywnie, postrzegając ją jako buntowniczkę, która rzucona została w inny świat. Z ich punktu widzenia jest to godne podziwu.
A Francuzi chyba długo postrzegali ją jako postać negatywną. To, że jest różnie odbierana, czyni ją jako postać bardzo ciekawą. Każda produkcja, która zgłębia jej losy robi to inaczej.
W serialu można Ciebie oglądać w roli pisarza, dyplomaty i szpiega Pierre’a Beaumarchais. W Polsce casting prowadził Piotr Bartuszek. istotne było, by aktor mówił po angielsku, ale z brytyjskim akcentem.
Rzeczywiście tak było… Na planie zorientowano się również, że mówię po francusku, ale to nie przyczyniło się do tego, że tę rolę otrzymałem.
Nawiązując do tego, panuje powszechny mit, że Francuzom z trudem przychodzi nauka języków obcych. Ty jednak ten mit obalasz, posługując się biegle kilkoma językami. Skąd u Ciebie taka lekkość w tej materii?
Myślę, że wiąże się to z tym, że jestem Polakiem i od najmłodszych lat władałem już dwoma językami… Uważam, że ten mit wcale nie jest do końca obalony! Czytałem kiedyś jakieś badania naukowe potwierdzające, że język francuski ma zawężone spektrum dźwiękowe. W związku z tym, ponoć trudniej im wejść w konwencję dźwiękową innych języków, które mają to spektrum o drobinę szersze. Polakom nauka języków przychodzi o wiele prościej.
fot. Fotografia Małgorzata Wielicka
Beaumarchais był człowiekiem orkiestrą. (Śmiech.) Zegarmistrz, harfista, śpiewak, kompozytor, dyplomata, finansista i szpieg.
Dokładnie tak. (Śmiech.) No i przede wszystkim pisarz!
Podobno, najbardziej ucieszyło Cię, że był iluzjonistą. Co Ciebie łączy z tą magiczną dziedziną?
Moje przyjaźnie są synergiczne. Lubię dzielić pasje z przyjaciółmi. Mój przyjaciel, którego poznałem już prawie 10 lat temu, jest właśnie iluzjonistą. Wprowadził mnie w świat magii. Znam już to środowisko. Niektórzy nawet zwracają się do mnie z prośbą o konsultacje sceniczne. (Śmiech.) Nie stanowię dla nich konkurencji, ponieważ nie występuję. Chociaż, kilka sztuczek mam już opanowanych. Z kartami jestem w stanie coś tam nabroić. (Śmiech.)
Kolejnym projektem, o którym warto porozmawiać jest o interaktywny serial "Tożsamość", który można oglądać na mygzm.pl. Pierwsze trzy odcinki serialu stanowią kontynuację odcinków, w których pojawiasz się Ty. To prawie, jak zagrać w prequelu "Gwiezdnych Wojen", prawda? (Śmiech.)
Dokładnie.
Na planie tej produkcji spotkałem się z pasjonatami, którzy kochają kino, ale na co dzień mają inne zawody.
Krzysztof Komander, który był reżyserem tej produkcji, jest jedną z pierwszych osób, którą poznałem w Polsce. Bardzo się cieszę, że po latach wrócił do mnie i możemy razem pracować. Mam nadzieję, że wiele wspólnych projektów jeszcze przed nami.
"Tożsamość" można obejrzeć za free. Wystarczy się zalogować we właściwym miejscu i odpowiedzieć na kilka pytań w formie quizu.
Gdybyś miał prace nad tym serialem zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?
Pasja.
Obecnie emitowane są powtórki serialu "Tatuśkowie". Jak wspominasz współpracę z reżyserem, nieodżałowanym Janem Hryniakiem?
Odejście Janka było dla nas wszystkich szokiem. Współpraca z nim była bardzo płynna, konkretna, prosta i przyjemna. Był postacią bardzo łagodną, więc tym bardziej żałujemy jego odejścia.
Rola Tomka Olechowicza była genialna. (Śmiech.) Za co Ty lubiłeś swojego bohatera?
Najbardziej ceniłem go za to, że miał wszystko to, za co widz mógł go polubić. Był postacią wrażliwą, był też samotnym ojcem. Tomek stoi w kompletnej opozycji do Radka, w którego wcielam się w "M jak miłość”. O tym pewnie jeszcze będziemy rozmawiać…
Na planie pracowałeś z dziećmi. Jakimi były filmowymi partnerami? Tworzyliście fajne relacje na ekranie, więc i po za nim.
fot. Fotografia Małgorzata Wielicka
Istnieje przeświadczenie, że najgorszymi partnerami na planie zdjęciowym są właśnie dzieci i zwierzęta.
W "Tatuśkach" grałem z cudowną i najfajniejszą z całej ekipy Basią Tkaczów. Była profesjonalna, a jednocześnie nie brakowało jej tej wspaniałej, dziecięcej energii, dzięki której potrafiła mnie zaskoczyć.
Basia była powtarzalna między ujęciami! Nieskromnie powiem, że miałem najlepsze dziecko z całej ekipy, ale wiadomo, że mogę być w tej kwestii nie do końca obiektywny, bo była to w końcu MOJA serialowa córka. (Śmiech.) Jestem szczęściarzem, że nasze drogi się przecięły.
Żałuję, że prace nad tym serialem zostały tak szybko zakończone! Wrócić na plan po takiej przerwie, raczej nie byłoby wiarygodne, bo… wiadomo: dzieci rosną! Przyznam jednak, że pytania o powrót serialu z nowymi odcinkami ze strony fanów cały czas się pojawiają.
No właśnie, jeszcze "M jak Miłość. No, nie da się inaczej. (Śmiech.) Czy, zanim w 1688 odcinku trafiłeś do serialu w roli Radka, zdarzało Ci się go oglądać?
Po raz pierwszy w tym serialu pojawiłem się w 2013 roku. Zagrałem wtedy chłopaka, którego śledził Marcin, czyli nasze wątki z Mikołajem Roznerskim w tym serialu przecinają się po raz drugi, choć tym razem już w innym wcieleniu i okolicznościach.
Radek jest postacią, stojącą gdzieś pomiędzy. Ma w sobie ewidentną rysę.
Odnoszę wrażenie, że ten wątek miał spełnić jakąś konkretną dramaturgiczną funkcję… Rozwijał się w błyskawicznym tempie. Jest kolega z pracy, jest rozstanie i nagle „nowy ślub”. O którym tylko mowa swoją drogą… I jeszcze dzieci w tym zamieszane! Być może dlatego, nie wszystkim podoba się sposób w jaki się ten wątek potoczył. W każdym razie, my aktorzy nie wiem co z nimi będzie! Więc, proszę nie pisać do nas w tej sprawie. (Śmiech.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz