Kasia Kołeczek: "Jestem ciekawa ludzi i świata. Mam nadzieję, że ta ciekawość nigdy mi się nie wyczerpie"
fot. zdjęcie nadesłane
Z Kasią Kołeczek spotkałam się w Warszawie. Rozmawiałyśmy o początkach w aktorstwie, determinacji i samozaparciu, bez których nie byłaby w miejscu, w którym jest teraz, ale też o niezapomnianej przygodzie na planie serialu "Ojciec Brown" i serialu "M jak miłość", w którym rola wymaga od niej maskowania kobiecości, co est dla niej trudne i jakże obce w codziennym życiu.
Kasia przyznaje również, że uwielbia zadawać pytania i drążyć, więc próbuje swoich sił w dziennikarstwie, ale tę odnogę swojej pasji realizuje dzięki podcastom, które tworzy obecnie wraz ze swoim partnerem, Przemkiem Rudzkim, dziennikarzem sportowym i pisarzem.
Wiele jest zawodów na "A", a Ty wybrałaś aktorstwo. (Śmiech.) Twoja przygoda z tym zawodem rozpoczęła się wcześnie, bo w liceum. To prawda, że już wtedy wiedziałaś, że chcesz zdawać do Akademii Teatralnej w Warszawie?
Tak, to prawda. Moją pasję do aktorstwa odkryłam w liceum. Wydarzyło się to dosyć późno, w drugiej klasie miałam fantastyczną polonistkę, która zmotywowała mnie, bym startowała w konkursach recytatorskich. Faktycznie, obskoczyłam wszystkie możliwe konkursy, w których można było brać wtedy udział na terenie Warszawy. (Śmiech.) Oczywiście, kończyło to się z różnym skutkiem, ale od tego wszystko się zaczęło. Czas Akademii Teatralnej był dla mnie przełomowy w tej kwestii. Tam dostałaś się za drugim razem.
Wiele jest osób, które po tym, jak nie udaje im się dostać na wymarzony kierunek, szukają innej drogi. Jak było w Twoim przypadku?
Byłam bardzo zawzięta, miałam w sobie ogrom determinacji i bardzo chciałam dostać się do Akademii Teatralnej. Zaczęłam inne studia. Przez rok, zaocznie studiowałam socjologię, a w ciągu tygodnia przygotowywałam się do egzaminów w Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich.
Jak udało Ci się to pogodzić?
Od poniedziałku do piątku byłam u Machulskich, a weekendy spędzałam na socjologii. Był to ciężki rok, ale nie poddałam się. Co tydzień chodziłam na konsultacje do Akademii Teatralnej i stawałam na scenie, by pokonać swój strach i tremę przed egzaminem. Z perspektywy czasu wiem, że najtrudniejsze było, by pokazać się z jak najlepszej strony, by nie zjadł mnie stres. Ogrom samozaparcia, który miałam w sobie, był bardzo pomocny, a socjologia, która nie do końca mi się podobała, była dodatkowym motywatorem, by na tych studiach nie zostać i ruszyć dalej.
Pierwsze wakacje po ukończeniu Akademii Teatralnej spędziłaś na...kursie aktorskim w Berlinie. To był ten moment, w którym uświadomiłaś sobie, że chcesz grać także poza granicami kraju, czy nastąpił on nieco wcześniej?
Był to taki mój pierwszy moment zetknięcia się z zagranicznymi aktorami oraz czas pracy w międzynarodowej grupie. Tam poczułam, że świat jest otwarty. Berlin uświadomił mi, że można i nie ma się czego bać. Kiedy wróciłam z Berlina po raz pierwszy, dostałam kilka propozycji teatralnych, ale mój dyrektor, Jarosław Kilian z Teatru Polskiego, w którym byłam wtedy na etacie, nie zgodził się na mój udział w żadnym z tych projektów.
Chwilę później dostałam bardzo ciekawą filmową propozycję. Była efektem fali wznoszącej i tego, co odkryłam właśnie w Berlinie, czyli faktu, że nie dzielą nas żadne granice. Rzeczona propozycja przyszła z Irlandii Północnej. Wtedy zagrałam w moim pierwszym międzynarodowym projekcie. Mowa o filmie "Cup Cake". Wtedy dyrektor musiał mnie już puścić. (Śmiech.)
fot. zdjęcie nadesłane
Jednym z niekwestionowanych hitów zagranicznych, w którym zagrałaś był serial "Ojciec Brown". Jak wspominasz tę przygodę? Jeśli dobrze pamiętam, postać Susie pojawiała się w I i II sezonie, a potem nagle zniknęła. Jaki był tego powód?
Praca na planie serialu "Ojciec Brown" była chyba moją najlepszą pracą w życiu. (Śmiech.) Uwielbiałam ten plan. Kręciliśmy w małym miasteczku w Anglii Środkowej. Czułam się tam fantastycznie. Było to spełnienie moich marzeń. W projekcie brali udział sami Anglicy, a ja byłam jedyną Polką, która zaangażowano w ten projekt. Automatycznie zaczęłam szlifować język angielski, który momentalnie mi się poprawił. W jednej chwili zaczęłam mówić biegle i z fajnym brytyjskim akcentem.
Moja postać pojawiła się w pierwszym sezonie. Po jego zakończeniu zmienił się producent. Zakończył mój wątek, tłumacząc, że się wyczerpał. Ja jednak nigdy w to nie uwierzyłam. Na dobrą sprawę nie mam pojęcia, co poszło nie tak, ale nie chcę się tym zadręczać.
Kochałam tę rolę. Do tej pory dostaję maile i SMS-y z całego świata, że moja postać do tej pory jest bardzo lubiana. Serial był emitowany m.in. w Stanach Zjednoczonych i Australii. Za jego produkcję odpowiadała stacja BBC Worldwide. Do tej pory od widzów z całego świata dostaję zapytania, dlaczego moja postać zniknęła. Kilku widzów napisało nawet w mojej sprawie do produkcji, rozpoczęto więc starania o mój powrót, ale to się nie wydarzyło.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała również o "Bridget Jones 3", czyli "Bridget Jones Baby". (Śmiech.) Na planie poznałaś m.in. Rene Zellweger i Colina Firtha. Podobno na tym planie panowało wiele zakazów. Nie było można korzystać z telefonów. To prawda?
Tak. Jeżeli chodzi o relacje z planu, przepisy są bardzo restrykcyjne. Podpisuje się klauzulę poufności. Żadnych zdjęć i przecieków z planu, a nawet zdjęć w kostiumie nie można zamieszczać do momentu premiery.
Jakie są podstawowe różnice w pracy na planie w Polsce, a poza granicami kraju?
Największą różnicą jest ogromny szacunek do każdego, kto w jakikolwiek sposób związany jest z daną produkcją. Kiedy w Anglii grałam mniejsze role, zawsze było się gdzie podziać.
W Polsce często jest tak, że póki nie osiągnie się wysokiego statusu, bardzo trzeba o siebie walczyć. Poza granicami kraju więcej jest czasu na wszystko, a tu panuje gonitwa. Mam jednak wrażenie, że wynika to nie tylko ze sposobu pracy, ale też z nakładów finansowych.
Przejdźmy do tego, co w Twojej karierze dzieje się obecnie. Na czas pandemii wróciłaś do Polski, ale w marcu poleciałaś na plan kolejnej międzynarodowej produkcji. Premiera w 2023. Mowa o "97 minutes". Akcja dzieje się w samolocie, który zostaje porwany. Opowiedz proszę coś więcej.
Gram w tym filmie czarny charakter. Było to dla mnie duże wyzwanie i fajna rzecz do zagrania, bo tutaj raczej nikt tak mnie nie obsadza. Przez tutejszych twórców jestem postrzegana jako dosyć miła, sympatyczna dziewczyna, a tam odważono się obsadzić mnie w kontrze, co było dla mnie fantastycznym zadaniem. Gram dziewczynę z grupy terrorystycznej. Byłam szczęśliwa, że wróciłam na plan z gwiazdorską obsadą. Pojawił się Jonathan Rhys Meyers, a także Alec Baldwin, z którym się minęłam, ale mieliśmy okazję się przywitać.
fot. zdjęcie nadesłane
Czy granie postaci z tzw. "rysą" jest dla Ciebie większym wyzwaniem aktorskim?
Dużym wyzwaniem jest dla mnie to, by moja postać była wiarygodna i pełna. Więcej rzeczy muszę sobie nabudować w sobie, by nikt temu nie zaprzeczył i to jest trudne, ale muszę przyznać, że chyba nie ma nic fajniejszego, niż grać osobowości, dalekie od własnej. Wtedy można stworzyć barwny, nowy świat.
Określenie mianem "czarnego charakteru" pasuje również w pewnym stopniu do roli w "M jak miłość", gdzie jako Jagoda dołączyłaś w 1635 odcinku. Właśnie. Jak to jest - Jagoda jest czarnym charakterem, czy bardziej stoi gdzieś pomiędzy?Jagoda nie do końca jest czarnym charakterem. Jest bardzo dobrą dziewczyną, ale wpadła w złe towarzystwo. To prawda, że jej przeszłość ciągnie ją w dół. Próbuje się od niej odciąć, ale w pewnym momencie ją dopada.
Jest przykładem uwikłania. Nie jest zła sama z siebie, ale przez to, że musiała dawać sobie radę w dość brutalnym świecie, stała się szorstka, niedostępna. Jest zagubiona, samotna, nie dopuszcza do siebie myśli, by mogła z kimś być. Zastanawia się, jak w tym życiu przetrwać.
Bardzo dba o swojego ukochanego wujka, który jej jej jedyną rodziną.
Mam wrażenie, że próbuje wyjść na prostą, a przeszłość depcze jej po piętach. Jak Ty to odbierasz?
Mam takie samo wrażenie. Jej przeszłość odcisnęła się dużym piętnem na jej charakterze i tym, jaka jest. Ma dosyć grubą skorupę i zobaczymy, czy Tadeuszowi (w tej roli Bartłomiej Nowosielski, przyp. red.) uda się ją przebić.
Czy w nowym sezonie wydarzy się coś takiego, co sprawi, że Jagoda stanie się lepszym człowiekiem? Podobno, lody między nią, a Tadeuszem, (Bartek Nowosielski, przyp. red.) zostaną skruszone ostatecznie. (Śmiech.)
Nie chcę powiedzieć za dużo, bo zaraz powiem wszystko i nikt nie będzie oglądał, ale będzie się działo. Są do siebie podobni. Uparci, charakterni. Wiadomo - kto się czubi, ten się lubi, a jest chemia między nimi, więc... (Śmiech.)
fot. zdjęcie nadesłane - Kasia Kołeczek (Jagoda) i Bartłomiej Nowosielski (Tadeusz) na planie serialu "M jak miłość"
Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem aktorskim w kreowaniu tej postaci?
Dużym wyzwaniem jest połączenie tej delikatności i chropowatości, którą Jagoda ma tak jakby nałożoną na siebie. Ma maskę, przez którą nie do końca widzi w sobie kobietę.
Jest to dla mnie trudne, bo ja prywatnie bardzo kocham swoją kobiecość i ją eksponuję, a na ekranie mam do zagrania walkę z tym, że moja postać nie chce tego pokazać. Boi się tego. Chodzi w dresach, wygląda jak żołnierz z poligonu. Trudna, ale też ciekawa do grania jest też jej głębia. To nie jest powierzchowne, tam pod spodem dzieją się różne rzeczy. Jest wulkanem energii i emocji, których na co dzień nie pokazuje, a bardzo sprytnie ukrywa.
Czy zanim trafiłaś do produkcji, miałaś ulubionych bohaterów, ulubione wątki w "M jak miłość"?
Oczywiście, to taki serial, który kiedyś chyba wszyscy oglądali, bo przecież na ekranie jest już prawie 22 lata.
Zawsze lubiłam postać Kingi, kibicowałam jej. Tak samo miałam z postaciami babci Basi, dziadka Lucjana, czy właśnie Józefa Modrego.
Ty też masz ogromną przyjemność grać u boku Stefana Friedmanna.
Nie znajduję słów, by opisać, jak wspaniałym jest człowiekiem i aktorem. Cały czas rzuca żartami, ma ogromną bystrość umysłu. Zawsze jest wspaniale przygotowany. Jest przesympatyczny. Przyznam, że znaliśmy się, zanim trafiliśmy razem do "M jak miłość", ponieważ od kilku lat gramy razem w spektaklu "Mayday”w stołecznym Och Teatrze, gdzie wcielam się w Barbarę Smith. Kiedy dowiedziałam się, że będziemy grać razem w "Emce", podskoczyłam ze szczęścia. Pierwsze, co zrobiłam, wyściskałam go. Śmialiśmy się, że wreszcie będziemy mieć czas, by więcej ze sobą pogadać. (Śmiech.)
fot. zdjęcie nadesłane
Na koniec chciałabym porozmawiać jeszcze o programie "Slow Talk", który prowadzisz wraz ze swoim partnerem, Przemkiem Rudzkim. W duecie: aktorka - dziennikarz sportowy, postanowiliście stworzyć coś, czego jeszcze nie było. Skąd pomysł?
Pomysł zrodził się z naszego życia i potrzeby, że sami chcieliśmy takiego podcastu posłuchać. Nie było niczego takiego, a Przemek w pewnym momencie przyszedł z pomysłem, że to my go poprowadzimy. Wystartowaliśmy z pierwszym sezonem, który będzie liczyć dziesięć odcinków. Zobaczymy, jak to wyjdzie.
Jesteśmy w fazie testowej, ale bardzo lubimy ten projekt. Tworzymy go z potrzeby serca. Sami płacimy za studio, montaż. To coś nowego dla nas. Dzięki temu mogę wrócić do rozmów z ludźmi, które kocham.
W TV prowadziłam m.in. "Bake Off - Ale Ciacho!" oraz "Zatrzymaj chwilę". Najbardziej lubiłam w tych formatach właśnie rozmowy z ludźmi. Tego mi brakowało.
Miałaś zostać dziennikarzem... (Śmiech.)
Może coś w tym jest, ale kocham też aktorstwo. Jednak dziennikarskiej nogi cały czas mi brakuje. Muszę się jeszcze dużo nauczyć i mam nadzieję, że potrzebną mi wiedzę dziennikarską zdobędę od Przemka. Jest świetnym dziennikarzem. Podpatruję go. Słucham, jak zadaje pytania i podziwiam go jako dziennikarza.
Takie rzeczy rodzą się często z dwóch przyczyn - kiedy lubimy słuchać i lubimy rozmawiać. Tu było podobnie? Jakie są jeszcze powody powstania Waszych podcastów?
Te dwie przyczyny się zgadzają, a dochodzi do nich jeszcze zwykła, ludzka ciekawość. I ciekawość tego, jak ludzie łączą pracę z życiem. O tym jest ten podcast. Mówimy też o tak prostych rzeczach, jak dzielenie czasu np. między plan, a dzieci. Jesteśmy też bardzo ciekawi przepisu na sukces naszych gości. Tego co ich inspiruje.
Jeśli chodzi o wybór platformy, padło na Spotify. Dlaczego?
Tę platformę wybrał Przemek. Powiedział, że jest najprostsza. Nie było innego powodu.
"Każdy człowiek nosi w sobie ciekawą historię, czasami po prostu jeszcze jej nie opowiedział". Rozwiń proszę tę myśl.
Tak jest, absolutnie. Każdy ma w sobie jakąś historię, a czasami ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Dopiero pytania, które są takimi zapalnikami, uwalniają tę opowieść. Nagle, po jakimś wywiadzie okazuje się, że ktoś nie zdawał sobie sprawy, że coś może być dla kogoś ciekawe. Każde spotkanie coś nam daje. Lubię zadawać pytania, drążyć. Jestem ciekawa ludzi i świata. Mam nadzieję, że ta ciekawość nigdy mi się nie wyczerpie.
Najbliższe plany.
Trwają zdjęcia do "M jak miłość". Czytam audiobooki, zaczynam lekturę komedii romantycznej. Ruszam w trasę ze spektaklem "Prywatna klinika". Z afisza zejdzie wkrótce "Mayday2". Jeżdżę też z moim monodramem "Co modna Pani wiedzieć powinna". Dzieje się. Kilka rzeczy jest w fazie tworzenia. Nie zapeszajmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz