Maciej Brzoska o graniu nieoczywistych postaci i serialu "Brzydula" [WYWIAD]
fot. e-talenta
Z Maciejem Brzoską spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. Rozmawialiśmy o pozytywnym nastawieniu do życia, nieustającej pracy nad sobą, ale nie przeszliśmy też obojętnie obok przyjemności, jaką czerpie z grania nieoczywistych postaci.
Rozmawialiśmy też o serialu "Brzydula", "Na Wspólnej" i "Święty".
Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Prywatnie fascynat sportu i muzyki klasycznej. Człowiek bez profilu na Instagramie i oficjalnej strony na Facebooku. Słowem wstępu - wszystko się zgadza? (Śmiech.)
Wszystko się zgadza.
W czasach powszechnej autopromocji, która zalewa nas z każdej strony, Pan nie czuje potrzeby dzielenia się swoim życiem z internautami, nie zbiera Pan ani lajków, ani followersów. Nie wierzy Pan w siłę internetu?
(Śmiech.) Trudno nie wierzyć w siłę internetu, skoro ona działa, ale ja profili w social mediach nie potrzebuję. Nie rozumiem tych, którzy mają potrzebę dzielić się wszystkim w sieci. Ja nie mam na to czasu.
Może dzisiejsza rozmowa coś zmieni i założy Pan jednak swoje konto na Instagramie? (Śmiech.)
Może tak. (Śmiech.) Myślę o tym, ale jakoś szkoda mi czasu.
Może po prostu, jest również tak, że nie przekonuje Pana cukierkowa rzeczywistość, którą usilnie społeczeństwo lubi pokazywać w internecie? Nie wszystko jest tak cukierkowe, jak może się wydawać.
Od zawsze cenię sobie prywatność, chronię ją. Dożyliśmy czasów, w których wszyscy, wszystko pokazują. Ja nie miałbym czego pokazywać. (Śmiech.) Wydaje mi się, że nikogo nie interesuje, co jadłem na obiad.
Już na pierwszy rzut oka sprawia Pan wrażenie osoby, niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Osoby, dla której szklanka zawsze jest do połowy pełna. Takie nastawienie to Pana świadomy wybór?
To, by się nie poddawać, trzeba w sobie wypracować. W tym zawodzie trzeba myśleć pozytywnie.
Czy zastosowanie takiego podejścia ułatwia funkcjonowanie w dzisiejszej, niełatwej dla nas codzienności?
Tak, takie nastawienie zdecydowanie ułatwia funkcjonowanie. Trzeba myśleć o plusach, nie o minusach. (Śmiech.)
Zdania w tej kwestii są podzielone, ale często słyszę, że pozytywne nastawienie jest czymś, czego można się nauczyć. Jak Pan to odbiera?
Nie wiem, czy takiego nastawienia można się nauczyć. Uważam, że składa się na to codzienna praca nad sobą. Warto medytować i słuchać siebie.
Są jednak sytuacje, w których trudno myśleć pozytywnie. Uważam jednak, że ciężką pracą, wszystko można osiągnąć, pozytywne nastawienie do życia również.
Mam wrażenie, że faktycznie, dość wcześnie wiedział Pan, co chce robić w życiu, bo jeszcze podczas nauki w liceum, uczęszczał Pan na zajęcia kółka teatralnego przy olsztyńskim Teatrze im. Stefana Jaracza. Nigdy nie miał Pan innych pomysłów na siebie?
To, że ja tam poszedłem, to był kompletny przypadek.
Kiedy byłem w drugiej lub trzeciej klasie liceum, pojawiło się ogłoszenie, że poszukiwany jest chłopak, który gra na gitarze. Ja coś tam brzdąkałem, ale poprosiłem kolegę, który z lekka grał lepiej ode mnie, by poszedł ze mną. On uciekł po pierwszych zajęciach, ja zostałem. Wtedy ta chęć działania została we mnie zaszczepiona. Ciągle rośnie.
Gdyby teraz miałby Pan się zastanowić, co mógłby robić, gdyby nie aktorstwo, to jaka padłaby odpowiedź? (Śmiech.)
Pewnie działałbym w sporcie. Patrząc na to, jak jeżdżę po ulicach Warszawy, mógłbym być kierowcą rajdowym. (Śmiech.)
Zainteresowania podobne do postaci, o której zaraz porozmawiamy.
Daniel balansował na skraju bezpieczeństwa. Ja jeżdżę ostrożnie.
Do obsady serialu "Na Sygnale" dołączył Pan w 518 odcinku. W jednym z wywiadów przyznał Pan, że nie ma swojej wymarzonej roli, ale zagra każdą, która Pana czymś w pewnym stopniu zaciekawi. Co takiego ciekawego, co spowodowało, że Pan tę rolę przyjął, znalazł Pan w Danielu?
Kiedy zagrałem pierwsze sceny w serialu "Na sygnale", nie wiedziałem, jak dalej to się potoczy. Nie wiedziałem do końca kim jest. Nie byłem też świadomy jego życia na krawędzi.
Z perspektywy widza mam trochę mieszane uczucia. Na pewno Daniel jest osobą, która umie oczarować kobietę. Kolejnym jego atutem jest to, że ma się czym dzielić, więc wspiera potrzebujących, co można było zobaczyć w jednym z odcinków, kiedy razem z Britney, poszedł do małych pacjentów z prezentami. Mam jednak wrażenie, że nosi w sobie pewnego rodzaju złamanie, bo przecież żyje na krawędzi. Jak Pan go odbiera?
Myślę, że tak. Uważam, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę stwarza ogromne zagrożenie dla innych. Przeważnie tak jest, że w takich sytuacjach myśli się przede wszystkim o sobie. On tak robił. Nie liczył się z tym, że coś może się stać, ale tak się wydarzyło.
Czy takie postaci nieoczywiste, stojące gdzieś, pomiędzy dobrą a złą stroną mocy, tworzą dodatkowy atut do grania?
Granie niejednoznacznych postaci to dla mnie przyjemność. To przyszło do mnie z wiekiem.
Od pozytywnych postaci woli Pan te niejednoznaczne?
Takich postaci zagrałem w swoim życiu zawodowym zdecydowanie za dużo. W niejednoznaczności odnajduję fajne czynniki, które można wykorzystać.
Serial "Święty" zakończył już emisję, ale wcielał się Pan w nim w Bartosza. Jak wspomina Pan tę przygodę?
Fajnie było. Ekipa była świetna. Wszystko szło szybko i sprawnie. Była to dosyć wariacka robota. (Śmiech.)
Po raz kolejny wróciłem do Wrocławia po latach. To tam studiowałem. Lubię tam wracać. Sentyment to jedno, ale lubię patrzeć, jak to miasto się rozwija.
Mam wrażenie, że do tej pory najczęściej jest Pan kojarzony przez widzów z rolą Olafa w "Na Wspólnej" oraz z Piotrem Sosnowskim z "Brzyduli". Czy się mylę? (Śmiech.)
Zdecydowanie. Nie zdawałem sobie sprawy, jak dużo ludzi ogląda "Brzydulę". Wtedy mówili, że jestem Piotrem z "Brzyduli" a teraz mówią, że jestem Olafem z "Na Wspólnej".
Kiedy zadecydowano, że Brzydula będzie po latach kontynuowana, Pan nie dostał propozycji poworotu do serialu?
Nie dostałem takiej propozycji. Chyba nie było pomysłu na to, jak dalej poprowadzić moją postać.
Co miał on takiego w sobie, że widzowie tak go lubili? I do dziś do Niego wracają?
O to trzeba spytać widzów. (Śmiech.)
Co Pan w nim lubił?
Prostolinijność, twardość i uśmiech. Był człowiekiem, do którego chyba każdy chciałby się przytulić. Zawsze pomocny, uczciwy, prawie święty. (Śmiech.)
Jaki ma Pan stosunek do oglądania siebie na ekranie? Jest Pan w tej większości aktorów, którzy tego nie cierpią? (Śmiech.)
Nigdy tego nie lubiłem, ale już się nauczyłem, że trzeba siebie oglądać, ale nigdy w dużych ilościach. Trzeba patrzeć na błędy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz