Z Nowickim po drodze, z Nowickim w Cieszynie [WYWIAD]
fot. Małgorzata Krawczyk
1 marca w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie wystawiony został spektakl "Miłość i polityka", wyreżyserowany przez Annę Oberc. Na scenie pojawił się między innymi Łukasz Nowicki, z którym red. Mariola Morcinkova rozmawia o Cieszynie, wspomnieniach z nim związanych, nowych miejscach, które tu odkrywa oraz o podcaście "Z Nowickim po drodze".
Po raz kolejny spotykamy się w Pana ukochanym Cieszynie. O Teatrze im. Adama Mickiewicza za każdym razem mówi Pan jak o miejscu wyjątkowym.
To prawda. Zawsze cieszę się, kiedy tu jestem. Przyznam jednak, że martwię się, ponieważ szykuje się remont. Mam nadzieję, że Teatr im. Adama Mickiewicza zachowa swój styl, elegancję i "Ziemię obiecaną", która przecież była tutaj kręcona. Ufam, że planowane zmiany zostaną przeprowadzone w mądry sposób i sprawią, że cały charakter i energia tego miejsca pozostaną niezmienne.
O Cieszynie ostatni raz rozmawialiśmy blisko dwa lata temu. Już wtedy nie ukrywał Pan, że choć po polskiej stronie ma wiele ulubionych miejsc, to właśnie z Czeskim Cieszynem ma najwięcej skojarzeń. Lubi Pan Hotel Piast, słynną karczmę, w której przesiadywał Jaromir Nohavica oraz restaurację Da Capo. Jakie są jeszcze miejsca po czeskiej stronie Cieszyna, do których lubi Pan wracać?
W tej kwestii nic się nie zmieniło. Z racji życiowych zmian, moja wiedza na temat Czeskiego Cieszyna się nie poszerzyła. Ostatnio mało tutaj bywam. Nie wiem, czy jest to możliwe od strony technicznej, ale namawiam organizatorów, by zagrać kiedyś jakiś spektakl po czeskiej stronie, w Těšínském divadle, czyli na polskiej scenie Teatru Cieszyńskiego. To jedyny po czeskiej stronie Cieszyna teatr z polskim zespołem, gdzie w ramach abonamentu można oglądać przedstawienia w języku polskim. Mimo że bardzo lubię ten teatr, moim marzeniem jest, by zagrać po tamtej stronie.
Kocham Śląsk Cieszyński niezależnie od tego, czy znajduję się po jednej, czy po drugiej stronie Olzy. Tutaj na szczęście walory przyrodnicze się nie zmieniają. Ostry pozostaje Ostrym, a Kozubowa Kozubową (śmiech).
Niezmiennie zachwycam się architekturą Cieszyna. Zawsze, kiedy tu przyjeżdżam, spaceruję jego uliczkami. Uwielbiam to. Niestety, dziś pada deszcz, więc tego nie zrobię. To miejsce bliskie memu sercu.
Gdyby miał Pan przytoczyć jedno wspomnienie związane właśnie z Cieszynem i okolicami, na jakie mogłoby paść?
Nieopodal, w Kocobędzu, brałem ślub, więc to takie mocne wspomnienie (śmiech). Pamiętam też moment, w którym w jednym z tutejszych hoteli witaliśmy gości. W mojej pamięci zapisały się też chwile, kiedy podróżowałem pociągiem między polską a czeską stroną Olzy. Za każdym razem patrzyłem z radością, że jednak ten piękniejszy Cieszyn jest po polskiej stronie (śmiech).
Z pewnego rodzaju rozrzewnieniem, które wiąże się z sentymentalizmem i wiekiem, wspominam również budki graniczne na moście i ten moment, kiedy z dozą niepewności sprawdzałem, czy nie zapomniałem dokumentów. Z tyłu głowy miałem zawsze myśl, że musiałbym wracać do Warszawy i ponownie ruszyć w drogę.
Niedawno po raz pierwszy trafiłem do niezwykle klimatycznej kawiarenki "Kornel i Przyjaciele". To czarujące miejsce, którego wcześniej nie znałem. Można więc powiedzieć, że cały czas odkrywam i poznaję tu nowe zakamarki.
W cieszyńskim teatrze zagrana została francuska komedia Pierre’a Sauvila "Miłość i polityka" w przekładzie Barbary Grzegorzewskiej i w reżyserii Anny Oberc. W czym, Pana zdaniem, tkwi sukces tej sztuki?
Mam bardzo nieobiektywny stosunek do tego tytułu. Jestem tutaj już z czwartym spektaklem i o żadnym nie mógłbym powiedzieć, że tak bardzo go lubię. Wcielam się w rolę premiera Francji Bertranda Guérauda, potwornego łotra, skorumpowanego cwaniaka z dużą ilością wdzięku. To człowiek, który milionami euro operuje na lewo i prawo, rozstawiając wszystkie pionki na szachownicy polityki.
Tekst tej francuskiej sztuki jest niezwykle współczesny i aktualny. Każde zdanie, które w niej pada, można przenieść na polski grunt. Choć padają w niej proste zdania, widowni bardzo się to podoba. W spektaklu "Miłość i polityka" pojawia się również wiele metafor. Łotrów gra się przyjemnie (śmiech).
Za pośrednictwem spektaklu, widz przenosi się do miejsca, gdzie miłość, władza i pieniądze stanowią stawkę w nieustannej walce. Proszę opowiedzieć coś więcej.
Intryga jest oczywiście typowo komediowa. Pojawia się Bouladon, którego na zmianę z Jackiem Kopczyńskim gra Mariusz Drężek. To on znalazł coś na Bertranda Guérauda i go szantażuje. Mój bohater w ogóle się go nie boi, bo jest prawdziwym rekinem oszustw. Jednak okazuje się, że Bouladon ma dokumenty, które mogą premiera Francji, w którego się wcielam, pozbawić stanowiska. W zamian za nieopublikowanie tych dokumentów, Bouladon żąda jego żony. W tej roli zobaczyć można Marysię Wieczorek lub Melanię Grzesiewicz. To dość orginalny szantaż, ponieważ nie chce on pieniędzy, które tak naprawdę mógłby dostać bez problemu.
To człowiek, który jak Pan mówi, co prawda kocha ojczyznę i żonę, ale mam wrażenie, że najbardziej zakochany jest w... pieniądzach.
Zdecydowanie. Najśmieszniejsze jest to, że jest do tego stopnia zdeprawowany, że nie rozumie problemu. Jest zakochanym w sobie kabotynem.
Czy jest jakaś cecha, którą świadomie podarował Pan premierowi?
Oboje bardzo lubimy wino. On ma mnóstwo posiadłości na całym świecie, a ja mam mieszkanie w Albanii. To, co nas dzieli, to chociażby to, że ja nie gram w golfa. No i zdecydowanie bardziej kocham swoją żonę niż on (śmiech).
Jak zachęciłby Pan do obejrzenia spektaklu "Miłość i polityka"?
Uwielbiam ten spektakl, ten tekst i lubię grać tę rolę. Kiedy wchodzę na scenę, jestem zawsze z tego powodu szczęśliwy. Nie wiem, czy to wystarczająca zachęta, ale proszę mi wierzyć, że warto usiąść na widowni i zobaczyć aktorów, którzy lubią to co robią. Nie robimy tego ani dla pieniędzy, ani dlatego, by odfajkować kolejny tytuł w swoim dorobku.
Dla mnie ten spektakl jest jedną z ważniejszych rzeczy, które zrobiłem. To komedia lekka, ale dająca do myślenia. Zapraszam do teatrów w całej Polsce.
Mimo że woli Pan, kiedy to Panu zadaje się pytania, a nie odwrotnie, to na początku 2023 roku postanowił Pan zaryzykować i powołać do życia podcast "Z Nowickim po drodze".
Gościem pierwszego odcinka był Sebastian Mikosz, były prezes LOT-u i Kenya Airways.
W zapowiedzi tego odcinka użył Pan ciekawego sformułowania, nazywając siebie "gawędziarzem marzeń". Mam wrażenie, że kiedy pojawił się pierwszy odcinek, zmienił Pan status z "gawędziarza" na realizatora swoich marzeń.
Jest dokładnie tak, jak pani to ujęła. Stałem się realizatorem marzeń. Przez czternaście lat prowadziłem program, w którym zadawałem pytania. Nie były one tworzone przeze mnie, a długość rozmowy była mocno ograniczona czasem antenowym.
Nie jestem dziennikarzem z zawodu, ale marzyłem, by móc przeprowadzić rozmowę na własnych warunkach. Nie chciałem w żaden sposób ograniczać jej czasu. Czułem, że chcę zrobić to, na co mam ochotę i to zrealizować. Pomyślałem, że chciałbym przyjeżdżać do swoich gości. Kiedy jesteśmy zapraszani do jakiegoś programu, trzeba dojechać pod dany adres. Tu jest inaczej. Lubię campery i podróże. Uwielbiam być w drodze, więc to ja przemierzam trasę, by przyjechać do gościa.
Fascynujące jest dla mnie to, że mogę zapraszać kogo chcę. To podcast, który powolutku zdobywa swoją przestrzeń. Nie jest klikalny, bo nie zapraszam topowych gwiazd. Nie mam gigantycznych zasięgów. Nie mam za sobą mocnego wsparcia w postaci portalu, gazety lub rozgłośni. Sam wybieram gości, sam montuję, sam piszę wstępniaki. Jadąc do Cieszyna, montowałem kolejny odcinek. Przeniosłem się do Urugwaju i na Wyspy Owcze. To właśnie tam żyje moja gościni, Kinga Eysturland.
To taki projekt, do którego dopłacam, nie zarabiam na nim. Realizuję swoją pasję. Nie wiem, na jak długo starczy mi paliwa. Obecnie realizuję trzeci sezon. Ostatnio nagrałem kolejne dwie rozmowy. Jednym z moich gości będzie wspaniały botanik, Artur Zagajewski. Ciekawie zapowiada się także podcast, którego twarzą będzie człowiek podróżujący po Polsce ze swoim kotem i pomagający ludziom. Chciałem, by mój program przybliżał też sylwetki osób, które nie są znane, a mają ciekawe historie. Każdy z gości może stać się inspiracją dla innych, co z kolei może pomóc mu w rozwijaniu swojej pasji.
Mam oczywiście ludzi, którzy mi pomagają i jestem im za to bardzo wdzięczny.
Jestem ciekaw, w którą stronę to pójdzie. Czy w stronę moich marzeń i uda mi się kiedyś pojechać w Bieszczady do jakiegoś drwala, usiądziemy na pniu i porozmawiamy, czy raczej program zostanie utrzymany w stylu warszawskim.
Oczywiście pojawiają się też tacy goście jak polski dziennikarz, pisarz i popularyzator historii Bogusław Wołoszański czy himalaista Piotr Pustelnik. Uwielbiam ten program.
W ten sposób połączył Pan dwie miłości - tę do podróżowania i rozmów z drugim człowiekiem. Jaka była droga od pomysłu do realizacji?
Pomysł rozwijał się we mnie przez długi czas. Jestem mistrzem planowania i gadania o tym, co zrobię (śmiech). Tu jednak na gadaniu się nie skończyło. 5 lutego 2023 roku mój podcast wystartował. Jako pierwsza światło dzienne ujrzała rozmowa z listopada 2022 roku, ponieważ z racji tego, że umarł mój ojciec, premiera została przesunięta w czasie.
Za mną już dwadzieścia trzy rozmowy, dwa odcinki "The best of". W tym sezonie nagram jeszcze pięć odcinków. Łącznie będą dostępne trzydzieści dwa odcinki. Jest szansa, że powstanie z tego książka.
To moje największe szczęście, największa pasja. Moment, w którym zbieram materiały, przygotowuję się i robię research, jest moim ulubionym. Nie lubię natomiast promocji, wrzucania postów do mediów społecznościowych i reklamowania się. Nie umiem tego robić. Promowanie mnie nie kręci. Akurat w tej kwestii byłoby łatwiej, gdyby stał za mną jakiś potężny koncern.
Rozmowy realizowane są w camperze, miejscu, które na pierwszy rzut oka nie nadaje się do nagrań.
Jest idealne.
Jak camper jako miejsce rozmów odbierany jest przez gości?
Bardzo pozytywnie. Szczególnie gdy podjeżdżam pod czyjś dom. Gość wychodzi w kapciach, najczęściej z kawą. Studio jest przygotowane. Najpierw robimy sobie parę zdjęć i zaczynamy rozmawiać. Godzę się na to, by ten podcast nie był idealny. Zdarza się, że w tle naszej rozmowy słychać przejeżdżające samochody. Czasem ktoś do nas zapuka. To wszystko zostaje w tych rozmowach zachowane. Tak ma być. Rozmowa ma być w drodze, a kiedy w niej jesteśmy, nie jesteśmy w sterylnych, studyjnych warunkach. Samochód ma dobre właściwości tłumiące. Akustyka jest dobra.
Mam wrażenie, że rozmowa w camperze dla gości jest zdecydowanie mniej stresująca, niż gdyby miała się odbywać przed kamerą.
Dokładnie tak. Każdy to podkreśla. Gdybym myślał o zasięgach, byłaby to rozmowa wideo. W dzisiejszych czasach liczy się obraz. Nagrania audio są mniej popularne. Upieram się jednak, aby było to radio w starym stylu. Żebyśmy nie musieli wyglądać idealnie. A radio to nie tylko głos, ale też pewnego rodzaju tajemnica.
Ile przejechał już Pan kilometrów, zmierzając do swoich rozmówców?
Oj, to były setki kilometrów. Gdybym zarabiał na swoim programie, mógłbym zrealizować swoje marzenie, jeździć po Polsce, odwiedzić Bieszczady, a nawet Cieszyn i realizować rozmowy na terenie całego kraju.
W 22. odcinku rozmawiał Pan z Łukaszem "Knopkiem" Konopką, lektorem Netflixa. Rozmawialiście o potędze ludzkiego głosu i urządziliście bitwę na głosy. Kto wygrał?
Ja (Śmiech). Łukasz "Knopek" Konopka jest wybitnym lektorem. Jest jednym z najbardziej pracowitych ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Jest tancerzem. Swego czasu w ogóle nie zajmował się głosem. Wszystkiego nauczył się sam.
Pana najbliższe plany zawodowe to przede wszystkim trasa ze spektaklami oraz realizacja kolejnych odcinków podcastu. Może szykuje się coś jeszcze?
Ruszamy w kolejną trasę ze spektaklem "Miłość i polityka". Skupiam się także na moim podcaście "Z Nowickim po drodze". Być może czekają mnie też próby do nowej sztuki, ale nic więcej powiedzieć nie mogę. Zaczynam już myśleć o mojej wakacyjnej wyprawie do Norwegii i Serbii. Podróże są chyba dla mnie teraz najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz