środa, 5 czerwca 2024

Z Katarzyną Żak o miłości, Młynarskim i serialu "Ranczo" [WYWIAD]

 Z Katarzyną Żak o miłości, Młynarskim i serialu "Ranczo" [WYWIAD]



















fot. Marta Machej Photography 

10 lutego na deskach Teatru im. Adama Mickiewicza w Cieszynie wystawiony został spektakl "I love you". Na scenie można było zobaczyć Roberta Rozmusa, Rafała Królikowskiego, Elżbietę Romanowską oraz Katarzynę Żak. Z tą ostatnią o spektaklu i sentymentalnym powrocie do Cieszyna, a także o Wojciechu Młynarskim i serialu "Ranczo" miałam przyjemność rozmawiać. 

Aktorka filmowa, serialowa, teatralna. Wokalistka. Miłośniczka twórczości Wojciecha Młynarskiego oraz osoba, zawsze widząca szklankę do połowy pełną. Słowem wstępu - wszystko się zgadza?

Tak. Wszystko się zgadza (śmiech).

To pozytywne nastawienie to Pani świadomy wybór? Mam wrażenie, że nie mogłaby Pani inaczej.

To nawet nie jest wybór. Ja taka po prostu jestem. 

Czy ułatwia ono  funkcjonowanie w dzisiejszej, niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Uważam, że gdyby ludzie więcej się do siebie uśmiechali, świat byłby lepszy. Empatię i radość życia odziedziczyłam po mojej babci i mamie. Mimo że jestem życiową pesymistką, bo wierzę, że mało mi się udaje w życiu - co wynika z moich doświadczeń - staram się nie tracić pozytywnego nastawienia. Tak łatwiej idzie się przez życie.

Po raz kolejny mamy okazję spotkać się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Mówi się, że to miejsce magiczne... Jak wraca się w te strony?

Cudownie. Nie było mnie tu parę lat. Rynek jest wyremontowany, jest pięknie. Spotkałam tu wspaniałych ludzi, odwiedziłam jeden z tutejszych salonów piękności, jeździłam po mieście z miłymi taksówkarzami. Cieszyniacy są empatyczni. Z pasją opowiadają o mieście i chcą dla niego dużo robić, co bardzo mi się podoba. Cieszynowi mogę jedynie pogratulować rozwoju.                    

Muzyczny spektakl komediowy "I love you" podobno jest skierowany przede wszystkim do zakochanych, ale ja mam wrażenie, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Zgodzi się Pani z tym stwierdzeniem, że to propozycja idealna na walentynki?

Oczywiście, inaczej być nie może (śmiech). Bardzo lubię ten spektakl. Opowiada o tym, że na miłość nigdy nie jest za późno. Opowiada o jej różnych aspektach. Pokazana jest tutaj miłość korporacyjna, ludzi niemłodych, ale bardzo zapracowanych, którzy nie mają na nią czasu i gdzieś wplatają ją w swój grafik. Czas na randkę próbują znaleźć między jednym a drugim spotkaniem, ale nie zawsze to się udaje, bo miłości przecież nie można zaplanować.

Jest też miłość niespełniona, która dotyka ludzi znających się od wielu lat. Są blisko siebie, ale nie potrafią postawić tej przysłowiowej "kropki nad i". W dzisiejszych czasach bardzo często się z tym ścieramy, zwłaszcza wśród młodych.

W spektaklu ukazujemy też miłość małżeńską. Scena, którą uwielbiam grać, to miłość staruszków, którzy zostali sami na tym świecie. On jest wdowcem, ona wdową. Spotykają się na pogrzebie starszej pani. Okazuje się, że jedynym, czego w życiu jeszcze pragną, jest miłość.

Cenię też to, że w jednym spektaklu mam możliwość zagrania kilku epizodów. To są szybkie przemiany, które dotyczą całej obsady. Każdy z nas gra po kilka postaci.

Zadam jedno pytanie, które pada w materiałach promujących sztukę. Zastanawiała się Pani kiedyś, ile jesteśmy w stanie zrobić w dzisiejszych czasach, by usłyszeć wyznanie miłosne?

Uważam, że za mało pracujemy nad miłością, relacjami, związkami. Choć są osoby, które mimo że łatwo rezygnują z uczucia, to często wracają do siebie po latach.

Stawiacie na wartką akcję, świetną oprawę muzyczną, aktorskie metamorfozy, błyskotliwe dialogi i piosenki, które są przebojami. Czy właśnie w tych wszystkich czynnikach tkwi przepis na przebój teatralny?

Myślę, że tak. Mamy dobry tekst, który jest przede wszystkim barwny. Historii jest kilkanaście, one się mienią, ale cały czas kręcą się wokół miłości. Są też świetni muzycy, bardzo fajna obsada. 

Co takiego, czego nie mają inne spektakle, ma "I love you"?

My mamy kilkanaście historii, a nie jedną, jak to bywa w innych sztukach. Są krótkie i dowcipne.

Zmieniając temat: książka "Kobiety, które śpiewały Młynarskiego", która miała premierę 10 stycznia, to wzruszający portret twórcy, który odcisnął ślad na życiu wielu osób. Pani została zaproszona do grona dwunastu artystek, które z nim współpracowały. Jak wspomina Pani opisane na kartach książki artystyczne spotkanie z Wojciechem Młynarskim?

To był dar od losu. Byłam bardzo młodziutką, nikomu nieznaną aktorką Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Za namową moich kolegów wzięłam udział w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, reprezentując tamtejszy Teatr. Doszłam do finału, ale nie zdobyłam głównej nagrody. Jednak Wojtkowi tak się spodobałam, że ufundował mi swoje własne wyróżnienie, które zostało włączone do kapituły nagród i zaproponował mi współpracę. W pierwszej chwili pomyślałam, że to żart. Powiedział, że widzi we mnie potencjał. Była to dla mnie fantastyczna przygoda.

Od Wojciecha Młynarskiego nauczyłam się nie tylko tego, co dotyczyło piosenki i interpretacji, ale pozyskałam też wiedzę dotyczącą bytności na scenie i aktorstwa.

Jakim Wojciech Młynarski był człowiekiem?

Był wielką osobowością. Miał nieprawdopodobnie silny charakter. Był bardzo męski, świadomy swojej wartości, pozycji. Wiedział, że jest świetnym tekściarzem, ale był też fantastycznym poetą. To, jaką zostawił nam spuściznę literacką w postaci kilku tysięcy wspaniałych tekstów, które były fleshbackiem naszej ówczesnej historii, jest niesamowite. Nie tylko w piosenkach, ale też w wierszach, które pisał, komentował wiele bieżących wydarzeń.

Gdyby miała Pani zamknąć jego twórczość w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Był absolutnie niepowtarzalny. 

W 2023 roku premierę miała Pani płyta "Młynarski. Kocham Cię życie". Wydawnictwo jest podróżą po pięknych, znanych piosenkach Wojciecha Młynarskiego. Można usłyszeć m.in. utwór "Nie ma jak u Mamy". Jaki jest Pani ulubiony utwór z tej płyty?

Najpiękniejszym utworem na tej płycie jest piosenka "Ktoś mnie pokochał", pochodząca z repertuaru Skaldów. Ja śpiewam ją w bardzo przewrotny sposób. Tak, jak ją rozumiem. Dla mnie, jako aktorki, wyjściem do pracy nad piosenką jest tekst i poszukiwanie własnej historii i interpretacji. Tego również nauczył mnie Mistrz Młynarski.

Wiele jest piosenek z repertuaru Wojciecha Młynarskiego, których ludzie nie znają. Jedną z nich jest "Nie ma jasności w temacie Marioli", ale też piosenka "Wow".

Nie sposób ominąć serialu "Ranczo", emitowanego w TVP1 w latach 2006-2016. Co ten serial miał w sobie takiego, że do dnia dzisiejszego przybywa jego sympatyków?

Był cudowną powieścią o Polakach, podaną z przymrużeniem oka. Teksty w nim są ponadczasowe. W materiale wyjściowym mieściło się wiele, mówiąc kolokwialnie, prawd o życiu. Serial jest świetną obserwacją naszego społeczeństwa. Podwójna rola mojego męża okazała się cudownym wyzwaniem aktorskim, z którym poradził sobie wyśmienicie.

Czy postacią, z którą jest Pani najczęściej kojarzona przez widzów, jest właśnie Solejukowa?

Tak. To serial, któremu poświęciłam jedenaście lat. Miałam tam możliwość zagrania wielu stanów emocjonalnych. Ta rola nieprawdopodobnie ewoluowała. Od biednej, zahukanej kobiety stała się taką, która postawiła na swój rozwój, naukę i swoje pasje. Skupiła się na zmianie jej ciężkiego życia, co się absolutnie udało.

Zadam pytanie, które do dziś wraca jak bumerang. Czy istnieje chociaż cień szansy, że serial wróci jeszcze kiedyś na antenę?

Nie, serial z nowymi odcinkami już nie wróci, ponieważ zbyt wielu osób pracujących przy nim nie ma już dzisiaj z nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz