Mariusz Jakus o serialu "Korona Królów. Jagiellonowie" i wcielaniu się w czarne charaktery [WYWIAD]
fot. Mariola Morcinková
Mariusz Jakus to aktor charakterystyczny. Roozmawiamy o jego pierwszych pomysłach na siebie, ale też o tym, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa teatr. W rozmowie nie brakuje też wątków dotyczących serialu "Korona Królów. Jagiellonowie" i wcielania się w czarne charaktery.
Słyszałam, że ze względu na swoją charakterystyczną aparycję, głównie obsadzany jest Pan w rolach czarnych charakterów. To prawda? (śmiech.)
Tak, czasami śmieję się, że to niestety prawda.
Podobno myśl o tym, by zostać aktorem towarzyszyła Panu od zawsze. Nigdy nie miał Pan innych pomysłów na siebie?
Będąc kilkuletnim chłopcem, chciałem być kierowcą tira, ale kiedyś ojciec zabrał mnie do warsztatu samochodowego, którego właścicielem był właśnie taki kierowca. Kiedy zobaczyłem, że przez pół dnia brodzi w smarze po kolana, szybko mi przeszło. Kiedy byłem uczniem VI klasy, zapytałem mamy, czy po ukończeniu podstawówki, mogę od razu pójść do szkoły aktorskiej, więc myśl, by wybrać ten zawód, zaczęła kiełkować we mnie dość wcześnie.
U wielu osób nowe pomysły na siebie i na to, czym mogłyby się zajmować, pojawiały się w czasie pandemii. Czy Pan również w tym czasie, kiedy nie można było grać w teatrach i pojawiać się na planie, myślał o tym, że mógłby się przebranżowić?
Nie, nie miałem takich myśli. Teatry co prawda nie działały, ale akurat w Teatrze Współczesnym, z którym zawodowo jestem związany od 2017 roku, nagrywaliśmy spektakle, by widzowie mogli je oglądać w trybie online. Praca była co prawda mocno spowolniona, ale nie była przystopowana całkowicie. Przed pandemią pracowałem bardzo intensywnie, więc ten wymuszony urlop dobrze mi zrobił.
Jak już wspominaliśmy, zawodowo, od 2017 roku, jest Pan związany z Teatrem Współczesnym, gdzie występuje Pan w spektaklu "Wstyd", ale także ze Sceną Komediową - Teatru Rębacz. Czym jest dla Pan Teatr?
Teatr jest dla mnie wszystkim. Etat w teatrze zawsze był mi opoką. Film to dodatek. Przez ponad dwadzieścia lat byłem związany z Teatrem im. Stefana Jaracza w Łodzi, gdzie grałem najprzeróżniejsze role, zarówno pod względem wielkości, jak i charakteru. W Teatrze jestem obsadzany nie tylko ze względu na warunki zewnętrze. W filmie niestety dzieje się to pernamentnie. Teatr nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze chętnie do niego wracałem. Gdyby aktorstwo polegało tylko na graniu w filmach, pewnie nie byłoby mnie już w tym zawodzie.
W sztuce "Diabli mnie biorą", na zmianę ze Sławomirem Orzechowskim, wciela się Pan w rolę despotycznego ojca dorosłego już Józia, emerytowanego czołgisty. Co Pan opowie o swojej postaci?
Do tej pory w spektaklu "Diabli mnie biorą" zagrałem tylko kilka razy. Marek Rębacz zaproponował mi rolę w swojej najnowszej sztuce. W przygotowaniu jest spektakl "Lola".
Mówi się, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania dla aktora. Z czego to wynika?
Są takie zgrabne zdanka, które dobrze brzmią w wywiadach i są powielane przez aktorów. (śmiech) Tak się mówi. Nie jest to łatwe.
Kilka lat temu, w jednym z wywiadów powiedział Pan, że jest człowiekiem bez korzeni. Dalej się Pan z utożsamia z tą myślą?
Tak. To już się niestety nie zmieni. Warszawa od siedmiu lat jest miastem, w którym mieszkam. Jestem raczej typem śródmiejskim, a mieszkam poza Centrum, więc to raczej średnio mi odpowiada. Lubię beton. Tak się złożyło, że mieszkam w fajnej, ale wiejskiej okolicy. Ze względu na dzieci, już się chyba stąd nie wyprowadzę. Jeśli dobrze liczę, w swoim życiu przeprowadzałem się czternaście razy. (śmiech)
W środowisku artycznym, dziennikarskim czy wśród krytyków filmowych, jest Pan nazywany "specem od brudnej aktorskiej roboty". Spotkał się już Pan z tym określeniem? Jak Pan je odbiera? (śmiech)
Nie do końca podoba mi się to określenie. Uważam go za dość powierzchowne. Kiedy ktoś tak mi mówi, bo ma jakąś propozycję zawodową, pytam tylko, ile dni zdjęciowych mi to zajmie. (śmiech)
Pani Grażyna Zielińska powiedziała mi, że każda postać, która nie budzi sympatii w ludziach, jest zawsze ciekawym wyzwaniem aktorskim, ale równocześnie czarny charakter trzeba grać tak, by go obronić. Pan próbuje zrozumieć i bronić postaci, w które się wciela?
Nie każdą postać można obronić. Zawsze należy skupić się na jej motywacjach do danych działań. Są jednak takie postaci, które faktycznie da się obronić. Zawsze trzeba znaleźć powodód, z jakiego dana postać tak się zachowuje.
Warto porozmawiać też o serialu "Korona Królów. Jagiellonowie". Zdawał Pan sobie sprawę z tego, że wasz serial pełni funkcję edukacyjną i sprawia, że młodsze pokolenie chętniej oswaja się z historią?
W ogóle o tym nie myślałem. Zadzwoniono do mnie z kolejną już propozycją zagrania w tym serialu. Okazało się, że Lech to postać fikcyjna. Z odcinka na odcinek Lech był coraz fajniejszy. Świetnie mi się go grało. Zabawa na planie była przednia.
Jak na serial historyczny przystało, miał Pan okazję zagrać w stroju z epoki. Jak się Pan w nim odnalazł?
Super. Wykonano kawał dobrej roboty. Jeździłem też konno. Kręciliśmy w pięknych plenerach.
Lech do momentu, w którym na jego drodze pojawił się Sławoj (w tej roli Arek Smoleński - przyp. red.), uważany był za króla krakowskich złodziei.
Lech ostatecznie nie dał odebrać sobie przewodnictwa.
Ogląda Pan produkcje, w których gra?
Bardzo rzadko. Jakoś nie podobam się sobie. Wolałbym wyglądać jak Brad Pitt, a nie jak Jakus. (śmiech) Żebym obejrzał siebie na ekranie, musi minąć długi czas od realizacji danego projektu. To inny rodzaj percepcji. Tak, jak patrzyłbym na inną osobę. Bierze się to z tego, że nie pamiętam już wtedy swoich kwestii.
Na próżno szukać Pana na Instagramie czy Facebooku. Nie wierzy Pan w siłę internetu?
Konto na Instagramie nie jest mi do niczego potrzebne. (śmiech) Nie jestem jednak z epoki kamienia łupanego i z internetu, jak i z telefonu oczywiście korzystam. (śmiech) Nigdy nie interesowała mnie ani głupota, ani chęć zaistnienia za wszelką cenę. Nie interesuje mnie oglądanie pitej kawy w sieci. (śmiech) To pożeranie energii, która mogłaby być spożytkowana w lepszy sposób.
Mam wrażenie, że do tej pory jest Pan najczęściej kojarzony przez widzów z roli Kosiora z "Symetrii", Szymona Rafalskiego z "Fali zbrodni" oraz nadkomisarza Rafała Walczaka ze "Śladu". Czy się mylę?
Dochodzi do tego jeszcze "Tygrys" z Samowolki. Jako wielki kibic sportowy, oglądam w telewizji tylko takie programy. Filmy i seriale śledzę na portalach streamingowych.
Opowiedzmy trochę o spektaklu Teatru Telewizji i filmie "Bokser", w którym będzie można Pana wkrótce zobaczyć.
13 maja widzowie Teatru Telewizji obejrzeć będą mogli spektakl "Powiem wam jak zginął" w reżyserii Marka Bukowskiego, w którym zagrałem. Głównym bohaterem spektaklu jest Joe Alex (w tej roli Grzegorz Małecki - przyp. red.). Rozwiązuje on sprawę tajemniczego morderstwa, którego główny bohater był świadkiem w domu przyjaciół.
Swoją premierę będzie miał także film "Bokser", inspirowany historią Dariusza Michalczewskiego. Postać, w którą się wcielam zainspirowana jest życiem Kuleja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz