sobota, 15 czerwca 2024

Ziemowit Wasielewski o byciu aktorem i… "kucharzem" [WYWIAD]

Ziemowit Wasielewski o byciu aktorem i… "kucharzem" [WYWIAD]  
















fot. Ziemowit Wasielewski

Z Ziemowitem Wasielewskim spotkałam się w Warszawie. Choć wywiadów nie udziela często, to po otrzymaniu propozycji rozmowy stwierdził, że może warto ponownie tego "doświadczyć" (Śmiech). Opowiadał o przygodach życia, aktorstwie, szkole gastronomicznej i … byciu czarnym charakterem po raz trzeci w tym samym serialu.

Po raz trzeci wraca na plan serialu „M jak Miłość”, w którym to, wciela się w rolę Tomasza, byłego męża Doroty (w tej roli Iwona Rejzner, przyp. red). Ze śmiechem przyznaje, że już dwa razy miał okazję zagrać w tym serialu kogoś w rodzaju stalkera, również serialowy Tomasz ma swoje za uszami -  choć tym razem, jedynie na pozór może się wydawać jednoznacznie negatywną postacią. Jak dalej potoczy się ta historia? Dowiemy się po wakacjach.

Pochodzi Pan z Bielic, a podstawówkę kończył Pan w pobliskich Gębicach. Po za tym, że jest Pan wykształconym aktorem, jest pan też z wykształcenia kucharzem. Czy prawdą jest, że to właśnie w technikum gastronomicznym, kiedy brał pan udział w konkursach recytatorskich, zrodziło się u Pana marzenie by zostać aktorem?

Marzenie zrodziło się dużo wcześniej - ale faktem jest, że to właśnie w szkole gastronomicznej po raz pierwszy pomyślałem o tym na poważnie. Moja mama, która jest pedagogiem zaszczepiła we mnie miłość do literatury - w ogóle, rodzice w młodości, z powodzeniem brali udział w szkolnych konkursach recytatorskich, więc tę chęć do konfrontacji z publicznością musiałem po nich odziedziczyć.

Filmem fascynowałem się od dziecka, a pojmowania kina nauczyłem się dzięki serii programów takich jak "Kocham Kino" i "Gorąco polecam". To właśnie od Tomasza Raczka, Zygmunta Kałużyńskiego i Grażyny Torbickiej, i z filmów, które prezentowali, nauczyłem się odbierać dobre, autorskie, artystyczne kino, a że wychowywałem się na wsi z dala od kina i teatru, ogólnodostępna telewizja okazała się najłatwiejszym narzędziem, by poszerzać tego rodzaju horyzonty, odciętego od większych miast dzieciaka.

Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie i  rodzinnych stronach.

Jak już wspomniałem wychowałem się na wsi, a dokładniej w osadzie na środku pola, „przyklejonej” do Zespołu Szkół Rolniczych, w której to zatrudnienie miała większość okolicznych, nielicznych mieszkańców - w tym nauczyciele (jak moja mama), oraz rolnicy „obsługujący” szkolne gospodarstwo. Jako mniej liczne grono dzieci nauczycieli, mieliśmy w owym czasie regularnie przechlapane u dzieci rolników, które to, nie specjalnie pałały do nas entuzjazmem. W wyniku owych dziecięcych konfliktów, czas spędzałem w ciągłym ruchu, na świeżym powietrzu, pośród okolicznych pól i lasów, ukrywając się przed "rywalami", organizując "ekspedycje badawcze", budując domki na drzewach i kradnąc owoce z okolicznych sadów (Śmiech).

Mogę śmiało powiedzieć, że dzieciństwo miałem cudowne, i po mimo pewnych braków, niezmiennie widzę je jako przestrzeń, wolność i ruch.

Było bosko. (Śmiech.)

Muszę o to zapytać. (Śmiech). Jakie jest pana danie popisowe?

Nie potrafię tego stwierdzić jednoznacznie. Ale wydaje się (Śmiech.), że kiedy już coś gotuję, to wypada to przynajmniej dobrze. Kiedy jest się po dwóch szkołach gastronomicznych, nie wypada, żeby było inaczej, a po za tym lubię to. W kuchni ciągle uczysz się czegoś nowego - to nie kończąca się opowieść - zawsze może zaskoczyć. Uwielbiam gotować z córką - aktualnie kręci nas  kuchnia azjatycka, te wszystkie „sushi”, „woki” i „rameny” - tego mnie w szkole nie uczyli. Choć nie gotuję w tempie zawodowego kucharza, to wydaje się, że większości na ogół moje potrawy smakują - zakładam że mówią prawdę (Śmiech.)

Jestem przekonana, że jeśli zapytam o wymarzoną rolę, odpowie Pan, że to taka, w której mógłby pan zaprezentować swoje umiejętności gastronomiczne. Czy się mylę?

Oczywiście. Zawsze chętnie sięga się po to, co się potrafi i robi dobrze, ale moje spektrum zainteresowań jest znacznie szersze - oprócz wykształcenia gastronomicznego, jestem też wykształconym stolarzem, wyedukowanym weekendowo. Większość mebli w moim domu to moja sprawka, zdąrzyła się i łódź - a dokładniej canoe - oczywiście wszystko w ramach hobby. W każdym razie działania manualne nie są mi obce i od czasu do czasu muszę coś niecoś „zmajstrować”, uszyć, namalować… „bo inaczej się uduszę”… (Śmiech.) Ciągle - niezmiennie, staram się poszerzać spektrum swoich umiejętności, we wszelkich dziedzinach - nigdy nie wiadomo, kiedy i co może się przydać, tak w życiu, jak i w granej roli, ale może to domena tych co mają „ADHD” - o które się od jakiegoś czasu podejrzewam (Śmiech.)

W latach szkolnych, kiedy rozwijał się Pan już artystycznie, nie odczuwał Pan potrzeby, by rywalizować z kimkolwiek. Odnoszę wrażenie, że nawet teraz, kiedy występuje Pan w tak licznych produkcjach, dalej tego nie czuje. Jak jest?

Nie postrzegam aktorstwa jako rywalizacji. Postacie, które wypełniam staram się tworzyć na podstawie wcześniejszych wyobrażeń, oraz własnych doświadczeń. Jeżeli to się sprawdza jest wspaniale, gorzej kiedy rozjeżdża się z wizją reżysera - bywa frustrujące…  Czasem tekst bywa nieorganiczny, a czasem brakuje czasu by coś dopracować na planie - wtedy trzeba umieć odpuścić, znaleźć luz, oddech i pokonać stres i własne ograniczenia. To momenty, które budują i za które kocham ten zawód. Smakuję życie z różnych stron. Uczę  się mieć dystans do wszystkiego, co mnie spotyka, bo wydaje się, żę tak naprawdę  ważne jest to, co tu i teraz.

Po technikum złożył Pan papiery do szkół aktorskich w Warszawie, Wrocławiu i Krakowie. Za pierwszym razem się nie udało, więc przez rok zaocznie Pan studiował filozofię. Co spowodowało że wybrał pan ten kierunek?

Nic innego nie przyszło mi wtedy do głowy, a „groziło” mi wojsko. To co wpoiła mi moja mama, spowodowało, że byłem ciekaw, czego można się dowiedzieć zgłębiając ten kierunek. Spędziłem na tych studiach jedynie rok - za to kosmologiczne spojrzenie na człowieka z perspektywy kosmosu pozostanie we mnie już chyba na zawsze.

Kiedy ponownie złożył Pan papiery na aktorstwo, zdawał Pan także do Łodzi i to właśnie tam rozpoczął pan studia. Gdyby po latach, miał Pan ten czas podsumować w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogło by paść? 

Wielkie szczęście. Wspaniała przygoda. Świetni towarzysze, pedagodzy.

Przede wszystkim - fuks, bo samo dostanie się na studia jest rodzajem szczęścia, które jednym się trafia, drugim nie. Miałem szczęście że za drugim razem się udało.

Od ogółu, do szczegółu. W serialu „Remiza. Zawsze w akcji” wcielał się Pan w nauczyciela, który służy w Ochotniczej Straży Pożarnej. Był Pan komendantem OSP Brzeziny. Czy chciał Pn kiedyś zostać strażakiem? (Śmiech.) Jakie miał pan pomysły na siebie jako kilkuletni chłopiec?

Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby walczyć z ogniem, jestem zdecydowanie „zwierzęciem wodnym”, ale samo zgłębianie tej tak niebezpiecznej i pełnej emocji profesji, okazało się interesujące i pouczające.

Sylwia Drzycimska powiedziała mi, że kiedy weszła na plan, myślała o dołączeniu do OSP.

Ja chyba nie miałbym tej odwagi, jaką mają ludzie, którzy na co dzień mierzą się z taką służbą. Czym innym jest grać strażaka, czym innym nim być - to olbrzymia odpowiedzialność - mam nadzieję że nigdy nie będę musiał konfrontować wiedzy, którą nabyłem na planie z prawdziwym życiem. A samych strażaków OSP po prostu podziwiam.

Kręciliście w różnych żywiołach, albowiem pokazane na ekranie zostały m.in. powodzie, pożary i różnego rodzaju wypadki, od tych drogowych po wypadki losowe. Co okazało się dla pana największym wyzwaniem tej produkcji?

Kostiumy (strażackie) - mianowicie znoszenie w nich skrajnie różnych temperatur. Zimą bywało zimno, a latem koszmarnie gorąco… sporo było potu. Zwłaszcza latem, trzeba było sprostać ryzyku odwodnienia. Nieźle wtedy schudłem. Sporym wyzwaniem było wtedy wynoszenie poszkodowanych - a należy pamiętać, że to co widzimy przez chwilę na ekranie, realizuje się najczęściej w kilku dublach.

Pamiętam odcinek, który realizowaliśmy w pełnym słońcu, na żwirowni… dźwigałem wtedy na rękach nieprzytomnego chłopca, pokonując góry piasku niczym na Saharze. Było ciekawie, bo było  to wyzwaniem.

Czy istnieje chociaż cień szansy, że serial jeszcze wróci na antenę?

Nic mi na ten temat nie wiadomo.

Jako Tomasz, były mąż Doroty Kaweckiej (w tej roli Iwona Rejzner, przyp. red.) po raz pierwszy pojawił się Pan w 1767 odcinku serialu „M jak miłość”. Co ciekawe nie jest to Pana pierwsza rola stalkera w tym serialu, albowiem w 2009 roku, jako Dariusz Szewczuk, pojawił się Pan w wątku Sandry (w tej roli Anna Dereszowska, przyp. red.) a w 2017 w wątku Olgi (w tej roli Kasia Grabowska). Jak wspomina pan te dwa pierwsze wejścia w serial?

Pod względem charakterologicznym można stwierdzić że dwie pierwsze postaci są do siebie bardzo podobne, natomiast „ostatnia” moja „serialowa” wersja jest nieco inna i chyba, ta przez swoją nie oczywistość odpowiada mi najbardziej.     

Życzyłbym sobie zagościć w „M jak miłość” na dłużej, bo świetnie czuję się na tym planie, jako „niejednoznaczny” Tomasz. Jednym słowem - jest ciekawie.












fot. MTL MaxFilm 

Jak wraca się na plan serialu, na którym pracowało się już wcześniej?

Za każdym razem jest inaczej i „na nowo”, jest inna ekipa, reżyser, inne metody realizatorskie, a ponieważ jakość tego co jest realizowane cały czas wzrasta pracuje się z niezmiennym entuzjazmem - zresztą - każdy dzień na planie jest niepowtarzalny, a miło jest zawsze.

Pod koniec sezonu potwierdził się że Tomasz „ma swoje za uszami”. Jak postrzega Pan swojego bohatera?

Jeszcze do końca tej postaci nie wyklarowałem, sam ciągle ją poznaję. Co rusz objawia się w nowych odsłonach, co zależne jest od tego co napiszą scenarzyści… a to często zaskakuje - i chyba o to chodzi.

Mimo że na ekranie relacje między Dorotą, Bartkiem i Tomaszem są napięte, to na planie świetnie się bawicie. Widać że świetnie się dogadujecie. Jakimi partnerami aktorskimi są Iwona Rejzner i Arek Smoleński?

To fantastyczni aktorzy, pełni humoru i optymizmu, którzy mają spore doświadczenie. Wspaniale jest z nimi grać, przebywać i podpatrywać ich warsztat. Nic, tylko się od nich uczyć.

Czy zdarza się Panu oglądać serial? Jaki jest Pana stosunek do oglądania siebie na ekranie? Lubi Pan to, czy jednak tego nie cierpi, jak większość aktorów?

Jak większość. Nie lubię. Zadowolony jestem bardzo rzadko. Choć muszę przyznać, że ostatnio zdarza mi się to częściej, ale może to po prostu kwestia wieku i akceptacji siebie takiego jakim się jest. Nie umiem być w tej kwestii obiektywny.

Mimo że ma Pan konto na Instagramie i Facebooku, mam wrażenie, że nieco stroni Pan od social mediów. Nie wierzy Pan w siłę internetu?

Zdaję sobie sprawę z siły internetu, ale nie bardzo mam ochotę i „predyspozycje”, by siedzieć przed ekranem komputera (tym bardziej komórki). Szkoda mi na to czasu. Wolę spędzać go w naturze, z dziećmi. Może jeszcze kiedyś się przekonam, ale jestem człowiekiem starej daty i wolę to co namacalne, pachnące, smaczne i „ludzkie”.

To chyba nie tajemnica, że otaczające nas ekrany to aktualny problem dla człowieczeństwa - za bardzo odkleiliśmy się od prawdy…

No właśnie. Może nie przekonuje też pana cukierkowa rzeczywistość, która panuje na Instagramie. 

Myślę że wciąż nie zgłębiłem dostatecznie tego medium, żeby się wypowiadać… ale tak jak wspomniałem wcześniej - śledzenie tych treści mnie nudzi.

Oprócz tego że jest Pan świetnym aktorem i "kucharzem", nie wyobraża Pan sobie życia bez uprawiania sportów. Jeździ Pan na rowerze, pływa, uprawia kajakarstwo. Który z tych sportów pojawił się u Pana jako pierwszy, a który sprawia Panu największą frajdę?

Całe życie pływam, wychowałem się nad jeziorami. Każde wakacje spędzałem nad wodą. Wodę kocham we wszystkich jej przejawach - pływam kajakiem, wpław, byle w ruchu, a ponieważ jestem kinestetykiem zastój mi po prostu nie służy. Najszczęśliwszy jestem w canoe na rzece pośród trzcin, płaczących wierzb i odgłosów natury.

Czy teraz skupia się Pan przede wszystkim na swojej roli w serialu "M jak miłość", czy pracuje Pan również nad czymś nowym?

Gram Tomasza w "M jak miłość",  ale aktualnie trwają też zdjęcia do serialu "Królowie". Gram tam postać Magnata Litewskiego Gasztolda (doradcy Księcia Kazimierza).  

Jest to okazja, by  "wskoczyć" do innej epoki, co zawsze jest atrakcyjne. Poza tym, zdążają się inne pomniejsze i krótsze role w różnych produkcjach telewizyjnych, co zawsze jest okazją do poszerzenia swojego warsztatu zawodowego i konfrontacji z innymi, nowymi sytuacjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz